BOSKIE GRY BALA SAI - MŁODEGO BHAGAWANA ŚRI SATHYA SAI BABY


V. R. KRISHNA KUMAR
(Murti z rodziny Kuppam)  

Sekrety Awatara

     Mnóstwo ludzi napisało już wszystko o Awatarze i możecie się zastanawiać, dlaczego chcę to powtarzać. Wciąż jeszcze jest sporo osób, którzy o Nim nie wiedzą! Przygotowywanie słodkości na wielką uroczystość jest czymś naturalnym. Podobnie dla każdego z nas równie ważne jest poznanie wewnętrznego  aspektu Awatara. 

    Awatar zszedł na Ziemię jako Bala Sai, młody Sai, w maleńkiej wiosce Puttaparthi leżącej w okręgu Ananthapur w stanie Andhra Pradesh. W tamtych czasach znajdowało się w niej nie więcej niż 20, 30 domów. Bardzo trudno było tam dotrzeć. Najbliższymi dużymi miastami były po jednej stronie Penukonda, a po drugiej Ananthapur. Rodzice Satjanarajany, pan Wenkappa i pani Iśwaramma, byli zwykłymi wieśniakami. Dla tej błogosławionej pary zstąpienie Awatara było bezcennym, niezrównanym darem. W najbardziej odpowiedniej chwili Awatar ujawnił Swoje boskie tajemnice, żeby udowodnić, że naprawdę jest Bogiem. Przedstawię wam te boskie gry. Obecnie wieść o Sai przemierza cały świat i może nikt jej nigdy w pełni nie opisze. 

Awatar zszedł na Ziemię jako Bala Sai, młody Sai, w maleńkiej wiosce Puttaparthi leżącej w okręgu Ananthapur w stanie Andhra Pradesh. W tamtych czasach znajdowało się w niej nie więcej niż 20, 30 domów. Bardzo trudno było tam dotrzeć. Najbliższymi dużymi miastami były po jednej stronie Penukonda, a po drugiej Ananthapur. Rodzice Satjanarajany, pan Wenkappa i pani Iśwaramma, byli zwykłymi wieśniakami. Dla tej błogosławionej pary zstąpienie Awatara było bezcennym, niezrównanym darem. W najbardziej odpowiedniej chwili Awatar ujawnił Swoje boskie tajemnice, żeby udowodnić, że naprawdę jest Bogiem. Przedstawię wam te boskie gry. Obecnie wieść o Sai przemierza cały świat i może nikt jej nigdy w pełni nie opisze. 

    Urodził się w dzielnym klanie kszatrijów noszących imię ‘Ratnakara’ uważanych za królów. Rodzice nadali dziecku imię Satjanarajana. Jednym z powodów tego był fakt, że ich rodzinnym bóstwem była Satjamma. Jej świątynia do dzisiaj stoi w centrum wioski. Satjamma jest także bóstwem opiekuńczym Puttaparthi. Ludzie z szacunkiem oddają jej cześć. W tamtych dniach nasz Satjanarajana czynił w pobliżu tej świątyni wiele cudów. W wieku siedmiu czy ośmiu lat, pragnąc wesprzeć prawość, siadał w jej cieniu i rozsądzał wioskowe spory. W miarę jak rosła sława Baby, przybywali do Niego po sprawiedliwość także mieszkańcy sąsiednich wiosek. Traktowali Jego słowa jak Wedy i nie podważali ich. W tamtych czasach, naprzeciwko świątyni Satjammy, wybudowano stary mandir młodego Sai, nazywany teraz Śri Peddawenkammaradżu Kaljana Mandapamem. Rozrastał się powoli jak wielkie drzewo sięgające niebios. Źródłem tego była miłość Satjam. Nigdy nie zranił niczyjego serca. Z uśmiechem zmieniał głupców i uparciuchów w wielkich przywódców i odsyłał ich, by służyli ludzkości. Od tamtych dni nic się pod tym względem nie zmieniło. Zdumiewające, ale nigdy nie można w pełni opisać boskich gier Awatara. Wielkie doświadczenia ludzkości w treta judze[1], uosabiane przez Pana Ramę, nie zostały zapomniane nawet dzisiaj, chociaż od tamtej pory rodziliśmy się setki razy. Naszym ukochanym Satjam jest teraz Sai Baba – nasz młody Radżu, czcigodny Pan Narajana. Panem ludzkości, Narajaną, jest Śri Sathya Sai Baba, boski Pan wielbicieli. 

Ofiarowanie kwiatów
    Zstąpienie Awatara Sai w ludzkiej postaci odsłaniające boską grę jest dla dobra wielbicieli. Awatar przedstawia i odgrywa tę sztukę jedynie po to, żeby ich zachwycić. To boska wola Awatara. Ci, którzy doświadczali lil, wymieniani są w Puranach i w wielu świętych tekstach. Jedynie dlatego możemy przeczytać o tych cudach, poznać je i doświadczyć błogości. W tamtych dniach bardzo mało osób obserwowało lile młodego Swamiego. Większość tych szczęściarzy rozpłynęła się już w boskich stopach Pana. Jestem jednym z nich i wciąż jeszcze żyję. Dawniej nie przychodziło mi na myśl, żeby opisywać to wszystko w pamiętniku, ponieważ cuda były czymś, o czym nie można zapomnieć. Dopóki żyję, są moim najukochańszym skarbem, ważniejszym od innych. Jedynie prowokacja Sai Prabhu skłoniła mnie do ubrania ich w formę słów, bo boski Pan epoki Kali umożliwił mi pisanie.
     Sai Prabhu powiedział kiedyś: „Wezwanie Pana jest takie samo dla każdego. Gdy nadchodzi, rozlewając nektar dla wszystkich, niektórzy z niego nie korzystają, myśląc, że ta specyficzna wiadomość nie jest przeznaczona dla nich. Nie ma tu błędu Wzywającego. Wszyscy powinni być gotowi na wezwania Pana. Nie ma tu kwestii indywidualnego ego, ponieważ dla Niego wszyscy są równi. Dotarcie do boskich stóp powinno być celem i pragnieniem człowieka. Do Źródła prowadzi wiele dróg. Chociaż dróg jest wiele, główne Źródło jest jedno. Nie powinno się zaniedbywać uczestniczenia w śpiewaniu na chwałę Boga, w wykonywaniu bhadżanów, w słuchaniu dyskursów, w studiowaniu duchowości, w służeniu ludziom. Przypomina to relację pomiędzy matką i dziećmi, wolną od wszelkich różnic. Otrzymując takie możliwości chwytajmy je i nigdy o nich nie zapominajmy. Doprawdy, nie ma żadnej różnicy pomiędzy służeniem ludzkości i służeniem Bogu.” 

     Pan oczekuje miłości wielbicieli. Gdy rodzi się w tobie coraz więcej myśli o Bogu, Pan coraz bardziej do ciebie się zbliża. W minionych epokach ludzie poddawali się wielu wyrzeczeniom. Pragnąc dotrzeć do Boga, przywołać Go i zdobyć Jego łaskę, składali ofiary i odprawiali obrzędy. W obecnym okresie Kali jugi[2] uwierzyło w  Niego niewielu, choć Pan w ludzkim ciele przebywa wśród nas i oznajmia, że jest Najwyższym Bogiem. To otwarte i głośne wołanie jest niesłyszalne. W treta judze, w wieku srebrnym, Pan Rama ustanowił dharmę, prawość. W dwapara judze, Pan pod postacią Kriszny stał się mistrzem cudów. Ale w wieku kali istnieje wiele boskich istot i uznanie ich wszystkich za Boga jest niemożliwe. Jeśli jednak nie uświadomisz sobie, że Sai Bhagawan reprezentuje absolutną prawdę, ty sam poniesiesz stratę. Jego nauki są tak proste i jasne, że rozumieją je nawet dzieci. Swoją miłością obejmuje wszystkich i skłania nas do działań służebnych. Czy rzeczywiście wykonujemy działania służebne czy nie, pozostajemy świadkami. 

Najświętsze miejsce

    Na świecie jest wiele świętych miejsc, lecz większość z nich znajduje się w Indiach. Inkarnacje Boga zstępują na Ziemię przeważnie w świętym kraju Bharatów[3]. Bharat jest oczami świata. Doniosłość świętych miejsc kryje się w świątyniach, w świętych rzekach, w świętych drzewach i w ich dziedzictwie. Puttapathi nie pozostaje w tyle za innymi świętymi miejscami świata. Mówiąc o świątyni mam na myśli niewielką grotę na wzgórzu wznoszącym się blisko rzeki. Mówiąc o świętej rzece myślę o rzece Ćitrawati. Mówiąc o świętym drzewie widzę w wyobraźni drzewo tamaryndowe stojące na wzgórzu leżącym blisko rzeki. Tam przebywa nasz Pan Sathya Sai Baba. W świątyni umieszczono nieruchomy posąg Pana, lecz Tym, który porusza się po Puttaparthi jest Bóg Narajana w ludzkim ciele. Czy Puttaparthi stałoby się tak bardzo znane i zmieniłoby się w tak potężne imperium duchowe, gdyby nie On? Czy dostrzegamy kryjącą się za tym Rzeczywistość? 

 Świątynia w grocie

    Czasami Swami nagle znikał. Mówiono, że Swami przebywa w grocie leżącej nad rzeką Ćitrawati. Wielokrotnie mówiła mi o tym matka Swamiego, pani Iśweramma oraz Jego siostra, pani Wenkamma. Swami posiada wiele tajemnic nie poznanych przez świat. 

Miałem szczęście służyć Mu w starym mandirze i słyszeć o tym z Jego ust. Zawsze pragnąłem dowiedzieć się jak najwięcej. Swami nagradzał moją dociekliwość inicjując niepowtarzalne zdarzenia i powierzając mi niezwykłe zadania. Które inne bóstwo poświęciłoby tak wiele czasu i okazało tyle cierpliwości tak prostemu człowiekowi jak ja?

     Czasami zastawałem Swamiego w bardzo szczęśliwym i entuzjastycznym usposobieniu. Wtedy zbierałem całą odwagę i pytałem Go o niektóre przychodzące mi na myśl szczegóły. W czasie jednej z takich okazji zapytałem Go o grotę, w której znikał. Uśmiechając się radośnie powiedział: „Dunnapotha[4]! To wielka tajemnica. W tej grocie wielu świętych oddawało się wyrzeczeniu. Dlatego jest taka święta. Spotykali się w niej regularnie święci, siddapurusze[5] i dewangowie[6], żeby dla dobra świata dyskutować o planach na przyszłość. Żeby im w tym pomóc, pozostawałem w niej przez dzień czy dwa. W tym czasie nie widziano w Puttaparthi Mojej formy i wszyscy byli poruszeni. Po powrocie odpowiadałem na każde z ich pytań uśmiechem! Wielkie moce tej groty nie zostały wzbudzone przez zwykłych ludzi. Sam rzut oka na grotę jest równoznaczny z darszanem[7] miliona świętych lingamów[8]”. Nagle podszedł do mnie, klepnął mnie z miłością po plecach i zniknął. Tę wielką okazję słuchania o boskich tajemnicach od samej Boskości otrzymałem kilkakrotnie. W przeciwnym razie ja również otrzymałbym od Swamiego jedynie uśmiech.

     Kryje się za tym wspaniała historia, którą wam zrelacjonuję w dalszej części książki. Do groty wiodła jedna wyboista ścieżka, obecnie zupełnie zasypana i niewidoczna. Modlę się pokornie do Swamiego, żeby łaskawie kazał ją oczyścić i umożliwił wielbicielom zobaczenie świętego mandiru w grocie. 

Święta rzeka
     W tamtych dniach, począwszy od 1945r., brzegi rzeki Ćitrawati były dla kilkorga z nas wielką szkołą duchowości. W łonie tej wielkiej matki Swami kreował wiele cennych rzeczy, takich jak ozdoby wysadzane klejnotami, posążki bogów, rudraksze[9], święty pokarm[10], świętą wodę, nektar. Swami godzinami przebywał na tej wielkiej scenie, radosny i zrelaksowany.  Skoro Pan Wisznu spoczywał na Adi Seszy[11], brzegi rzeki Ćitrawati były łożem dla naszego Swamiego.
Było to łoże przeznaczone zarówno dla Boskości jak i dla ludzi. Docieraliśmy tam ze Swamim niespodziewanie, o każdej porze dnia. Boskie dotknięcie ręki Swamiego sprawiało, że każda rzecz mogła zyskać trwałość i obfitość akszajapatry[12]. Chodzenie tam było dla nas za każdym razem wspaniałym świętem, ponieważ Swami obdarzał nas różnego rodzaju posiłkami, napełniającymi po brzegi nasze brzuchy. Ich smak nawet dzisiaj wywołuje ślinkę w moich ustach.

Stary mandir

            W tamtych dniach stary mandir wyglądał jak wiecznie zielona panna młoda, kipiąc aktywnością, jakby odbywała się tam uroczystość weselna. 

Źródłem tego był ‘Sai Rama’ w postaci ‘Kaljana Ramy[13]’. Nasz Sai Prabhu był nie tylko panem młodym, lecz uważał się także za boginię obfitości – ‘Sai Annapurneśwari’! Chociaż Swami był zawsze brahmaćarim[14], to poświęcił się służbie dla ludzkości i Jego rodzina coraz bardziej się powiększała! Wielbiciele byli Jego życiem! Jak mówi przysłowie w telugu: ‘Dla tych, którzy mają, był Jedynym, dla tych, którzy nie mieli, istniał w wielu postaciach’. Powoli napływający tu przybysze stawali się Jego rodziną i teraz każdy na świecie jest jej członkiem. Ani jeden dzień nie obył się bez figli i cudów! Swami, w tak młodym wieku, był nieokiełznanym, swawolnym mistrzem muzyki, źródłem wszystkich sztuk, wielkim dramaturgiem i aktorem! Bez nich młodość Pana przeszłaby bez wyrazu i smaku. Te same zabawy podejmowane w wieku średnim nie wyglądałyby dobrze i nie sprawiłyby nikomu przyjemności. Matka z miłością przygląda się dalekim od grzeczności zabawom swoich dzieci. Dziecko staje się nieznośne, gdy po niej pełza, tańczy na jej sercu, staje na jej brzuchu i podskakuje na jej ciele. Nie każdy może doświadczyć takich zabaw.

     Zastępcza matka Jaśoda – a nie prawdziwi rodzice Kriszny, przebywający w więzieniu – również była oczarowana Jego grami. Nawet pasterki otrzymały błogosławieństwo przyglądania się Jego zabawom i uwierzyły, że jest synem Jaśody, chociaż urodziła Go Dewaki. Kilkoro z nas, jako dzieci, miało wielkie szczęście przyglądać się boskim zabawom Bala Sai! W miedzianym wieku, w epoce Kriszny, takie gry nazywano ‘rasakridą’. My nie byliśmy gorsi! W naszej epoce kali Bala Sai tak samo bawił się z nami – w chowanego, w wyścigi, w zawody na huśtawce, w zabawy i igraszki, w śpiewanie piosenek i muzykowanie. Tak wyglądało życie w starym mandirze! 

Tajemnica groty

Ludzie mogą nazywać ją grotą, ale to nie jest zwykła grota. To Kailasa[15], świętsza od Brahmaloki[16]. Można bez żadnych wątpliwości powiedzieć,  że w porównaniu z nią wszystkie trzy światy są niczym.  

 W naszej epoce Kali miejsca takie są bardzo rzadko spotykane. Grota przypomina niewielki pokoik, około 1,80 m wysoki, 1,50 m szeroki i długi na 1,80 m. Wejście, mające kształt dziury skierowanej na wschód, jest trudne do sforsowania, ponieważ wznosi się nad ziemią, jest ledwie widoczne i ciężko się do niego wspiąć. Znajduje się na niewielkim, trudnym do przebycia wzniesieniu zarośniętym kolczastymi krzakami i pokrytym kamieniami o ostro zakończonych krawędziach. Ma równe dno. Po jego stronie południowej znajduje się naturalna, niezwykle piękna formacja przypominająca skałę, na której można wygodnie usiąść. Od strony wschodniej rozciąga się otwarta przestrzeń, gdzie można wypocząć. Ten cud natury, jeśli mu się uważnie przyjrzeć, wygląda jak jaskinia wyrzeźbiona przez boskiego architekta i zamieniona w świątynię medytacji. Po lewej stronie pod sufitem znajduje się niewielki otwór, przez który wpływa światło i chłodne powietrze. Nikt kto do niej wszedł, nie ma ochoty z niej wyjść. Zaraz wam powiem, jak się o tym dowiedziałem.
     Kiedyś, w starym mandirze, Swami opowiedział nam o tej grocie i ostrzegł nas, żebyśmy się do niej nie zbliżali. Mówił, że przebywa w niej lew. Słysząc to, wydałem w sercu wielki okrzyk. Wszystko, co zabronione, skłaniało mnie do natychmiastowego odkrywania sekretu. Od dzieciństwa moją prawą ręką była siostra Kumaramma. Zaproponowałem jej, żebyśmy w tajemnicy obejrzeli to miejsce. Przestraszyła się jednak i odrzuciła moją ofertę przypominając, że nie powinniśmy sprzeniewierzać się słowom Swamiego. Było popołudnie i Swami był u siebie, pisząc listy. Przymilałem się do niej mówiąc, że obejrzymy grotę i wrócimy, zanim ktokolwiek się o tym dowie. Zgodziła się bardzo niechętnie. Ruszyliśmy biegiem w stronę rzeki Ćitrawati, żeby wrócić, nim Swami wyjdzie z pokoju. Od razu zaczęliśmy się
wdrapywać na wzgórze z Kalpawrikszą[17]. Niektóre punkty orientacyjne wspomniane przez Swamiego wbiły mi się w pamięć i to pomogło mi zlokalizować wejście do groty. Czułem, że jakaś moc prowadzi mnie wiodącą tam ścieżką. Gdy wsunęliśmy głowy w dziurę okazało się, że panują tam egipskie ciemności. Bez namysłu wskoczyłem do środka, ciągnąc za sobą siostrę. To było to – zaczęliśmy zsuwać się w dół w całkowitych ciemnościach, drąc ubrania i siniacząc się do krwi. Poturbowani, poczuliśmy lęk. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, natychmiast, nie dbając o nic, zrobiliśmy kilka kroków do przodu. Jak wspomniałem, z niewielkiego otworu umieszczonego na górze sączyło się światło, więc odzyskaliśmy zdolność widzenia. Było tam wszystko, co wcześniej opisał Swami. Siostrze wydawało się, że dostrzega parę oczu i słyszy jak coś się rusza. Zaczęła gwałtownie drżeć, ponieważ, jak ostrzegał nas Swami, udzielał jej darszanu lew. To zmusiło nas do rezygnacji z planów i do wyruszenia w drogę powrotną. Zużyliśmy na to całą pozostałą energię. Ześlizgnąć się po pochyłości było łatwo, ale wracać – bardzo trudno. Żeby dotrzeć na szczyt, pędziliśmy na łeb na szyję. Mieliśmy tę satysfakcję, że w końcu się tam znaleźliśmy. Natychmiast ruszyliśmy biegiem w stronę starego mandiru. Postanowiliśmy powiedzieć – gdyby ktoś nas pytał, gdzie się podziewaliśmy – że wybraliśmy się nad Ćitrawati. Zamierzaliśmy wejść do świątyni bocznym wejściem, żeby mieć pewność, że Swami nas nie zauważy. Najpierw musieliśmy się pozbyć podartych ubrań i włożyć nowe. Nic jednak nie poszło zgodnie z planem. Czym są nasze plany wobec Jego planów! Nie warte nawet grosza! Straszący nas lew nie znajdował się w grocie. Stał tutaj, naprzeciwko nas, w bramie starego mandiru, przybrawszy formę Awatara Narasimhy[18]. Zadrżeliśmy, dostrzegając w Swamim srogiego lwa z pałającymi, czerwonymi oczami. Żeby wywinąć się z tej sytuacji, postanowiłem najpierw pod jakimkolwiek pozorem odesłać stąd siostrę, a potem dostać się jakoś do mandiru. Lecz czy można uciec od Swamiego? Czy ktoś potrafi Go okpić? Po chwili zobaczyliśmy naszą mamę, Radhammę, Seśagiri tatę[19] i innych, czekających, żeby odpowiednio nas przyjąć. To w porządku, że uznano mnie za złą, dewastującą ogród małpę. Było mi jednak przykro, że wciągnąłem w to wszystko siostrę, wbrew jej chęciom.
    Swami zaczął od tego, że uderzył mnie kilkakrotnie w twarz, sprawiając, że policzki zapłonęły mi jak ogień. Kumaramma, jako dziewczynka, miała więcej szczęścia i została lepiej potraktowana – zarobiła od Swamiego w ucho. To nie były zwykłe uderzenia! Wyobraźcie sobie, jak można się czuć, będąc policzkowanym przez Pana Narasimę! Cały świat wiruje wówczas jak turbina parowa. Obawiając się, co może się stać jeśli się załamię, zmobilizowałem całą odwagę i nie przestawałem się uśmiechać. Zanim zdążyliśmy się wytłumaczyć, Swami opowiedział wszystkim o naszym heroicznym wyczynie. Czy można coś przed Nim ukryć? Wtedy spadły na nas nie tylko dłonie Swamiego. Mama, dowiedziawszy się o zdarzeniu, z uczuciem wykorzystała też swoje dłonie i pozwoliła im wylądować na naszych twarzach. „Ty! Dunnapotha! Nie wstydzisz się?!, skarcił nas Swami i wszedł do środka.
    Obawiając się, co się stanie, jeśli wejdę do pokoju Swamiego, stanąłem na zewnątrz w pobliżu drzwi. Gdy lew ochłonął, usłyszałem jak pyta: „Co robisz?” Wtedy ja również ochłonąłem i wszedłem spokojnie do pokoju. Odetchnąłem, widząc uśmiech na Jego twarzy i słysząc jak mówi: „Poszedłeś do groty, w porządku! Ale dlaczego ciągnąłeś ze sobą Kumarammę? Co tam zobaczyłeś?” Na te słowa podskoczyło mi serce z radości. Zastanawiałem się, ile jeszcze poznam tajemnic. Na tym etapie miałem wrażenie, że ktoś obudził mnie z głębokiej drzemki i doradza, żebym przyjemnie śnił! To było tak, jak gdyby ktoś mną potrząsał, nakłaniając mnie, żebym zrobił coś więcej i nie zatrzymywał się. Więc zaakceptowałem, że ta historia nie kończy się w tym miejscu. Zobaczcie, co wydarzyło się później.
     Po kilku dniach Swami wyjechał do Bangalore, pozostawiając mnie w Puttaparthi. Uznałem, że to doskonała, podarowana mi okazja i około 10:00 rano wyruszyłem w kierunku groty, bez obawy, że ktoś mnie obserwuje. Dostałem się do niej bez trudności, mając do dyspozycji mnóstwo czasu. Ogarnęło mnie zdziwienie. W środku było bardzo spokojnie. Wciągałem w nozdrza wypełniający ją aromat. Pomyślałem, że to z pewnością niebiańska paridżata[20]. Usiadłem w milczeniu i zacząłem leniwie obserwować otoczenie. Zobaczyłem dzbanek na wodę, laskę, rudrakszę, parę sandałów, wiązkę zapisanych liści palmowych (to stara forma utrwalania świętych tekstów), ptasie pióro do pisania i butelkę atramentu. Były schludnie ustawione i uwierzyłem, że ktoś dobrze opiekuje się tym miejscem. Siedziałem cicho, nie mogąc stamtąd wyjść. Gdy zdecydowałem wreszcie, że czas opuścić to miejsce, poczułem, że chodzi mi po głowie pewna myśl – nagle zebrałem te wszystkie rzeczy i wróciłem do starego mandiru. Nikogo nie informując, schowałem je w niewielkim magazynie. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem. Nawet moja rodzina dowiedziała się o wszystkim dopiero wtedy, gdy zacząłem pisać tę książkę. Wkrótce Swami wrócił z Bangalore i sprawy wróciły do normy.
     Po kilku dniach Swami zapytał mnie: „Umieściłeś je w bezpiecznym miejscu?” Podskoczyło mi serce i zastanawiałem się, czy zrobiłem coś złego. Mogłem zapomnieć o rzeczach przyniesionych z groty, ale czy Swami mógł cokolwiek zapomnieć? To On wzbudzał intencje, które we mnie rozkwitały i to On skłaniał mnie do robienia tego wszystkiego. Powoli uświadomiłem sobie, że pyta mnie jedynie o to, jednak nie odpowiedziałem. Swami zauważył: „To Ja wzbudziłem te uczucia, on więcej się nie pojawi!”. Chociaż nie rozumiałem co ma na myśli, potrząsnąłem głową, udając, że rozumiem. Swami wydał mi polecenie: „Oddasz mi je, kiedy cię o to poproszę!”
Cudowna Kalpawriksza
      Skoro świetność groty była tak wielka, to jak wspaniałe musiało być drzewo tamaryndowe, stojące majestatycznie na jej szczycie? Znajdowało się poza ludzką percepcją! Jak wiemy, wielkie drzewo potrzebuje solidnego gruntu jako bazy. Jego korzenie wnikają głęboko w ziemię, zapewniając mu pewne umocowanie. Ale to drzewo rośnie na kamienistym wzgórzu i mocno trzyma w swoich trzewiach leżącą pod nim grotę. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ w telugu nazywamy je chinta chettu[21], zaznaczając w ten sposób, że 
nie jest zwykłym tamaryndowcem, ponieważ innym znaczeniem słowa chinta jest refleksja, myśl, pragnienie, smutek, współczucie i żal. Czuliśmy, że nie jest zwykłym drzewem tamaryndowym, że stoi tutaj, żeby przemieniać nasze myśli. Nigdy przedtem nie spotkaliśmy tak wspaniałego drzewa, chociaż wspięliśmy się ze Swamim na wiele wzgórz i pagórków. Zbliżając się do niego, za każdym razem odczuwaliśmy swoistą błogość i tajemniczą przyjemność. Było wspaniałą, wielką matką, zaspokajającą pragnienia swoich dzieci na rozkaz Sai Prabhu.
     Swami zwykle zrywał jego delikatne liście i wkładał je w nasze dłonie. Potem kazał nam zamykać je w palcach i prosić o coś. Zgodnie z naszymi życzeniami liście zmieniały się w słodycze, ciasteczka i wiele innych rzeczy. Wtedy Swami ponownie polecał nam zacisnąć palce, a my posłusznie spełnialiśmy Jego rozkaz – jedynie po to, żeby tego żałować, ponieważ po ich otwarciu okazywało się, że trzymamy w nich kruche liście. Zastanawialiśmy się dlaczego ta wspaniała matka nie zaspokaja naszych pragnień. Cóż, to była wielka lekcja dla osób pogrążonych w przyziemnych myślach. Przyjrzyjmy się zabawom psotnego Bala Sai! Następny krok był taki – sami zrywaliśmy liście i zamykaliśmy je w dłoniach. Do tego momentu dostawaliśmy to, czego pragnęliśmy, ale tylko na chwilę. Teraz jednak, gdy na polecenie Swamiego rozwieraliśmy palce, liście przekształcały się w upragnione rzeczy, odpowiednie dla nas i pozostające w zgodzie z Jego wolą. Uświadamiam sobie, że kierując się ziemskimi tęsknotami pragnęliśmy przedmiotów niepotrzebnych. Ale wszechobecny Pan, świadomy wszystkiego, znawca przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, dawał nam rzeczy przydatne. Następowało to wtedy, gdy do końca nacieszył się naszym wcześniejszym, kłopotliwym położeniem. Cóż, czy ktokolwiek może pozostać z pustymi rękami w obecności Bala Sai – zwłaszcza pod Kalpawrikszą, drzewem spełniającym życzenia – obok matki, którą rzadko spotykamy na Ziemi?
Pod drzewem znajduje się wielka skała, przypominająca platformę. Jest płaska i tak rozległa, że może się na niej wygodnie rozsiąść prawie 200 osób. Po stronie wschodniej jest wyższa i wygląda jak scena. Swami zwykle tam siadał, żeby wszyscy Go dobrze widzieli. Do skały prowadziła stroma ścieżka i nie każdy pokonywał ją bez wysiłku. Młodym ludziom, takim jak ja, nie sprawiała trudności. Zadziwiające, kiedy Swami zaczynał piąć się w górę, a za Nim szła rzesza młodych i starych wielbicieli, wszyscy dotrzymywali Mu kroku. Dla Jego miłości, zabaw i pieśni nie istniały przedziały i ograniczenia wiekowe. Boski magnes przyciągał wszystkich, młodszych i starszych, mężczyzn i kobiety – podążali za Nim w tym samym tempie. Skałę owiewała zachwycająca, chłodna  bryza. Utrzymanie czarownej atmosfery w tak nagrzanym miejscu, na rozpalonych skałach, było niczym innym jak Jego boską grą.
      Gdy wielbiciele usiedli pod drzewem, młody Sai zwracał się do nich z miłością, słodko śpiewał i zanurzał ich w szczęśliwości. Nie tylko to, czasami organizował kolacje w blasku księżyca. Pewnego razu zaskoczyła nas straszliwa burza gradowa, w skałę uderzył potężny piorun i zrobił w niej wielką dziurę. Nawet gdy poważnie zastanawiamy się nad pewnymi zdarzeniami, to nigdy nie odkrywamy ich sekretów. Wyjaśnienia Swamiego budziły w nas bezgraniczne zdumienie. Osobiście uważam, jeśli chodzi o ten incydent, to z groty w skale wydostała się wielka moc. Dla wszystkiego, co ma nastąpić, musi nadejść odpowiednia chwila. Przypuszczam, że uderzając piorunem, Bala Sai wybawił aktem woli jakąś istotę lub uwolnił jakąś potęgę dla dobra świata. To moje spojrzenie na tę sprawę, Swami nie wypowiedział się na ten temat. Po tym zdarzeniu coraz rzadziej odwiedzaliśmy Kalpawrikszę. 
     Figle Bala Sai osiągnęły apogeum – nie było końca Jego zabawom i grom. W dalszym ciągu podtrzymywaliśmy rytuał codziennych wypraw ze starego mandiru nad brzegi Ćitrawati. Po jednej stronie ścieżki rosły ogromne drzewa i zastanawiałem się, jak wielkie zamieszkują je istoty. Wyobrażałem sobie, że Bhagawan Sai musiał udzielić im daru przebywania w takiej formie. Pewnego dnia Swami ukazał nam umiejętności jakich nigdy przedtem nie widzieliśmy.

Sai na huśtawce

Pewnego dnia Swami polecił nam przynieść długie sznury i przywiązać je do wielkiego drzewa. Trzymając się ich, zaczął się huśtać. Tym razem krył się za tym powód. Natychmiast przypomniałem sobie pewną wypowiedź Swamiego.  

Wieśniacy wierzyli, że zagajnik, w którym kołysał się Swami, posiadł potężny demon, Brahma Raksza, demoniczny duch. Nie przychodzili tutaj po zmroku. Lecz czym to było dla Króla Wszechświata, dla Sai Maharadży!?  Swami zaczął się huśtać, wspomagany przez zgromadzonych ludzi. 

Nie był jednak usatysfakcjonowany, nawet wtedy, gdy popychało Go z całej siły czterech lub pięciu dobrze zbudowanych mężczyzn, ponieważ huśtawka unosiła się tylko do określonej wysokości. Po jakimś czasie Swami rozkazał nam odsunąć się jak najdalej, kpiąc przy tym, że nasze połączone wysiłki nie zdały się na nic. Zaczął huśtać się sam, wzlatując coraz wyżej i wyżej. Po krótkiej chwili wydawało się, że sięga nieba. Z lęku odchodziliśmy od zmysłów. Huśtawka, nie mogąca przekroczyć określonego punktu mimo naszych wspólnych starań, zaczęła nagle fruwać jak rakieta. Krzyczeliśmy głośno, ale czy ῾rakietowy᾿ Sai mógł nas usłyszeć? Gdy przyglądaliśmy się temu, wielka gałąź, do której były przywiązane sznury, zaczęła pękać, lecz Swami nie przestawał się huśtać. Nagle z głośnym trzaskiem rozpadła się na kawałki i zleciała na ziemię. Swamiego nie było nigdzie widać! Wyobraziłem sobie, że wzleciał do nieba, przyjmując postać orła. Nie widzieliśmy jak znikał w niebie więc martwiliśmy się, że coś Mu się stało. Wtedy wyobraziłem sobie Swamiego spływającego w dół na niewidocznym spadochronie! Tak! Pojawił się za nami i zapytał: „Baliście się?” Jego widok przywrócił nas do życia. Nie wierzyliśmy własnym oczom i ze zdziwieniem krzyczeliśmy „Swami!”. Udając, że nic się nie stało, powiedział: „Czas tego ducha upłynął i teraz został zbawiony”. Obserwując złamaną gałąź leżącą na ziemi doszliśmy do wniosku, że wydaje się większa od drzewa od którego się odłamała. Wszyscy ją otoczyli, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Podchodziło do nas coraz więcej osób pragnących dowiedzieć się, co się stało. Byliśmy świadkami kilku takich lil, ale tylko nasz lila Sai wie ile ich było naprawdę.
O podobnych cudach Pana Kriszny wiedzieliśmy z ‘Bhagawatam’. Teraz mieliśmy szczęście oglądać je na własne oczy. Kiedyś matka Jaśoda, nie mogąc znieść psot niegrzecznego Kriszny, przywiązała Go w ogrodzie do wielkiego kamienia młyńskiego i weszła do domu sądząc, że Go unieruchomiła. Ale psotny chłopiec pociągnął za Sobą wielki kamień i wszedł pomiędzy dwa ogromne drzewa. Kamień utkwił między nimi, dzięki sile Jego małego brzuszka. Kriszna powalił te drzewa z wielkim hukiem. Z obalonych pni wydostały się dwie niebiańskie istoty, uwolnione dzięki Niemu od przekleństwa. Z szacunkiem i wdzięcznością pokłoniły się małemu Krisznie i znikły. To samo zrobił Bala Sai, pogrążając wszystkich w zdumieniu. Oto dlaczego na widok wielkiego drzewa zastanawiam się, kto w nim przebywa.
Wielbiciele odetchnęli z ulgą i wrócili z zagajnika do starego mandiru. Ci, którzy nie brali w tym udziału, czuli się zasmuceni. Gdy w latach 50-tych XX w. wybudowano Prasanthi Nilayam, w boskich zabawach Swamiego zaszła zmiana. Cuda przeobraziły się z upływem czasu, odpowiednio do Jego wieku. Upał rośnie w miarę jak wznoszą się delikatne promienie Słońca. Podobnie Bóg rzuca blask zadawalający wielbicieli. Teraz nie musi osobiście dokonywać takich czynów, ponieważ wszystko może się zdarzyć dzięki aktowi Jego woli. Nikt nie może określić, ilu dokonał cudów. Maleńka wioska Puttaparthi stała się miastem i wciąż się rozrasta, zmieniając się w główną scenę cudownych dokonań. Żeby widzieć je wszystkie musimy otrzymać wielką łaskę.
c.d.n. tłum. J.C.
 
[1] Treta juga – wiek srebrny. W kosmologii hinduistycznej druga część mahajugi trwająca 1 296 000 lat. W tym czasie ludzie żyli po 10 000 lat, lecz pogorszyła się jakość ich  pamięci i zdrowia oraz pojawiła się przestępczość.
[2] Kali juga – żelazny wiek, w kosmologii hinduistycznej czwarta część mahajugi, trwająca 432000 lat. Poprzedza ją staja juga (kryta juga) – złoty wiek, treta juga – srebrny wiek i dwapara juga – miedziany wiek. W ostatnim okresie kali  jugi dochodzi do kumulacji zła i wtedy na Ziemię zstępuje Kalkin (inkarnacja Wisznu), by unicestwić demony i rozpocząć kolejną mahajugę, trwającą 4 320 000 lat.
[3] Bharat – kraj w którym kocha się Boga
[4] Dunnapotha – Ty byku. Nazywanie nas w ten sposób sprawiało Swamiemu przyjemność
[5] siddapurusze – święci obdarzeni wielką mocą
[6] dewanga – towarzysz Boga
[7] darszan – wizja, widzenie świętego
[8] lingam – święta forma Pana Śiwy
[9] rudraksza – różaniec wykonany z paciorków świętego drzewa
[10] święty pokarm – pokarm złożony Bogu w ofierze
[11] Adi Sesza – wąż o tysiącu głów, będący łożem Pana Wisznu
[12] akaszajapatra – boskie naczynie dostarczające pokarm bez żadnych ograniczeń
[13] Kaljana Rama – Pan Rama w roli majestatycznego pana młodego
[14] brahmaćari – młodzieniec oddany Bogu
[15] Kailasa – niebo Pana Śiwy.  Geograficznie, łańcuch górski w Tybecie Zachodnim oraz jego najwyższy szczyt (6715 m n.p.m.), z którego zboczy wypływa Indus, Ganges i Brahmaputra. Biały wierzchołek Kailasy uważany jest za lingę Śiwy. U stóp Kailasy leży święte jezioro Manasarowar.
[16] Brahmaloka – niebo Pana Brahmy
[17] Kalpawriksza – drzewo spełniające życzenia
[18] Awartar Narasimha – przerażająca inkarnacja Pana Wisznu z głową lwa
[19] Seśagiri tata –  pierwszy kapłan w starym mandirze, którego nazywaliśmy z miłością dziadkiem-kapłanem
[20] paridżata – niebiański kwiat o boskim zapachu

[21] chinta chettu – ‘chinta’ – tamarynd i ‘chettu’ – drzewo  

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.