Mądrość kobiet Sai część 7

wielbicielka Sai Baby dzieli się historią swego życia

Ty działasz, ja pomagam
                   ~ Kura Irirangi Baker, Nowa Zelandia
  Kura Irirangi Te Rangi Baker była bardzo kochaną i ogromnie szanowaną kaumatuą (starszą) nowozelandzkiego plemienia Rangitane Maori. Jej imię można przetłumaczyć jako „Niebiański klejnot”. Kura, zanim zmarła, zaaprobowała materiał przedstawiony w tej rozmowie, splatający historię jej życia z radami dla młodszych kobiet.
Czy zechcesz opowiedzieć nam o sobie i swoim życiu?
    Zawsze dbałam o słabszych. W moim domu zawsze było miejsce dla ludzi z kłopotami. Wielokrotnie mój mąż i ja mieliśmy w domu cudze dzieci. Kiedyś mieszkała u nas piątka dzieci, których rodzice się rozwodzili. Były dodatkiem do ośmiorga, które wychowywaliśmy. Ta rodzina pozostawała u nas przez wiele miesięcy, dopóki sąd nie ogłosił rozwodu. Później, gdy ojciec dzieci wyjeżdżał do pracy, spałam u nich i opiekowałam się nimi, a mąż mój pozostawał z naszymi adoptowanymi maluchami. Obdarzałam te dzieci całą swoją miłością. Myślę, że starałam się dać im coś, czego mnie samej brakowało: matczyną miłość. Mama umarła rodząc moją siostrę, kiedy miałam zaledwie trzy lata.
    Mój mąż i ja nie mieliśmy własnego potomstwa. Kiedyś zapytałam Sai Babę, dlaczego Bóg nie dał mi własnych dzieci, a On odpowiedział, że w poprzednim życiu miałam dużo dzieci. Musiało być ich sporo! Bardzo mocno wierzę w ‘dotknięcie miłości’. Energia miłości wypływa z serca, nie z głowy. Wierzę, że miłość jest siłą, energią, a nie emocją. Całe stworzenie powstało dzięki potędze miłości. Jest obecna w naturze i w ludziach. Jest również największą uzdrowicielką i pocieszycielką. Żeby kochać ludzi nie musimy mieć specjalnego wykształcenia. Nie musimy ich nawet przytulać, wystarczy ciepły, płynący z serca dotyk. Mam 99% pewności, że dotknięta w ten sposób osoba poczuje się lepiej i spojrzy pozytywnie na siebie i swoją sytuację. Pozostały procent obejmuje wszystko, co możemy jej ofiarować na poziomie materialnym – jedzenie, ubranie, dach nad głową i wszystko czego potrzebuje.
Czy możesz podzielić się z nami swoimi doświadczeniami z Sai Babą?
   W 1978 r. mój mąż Andy spotkał Hindusa, który opowiedział mu o bardzo uduchowionej osobie noszącej imię Sai Baba. Andy rozmawiał z nim wielokrotnie i poświęcił wiele tygodni na poznawanie Sai Baby. Po jakimś czasie zauważyłam, że całkowicie się zmienił. Stał się bardziej tolerancyjny i wyrozumiały. Mogłam z nim swobodniej rozmawiać. Zaczęło mnie interesować to, co mówił. Postanowiłam wziąć udział w spotkaniu wielbicieli Baby i wszystkiego sama się dowiedzieć. W rezultacie pomyślałam: „Wspaniale! W tym naprawdę coś jest”.
    Pewnego dnia w 1980 r. Andy oznajmił mi, że leci do Indii z grupą składającą się głównie z Maorysów, pierwotnych mieszkańców Nowej Zelandii, żeby odwiedzić Sai Babę. Odpowiedziałam stanowczo: „Jeśli ty lecisz, to ja też”. Wyjaśnił mi, że jeśli chcę pojechać, to nie wolno mi pić alkoholu, palić papierosów, jeść ryb, mięsa i drobiu. Andy był już wtedy wegetarianinem, ja jednak się ociągałam. Pewnego dnia córka ugotowała mój ulubiony posiłek – wieprzowinę z warzywami. Zabrałam się do jedzenia. Wyobraźcie sobie moje przerażenie, gdy okazało się, że nie mogę podnieść widelca do ust! Za każdym razem, gdy próbowałam to robić, czułam zapach wibhuti i moja ręka zatrzymywała się wpół drogi. Za każdym razem pachniało mocniej. W końcu zrezygnowałam z jedzenia mówiąc, że spróbuję później. Ale później było tak samo i w rezultacie moje przejście na wegetarianizm dokonało się w jednej chwili. 
   W 1981 r., gdy przyjechaliśmy do Puttaparthi, Baba podczas darszanu podszedł prosto do nas, nałożył nam na czoła wibhuti i powiedział, że zobaczy się z nami następnego dnia, ponieważ dzisiaj jesteśmy zmęczeni po trzydniowej podróży. Po twarzy spływały mi łzy błogości. Następnego ranka zapytał mnie: „Skąd przyjechałaś?”. Kiedy odpowiedziałam, że z Nowej Zelandii, odrzekł: „Przybędą wszyscy Nowozelandczycy”. Szybko weszliśmy na werandę. Podczas interview zmaterializował wibhuti dla całej grupy.
    Rozmawiał z nami o Nowej Zelandii. Powiedział, że nasz kraj przodował w zabijaniu zwierząt i że większość z nas, Nowozelandczyków, była kanibalami. Był bardzo zadowolony, widząc w Swoim otoczeniu Maorysów. Oznajmił nam, że jest z nas dumny. Powiedział, że wie jakie wiedliśmy życie – wypełnione jedzeniem mięsa, paleniem papierosów i piciem alkoholu, ale kiedy zobaczył nas na darszanie, każde z nas wyglądało czysto i nasze ciała jaśniały. 
    Zanim wyszłam za mąż doświadczyłam na trawniku przed domem znaczącej, niezapomnianej wizji Jezusa. Trzymał mnie za rękę. Powiedziałam Jezusowi, że nie pozwolę Mu odejść. Gdy wzniósł się nad ziemię, trzymałam Jego stopy błagając, by nie odchodził. Spojrzał na mnie i powiedział: „Wrócę”. W mandirze znajduje się przepiękny obraz stojącego Baby. Gdy siedząc tam podczas śpiewania Omkaru zobaczyłam ten obraz, w pierwszej chwili nie widziałam na nim Baby lecz Jezusa, ale gdy spojrzałam ponownie, zobaczyłam Babę. Płakałam i płakałam, wspominając wizję Jezusa sprzed 40 lat, która się spełniła.
  Baba zaprosił nas ponownie. Powiedział: „Nowozelandczycy, musicie jeść. Dam wam trochę jedzenia. Zmaterializował gorące dania dla całej naszej dziewiętnastoosobowej grupy. Ja dostałam ostro przyprawiony ryż z rodzynkami sułtańskimi i orzechami, pyszny i ciepły. Andy dostał ryż z innymi dodatkami. Interview trwało ponad godzinę. Swami wygłosił dla nas dyskurs o miłości. Powiedział: „Miłość jest Bogiem. Bóg jest miłością. Jestem Bogiem, ponieważ mam Boga w sercu”.
 Swój pierwszy padanamaskar ofiarowałam światu, a zwłaszcza Nowej Zelandii. Pragnęłam, żeby cała Nowa Zelandia przybyła do Puttaparthi. Zastanawiałam się w jaki sposób zmieniłoby to nasz kraj, gdyby wszyscy przybyliby do Prasanthi, stanęli przed Swamim i podążyli za tą piękną Osobą. Za drugim razem dotknęłam stóp Swamiego w swojej intencji!
   Siedząc u Jego lotosowych stóp podczas innego prywatnego interview słuchałam jak Baba opowiada o naszym małżeństwie. „Żona dużo płacze, ale to bez znaczenia, będziecie bardzo szczęśliwi”, pocieszał nas. Wierzę, że ‘łzy’ odnosiły się do czasów, gdy martwiłam się o męża, czekając by wrócił do domu, a on przychodził później niż się spodziewałam. Stawałam na tarasie naszego domu patrząc w niebo i mówiąc: „Proszę Cię Boże, przyprowadź go bezpiecznie do domu, do mnie i do dzieci”. Podczas tego spotkania Baba powiedział do mnie: „Zawsze otaczała cię boska miłość. Słyszałem cię, ale patrzyłaś w niewłaściwym kierunku. Musisz patrzeć do wewnątrz”. Te słowa mną wstrząsnęły. „Skąd wiedział?”, zastanawiałam się poruszona. Podszedł do mnie, pomógł mi wstać i łagodnie poprowadził mnie do wyjścia. Jest taki boski. Nie potrafię wyrazić tego słowami.
   Na innym interview polecił mi: „Jestem Bogiem. Jestem uzdrowicielem. Jeśli pragniesz uzdrowienia, patrz na mnie”.
Jaką miałaś relację z Babą?
    Baba sprawia, że czujemy się inaczej. Ma w sobie tyle energii i miłości, że może nas zmieniać. To niesamowite, że siedząc w aśramie pomiędzy tysiącami ludzi można niemal usłyszeć spadającą  szpilkę. To pokazuje ile miłości, szacunku i przywiązania mamy dla tej drobnej, niewysokiej Postaci. Mam wrażenie, że Baba jest naszą Matką. Na przykład wiedział, że podstawowym posiłkiem Maorysów jest zboże, mimo że w Indiach nie jest powszechne, i czasami nam je dostarczał. Czułam, że bardzo mnie kocha i zawsze będzie kochał. Jest moim prawdziwym Ojcem i Matką.
   Podczas interview rozmawiał z nami w języku maori[1]. Byliśmy zdumieni – wyobraźcie sobie, że zwracał się do nas w tak mało znanym języku jak maori! Zapytał: „Kei te pe whe a koe? – Jak się wszyscy macie?”. Powiedział to tak pięknie. Na kilka dni przed odjazdem ćwiczyliśmy maoryskie hymny i pieśni. Na ćwiczeniach w aśramie szlifowaliśmy pieśń mówiącą o rozstaniu, zatytułowaną ‘Nadeszła ta chwila’. Wyobraźcie sobie jaki przeżyliśmy wstrząs, kiedy Baba wysłał chłopców z koledżu, żeby powstrzymać nas od jej śpiewania, ponieważ nie powie nam do widzenia. Nie chciał również, żebyśmy się z Nim żegnali, ponieważ będzie z nami zawsze. Zachowałam to zapewnienie w sercu, zwłaszcza po powrocie do domu, mając trudną i stresującą pracę.
Czy możesz nam opowiedzieć więcej o swojej pracy w Nowej Zelandii?
 Wstąpiłam do stowarzyszenia działającego na rzecz pomyślności maoryskich kobiet – Te Ropu Wahine Maori Toko i Te Ora – którego celem jest tatau tatau – wspólnota. W stowarzyszeniu są Maorysi uczący się od siebie nawzajem i pomagający sobie w trudnych chwilach, niezależnie od koloru skóry i religii. Każdemu w potrzebie zapewniamy podstawowe środki żywnościowe – na tym polega tatau tatau – wspólnota. 
 Dzięki stowarzyszeniu zostałam opiekunką maoryskich kobiet. Każda maoryska dziewczyna zatrzymana przez policję potrzebuje pomocy. Pragnie, by ktoś okazał jej miłość, pocieszył ją i pomógł zrozumieć, że chociaż postąpiła źle, nie jest sama. Dostarczaliśmy im czyste ubrania, aby były zadbane i schludnie ubrane. Tak występowały w sądzie. Bywało jednak, że nasza pomoc była przyjmowana z oporami. Wtedy prosiłam o duchową pomoc dla tych dziewcząt.
  Dziewczęta wplątywały się we wszelkiego rodzaju złe sytuacje. Prostytucja, picie alkoholu i rozwiązłość, kradzieże, przemoc wobec dzieci były i wciąż są na porządku dziennym. Czasami młoda matka dostaje polecenie od partnera lub męża, by maltretować a nawet poważnie zranić jedno z dzieci. Trudno o tym mówić, ale czasami zabijają dzieci. To wciąż się dzieje. Wiele z tych dziewcząt nie jest gotowych do macierzyństwa, nie posiada wiedzy o podstawowej opiece nad dziećmi. Jest wiele awantur, bicia i krzyków, zwłaszcza tam, gdzie jest alkohol. Obecnie przyjmują dużo szkodliwych narkotyków, zmieniających ich percepcję i zachowanie. To bardzo smutne.
   Nigdy nie oceniałam dziewczyny, bez względu na to co zrobiła. Wiele z nich zmuszono do prostytucji. Starałam się być dla nich matką. Myłam je, przytulałam i pocieszałam, nawet gdy brzydko pachniały. Mówiłam im: „To co robicie jest wbrew prawu, lecz nie jesteście ‘złe’. Musicie zacząć wierzyć w siebie i nabrać pewności. Nie musicie źle postępować. Możecie chodzić z podniesioną głową. Fakt, że robiłyście to w przeszłości, wcale nie oznacza, że musicie robić to dalej. Wasze serca są dobre”.
   Tak z nimi rozmawiałam. Nie pozwalałam winić innych za ich sytuację i trzymałam się tego mocno. Większość z nich obwinia kogoś za swoje problemy. Pytam ich, czym jest obwinianie. B-lame – obwiniać. Be lame – kuleć. Oto co przynosi obwinianie – pęta was, czyni z was kaleki, uniemożliwia wam podjęcie odpowiedzialności za siebie i za swoje uczynki. Z pewnością możecie mieć złe myśli. Ale nie musicie zgodnie z nimi  postępować”.  
  Większość tych dziewcząt uważała wcześniej, że są nic niewarte, że wyspecjalizowały się w robieniu złych rzeczy. W ten sposób broniły swojego postępowania. Najważniejszą sprawą było to, aby zaczęły lepiej o sobie myśleć. Nie wygłaszałam im kazań. Starałam się rozwinąć ich aspekt duchowy. Uczyłam je trzymać wysoko głowy bez względu na sytuację. Uczenie się jak kochać siebie i innych jest elementem prawdziwej miłości.  
   Dzieliłam się z nimi naukami, które przekazał mi tata gdy byłam dzieckiem. Kiedy chodziłam do szkoły karano nas za mówienie w języku maori. Ojciec powtarzał nam: „Trzymajcie głowy wysoko. Dla Boga w niebie wszyscy jesteśmy jednością. Nigdy się nie załamujcie. Jeśli ktoś was obraża, nie przejmujcie się tym”. Innymi słowy, praktykujcie wewnętrzny spokój. Nie ulegajcie złym wpływom. Zachowujcie równowagę umysłu. Nie bądźcie nadmiernie podekscytowani gdy wszystko idzie dobrze i nie dręczcie się zbytnio gdy sprawy nie idą po waszej myśli.
Czy możesz nam opowiedzieć coś więcej o swojej rodzinie?
   Mój ojciec, Mihikau Te Rangi, był bardzo uduchowiony. Dopilnował, żeby jego dzieci poznały drogę do Boga. Wyznawał szlachetne zasady moralne i zaszczepił je swoim dzieciom. Jesteśmy spokrewnieni z maoryskim prorokiem Rataną, założycielem kościoła tego imienia w Nowej Zelandii. Tata pozwalał nam doświadczać wszelkiego rodzaju duchowości. Rankiem mógł być to kościół angielski, w południe katolicki lub mormoński, a wieczorem mieliśmy naszą piękną kulturę Maori. Tata wierzył w Boga i pilnował, żebyśmy wiedzieli jak Go znaleźć. 
   Dla mnie Bóg był gdzieś wysoko w otwartej przestrzeni lub w niebie. Później, dużo później, uświadomiłam sobie wielką prawdę – przebywa również w naszych sercach. Tata przypominał nam nieustannie, że chociaż straciliśmy mamę, to możemy zawsze polegać na Bogu. Mówił, że Bóg jest naszą Matką. Każdego ranka budził nas słowami: ‘Tamariki ma marange – Obudźcie się moje dzieci, już czas na modlitwę’. Oczekiwał, że będziemy małymi świętymi, chociaż wciąż biliśmy się o to, kto z nas będzie zmywał! Byliśmy bardzo zżytą rodziną i rozumieliśmy, jak ważne dla nas jest bycie razem. Takimi pragnął widzieć nas ojciec. Zawsze powtarzał, żebyśmy się kochali. Gdy się sprzeczaliśmy, szybko ucinał kłótnię w swoim maoryskim stylu. Mówił: „Nie trzeba tego robić. Musicie cię nawzajem kochać”.
   Jego słowa pozostały w naszych umysłach jeszcze wiele, wiele lat po tym jak umarł. Karakia, modlitwa, była nieodłączną częścią każdego domowego leczenia. Ojciec polegał na naturalnej maoryskiej medycynie – na roślinach i na swojej wierze. Kiedy mój brat Tiamata złamał nogę, tata uciął dwa kawałki drewna, przywiązał je mocno po obu stronach nogi i długo się modlił. Timata nie miał potem z tą nogą żadnych problemów. Ojciec tylko raz w życiu widział lekarza. Opiekował się nami i sobą przy pomocy naturalnych leków. Kiedy umarł w wieku 76 lat, miał wszystkie zęby, które wspaniale czyścił surowymi kartoflami. Uczył nas pomagać innym swoją wiedzą. Wiele lat później starałam się zaszczepić te idee młodym kobietom, przygniecionym kłopotami.
   Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, wszystkie dziewczynki mówiły: „Zobacz, co mamusia (mummy) włożyła mi do torby. Mamusia kupiła mi nową sukienkę. Czy twoja mamusia przygotowuje obiady?”. Mummy, mummy, mummy… Nie wiedziałam kim jest ‘mummy’, to było dla mnie obce słowo. Jako dziecko często zastanawiałam się dlaczego nie mam mamy jak inne dzieci, więc zapytałam o to ojca. Powiedział mi, że moją mamą jest Ihu Karaiti, Jezus Chrystus i muszę Go prosić o prowadzenie. Powiedział także, że moja mama jest najjaśniejszą gwiazdą na niebie i że chociaż on nie umie niczego robić tak jak ona, to ona nam się przygląda. To mnie bardzo uspokoiło. Tacie trudno to było wytłumaczyć, ponieważ był Maorysem. Nie potrafił znaleźć angielskich słów, aby opowiedzieć nam o naszej mamie.
   I jest coś jeszcze na co nalegam i co odnosi się do trudnych sytuacji – zwracajcie się wtedy do Boga w wybranej przez was formie: do Jezusa, Buddy, Allacha, to bez znaczenia, gdyż wszystkie imiona brzmią słodko w Jego uszach. To przyniesie wam wewnętrzny spokój. A jeśli nie wybraliście określonego imienia i formy, to myślcie o tym co najbardziej kochacie w przyrodzie – np. o słońcu – tak długo aż zaczniecie wołać do Najwyższej Istoty, która żyje w waszych duchowych sercach.
   Ojciec kategorycznie wymagał, żebyśmy nie kradli. Będąc opiekunką trudnych dziewcząt mówiłam, żeby nigdy więcej nie kradły. Opowiadałam im o drobnym wydarzeniu ze swojego dzieciństwa. Zwykle reagowały na tę historyjkę, ponieważ wciąż jeszcze były dziećmi. Kiedyś zabrałam z cudzego sadu piękne, czerwone jabłko. Tej nocy obudził mnie okropny ból zębów! Kiedy opowiedziałam ojcu o kradzieży jabłka, zgodził się, że ból zęba był zasłużoną karą za kradzież.
   To, czego uczył nas ojciec i co było przekazywane przez wszystkie wieki – to niewiarygodnie piękna duchowość, doświadczana przez naszych tupuna, przodków. Był zawsze mocno związany z dawnym sposobem życia i jest to coś, co zawsze staram się zaszczepić młodym Maorysom. Tata mówił, że Bóg istnieje w nas. Mówił, że każdy z nas nosi w sobie światło będące specjalnym darem, taha wairua, od Boga. Mówił do mnie: „Wszyscy mamy w sobie taha wairua, naszego Mistrza, moja córko. On opiekuje się nami”. Mówił, że wszyscy otrzymali ten dar, ale niewielu wie jak z niego korzystać. Mówił, że jeśli się skoncentruję, to zobaczę to światło.
   Innym dyskutowanym przez nas tematem były przesłania. Obecnie nazywamy je wewnętrznym głosem lub sumieniem. Jeśli naprawdę słuchamy przesłań przekazywanych nam przez wewnętrzne światło, nigdy nie postępujemy źle. Nie zapisywałam większości z tego co mówił, ale później jego słowa stały się dla mnie rzeczywiste. Nie tracił także czasu rozmawiając ze mną – trzymał się tego, co ważne. To istotne. Kiedy pracujemy z kimś kto popadł w kłopoty, nie poświęcajmy dużo czasu na pogawędki. Trzymajmy się istoty sprawy, konkretów. Nie od razu wszystko zapamiętają, ale jeśli nasze słowa płyną z serca i napełnione są prawdą, która ich nie rani, to później w nich rozkwitną. To trochę tak, jak zasiewanie nasion.
Czy możesz przekazać młodym kobietom jeszcze trochę rad?
    Współpracując z policją jako opiekunka maoryskich kobiet odczuwałam często stres i stawałam przed trudnościami, ponieważ udawaliśmy się do dysfunkcyjnych domów pełnych przemocy. Kiedyś, gdy towarzyszyłam policji, zobaczyłam w hotelu swoich przyjaciół – siedzących, pijących, palących i wołających do nas. To pomogło mi zrozumieć, jak brzydko musiałam wyglądać, gdy robiłam to samo. Od tamtej pory przestałam pić alkohol. Żeby efektywniej pełnić rolę opiekunki, studiowałam psychologię i rozwijałam swoje umiejętności doradcze. Mogę dodać, żebyście dążyły do tego, aby uszlachetniać siebie i rozwijać swoją umiejętność służenia – Bóg poprowadzi nas, jeśli nieustannie prosimy Go o pomoc. Teraz oczywiście przez cały czas wzywam Sai Babę.      Wierzę, że każde nasze doświadczenie, każda przeszkoda czegoś nas uczą. Ktoś powiedział, że droga duchowa nie jest łatwa i wymaga wysiłku. Skierowanie społeczności na drogę duchową jest wyzwaniem. Musimy żyć wiarą emanując miłość i współczucie. Musimy wciąż się uczyć i rozumieć, że jest potrzeba nieustannej pilności. 


Podczas interview Baba powiedział do mojego męża i do mnie: „Ty działasz, ja pomagam. Gdy szukasz Mnie, jestem z tobą”. Im większe było wyzwanie, tym bardziej byłam Mu oddana. On jest zawsze tu, w moim sercu.

Postrzegaj Mnie jako mieszkańca wszystkich istot. Pomagaj im najlepiej jak potrafisz, służ im tym, czego potrzebują. Nie powstrzymuj słodkich słów, pomocnej ręki, dodającego otuchy uśmiechu, niosącego pociechę towarzystwa, kojącej rozmowy.
~ Sathya Sai Baba
 tłum. J.C.
 
[1] W Nowej Zelandii mieszka około 500 000 Maorysów. Język maori zna jedynie kilkanaście procent z nich. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.