Mądrość kobiet Sai część 5

wielbicielka Sai Baby dzieli się historiami swego życia

Najpierw zrozumienie, potem korekta
                ~ Dr Dewi Pavan (Sri Lanka), Prasanthi Nilayam

    O Sai Babie nie wiedziałam niczego aż do 1972 r., kiedy to wraz z mężem odwiedziłam przyjaciółkę na Sri Lance. Przyjaciółka opowiedziała nam o Swamim, ale nie wywarło to na nas specjalnego wrażenia, ponieważ w Singapurze mieliśmy nieprzyjemne doświadczenia z innym guru. Myślałam wtedy: „Kto wie, może Sai Baba jest oszustem, a może nie jest. Jeśli oszukuje, to jestem szczęśliwa, że nie mam z nim do czynienia. Jeśli mówi prawdę, to skontaktuje się ze mną w innym czasie”. W 1976 r. w Anglii, Swami przyszedł do mnie w wizji. Nagle ujrzałam jasne światło, w którym stał Swami. Uniósł ręce w geście błogosławieństwa  i powiedział: „Jestem prawdziwy, jestem prawdziwy! Nie jestem oszustem, nie jestem oszustem!”. To mną wstrząsnęło, ponieważ były to moje własne myśli w chwili, gdy usłyszałam o Nim po raz pierwszy. Miałam wrażenie, że przybył aby mi powiedzieć „Jestem prawdziwy”, ponieważ pragnie, żebym Go zauważyła. 

Opowiedz mi o swoim domu

    Urodziłam się na Sri Lance w 1937 r. i wyrastałam w uduchowionej rodzinie. Ojciec studiował nauki Ramakrishny Paramahansy i Wiwekanandy. Mieszkaliśmy tuż obok Misji Ramakrishny. Mama była kobietą bardzo prostą, dobrą, hojną i miłą dla ludzi. Uwielbiałam chodzić do świątyni. Lubiłam też żyć po swojemu. W naszej rodzinie było pięcioro dzieci. Jestem najstarszą z trzech córek.
   Uczyłam się na Sri Lance i ukończyłam Cejloński Koledż Medyczny. Pamiętam, że od dzieciństwa pragnęłam zostać lekarką i tak też się stało. Zajmowałam się wieloma dziedzinami medycyny, począwszy od okulistyki, poprzez praktykę ogólną, położnictwo i ginekologię, aż po geriatrię i rehabilitację.
   Mój mąż, dr Sara Pavan[1], jest anestezjologiem. Urodził się w Malezji. Po II wojnie światowej jego rodzina wróciła na Sri Lankę – może po to, żeby się ze mną ożenił! Studia medyczne ukończył na Sri Lance. Mamy dwie śliczne córki. Obie wyszły za mąż i osiedliły się w Australii. Pobraliśmy się w 1965 r. i w wkrótce potem wyjechaliśmy do Singapuru. Po trzech latach przenieśliśmy się do Anglii, pragnąc dalej się uczyć. Zrobiłam w Anglii doktorat. Mieszkaliśmy tam cztery lata, ale nasza sytuacja była niepewna. W tym czasie otrzymaliśmy korzystną ofertę z Nowej Zelandii, więc pojechaliśmy. Mój mąż ma duszę odkrywcy, lubi się ruszać, więc w trzy lata później wróciliśmy do Australii. Może to Swami nas do tego popychał, ponieważ podczas pierwszego interview w 1980 r. powiedział do nas: „Wysłałem was do wielu krajów, żebyście zdobyli doświadczenie i teraz specjalnie wybrałem Australię, jako najlepszy dla was kraj”. Więc to musiał być Swami, ponieważ zawsze odpowiadał za nasze życie, chociaż przedtem nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
    Będąc w Anglii odwiedziłam mamę mieszkającą z moim bratem. Miałam tam wspaniałą wizję Swamiego, o której już opowiedziałam. Po powrocie do Australii zajrzałam do książki telefonicznej i niedaleko miejsca naszego zamieszkania znalazłam ośrodek Sai. W tamtych czasach śpiewaliśmy bhadżany tylko raz w miesiącu. Uczęszczałam na nie regularnie i czytałam książki Sai. Mój mąż wciąż nie był zainteresowany Swamim, ale nie robiłam mu z tego powodu wymówek. Myślałam, że Swami go zmieni, gdy przyjdzie na to odpowiednia pora. Byłam wystarczająco mądra, żeby go nie zmuszać!  W ciągu trzech lat zainteresował się Sai Babą.
  Podczas wizyty w Anglii mąż spotkał starego przyjaciela, dentystę, ogromnie oddanego Swamiemu. Męża bardzo to poruszyło. Wiedział intuicyjnie, że Swami jest boski i kiedy się Nim zainteresował, przewrócił dom do góry nogami. Gromadził książki o Swamim i pomimo, że pracował w czterech szpitalach na raz, to znajdował czas na czytanie. Następnego roku w lipcu urządziliśmy po raz pierwszy w naszym domu sesję bhadżanową. Wreszcie pojechaliśmy do Indii zobaczyć Swamiego. 

Co czułaś widząc Swamiego udzielającego interview tak bardzo wielu wielbicielom?

  Przyjechaliśmy zobaczyć Swamiego w 1980 r. i na szczęście Swami udzielił nam dwóch audiencji. Podczas pierwszej płakaliśmy, płakaliśmy, płakaliśmy – tacy byliśmy poruszeni. Zmaterializował dla mnie medalion, a potem oznajmił, że da nam syna. Rzekł: „Bez syna rodzina nie jest pełna. Chcielibyście mieć syna?”. Sara był wzruszony, lecz jednocześnie wiedział, że jestem wysterylizowana, więc pomyślał: „Jak Swami może dać jej syna?”. Wtedy Swami pochylił się w jego stronę i powiedział: „Doktorze, myślisz, że nie możesz mieć syna? Jeśli Swami zechce, będziesz go miał”. To wywołało płacz Sary. Sara szlochał i wzdychał. Wtedy Swami powiedział bardzo słodko: „Przyjdź jutro. Porozmawiam z tobą”.
   Następnego ranka zostaliśmy wezwani ponownie i odbyła się poważna rozmowa. Sara postanowił zachować spokój i słuchać słów Swamiego. Swami opowiedział nam o naszej przeszłości, o tym, jak wysyłał nas do różnych krajów, żebyśmy zdobyli doświadczenie i jak teraz wybrał Australię jako najlepsze dla nas miejsce. Potem rzekł: „Teraz wyjedźcie i pracujcie dla  mnie!”. Taki był Jego boski rozkaz. Opowiedział nam także o naszej teraźniejszości i o przyszłości. Rzekł: „Dzieci są moje. Macie dwie córki. Wykształcę je, znajdę dla nich odpowiednich mężów i dam im ślub. Nie musicie się martwić o dzieci – pracujcie!”.
  Ponieważ mówił tak dużo o pracy dla Niego, byliśmy wdzięczni i wyjechaliśmy szczęśliwi. Zaangażowaliśmy się bardziej w działania duchowe. Bardzo pomagały nam dzieci. Początkowo nasza starsza córka nie wiedziała jak traktować Swamiego i zachodzące w naszym domu zmiany. Pytała: „Jak Bóg może być ludzką istotą?”. Miała wtedy 14–15 lat i naprawdę miała wątpliwości, a  my nie potrafiliśmy na nie właściwie odpowiedzieć. W następnym roku pojechałam do Swamiego z dziewczętami i Swami szepnął jej coś do ucha. Załamała się i rozpłakała, a potem zauważyła: „Och, Swami jest Bogiem, nie ma co do tego wątpliwości”. Do dzisiejszego dnia nie spytałam jej, co Swami jej wówczas powiedział. 
   W tym samym roku Swami rzekł do nas: „Żeby uzyskać słodycz pomarańczy, musicie najpierw przebić się przez gorzką skórkę”. W ten sposób powiedział nam o teście, przez który będziemy musieli przejść w przyszłości. To nic niezwykłego na ścieżce do Swamiego. Testy wzmacniają wiarę. Na ich końcu zawsze odnajdujemy słodycz.

Co stało się z przyrzeczonym wam przez Swamiego synem?

   Swami igrał ze mną przez kolejne dwa lub trzy lata. Pytał mnie na interview: „Chciałabyś mieć syna? Chciałabyś mieć syna?”. Po roku nabrałam większej pewności i odpowiedziałam Swamiemu „Tak!”. Spojrzał na jedną z należących do mojej córki fotografii, przedstawiającą małego Krisznę i rzekł: „To jest twój syn!”.
   W domu prowadziliśmy zajęcia poświęcone Bhagawadgicie, więc wiedziałam, że ‘syn’ może oznaczać również mądrość. Interpretowałam słowa Swamiego w ten sposób: pytając czy pragnę syna, chciał ofiarować mi mądrość. Mądrość przychodzi, gdy studiujemy Bhagawadgitę i życie Kriszny. W taki sposób traktowałam wówczas słowa Swamiego. Swami uwielbia nas uszczęśliwiać. Naprawdę bawi się z nami.
Przypuszczam, że zamiast syna dostałaś wnuka.
    Nasza starsza córka wyszła za mąż w 1987 r. i przez pięć długich lat czekała na dziecko. Potem zaszła w ciążę, ale przez cały czas miała mnóstwo problemów. W 27. tygodniu, na dzień przed badaniem u anestezjologa, dostała silnych bólów i została przyjęta do szpitala. Lekarze zrobili wszystko, żeby powstrzymać poród. Martwiliśmy się i natychmiast zawiadomiliśmy o tym w modlitwach Swamiego. I na tym poprzestaliśmy.
   Tej nocy moja córka śniła, że otwarto jej brzuch, wyjęto dziecko, popatrzono na nie, stwierdzono: „Za małe, niech wraca!” i wepchnięto je z powrotem. Spojrzała na swój brzuch, ale nie odnalazła śladów cięcia. Rankiem powiedziała do mnie: „To był dziwny sen”. Odpowiedziałam: „Może Swami oznajmia ci, że nie będziesz miała żadnych dalszych problemów. I rzeczywiście, bóle porodowe ustąpiły i wszystko wróciło do normy. Wypisano ją i wróciła do domu.
  W 34. tygodniu ciąży dostała nadciśnienia, które nieustannie rosło. Przyjęto ją do szpitala i postanowiono przyspieszyć poród. Prawdopodobnie nawet to zostało zaplanowane przez Swamiego, aby ukazać Jego moc i chwałę. Gdy podano jej lek wywołujący skurcze, uderzenia serduszka dziecka spadły ze 150 do 40. Położnik powiedział: „Nie mamy czasu, musimy natychmiast operować”. Na szczęście mój mąż był zatrudniony w prywatnym szpitalu i mógł tam pracować. Chirurg rzekł: „Sara, ty będziesz anestezjologiem!”. A ponieważ mąż potrzebował asystenta, zwrócił się do zięcia, internisty: „Umyj się i bądź gotowy!”. W ciągu trzech minut otworzył ją i dziecko przyszło na świat.
Dziecko było białe. Nie biło mu serce. Nie oddychało. Było martwe.
   Mąż najpierw ustabilizował matkę, a potem spojrzał na dziecko. Odeszło. Siedzieliśmy w drugim pokoju, kiedy Sara podszedł do nas. Będąc w medytacji, usłyszałam z oddali jak mówi: „Proszę, wyślij w modlitwie wiadomość do Swamiego”. Ostatecznie, ustabilizowawszy naszą córkę, mąż podszedł do dziecka myśląc, że jeśli jeszcze żyje, to ma uszkodzony mózg. „Dziecko będzie potworkiem. Co powinienem zrobić?”
   Nagle dziecko wykrzywiło buzię. Sara rozpoczął reanimację. Po długiej chwili wróciło bicie serca, choć bardzo spowolnione. Dziecko z białego stało się niebieskie, co wciąż nie było dobrym znakiem. Po jakimś czasie mąż zauważył pojawiający się różowy kolor. Zabrano dziecko na oddział intensywnej terapii i leczono je tlenem. Miało niewielkie szanse na przeżycie. 
   Modliliśmy się nieustannie do Swamiego. Przez 24 godziny łóżeczko dziecka przenikały płynące z magnetofonu dźwięki mantry Gajatri. Dziecko kąpało się w jej wibracjach. Następnego dnia mąż udał się do szpitala i zobaczył, że dziecku usunięto z nosa rurkę. Przybiegła pielęgniarka i powiedziała: „Doktorze, nie wiem jak wyleciała”. Tak bardzo osłabione dziecko nie mogło jej samo wyciągnąć. Sara wiedział, że był to znak odwiedzin Swamiego. Rzekł: „Proszę się nie martwić. Proszę po prostu zanieść dziecko do matki, jej miłość zrobi resztę”. Gdy tylko dziecko znalazło się w ramionach matki i zaczęło ssać jej pierś, zmieniła się jego cera, zaczęło poruszać rączkami i nóżkami. Karmienie doskonale pokazało, czego może dokonać miłość matki!   
    Po narodzinach naszego wnuka odwiedziliśmy Parthi. Swami wezwał nas na interview i zauważył: „Chciałaś syna? Teraz masz wnuka. Jesteś szczęśliwa?”. Odrzekłam całym sercem: „Tak, Swami. Jestem bardzo szczęśliwa”.

Jaką sewę wykonywałaś w Australii dla Swamiego?

   Po powrocie z pierwszej wizyty w Puttaparthi zaczęliśmy pracować w bardziej zorganizowany sposób. Nasz dom przekształcił się w ośrodek Sai. Sara jest perfekcjonistą, więc śpiewane bhadżany osiągnęły bardzo wysoki poziom artystyczny. Przewodniczyli im wybrani śpiewacy. Akompaniował nam zespół muzyczny. Bhadżany w naszym domy stały się bardzo popularne i uczestniczyło w nich wiele osób. Rozszerzyliśmy działalność służebną: odwiedzaliśmy domy opieki, domy dla dzieci upośledzonych i instytut dla niesłyszących. Prowadziliśmy również serwis informacyjny Sai dla całej Australii oraz wydawaliśmy regularnie kwartalnik poświecony Bhagawanowi.   
    Służbę należy wykonywać cały sercem, z radością, nie jako obowiązek. Ta mądrość spłynęła na mnie, gdy obserwowałam pewne zdarzenie w Parthi. Głęboko zastanawiałam się, dlaczego zaangażowaniu w działalność służebną towarzyszą konflikty. Swami na Swój niepowtarzalny sposób pokazał mi, że odpowiedzialne jest za to ego. Zamiast szukać winy, powinniśmy z miłością rozwiązywać każdą zawikłaną sytuację, bez wywoływania dysonansów.

Jaki wpływ wywiera na ciebie Swami? 

  Swami wpływa na mnie miłością – Swoją bezinteresowną miłością i naukami. Jego wielka bezinteresowna miłość dotyka mojego serca. Mocno postanowiłam przeprowadzić wewnętrzne badanie i pozbyć się wszystkich negatywnych cech. Wysiłek nigdy nie pozostaje bez nagrody. Rozwijanie ufności i wiary w Swamiego niewątpliwie przynosi korzyści. Nie możemy nic na to poradzić, że ludzie nas ranią. Ale musimy wciąż ich kochać, pomimo tego, co zrobili. 
   Oto przykład. Nasz księgowy sprzeniewierzył dużą sumę pieniędzy i ponieśliśmy wielkie straty finansowe. Byliśmy jednak w stanie nie tylko mu wybaczyć, ale nie czuć wobec niego urazy. Było to możliwe wyłącznie dzięki miłości i łasce Swamiego. Wcześniej często się gniewałam i byłam niecierpliwa, a nawet nietolerancyjna, więc bardzo pracowałam nad sobą. Nauki Swamiego są niezwykle proste i głębokie. Naprawdę czułam, że muszę ich przestrzegać. Widzieć dobro, czynić dobro, być dobrą! Zawsze pomagać, nigdy nie krzywdzić. Kochać wszystkich, pomagać wszystkim! Są proste i głębokie. Może je zrozumieć nawet małe dziecko. Wiedza nie jest tu ważna – ważne jest praktykowanie tych głębokich nauk. Miłość Swamiego umożliwiła mi przebaczanie. Wybacz i zapomnij! Wszyscy powinniśmy rozwijać w sobie tą boską cechę.
   Jedno z wielu doświadczeń jak mieliśmy ze Swamim miało miejsce, gdy moja młodsza córka Sheila miała 13 lat. W szkole uczyła się  francuskiego i niemieckiego. Jej klasa miała okazję wyjechać do Francji i do Niemiec, zatrzymując się w domach rodzin goszczących dzieci. Zanim wyjechali, szkoła podała nam dokładne informacje na temat tego, gdzie się zatrzymają. Na dzień przed wyjazdem, jedna z tych rodzin została wymieniona. Przekazali nam dane dotyczące nowego kontaktu, ale na nieszczęście gdzieś je zgubiliśmy. 
   Poprosiliśmy córkę, żeby zadzwoniła do nas z Paryża. Obok telefonu mieliśmy tabliczkę do zapisywania informacji. Kiedy zadzwoniła Sheila, jej siostra była w domu sama. Zapisała niewyraźnie numer telefonu, a właściwie go nabazgrała. Wrócił mąż i wytarł tabliczkę do czysta. Gdy przyszłam z pracy, zapytałam, czy Sheila do nas dzwoniła i czy podała numer swojego telefonu. Gowrie odkrzyknęła z góry, że zapisała go na tabliczce. Mąż ją wytarł, wiec powiedziałam: „O mój Boże! Co ja teraz zrobię?”. Usiadłam i modliłam się: „Swami, jesteś Matką wszystkich matek. Dziecko będzie tęskniło za domem. Proszę, znajdź z tego wyjście!”. 
   Wtedy zadzwonił dzwonek i mój mąż wyszedł ze swojego gabinetu, żeby  otworzyć drzwi. Wróciwszy, zobaczył na biurku zgnieciony kawałek papieru. Gdy go rozwinął, odkrył, że jest to zgubiona kartka z numerem kontaktowym rodziny gospodarzy. Pojawiła się na stole znikąd. Przyniósł ją Swami! Później zatelefonowałam do Sheili i opowiedziałam jej co się stało. Była wniebowzięta. Rzekła: „Och, Swami jest ze mną. Jestem taka szczęśliwa, że Swami tak bardzo mnie kocha”. Od tamtej pory nigdy nie tęskniła za domem.

Dlaczego wyjechaliście z Australii?

  Gdy Bóg wydaje rozkazy, natychmiast je wykonujemy. Mieszkaliśmy w Australii przez 17 lat, aż do 1992, gdy Swami nas wezwał. Przenieśliśmy się do Puttaparthi, ponieważ podczas pierwszego interview powiedział do nas: „Po dziesięciu latach przyjedziecie i zamieszkacie ze mną”. Mąż początkowo uważał, że zamieszkamy w boskiej świadomości. Nie myślał o przenosinach do Indii! Okazało się, że nie miał racji. Przyjechaliśmy i zamieszkaliśmy z Bhagawanem. Swami powiedział także: „Wybuduję ogromny szpital, a wy przyjedziecie i będziecie w nim dla mnie pracować. Kiedy wasze córki wyjdą za mąż, przyjedziecie i zamieszkacie ze mną”. Swami odprawił uroczystości ślubne dla obu naszych córek. Nasze ziemskie zobowiązania dobiegły końca. Mogliśmy teraz prowadzić uduchowione życie w fizycznej bliskości Swamiego. Czy mogliśmy sprzeciwić się przeznaczeniu i woli Najwyższego Boga?
   Mąż postanowił zostać wolontariuszem. Zawsze czuł, że po ukończeniu 55 lat nie będzie pracował dla pieniędzy. Swami spełnił jego życzenie wzywając go do siebie, gdy tylko mąż przekroczył ten wiek. Kiedy szpital superspecjalistyczny został wzniesiony i zaczął działać, przyjechaliśmy do Puttaparthi. Mąż rozpoczął w nim pracę w 1993 r., a ja znalazłam zajęcie w Szpitalu Ogólnym Śri Sathya Sai. Wszystko, co Swami powiedział do nas w 1980 r. okazało się prawdą.
 Oczywiście, życie nie przebiegało tak gładko. Doświadczaliśmy wzlotów i upadków, przeciwności losu i rozczarowań. Dały nam tak wielką siłę, że teraz je witamy. Co więcej, sprawiły, że skoncentrowaliśmy się na Swamim. Dzięki niepomyślnym wydarzeniom przyswoiliśmy sobie wyższą wiedzę i pomimo towarzyszących nam zawirowań nauczyliśmy się tolerancji i spokoju. Żyjemy w harmonii nawet z tymi, którzy nas ranią. Uświadomiliśmy sobie, że nic się nie dzieje bez woli Bhagawana. To wszystko.

Wracając do wspomnień, jak żyje się w aśramie obok Swamiego przez osiemnaście lat?

   Dla mnie cudownie, ponieważ jestem ze Swamim. Codziennie otrzymujemy Jego darszan. To wielki dar. Czuję, że darszan mnie oczyszcza. Nieustannie wzmacnia moją wiarę. Wiem, że wszystko, co dzieje się ze mną, ma na celu moje najwyższe dobro. Swami całkowicie zawładnął naszym życiem i to On wszystkiego dokonuje. Przede wszystkim nauczyliśmy się, że Bóg jest wykonawcą. My jesteśmy tylko kukiełkami na sznurku. Tańczymy, kiedy za nie pociąga. Znaleźliśmy się tutaj, by poznać wielką prawdę: jesteśmy aktorami występującymi na scenie życia! On działa przez nas, pozostawiając nam złudzenie, że jesteśmy wykonawcami. Przyjeżdżamy do Puttaparthi, żeby nauczyć się ‘put apart (the) I – odsuwać ja”. To Jego sztuka, to On jest odtwórcą ról. My, koncentrując się na Nim, odczuwamy spokój. „Życie ze Swamim jest nieustanną nadzieją. Życie bez Swamiego to pułapka pozbawiona nadziei.”  
  Moja praca wysławia Boga. Przede wszystkim jestem okulistką i byłam szczęśliwa, gdy Swami zasugerował, żebym pracowała w szpitalu ogólnym. Spotkałam tam mnóstwo dzieci mających problemy z nosami i z uszami. Stopniowo zbierałam wszystkie przypadki chorób usznych i leczyłam je. Moi koledzy chętnie ze mną współpracowali. Chore uszy, nosy i gardła zaczęły pojawiać się tak często, że dzięki łasce Swamiego mogłam otworzyć oddział, bez którego trudniej jest pracować. Zajmowałam się tym samodzielnie przez osiem, dziewięć lat. Swami skłaniał mnie do robienia rzeczy, których przedtem nie robiłam i tak było dobrze. Jeśli nie mogłam sobie z czymś poradzić, odsyłałam pacjentów do innych specjalistów. Czułam Jego dłoń we wszystkim co czyniłam. 
Gdybyś musiała dać radę młodym wielbicielkom Sai, co byś im powiedziała?
   Poznawszy Swamiego, tak bardzo zaangażowałam się w prace dla Niego, że odmawiałam sobie i mężowi wielu przyjemności. Być może czyni tak wiele kobiet. To może niepokoić mężczyzn. Kiedy ujrzałam Swamiego, powiedział do mnie jak matka: „Musisz akceptować i uszczęśliwiać każdego, zwłaszcza męża. Uczyń go szczęśliwym, wtedy zrobi dla ciebie wszystko. Kiedy jest rozgniewany nic nie mów, bądź cicho”. Jak słodko!
    Doprawdy, krytyka służy naszemu wyższemu dobru. Kiedy krytykuje cię mąż lub partner, to zamiast reagować, nie rób nic. Jako kobiety, zwykle reagujemy. Zamiast się sprzeciwiać lub bronić słownie, milczmy, jak radzi Swami. Postanówmy, że nie odpowiemy tym samym. Obserwujmy naszą reakcję na dezaprobatę. Wejrzyjmy w siebie: „Czy to uzasadnione upomnienie? Czy ukazuje prawdę? Czy rzeczywiście powinnam to poprawić?”. To my decydujemy, czy zasługujemy na krytykę, czy możemy się z nią zgodzić i wprowadzić zmianę? Jeśli zdecydujemy, że tak, wtedy pracujmy nad tą cechą spokojnie i wytrwale. Wywrze to pozytywny wpływ na obie strony. Dzięki temu poprawimy nasze relacje. Jeśli męża i żonę łączy prawdziwa miłość, to nie ma potrzeby przepraszania.  
   Jest jeszcze jeden pozytywny efekt wynikający z braku reakcji na napomnienie. Nasz partner zaczyna czuć się źle, że nas skrytykował. Na początku może nie wyrażać tego wieloma słowami, ale gdy wspólnie pracujemy nad naszymi relacjami, poprawiając, rozumiejąc i dostrajając się, w rezultacie pojawia się więcej miłości i zrozumienia. Swami nieustannie powtarza: „Najpierw zrozumienie, potem rozstrzyganie”. Większość par najpierw rozstrzyga, a potem rozumie. Jeśli nie reagujecie oboje, ty i twój mąż lub partner, rozwijacie pozytywne strony charakteru i budujecie lepsze relacje. Podczas ceremonii zaślubin naszej córki, Swami poradził młodej parze: „Małżeństwo nie jest zabezpieczeniem społecznym, to miłość z serca do serca. Najpierw nauczcie się rozumieć, a potem rozstrzygać”. 
  Wierzę, że Bóg uczynił kobietę sprawniejszą umysłowo. Kobiety są elastyczne i cierpliwe, kierują się intuicją i kochają. To ich naturalne cechy. Posługujmy się w pozytywny sposób otrzymaną od Boga inteligencją i siłą i łączmy rodzinę przy pomocy miłości. Wspólna modlitwa buduje harmonię. Nie ma znaczenia, czy musimy pracować. Nie możemy jednak lekceważyć domu. Dom jest tam, gdzie jest Bóg. Zadaniem kobiet jest uszczęśliwianie dzieci i męża oraz podtrzymywanie spokoju. Swami przypisuje kobietom wielkie znaczenie. Naprawdę je kocha i opiekuje się nimi. My, kobiety, musimy uosabiać cierpliwość, tolerancję i zrozumienie, mądrość, miłosierdzie, spokój i akceptację. Gdy jesteśmy prawe, nasze wewnętrzne dobro wpływa nie tylko na rodzinę, ale na wszystkich z którymi się stykamy. Wówczas zadawalamy Swamiego i zasługujemy na Jego łaskę.  
 
Obrażanie się, gdy ktoś cię krytykuje i myślenie o odwecie jest niewłaściwe. Nie kieruj się złą wolą wobec nikogo. Poznaj delikatną sztukę poświęcenia i służenia. Opieraj się na dobru obecnym w innych istotach.
                                                        ~Sathya Sai Baba
tłum. J.C.
[1]Odszedł w czerwcu 2015 r. (przyp. red.)


 

Stwórz darmową stronę używając Yola.