Mądrość kobiet Sai - cz.1
wielbicielki Sai Baby dzielą się historiami życia
Nota od wydawcy

    Misja Bhagawana Śri Sathya Sai Baby osiągnęła zasięg globalny i wpływa na egzystencję milionów osób mieszkających w każdym kraju i na wszystkich kontynentach, rozwijając silne charaktery, zmieniając postawy życiowe ludzi i transformując ich serca przy pomocy pięciu wartości: prawdy, prawości, spokoju, miłości i niekrzywdzenia. Miliony mężczyzn i kobiet, młodych i starych, bez względu na ich rasę, religię, narodowość, pozycję społeczną i wiarę zwraca się w stronę Awatara, a ich życie zmienia się pod wpływem boskiego dotknięcia. Ci posłańcy boskiej miłości stają się pożytecznymi instrumentami w misji wcielonego Boga. Poprzez własny przykład szerzą ewangelię pełnej oddania służby dla ludzkości. 

      W 2011 r. dr Sue Evans rozmawiała w Prasanthi Nilayam z grupą osiemnastu wybranych przez nią z całego świata wielbicielek Swamiego.  

Zebrała historie ich życia i przedstawiła je w formie artykułów opublikowanych pod wspólnym tytułem „Mądrość kobiet Sai”. Te fascynujące historie, pomagają wielbicielom cieszyć się mądrością Sai, nabytą przez te posłanki miłości i służby.
The Sathya Sai Sadhana Trust, dział publikacji, miał wielką przyjemność wydać tę książkę i udostępnić doświadczenia tych pań dla duchowej korzyści wielbicieli Sai na całym świecie.        
Przedmowa
Kobiety są mądre i mają szerokie horyzonty życiowe
~ Sathya Sai Baba
    Oto zbiór wywiadów z osiemnastoma kobietami, wielbicielkami Sai z całego świata, które opowiadają nam o kształtujących je wpływach. W późniejszych latach życia stały się mądre, spokojne, pogodne i piękne, choć nie wszystkie w ten sposób zaczynały. Wiele z nich osiągnęło mądrość pod wpływem przeżywanego cierpienia i podczas zwycięstw odnoszonych w trudnych sytuacjach. Dzielą się z nami zdarzeniami ze swojego życia, kilkoma ulubionymi historiami o Swamim oraz ciężko zdobytą mądrością, pozostawiając nam pole do rozmyślań.
    Są kobietami, matkami, starszymi, pełnymi mądrości paniami, a nade wszystko długoletnimi wielbicielkami Sai. Powinniśmy okazywać im szacunek, a w zamian czerpać odwagę i wiarę w siebie. Czytając te opowiadania, śmiejcie się razem z nimi, podziwiajcie ich życie, szanujcie je za to, kim się stały, a przede wszystkim ceńcie ich mądrość.
Dr Sue Evans
   Prasanthi Nilayam  2011 r.
Nigdy nie lekceważcie rad starszych. Jeśli będziecie kierować się ich radami, wasze życie zmieni się na lepsze.
~ Sathya Sai BabaSathya Sai Speaks, t.40


Kobiety są pełnią Boskości

    ~ Sharon Sandweiss, USA 

 

     Współczesne kobiety są błogosławione. Dzisiaj mamy wśród nas Awatara. Dzisiaj słuchamy naszego ukochanego Baby, podnoszącego nas na duchu pochwałami i słowami o odwadze.
    Wokół nas, kobiet, tak wiele się dzieje! Na całym globie, we wszystkich sferach życia, otrzymujemy coraz więcej wolności. Jesteśmy lepiej wykształcone i mamy więcej do powiedzenia niż kobiety w minionych pokoleniach. Mamy większy niż dawniej wpływ na sferę ekonomiczną i socjalną. Dlaczego więc nie jesteśmy szczęśliwsze? Dlaczego tak wiele młodych kobiet odczuwa niepokój, przygnębienie i brak bezpieczeństwa?
    Wzrastanie przynosi zmiany. W miarę jak przybywa nam zmarszczek, stajemy się coraz mądrzejsze i lepiej się czujemy we własnej skórze. Po prostu nie zwracamy uwagi na to, co myślą inni. Często uwalniamy się od presji zarabiania na utrzymanie. Spokojnie akceptujemy życie, ponieważ wiele z nas cierpiało po śmierci rodziców i innych kochanych osób.
    Młodzi dorośli ludzie mają mniej zmarszczek, ale muszą stawić czoło niepewności i niestabilności. Żyją w skomplikowanym i konkurencyjnym świecie. Ich przyszłość ekonomiczna jest niepewna i dlatego wiele młodych kobiet pracuje poza domem, pragnąc, aby ich rodziny przetrwały finansowo. Często mieszkają daleko od najbliższych i przyjaciół. Muszą się przystosowywać do szybko zmieniającego się i pędzącego życia. Porównują się z innymi, a to odbiera im pewność siebie.
     Po wyjściu za mąż zmagałam się m.in. z brakiem poczucia bezpieczeństwa i ze współzawodnictwem. Po urodzeniu dzieci porzuciłam pracę nauczycielki i zastanawiałam się, czy to wystarczy, że będę gospodynią domową i matką w czasach, gdy kobiety masowo podejmują pracę, a feministki namawiają nas, żebyśmy ‘sięgnęły po władzę’. Ostatecznie uświadomiłam sobie, że bycie żoną i matką jest najbardziej satysfakcjonującą pracą, jaką mogę wykonywać. Jest dla mnie niewątpliwie właściwa, choć być może nie odpowiada każdej kobiecie! Miałam prawdziwe szczęście, mając luksus pozostania z dziećmi w domu.
     Gdy Sai Baba wkroczył w nasze życie, obserwowałam drogę duchową mojego męża i jego głębokie doświadczenia wywołane śpiewaniem pobożnych pieśni i medytacją. To nie była do końca moja ścieżka, jednak porównując się z nim, czułam się gorsza. Musiały minąć lata zanim zrozumiałam, że droga każdego człowieka jest wyjątkowa i równie wartościowa.
A jaka jest twoja ścieżka?
     Moją ścieżką jest miłość. Słowo ‘miłość’ nabrało większego znaczenia po poznaniu Sai Baby. W czasie naszego pierwszego spotkania w 1972 r. Sai Baba zmaterializował pierścionek dla brata Sama. Rozpłakałam się z gniewu, krzycząc w duchu: „Baba, dlaczego nie dałeś prezentu Samowi, który Cię kocha?” Sai Baba podszedł do mnie i wolno zakręcił dłonią. Nagle pojawiła się w niej garść lepkich cukierków, a On powiedział łagodnie: „Słodycze dla twoich dzieci.” Jakie mocne doświadczenie! Zastanawiałam się: „Kim On jest? Czy usłyszał głos mojego serca? Czy odczytał moje myśli? Czy odczuł mój ból?” To było moje pierwsze przeżycie z Sai Babą. Był łagodny i uprzejmy. Uszczęśliwił mnie, więc bardzo chciałam dawać szczęście innym.
Czy wzorujesz się na Nim?
     Tak. Rozwijając się duchowo, stałam się rzeczniczką rodzinnego spokoju. Moje dzieci trochę się sprzeczały, ale ja pragnęłam spokojnego życia, wolnego od konfliktów. Przed wyjściem za mąż nie przeżywałam gwałtowniejszych emocji. Potem pojawiły się wszystkie! Poszły w ruch nerwy i starły się osobowości. Wewnętrzne emocje należy wyciągać na wierzch, badać i uświadomić je sobie. W małżeństwie musimy nawiązać szczerą komunikację i wielkodusznie zgadzać się na kompromisy. Wówczas małżeństwo łagodnieje i dojrzewa, osiągając wyższy stopień jedności i miłości.
    Zainteresowałam się moim mężem, ponieważ był głęboko zainteresowany życiem. Mówił: „Spójrz na ten piękny, tajemniczy świat. Co to wszystko znaczy?” Pobraliśmy się w młodym wieku – według dzisiejszych standardów – i znamy Babę od 38 lat z naszego trwającego 47 lat małżeństwa. Kiedyś Baba zapewnił nas: „Znałem was zanim się pobraliście.” Powiedział także, że Sam lubił mnie, zanim zostaliśmy małżeństwem. Być może sugerował, że nie było to małżeństwo aranżowane, lecz z miłości i że On za to wszystko odpowiada!
    Kiedy Sam wrócił ze swojej pierwszej podróży do Indii, nasze cztery córki liczyły sobie kolejno pięć lat (bliźniaczki), dwa lata i roczek. Sam natychmiast został wegetarianinem, a ja poczułam się urażona i dotknięta. Przebudziłam się jednak po miesiącu: ktoś zabił dla mnie zwierzę – jak mogę je jeść? Ta świadomość jeszcze bardziej skonsolidowała nasze małżeństwo. Powiedzieliśmy naszym córkom, że w domu nie będziemy jeść mięsa, ale mogą je jeść poza domem. Wkrótce potem nasze córki zawołały: „Mamusiu, tatusiu, za bardzo kochamy zwierzęta. Nie chcemy ich jeść.”
    Baba często mówi o educare, o naszej wewnętrznej duchowej mądrości. Nasze małe córeczki zrozumiały, że wszelkie życie jest święte. Po zrezygnowaniu z mięsa nie zabiły nawet mrówki. Z prawdziwą miłością usuwały z domu pająki. Z trudnością je przekonałam, że nie możemy trzymać u siebie pcheł!
    To wewnętrzne piękno, ta miłość istnieje w każdym z nas. Niektórzy ludzie, pragnąc ją odnaleźć, pogrążają się w medytacji. Ja nie umiem tego robić, ale naprawdę czuję w sercu miłość. Kobiety mają w sobie wielką potrzebę karmienia i kochania i otrzymywania w zamian miłości. Mieszkamy w świecie głodnym miłości. Kobiety napełniają świat miłością.
    Oczywiście, nie zawsze kochają. Zarówno kobiety jak i mężczyźni potrafią okazywać nieżyczliwość. Nasze córki przejawiają wewnętrzną siłę, jako kobiety Sai. Gdy były małe nazywano je żartem ‘policjantkami Sai’, a przyjaciele robili czasami bolesne uwagi na temat zdjęć Baby w naszym domu. Jeszcze dzisiaj dalsi krewni wygłaszają przykre zdania o Sai Babie. Na szczęście czujemy miłość Baby, wspomagamy się wzajemnie i czerpiemy siłę z naszego rodzinnego życia.
    Baba wkroczył w naszą egzystencję, gdy mieliśmy małe dzieci. Jego nauki ogromnie na nas wpłynęły. Kiedyś powiedzieliśmy do Niego: „Baba, w szkołach jest za dużo negatywizmu i niektóre dzieci piją alkohol. Czy powinniśmy wysłać córki do prywatnej szkoły?” Odpowiedział: „Nie, wszystkie szkoły są takie same… Musicie rozmawiać z waszymi dziećmi, nie zawsze wiecie co myślą.” Staraliśmy się więc zostać dobrymi słuchaczami i nawiązać z nimi kontakt. Mówiliśmy o związkach, o alkoholu i o uzależnieniach – co wszyscy doskonale rozumieliśmy, ponieważ uzależniliśmy się od słodyczy!
    Nasza rodzina od trzydziestu siedmiu lat gości u siebie centrum Sai Baby. W czwartkowe wieczory drzwi naszego domu są zawsze otwarte. Tworzymy niewielką grupę łagodnych ludzi. Wyrażamy miłość do Baby śpiewem, dyskusjami i służbą. Na początku było nam trochę ciężko, ponieważ starałam się ze wszystkich sił położyć dzieci spać w czasie trwania sesji bhadżanowej. A jednak to wielki dar, że czynimy to od tak wielu lat. Obecność Baby uświęciła nasz dom.
    Możemy się nauczyć od Sai Baby wielu lekcji. Jeśli mamy pytania, możemy Mu je zadać – On jest Źródłem. Rezyduje w nas pod postacią sumienia i wewnętrznej mądrości oraz odsłania wszystko co musimy wiedzieć. Pragnie, żebyśmy uwierzyli w siebie i w Niego – żebyśmy zaufali naszej boskiej Jaźni.
    Wychowałam się w domu pełnym miłości. Mój ojciec był prawnikiem, prawym człowiekiem uwielbiającym książki i rozmowy. Mama była wrażliwym muzykiem. Kochali nas, ale nie czuli się komfortowo mówiąc o głębszych uczuciach. Ludzie z ich pokolenia rzadko pytali dzieci co myślą i czują. Wyrosłam w judaizmie. Jako osoba dorosła dostrzegam, że wiele modlitw jest bardzo pięknych i osobistych, podkreślających naszą relację z Bogiem. Dorastając jednak nie akceptowałam ani nie starałam się zrozumieć swojej religii. Brakowało mi zarówno pewności siebie, jak wiary w moje boskie Ja.
W jaki sposób młodsze kobiety mogą nawiązać kontakt z tą boską mocą i wielkością?
     Wiele współczesnych młodych kobiet stało się odważnymi wojowniczkami. Cztery nasze córki stanowią doskonały przykład odważnych kobiet. Niektóre są mężatkami, mieszkają z teściami, mają dzieci, chcą pracować – są spełnione i bardzo zajęte. A jeśli nie mają mężów, to i tak są odpowiedzialne i wykonują swoje obowiązki. Nieustannie zmagają się z życiem, starając się uzyskać równowagę. Zdumiewa mnie, jak bardzo są czułe i wierne.
    Kobiety dysponują potęgą miłości, poświęcenia, pasji, współczucia, intuicyjnej mądrości i spokoju. Mogą też być mądre i praktyczne. Wnosimy do domu piękno i radość i jesteśmy najważniejszymi strażniczkami rodzinnego życia. W wielu współczesnych kulturach kobiety mają wybór – mogą wyjść za mąż lub nie, gotować lub nie gotować, mieć rodzinę lub jej nie mieć. Gdyby młode kobiety poddałyby się wewnętrznemu głosowi, wówczas mniej krępowałyby je wymagania społeczne i czułyby większe zadowolenie.
    Nie jestem jednak pewna, czy młode kobiety mogą zrealizować swoje moce bez długotrwałego osobistego doświadczenia. W młodości uczymy się twardych lekcji. W miarę upływu czasu coraz lepiej zdajemy sobie sprawę z nietrwałości życia. Zaczynamy oddzielać trwałe wartości od ulotnych pragnień. Radzimy sobie z trudnymi problemami w pracy i w domu. Staramy się odnaleźć ‘nasze prawdziwe ja’. Tak naprawdę dopiero teraz zaczynam poznawać moją prawdziwą jaźń i odczuwać pełnię mojej kobiecości – a właśnie skończyłam siedemdziesiąt lat.
     Dobre wzory z pewnością mogą pomóc. Jeśli starsze kobiety będą silne i mądre, to młodsze z pewnością będą je naśladować. Phyllis Krystal po przekroczeniu dziewięćdziesięciu lat jest wciąż elegancka, inteligentna i kochana przez wiele kobiet. Jednakże porzuciliśmy tradycję szanowania starszych ludzi. Szkoda, bowiem starsze kobiety i mężczyźni przetrwali wiele burz i mogą się dzielić cennymi doświadczeniami. 
    Z drugiej strony, być może, dawanie rad ludziom młodym jest ze strony starszych kobiet przejawem arogancji. Jak napisał Khalil Gibran[1]:
Twoje dzieci nie są twoje…
Możesz im ofiarować miłość, ale nie swoje myśli,
Bo mają własne.
Możesz zapewnić dom ich ciałom, ale nie duszom,
Bo ich dusze przebywają w domu jutra,
Do którego nie możesz wejść nawet w snach… 
     Młode współczesne kobiety przebywają w ekscytujących ‘domach jutra’. Zamiast dawać im spontaniczne rady, starsi postąpiliby prawdopodobnie lepiej dając im żywy przykład i pracując ramię w ramię z młodszymi siostrami. Starzenie się nie gwarantuje mądrości. Poza tym starsi mogą się dużo nauczyć od młodych.
    Kobietom potrzebne jest wsparcie innych kobiet. Na tym polega kobieca wspólnota. Możemy sobie wzajemnie pomagać – bez zazdrości i niechęci. To ważne, by kobiety dbały o siebie i opiekowały się innymi. Zamiast współzawodniczyć z mężczyznami, możemy angażować się w działalność, dzięki której staniemy się silne, zrobimy coś ważnego poza rodziną i wspomożemy świat. Możemy pisać wiersze lub prozę, malować, skakać ze spadochronu, uczyć się karate lub jogi, brać lekcje gry na gitarze, grać w piłkę nożną, uczestniczyć w projektach niosących pomoc potrzebującym, nawet spacerować na łonie natury, czuć wiatr we włosach i patrzeć na drzewa…Przez ponad 30 lat tańczyłam w zespole kościelnym. Uważam, że taniec uwalnia uczucia, uwzniośla nas i rozwesela. Możemy wykonywać wszelkiego rodzaju czynności wyrażające naszą wewnętrzną zadumę i boską jaźń, dające nam chęć do życia. Chronią nas przed skostnieniem i brakiem energii, odsłaniając głębię i różnorodność istnienia. Kiedy jesteśmy szczęśliwi, świat jest szczęśliwy!
    Sai Baba jest doskonałym przykładem radosnej natury. Nasze córki, znalazłszy się po raz pierwszy w pokoju interview, były zdenerwowane i przestraszone. Usiadły blisko wyjścia. Gdy Baba wszedł do pokoju, spojrzał na nie i niespodziewanie wykrzyknął: „BUU!” Wszyscy się roześmieli, a On powiedział: „Chodźcie bliżej, jak rodzina.” Śmiał się i żartował z nami tak słodko, że poczuliśmy się lekko i szczęśliwie. 
    Sai Baba pokazał nam jak wpływać na siebie. Obserwowaliśmy kiedyś ojca i syna, wyraźnie przygnębionych i nie rozmawiających ze sobą. Baba nie strofował ich ani nie upominał. Za to rozmawiał z każdym z nich po kolei, łagodnie i cierpliwie, aż w końcu pokonali dzielące ich różnice. Pokazał, że łagodność przynosi lepsze skutki niż gniew i wytykanie palcami. 
     Życie jest czasem trudne, potykamy się i upadamy. Kłopoty kierują nas ku Bogu i uwalniają nasze ukryte moce. Nasze córki mają łagodne serca. Sai Baba powiedział kiedyś: „Córki mają łagodne serca, czasami zbyt łagodne”. Powtarzał, że mamy być odważne i dzielne. Podziwiam wiele kobiet i mężczyzn, którzy codziennie zmagają się z bólem i traumą, lecz nigdy nie dali się pokonać.
     Kiedyś zachorowałam na zapalenie kaletki i bardzo bolała mnie ręka. Zapytałam Babę: „Czy musimy cierpieć, żeby osiągnąć wyzwolenie?” To było niemądre pytanie, ponieważ nie rozumiałam czym jest wyzwolenie. Baba to oczywiście wiedział, więc nie odpowiedział mi, ale spytał łagodnie: „Czujesz ból?” Rozpłakałam się: „Tak, Baba, moje ramię…” Poklepał je lekko i powiedział: „Wkrótce poczujesz się lepiej”. Ból minął, chociaż nie od razu i to, być może, była odpowiedź na moje pytanie. Odpowiedź wskazująca, że Bóg zmniejsza ból i pomaga nam przetrwać.
Jak myślisz, co miało największy wpływ na twoje życie?
    Jestem ogromnie wdzięczna za swoje życie! Mnóstwo kobiet musi walczyć o pokarm, o poczucie bezpieczeństwa, o wykształcenie, o wolność i inne podstawowe prawa człowieka. Ja wyrosłam w kochającej się rodzinie – niedoskonałej, ale kochającej się, w materialnym dobrobycie przynoszącym wiele udogodnień oraz w poczuciu bezpieczeństwa. Codziennie dziękuję za ten dobry los i łaskę.
    Moje małżeństwo, bycie matką i babcią mają głębię i obdarzają mnie poczuciem spełnienia. Ale największym darem jest obecność Sai Baby. Nadaje sens, kierunek i znaczenie mojemu życiu. Swami pomaga mi patrzeć na życie przez okulary Swojego przesłania, które wskazuje, że nie jesteśmy tylko nietrwałym ciałem, ale bezkresnym Duchem pełnym łaski. Pomaga nam wznieść się ponad utożsamianie się z kobiecością, zobaczyć siebie jako całość, jako Śiwę/Śakti, Boską Matkę/Ojca, pełnię mocy. Jesteśmy Boskością w pełnym rozkwicie!
    Przez wiele lat zastanawiałam się, czy Baba/Bóg naprawdę mnie kocha. Stworzyłam sobie swój własny wizerunek Baby-Boga i trzymałam się go. Rodziców nie cieszyły moje wyjazdy do Indii. Dopiero po śmierci mamy otworzyłam się w pełni na miłość Baby. Ale przez cały ten czas, przez 14 lat, nigdy nie oddalałam się od Jego stóp.
    Niechaj to będzie sugestia służąca wszystkim, bez względu na religię i okoliczności życiowe: pozostańcie silni, trzymajcie się razem i szukajcie obecności Boga. Rozmawiajcie z Nim, tęsknijcie za Nim, módlcie się do Niego i wtedy być może odnajdziecie Go w swoim życiu. Zdecydowanie i ufność zaprowadzą was do Bezcennego Skarbu. Nic w życiu nie przychodzi łatwo – wiara również nie jest łatwa. Musimy postawić pierwszy istotny krok. Potem ukaże się Bóg.
    Jak ze wszystkim innym w życiu, nie istnieje droga na skróty do Wewnętrznej Prawdy. Jeśli pójdziemy na skróty, czegoś nam zabraknie. Wcześniej czy później ujrzymy jednak jaśniejący w nas Złoty Płomień. Wtedy dowiemy się, że Bóg nas kocha. Bóg jest miłością, tak samo jak my!
    Jeśli ktoś pragnie podążać drogą miłości do Boga, musi trzymać się zasad kochającej się rodziny. Prawdziwy wielbiciel nigdy, w żadnych okolicznościach, nie schodzi ze ścieżki miłości. Żadna inna droga oprócz miłości nie doprowadzi nas do Boga. Coraz bardziej i bardziej rozwijajmy swą miłość.
~ Sathya Sai Baba

Pomiędzy tobą a Mną nie ma żadnej różnicy

            ~ Lyn Kriegler (USA), Nowa Zelandia 

    „Czym się zajmujesz?”, zapytał mnie Swami. Była to spokojna chwila podczas pierwszej audiencji jakiej udzielił mi w 1995 r. „Książkami, Swami”, odpowiedziałam. „Twoimi książkami”. „Nie, nie”, odrzekł z naciskiem i szeroko rozłożył ręce, unosząc je w górę w pełnym wdzięku geście. „Naszymi książkami. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwy. Dobra dziewczyna. Czasami twój umysł przypomina małpę. Czasami bywa na targu. Twój umysł jest bardzo zajęty. Pomogę. Przychodzę do ciebie w snach. Myślisz, że to twoja wyobraźnia. Ale to Ja! To Ja!”
    Pospieszyłam się z przyjściem na świat. Moi nabożni luterańscy rodzice pragnęli, żebym urodziła się w szpitalu miejskim w północnej części Nowego Jorku. Miałam inny pomysł i moja angielska, zaręczona podczas wojny matka musiała spieszyć do najbliższej placówki, niewielkiej kliniki przy katolickim klasztorze w Niagara Falls, gdzie zostałam należycie przyjęta przez zespół zakonnic w wielkanocny czwartek 1949 r. Mój amerykański ojciec podczas II wojny światowej był mechanikiem pokładowym sił powietrznych Stanów Zjednoczonych. Po twardym lądowaniu na angielskim pastwisku spotkał moją mamę i ożenił się z nią między dwoma nalotami w małym wiejskim kościółku. Połączyli się po zawieszeniu broni. Ojciec został później doskonałym jubilerem i zegarmistrzem. Mama była uzdolnioną gospodynią domową i oddaną żoną. Kiedy miałam pięć lat przeprowadziliśmy się na południe kraju, w cieplejszy klimat Wirginii. Moja młodsza siostra Karan, przyszła na świat kiedy miałam sześć lat. 
    W swoim najstarszym wspomnieniu siedzę pośród pól i lasów, chłonąc słońce, świeże powietrze i zapach wiecznie zielonych drzew – cedrów, sosen i świerków. Lubiłam robić krzyżyki z patyczków, budować na wolnym powietrzu prowizoryczne ołtarzyki i kapliczki ze skał i kamieni, czytać, nieustannie rysować i tworzyć ręcznie małe książeczki. Mama wspomina, że byłam dziwną dziewczynką, niezbyt zainteresowaną lalkami i zabawami, a jedynie książkami, książkami, książkami. 
    Ojciec każdego wieczoru przed zaśnięciem czytał nam ‘Opowieści Biblijne’ wielebnego Jesse Hurlburta. Opuszczenie mszy lub szkółki niedzielnej było w naszej rodzinie nie do pomyślenia, ponieważ rodzice odgrywali ważną rolę w przygotowaniu komunijnego wina i chleba. Było oczywiste, że moja siostra i ja zostaniemy kochającymi, posłusznymi i prawymi chrześcijankami w pełnym znaczeniu tego słowa. Pewnego dnia wyjdziemy dobrze za mąż, za człowieka, który odnosi sukcesy i będziemy miały ładne domy, dobrą pracę, piękne ubrania i biżuterię, być może nawet własne dzieci.
    W wieku dwunastu lat zaczęłam uczęszczać do szkółki niedzielnej, prowadzonej przez naszego pastora. Podczas zajęć miałam okazję pytać go o najbardziej tajemnicze zdarzenia z historii chrześcijaństwa, które nie do końca rozumiałam. Jak wiele innych dzieci byłam zafascynowana i jednocześnie bardzo przerażona śmiercią. Pragnęłam twardego dowodu na istnienie nieba i piekła i bardzo się martwiłam panującym wśród chrześcijan przekonaniem, że tylko oni mają zapewnione życie wieczne. A co z tymi wszystkimi ludźmi na świecie, którzy narodzili się przed przyjściem Chrystusa? Wydawało mi się, że pastor próbuje tuszować te pytania i odpowiada na nie wymijająco, podważając moje zaufanie zarówno do niego jak i do kościoła luterańskiego.
   Gdy miałam trzynaście lat moja siostra i ja oszalałyśmy na punkcie koni. Mój ojciec, pragnąc sprawić nam radość, zabierał nas czasami w niedzielne popołudnia do pobliskich stajni. Po jednej z takich wypraw wspomniał nam przypadkowo w drodze do domu o czymś, co dosłownie przewróciło mój świat do góry nogami. Chodziło o przeczytaną podczas wojny książkę ‘Historia Bridie Murphy’. Opowiadała o dziewczynce, która w hipnozie przypomniała sobie minione życie w Irlandii. Gdy zbadano tę sprawę okazało się, że jest wiarygodna. W tamtej wiosce, w określonym, niezbyt odległym czasie, rzeczywiście mieszkała taka dziewczynka. Umarła młodo, a znajomi i krewni wciąż ją pamiętali. Ojciec przypuszczał, że reinkarnacja może okazać się możliwa. Pamiętam, że gdy wróciliśmy do domu pobiegłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko w bólu, zmieszaniu i strachu. Czy to prawda? Mój ojciec nigdy przedtem o tym nie mówił.
     Kościół uczył nas, że mamy tylko jedno życie. Rodzimy się i jeśli mamy szczęście zostajemy ochrzczeni w imię Jezusa Chrystusa, a dzięki temu ‘zbawieni’. Jeśli akceptujemy Jezusa jako naszego jedynego Zbawiciela, On zajmuje się wszystkim. Po śmierci, przepływając poprzez kolejne warstwy atmosfery, docieramy do celu naszej pośmiertnej podróży. Święty Piotr odnajduje nasze imię w wielkiej księdze, będącej swego rodzaju księgą rachunkową, w której zapisano nasze wszystkie dobre i złe uczynki. Jeśli wypadniemy dobrze, sprawdzi to, wyjmie złoty klucz i pozwoli nam przejść przez bramę niebios. Za nią będzie czekał na nas Jezus lub być może jakiś wyrozumiały anioł, który przeprowadzi nas przez niebiańskie furtki do życia wiecznego. Będzie to złote miasto, ‘gdzieś tam, wysoko w niebie’, w którym każdy otrzymuje własną rezydencję i łączy się z bliskimi. Nie było jasne co będziemy robić przez te wszystkie dni i noce po ceremonii zjednoczenia.
   Ciężko było także myśleć o piekle, chociaż kiedyś próbowałam dokopać się do niego w naszym ogrodzie na tyłach domu. Chciałam po prostu poczuć zapach ognia i siarki. Ewentualnie istniał także problem dnia sądu ostatecznego, kiedy wszyscy umarli zmartwychwstaną. Czy to oznaczało, że będziemy musieli wrócić na Ziemię i wyskoczyć z ponurego, przerażającego grobu? Jak się tam dostaniemy i w co będziemy ubrani? W prześcieradła? To mroczne i do pewnego stopnia makabryczne rozwiązanie ogromnie mnie dręczyło. Ojciec nigdy więcej nie poruszał tematu minionych egzystencji, lecz tamta przypadkowa rozmowa pozostawiła w mojej świadomości niezatarty ślad.
     Ukradkiem zaczęłam czytać wszystko co wpadło mi w ręce na temat reinkarnacji – nie było tego dużo – i zaczęłam interesować się Wschodem. Regularnie zasnuwałam dom silnym, cierpkim zapachem sosnowych kadzidełek, kupowanych w miejscowych sklepach. Rodzicom trudno było się z tym pogodzić. Około szesnastego roku życia niespodziewanie oświadczyłam, że nie będę już chodziła do kościoła. Rodzice byli przerażeni, głęboko rozczarowani i zakłopotani. Zaczęłam wyczekiwać chwili wyjazdu na uniwersytet i opuszczenia domu. Myślę, że moi bliscy również na nią czekali. Po ukończeniu szkoły średniej dostałam stypendium upoważniające mnie do zamieszkania w bursie dla dziewcząt w kampusie Richmond w Wirginii i do udziału w zajęciach na wydziale sztuk pięknych, które wieńczył tytuł akademicki. Oddawałam się tam gorliwie swoim ukochanym zajęciom. Często odwiedzałam pobliską eklektyczną księgarnię prowadzoną na sposób nowojorski. Pewnego dnia zauważyłam, że jej wielką wystawę wypełniają egzemplarze książki Pramahansy Joganandy p.t. ‘Autobiografia jogina’. Coś w wyrazie twarzy Paramahansy wywarło na mnie głębokie wrażenie. W tak konserwatywnym stanie jak Wirginia nigdy przedtem nie widziałam książek poświęconych duchowości indyjskiej. Pomyślałam, że muszę mieć tę książkę. Słowo ‘paramahansa – najwyższy łabędź’[2] wprowadziło mnie w świat sanskrytu. Pamiętam jak waliło mi z podniecenia serce i jak przeniknęło mnie elektryczne, mrowiące uczucie czegoś znajomego. Poświęciłam tej książce cały tydzień. Czytałam ją od deski do deski wiele razy, czując ponownie wzbierający przypływ ekscytacji. Gdy odkryłam, że Paramahansa nie żyje, byłam okropnie rozczarowana. Pragnęłam go spotkać i spojrzeć mu w oczy. Był to początek długiej drogi, która doprowadziła mnie do Nowej Zelandii, a później do Indii i ostatecznie do wyznaczonego mi w tym życiu przeznaczenia – do stóp Bhagawana Śri Sathya Sai Baby. 
     Wyrosłam w wygodnie żyjącym, białym, anglo-amerykańskim społeczeństwie, nakreślającym wyraźną granicę, w odniesieniu do ludzi o innym kolorze skóry. Rzadko widywaliśmy tzw. ‘kolorowych’. Nie mieliśmy odwagi z nimi rozmawiać. Gdy miałam piętnaście lat, na skutek nowych przepisów prawnych, umożliwiających czarnej młodzieży uczęszczanie do szkół średnich, nasza szkoła została zmuszona do integracji. Jedynie nasz lokalny minister był wystarczająco odważny, żeby przysłać do nas pięcioro swoich dzieci. Pamiętam, że pojawili się w towarzystwie policyjnej eskorty. Integracja nie cieszyła się popularnością. Zawsze istniała możliwość, że niezadowoleni mieszkańcy zastosują wobec nich przemoc. Jadali w szkolnej stołówce przy oddzielnym stole i trzymali się przeważnie razem. Te powtarzające się sceny, ze skrajnie niesprawiedliwym dla nich położeniem, trwały przez następne 10 lat. Amerykańskie południe w niektórych miejscach było wobec kolorowych wściekle rasistowskie i gorzko okrutne, na wiele wyrafinowanych sposobów. Często wstydziłam się, że jestem Anglo-Amerykanką.
     Po otrzymaniu dyplomu pracowałam z sukcesem w Nowym Jorku i w Waszyngtonie jako reporterka oraz jako modelka i ilustratorka mody. Życie stało się fascynujące. Spotkałam żądnego przygód aerofotogrametrę[3] z Nowej Zelandii i natychmiast przyjęłam jego oświadczyny oraz bilet lotniczy w jedną stronę, dzięki czemu mogłam zwiedzić z nim jego ojczyznę leżącą daleko na południowym Pacyfiku, po drugiej stronie świata. 
     W 1974 r., w kilka tygodni po przybyciu na tę odległą, rajską wyspę postanowiłam na niej zostać i uznać ją za swój dom. Ludzie odmiennych ras, pochodzący z wielu krajów i różniący się od siebie kolorem skóry, żyli tu razem w całkiem niezłej harmonii, nawet pobierali się między sobą i mieli często uderzająco piękne dzieci. Prawie nie stykałam się z uprzedzeniami rasowymi, których byłam świadkiem w Wirginii.
     Wzięłam ślub z Nowozelandczykiem na brzegu wspaniałego jeziora polodowcowego, w maleńkim, romantycznym, kamiennym kościółku pasterzy. Mieszkanie nad idylliczną przystanią w odremontowanej szopie na łodzie miało niebiański smak. Chciałam pracować, a mając doświadczenie w pisaniu i ilustrowaniu spotkałam wkrótce Johna, przedstawiciela wielkiego wydawnictwa, który zgodził się zostać moim agentem.
     John wrócił właśnie z południowych Indii, z miejsca, którego nazwy nie potrafiłam nawet wymówić: z Prasanthi Nilayam. Opowiadał niewiarygodne historie o świętym spacerującym po plaży – lub raczej sunącym nad nią. John był świadkiem jak pod Jego stopami, gdy przechodził, pojawiały się monety, łańcuszki z wisiorkami i małe święte przedmioty. Pojawiały się także w Jego rękach, a ze zmaterializowanych medalików wypływał cudowny, aromatyczny nektar. Opowiadał o wibhuti – świętym, pachnącym, biało-szarym popiele, o cudownych uzdrowieniach i wielu innych sprawach. Niemal wszyscy z wydawniczego światka wyśmiewali się z Johna, więc przestał o tym mówić, ale z jakiegoś powodu podarował mi przywiezioną stamtąd książkę. Była to wydana w 1974 r. ‘Gita Wahini’, napisana przez samego Sai Babę. Na okładce umieszczono kolorowe zdjęcie młodego Swamiego w jasnej cynobrowej szacie. Stał lekko pochylony, z rękami do tyłu, otoczony wiecznie zielonymi roślinami. Pomyślałam: „Jaki jest piękny. Jaką ma wspaniałą fryzurę afro. Musi być joginem, jak Paramahansa Jogananda”.
    Minęły lata. Zachowałam tę małą książeczkę, chociaż niewiele z niej rozumiałam – wiele słów było napisanych w sanskrycie. Ale wiedziałam, że jest niezwykła i nie miałam zamiaru rozstawać się z nią. Lubiłam patrzeć na fotografię Swamiego, którego czarujący uśmiech zdawał się mówić: „Wiem coś, czego ty nie wiesz”.
     Przez cztery lat żyłam jak w rozkołysanej emocjonalnie, małżeńskiej kolejce górskiej. Bez wątpienia nie zaprojektowano jej w niebie. Zastanawiałam się nad buddyzmem, interesowałam się zenem i mistycznym poetą Kahlilem Gibranem. Lubiłam w tajemnicy odwiedzać kościół katolicki, stojący przy drodze. Mojego żądnego przygód, piszącego wiersze męża interesował seks pozamałżeński. Nieustanne łamał mi serce, co zagrażało trwałości naszego związku. W wieku dwudziestu dziewięciu lat przeszłam poważne załamanie nerwowe.
    To był czas ciemności. Przepadły moje zdolności pisarskie i malarskie. Z kipiącej energią, pozytywnej i kreatywnej osoby spadłam na pozycję boleściwej, zagubionej duszy, spędzającej większość czasu w skulonej pozycji embriona, płaczącej i patrzącej mętnym wzrokiem na fale oceanu, rozmyślającej czasem o samobójstwie i wyglądającej desperacko przez okno w poszukiwaniu znaków, które by wskazywały, że mój nieustannie wędrujący gdzieś mąż wraca samochodem do domu. Moim jedynym, niezbyt wielkim pocieszeniem były dwie książki: ‘Gita Wahini’ i ‘Autobiografia jogina’. Czasami, gdy leżałam z kolanami pod brodą i zamkniętymi oczami, trzymając w ręku książki, w mojej przyciemnionej świadomości pojawiał się obraz ogromnego, czystego, białego, perłowego światła, przypominającego blask księżyca. 
    Ostatecznie doszłam do siebie w dziewięć miesięcy później, dzięki uprzejmej interwencji dwóch niemieckich psychiatrów z Uniwersytetu w Auckland. Byli wielbicielami Maharisziego Mahesz Jogi i posłużyli się techniką medytacji transcendentalnej, żeby uwolnić mnie od rozpaczy. Zaczęłam znów pracować i odnosić sukcesy w ilustrowaniu książek dla dzieci. Spotkałam wtedy mojego drugiego, przyszłego męża, Toma, uzdolnionego artystę i fotografa, który był i jest wszystkim o czym marzą kobiety. Rozwiodłam się z pierwszym mężem, powtórnie wyszłam za mąż i wylądowałam w czymś, co uważałam za idealne życie. W końcu miałam wszystko, czego zawsze pragnęłam – doskonałego męża, wspaniale rozwijającą się karierę, ładne ubrania i piękne miejsce do zamieszkania na plaży.
    Pewnego dnia, przeglądając katalog wydawniczy, dostrzegłam książkę ‘Cuda to moje wizytówki: Sathya Sai Baba’. Przeszył mnie dreszcz. Zamówiłam ją i czytałam wytrwale wciąż na nowo. Mówiłam w myślach tak: „Jeśli jesteś Tym, kim mówisz, że jesteś, to będę Ci służyła do końca swoich dni. Proszę, pokaż mi to w jakikolwiek sposób…”
    Potem wszystko w naszym życiu zaczęło się nagle rozgrywać na najwyższych obrotach. Zaczęłam zachodzić często do księgarni Goodey’ów w Auckland, specjalizującej się w tematyce New Age. Goodey’owie wyjeżdżali regularnie do Indii. Wracali stamtąd z materiałami o nauczycielach duchowych. Mieli dwie klasyczne książki poświęcone Bhagawanowi. Były to: ‘Mój Baba i ja’ dr Johna Hislopa oraz ‘Święty i psychiatra’ dr Sama Sandweissa. Sprzedawca w księgarni wyciągnął spod lady pudełko i z konspiracyjną miną wręczył mi zdjęcie uśmiechniętego Baby. W Nową Zelandię uderzył potężny cyklon powstały na Fidżi. Mój mąż i ja siedzieliśmy przez trzy dni w domu i przeczytaliśmy te książki od deski do deski. Pod koniec sztormu byliśmy gotowi wyruszyć do Indii.  
    Jak się tam u licha dostać? Nagle z książki wypadła zakładka z numerem telefonu do sekretarki nowozelandzkiej Organizacji Sathya Sai. Powiedziała nam o grupie jadącej na Boże Narodzenie do Prasanthi Nilayam. Mieli dwa miejsca wolne. Wzięliśmy je.
Jak to jest doświadczyć po raz pierwszy Swamiego ‘na żywo’?
    Widząc Babę po raz pierwszy pomyślałam: „Jest taki drobny. Wiem, że jest Hindusem, ale wygląda jak amerykański Afrykanin, a także jak mieszkaniec Fidżi, niezwykły i pełen czaru… Pragnę patrzeć Mu w oczy, to wszystko”. W tamtych czasach siedzieliśmy na zewnątrz pod portykiem oraz na dziedzińcu ozdobionym okrągłym, położonym w środku ogrodem. Piasek pokrywał beton, więc nie widziałam śladów Jego stóp, opisywanych przez Johna. Przyszedł i stanął spokojnie, kołysząc się lekko i patrząc na mnie. Ujrzałam jak z  brązowych głębin Jego oczu wypływają promienie miękkiego, biało-złotego światła i wnikają we mnie. Miałam wrażenie, że przez każde włókno mojego ciała przepływa ciepły złoty olej. Krakanie wron i tropikalna sceneria gdzieś się rozpłynęły. Napełniło mnie nieodparte poczucie rozpoznania. Pomyślałam: „Jesteś Bogiem. Chcę dla Ciebie pracować”. Po prostu uśmiechnął się i odpłynął dalej, zwracając się w stronę mojego męża po stronie dla panów i pytając Toma: „Skąd przyjechałeś?”
    Podczas naszego pierwszego interview w 1995 r. Swami zapytał mnie żartobliwie: „Jak się ma twój mąż?” „Och, wspaniale, jest bardzo szczęśliwy,  Swami”, mamrotałam. „Nie, nie”, odpowiedział Bhagawan. „Z jego umysłem nie jest dobrze. Ty wiesz i Ja wiem.” Swami zademonstrował to obracając w bok nadgarstek i poruszając dłonią jak huśtawką: w lewo i w prawo, w lewo i w prawo. Byłam trochę zaskoczona, ale nie odezwałam się. W ciągu naszego dwunastoletniego małżeństwa zdarzały się nieprzyjemne przerwy, które mogę opisać jako czarne dziury. Mój mąż, mając pięć lat, został umieszczony w sierocińcu. Rodzina ostatecznie zabrała go stamtąd gdy miał jedenaście lat. Pozostałości tego odległego, wypartego, traumatycznego przeżycia prześladowały nas oboje. Marzyliśmy o dużej posiadłości na plaży, o szczęśliwym rodzinnym życiu, o dzieciach, o gromadce zwierząt, o łodzi, o podróżach zagranicznych – ale nigdy nie zarobiliśmy dość pieniędzy, żeby zmienić te sny w rzeczywistość.
    Swami wie wszystko. Dokładnie wypytał mojego męża i wskazał wiele najbardziej osobistych prawd dotyczących nas obojga. „Naprawimy to”, ogłosił i zakręcił prawą dłonią. Zobaczyłam wydobywające się z niej błyski błękitnego światła i pojawił się duży, jasny, męski sygnet ze wspaniale wygrawerowanym Śirdi Sai Babą. Swami włożył go na palec mojego męża. Mąż westchnął. Płynące łzy zwilżyły mi twarz. „Duża ręka”, skomentował Swami, nakładając pierścień. „Swami, zrobiłeś pierścień jakiego pragnąłem”, wyszeptał mój mąż. „Wiem, wiem”, odpowiedział Swami, klepiąc go delikatnie jak matka. Od tamtego momentu należeliśmy do Bhagawana duszą i sercem.
    Zniknął cały ukryty smutek mojego męża, związany z przeszłością. Dzielące nas różnice zaczęły wietrzeć jak lotne piaski. Przyczyny sprawiające, że walczyliśmy i sprzeczaliśmy się ze sobą w tak wielu sprawach, zaczęły przechodzić w wyższe rejony świadomości. Ujrzeliśmy nasze wspólne życie w zupełnie nowym świetle – zawiedzione nadzieje, osobiste i materialne pragnienia, które miały przynieść nam szczęście, wydawały się teraz zupełnie bez znaczenia.
    Tom i ja odbyliśmy wiele kolejnych wypraw do Prasanthi, dziewiętnaście, według ostatnich obliczeń. Zaczęłam rozmawiać z innymi Nowozelandczykami odwiedzającymi Swamiego i pomagać im pisać książki opowiadające o ich doświadczeniach. Mój mąż i ja zabieraliśmy ze sobą grupy wielbicieli.
    Odwiedzając często nowozelandzkie szkoły, leżące w pobliżu – jako ich gość, autorka, artystka i gawędziarka – zaczęłam wprowadzać wartości ludzkie w historie opowiadane małym dzieciom. Wraz z grupą wielbicielek zaczęłam regularnie wizytować szkołę mającą poważne problemy wychowawcze. Wdrożyłyśmy w niej program Wychowania w Wartościach Ludzkich Śri Sathya Sai. Ta szkoła, Rongomai Primary, została pierwszym ‘przedszkolem Sathya Sai’ w Nowej Zelandii.
     Podczas pierwszego interview Swami, zapytawszy mnie najpierw „Co robisz?”, powiedział mi, że jest bardzo, bardzo szczęśliwy z powodu naszych książek. Podczas kolejnej audiencji, dziesięć dni później, wziął dużą garść torebek ze świętym popiołem – wibhuti i wcisnął mi je w dłonie tak mocno, że osunęłam się lekko na bok, tracąc równowagę. Otworzył oczy najszerzej jak mógł i wpatrując się we mnie głęboko powiedział głośno po angielsku: „Centrum książek”. O czym mówił? Najpierw pomyślałam, że ma na myśli założenie księgarni. Posiadałam bardzo niewielkie oszczędności. Nie mogłam wyobrazić sobie, że kupuję budynek i wyposażam go. Przypuszczałam, że być może chciał mi powiedzieć: „Moim ‘centrum’ są książki”, co było bardzo prawdziwe. Ale kiedy wróciliśmy do Nowej Zelandii, małżeństwo z Holandii, mające w swoim domu prywatną bibliotekę i księgarnię, musiało niespodziewanie wrócić do kraju i zająć się chorym krewniakiem. Skontaktowali się ze mną i poprosili mojego męża i mnie o przejęcie ich służby. Nowozelandzka Organizacja Sai miała przestronną, trochę zniszczoną willę, która funkcjonowała jako jej główne centrum w Auckland. Dostałam klucze. Przyrzekli, że odnowią pokoje, żeby można w nich było założyć księgarnię i wypożyczalnię książek, wykorzystując w tym celu pozostawione przez duńską parę zbiory i dokupując nowe.
     Wszystko to stało się błyskawicznie i w nadzwyczajny sposób. Każdy widział, że pracowały tu Niewidzialne Dłonie, nie marnujące ani chwili. Zaczęliśmy importować książki i fotografie Swamiego z Indii, ze Stanów i z Anglii. Wydawaliśmy także i rozsyłaliśmy do zagranicznych ośrodków Sai książki o Sai Babie napisane przez autorów z Nowej Zelandii.
Czy wciąż pracujesz z książkami?
     Przez te wszystkie lata pomagałam lokalnym autorom i wciąż to robię. Podczas kolejnych wyjazdów Swami wzywał nasze grupy na interview, przeglądał rękopisy i sugerował ilustracje, wprowadzał zmiany i korekty, sprawdzał wydrukowane kopie, błogosławił i podpisywał strony tytułowe. 
aśramie[4] asystowałam autorom, którzy przyjechali tu po raz pierwszy i pełniłam bezinteresowną służbę w różnych miejscach Prasanthi Nilayam, gdziekolwiek byłam potrzebna. Rozkwitała także moja kariera jako autorki i ilustratorki książek dla dzieci. Mam wrażenie, że gdy pracujemy dla Swamiego wszystko doskonale do siebie pasuje. Po trzech latach pracy w pełnym wymiarze godzin w aucklandzkim centrum i w bibliotece, wycofaliśmy się z tego zajęcia, żeby mogli je przejąć kolejni wielbiciele. Wciąż prowadzę podwójne życie, skupione na książkach. Piszę książki dla dzieci i odwiedzam szkoły oraz przygotowuję książki dla Bhagawana. Zaczynam sobie uświadamiać, że to wszystko jest Jego pracą. 
Co powiedziałabyś młodym kobietom, gdyby zapytały cię o istotę twojej mądrości?
     Niebo jest w nas, tu i teraz, a nie gdzieś tam wysoko w odległym złotym mieście. Między tobą a mną nie ma żadnej różnicy. Wszyscy ludzie, dzieci, przyroda, przedmioty ożywione i nieożywione są formami Boga, bezgranicznej, wspaniałej Kosmicznej Formy, Wiśwaswarupy. Moja mała ‘Gita Wahini’, obecnie trochę zniszczona i głęboko przemyślana, daje najlepszy opis nieba jaki mogę sobie wyobrazić. Na stronach tej małej, prostej książeczki znalazłam odpowiedzi na bardzo wiele ważnych pytań. Moja rada jest taka: przeczytajcie ją!
    Pragnę także powiedzieć, że aby uświadomić sobie wyższe duchowe prawdy, podawane nam przez Swamiego, trzeba poznawać je od wewnątrz, pozwalając przywiązaniu odejść w ciszy. Na przykład identyfikowaniu się z imieniem, umysłem i ciałem. Nie jesteśmy imieniem, ciałem ani umysłem. Skupiajmy się coraz intensywniej na tej wielkiej duchowej prawdzie. To samo dotyczy identyfikowania się z religią, klasą społeczną, rasą i kolorem skóry.  Swami nieustannie przypomina nam, że jest tylko jedna rasa, rasa ludzkości. Dostrzegajmy w każdym dobro, Bóg jest w każdym. Odkryłam, że szczególnie ważna jest wolność od utożsamiania się z określoną pracą lub zawodem. Praca jest obowiązkiem każdego. Istnieje subtelniejszy, głębszy poziom jej rozumienia, o którym mówi nam Swami: „Są dwa rodzaje obowiązków: pierwszy, to praca na rzecz pomyślności świata, drugi, to praca na rzecz wyzwolenia świadomości. Patrz na wszelką pracę jak na pracę Boga. Kiedy poczujesz, że jest to praca Boga, nie popełnisz błędów.” 
    Nie trzeba nikomu opowiadać o tej wewnętrznej pracy. W rzeczywistości, najlepiej wykonywać ją w ciszy, jako wolny od słów wysiłek duchowy.
    Największą służbą jaką możesz wykonać jest odkrycie kim jesteś. Pomiędzy Mną a tobą nie ma żadnej różnicy. Mogę siedzieć na krześle, a ty na ziemi, pozostaje jednak faktem, że Ja  jestem tobą, a ty jesteś Mną.
                                                             ~ Sathya Sai Baba 
c.d.n. tłum. J. C.
 
[1] Khalil Gibran (1883 – 1931) libański pisarz, poeta i malarz, autor „Proroka”
[2] Najwyższy łabędź – tytuł stosowany w stosunku do urzeczywistnionych mistrzów.
[3] Aerofotogrametra – fotograf robiący zdjęcia z powietrza –z samolotu, z balonu, z helikoptera…

[4] Aśram – miejsce zamieszkania i odosobnienia dla osób pragnących rozwinąć się duchowo  

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.