Jak Bhagawan Śri Sathya Sai

 Baba pomógł mi wybrać karierę

Część 1: 
Problematyczne przejście

Arvind Balasubramanya

   Jedną ze zmian rzucających nam najtrudniejsze życiowe wyzwanie jest przejście od bycia studentem do bycia pracującym zawodowcem. W ciągu kilku dni zmienia się wszystko – nauczyciele stają się szefami, przyjaciele kolegami, oceny zmieniają się w pieniądze, egzaminy w nieprzekraczalne terminy, wakacje w urlop i co najgorsze, wolność przekształca się w odpowiedzialność. Dlatego nic dziwnego, że zanim dokonamy tego przejścia, długo się zastanawiamy i dyskutujemy. Ponieważ było ono nieuniknione, ja także musiałem go dokonać, ponieważ uzyskałem magisterium z zarządzania i administracji w Szkole Biznesu Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai. Mimo to miałem pewien drobny ‘problem’ – gorąco kochałem mojego Mistrza, mojego Boga, mojego najlepszego przyjaciela – Bhagawana Śri Sathya Sai Babę. Ludzie, pragnąc opisać miłość do Boga, posługują się wieloma terminami – adoracja, oddanie, poświęcenie. Zapewne brzmi to zabawnie, gdy nazywam miłość ‘problemem’. Cóż, moja miłość do Swamiego (jak z szacunkiem nazywamy Babę) nie była problemem. Problemem było to, że chciałem przy Nim zostać i zbudować swoją ‘karierę’ w Puttaparthi. W rzeczywistości jedynie silny impuls przebywania obok Niego skłonił mnie, po uzyskaniu dyplomu z chemii, do podjęcia kolejnych studiów magisterskich. Między tymi dwiema dziedzinami nie istniała prawie żadna korelacja, ale to mnie nie powstrzymało. Wiedziałem, że Instytut jest czymś specjalnym, ponieważ dzięki Sathya Sai oferuje ‘wyższe nauczanie’, które mnie pociągało.
    Lecz ‘wyższe nauczanie’ jest procesem trwającym przez całe życie i zaledwie kilku kończy je w jednym wcieleniu z dobrymi wynikami. Dlatego chciałem zostać z Mistrzem, który będzie moim jedynym wsparciem, gdy dojdzie do wystawiania ocen na tym polu! Taką wybrałem karierę – pragnąłem być i pracować dla mojego Mistrza. Bez wątpienia, to On pomógł mi dokonać wyboru, oczarowując mnie boską miłością – Miłością, która, gdy jej doświadczamy, jest czymś najradośniejszym w życiu – zapewniam was o tym. Dlatego napisałem to słowo z dużej litery.

Fenomen czekania

   Dla tych, którzy nie znają tego określenia, wyjaśnię kim są ‘czekający chłopcy’. ‘Czekającymi chłopcami’ są absolwenci Uniwersytetu, którzy chcą spędzić życie ze swoim Mistrzem i Panem, z Bhagawanem Babą. Czasem Swami daje ‘czekającym chłopcom’ płatną pracę w aśramie. Znajdują zajęcie w Centralnym Truście Śri Sathya Sai, zostają nauczycielami, zarządzają Jego szpitalami. Mimo to, w innych przypadkach, Swami nie komentuje decyzji osób, które ukończyły studia i chcą z Nim nadal przebywać. Studenci ze swojej strony cierpliwie czekają na instrukcje. Znam kilku, którzy czekali na rozkaz Pana przez siedem długich lat! Rano przychodzili do mandiru i brali udział w śpiewaniu Wed, w darszanie i bhadżanach. Potem spędzali czas na satsangach, na czytaniu literatury duchowej, na służeniu innym i na własnych pracach, takich jak pranie ubrań, sprzątanie itp. Następnie udawali się na wieczorną sesję do Prasanthi. Potem była kolacja, satsang i spanie. ‘Czekający chłopcy’ podążali za Bhagawanem do Brindawanu i Kodaikanal. Ich życie krążyło wokół Swamiego. Teraz, gdy wiecie jak wygląda egzystencja ‘czekających chłopców’, będziecie mogli wyobrazić sobie trudności przed jakimi stawali. Fakt, że nie zarabiali na utrzymanie był najmniejszym problemem. Mieli do czynienia z potężną emocjonalną i psychiczną presją ze strony rówieśników, rodziny i krewnych, a nawet przypadkowych osób.
„Jak długo zamierzasz pozostawać bez pracy?”
„Czy twoim obowiązkiem nie jest zadbanie o rodzinę?”
„Dlaczego nie powiesz Swamiemu, na czym polega twój problem? Dlaczego nie zapytasz Go o to, gdy mija cię w liniach darszanowych?”
   Zadający te pytania ludzie nie bardzo rozumieli gorące uczucia, jakie ‘czekający chłopcy’ rozpalili w swoich sercach. To zresztą ‘czekających chłopców’ nie obchodziło. Wiedzieli, że On wie i to im wystarczało.

Moje obawy

    Chociaż wiedziałem o tym wszystkim, odczuwałem utajony lęk. Rozumiałem, że nie mam siły i cierpliwości, żeby ‘czekać’ w ten sposób na Swamiego, chociaż chciałem spędzić z Nim resztę życia! Czy to nie paradoks? Dlatego napisałem do Niego list, w którym powiedziałem: „Swami, jestem gotowy na każdy Twój test, z wyjątkiem bycia ‘czekającym chłopcem’”. Rozumiecie, jak bardzo byłem przestraszony. Ten lęk pogłębił się, gdy zbliżył się koniec mojej edukacji w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai. Byłem na ostatnim roku magisterium z chemii i wiedziałem, że po zdaniu egzaminów w ciągu kilku miesięcy stracę plakietkę studencką. Wraz z nią przepadnie przywilej wchodzenia w obszar darszanowy (Sai Kulwant Hall i Sai Ramesh Hall) i zajmowania najlepszego miejsca. To było coś, do czego byłem ogromnie przywiązany i nie chciałem tego stracić. Wpadłem więc na pomysł, że zamiast plakietki ‘student’ muszę otrzymać plakietkę z napisem ‘personel’. Jednak żeby tak się stało potrzebna mi była ‘uwaga’ Swamiego – Swami musiał mnie zauważyć i porozmawiać ze mną. Innymi słowy, musiałem wejść do pewnej grupy. Czytelników zastanawiających się czym jest ta grupa odsyłam do mojego pierwszego pamiętnego spotkania ze Swamim, gdy zostałem Jego studentem.

Szalony pomysł, niemniej jednak, jakieś rozwiązanie

   Do ukończenia edukacji pozostało zaledwie kilka miesięcy, a ja wciąż nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić, aby uwolnić się od lęku. To wtedy wpadłem na ten szalony pomysł. Jak zwykle wziął się z moich obserwacji. Zapamiętałem, że kilka lat temu Swami, po wybudowaniu wspaniałego Szpitala Superspecjalistycznego w Whitefield, zatrudnił grupę studentów, przydzielając im stanowiska techniczne i kierownicze. Studenci, którzy otrzymali tam pracę, byli ‘czekającymi chłopcami’. ‘Czekający chłopcy’ mieli kilku liderów, z którymi Swami regularnie rozmawiał i z kilkoma z nich współpracował. Ci liderzy, w istocie absolwenci, rozmawiali ze Swamim w imieniu wszystkich tych studentów. I dlatego, gdy Swami rozdzielał stanowiska, przydzielił je wszystkim studentom, nie tylko ‘czekającym chłopcom’. Jednym z tych chłopców był Wemula Praveen – jego historia został opisana w trzech odcinkach. To podsunęło mi pomysł. W mojej paczce był student z owej ‘silnej grupy’. Byłem pewien, że Swami niewątpliwie przydzieli mu pracę w jednej ze Swoich instytucji. (Moje przekonanie było zupełnie mylne, ponieważ tego absolwenta nie ma teraz na indyjskiej ziemi. Umysł, próbujący zrozumieć Mistrza, zawsze okazuje się idiotą!) Więc pomyślałem, że przyłączę się do grupy studentów czekających wraz z nim na pracę, a on na pewno przedstawi Swamiemu naszą sytuację. Był to kolejny błąd, ponieważ, jak mówi Swami, Bóg nie potrzebuje pośredników pomiędzy Sobą a poszukiwaczem prawdy. Jest to zawsze bezpośrednie połączenie. Byłem też przekonany, że kiedy opowie o nas Swamiemu, wszyscy dostaniemy pracę!
   Dzisiaj, patrząc wstecz, dostrzegam głupotę tego pomysłu. Muszę jednak przyznać, że wtedy zapewnił mi duży komfort i przyniósł pocieszenie. Pozwoliłem więc odejść moim lękom i czułem się szczęśliwy, bo rozwiązanie leżało w zasięgu ręki.

Niespodziewana zmiana planów

    Ten mój bezpieczny plan niespodziewanie upadł. Oto, co się stało – student, od którego zależały wszystkie moje nadzieje otrzymania pracy w instytucjach Swamiego, dostał okazję zjedzenia obiadu w Jego rezydencji. Podczas wielu interview Swami podsuwał mu pomysł przyjęcia pracy w świecie korporacji. Chłopiec wyruszył w świat, hojnie pobłogosławiony przez Bhagawana. Wróciłem do punktu wyjścia.
    Wtedy właśnie postanowiłem wstąpić na kurs magisterski na Uniwersytecie Śri Sathya Sai. Pomyślałem, że gdyby mi się to udało, przedłużę ważność swojej studenckiej plakietki o dodatkowe dwa lata, w czasie których nakreślę plan pozostania ze Swamim przez resztę życia. Podjęcie tej decyzji było łatwe, trudniej ją było przeprowadzić. Przez całą swoją karierę akademicką interesowałem się badaniami naukowymi. Wiedziałem, że jeśli chcę dostać miejsce na kursie magisterskim w koledżu Swamiego, to muszę przysiąść fałdów i wziąć się solidnie za naukę. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Przystąpiłem nawet do egzaminu MAT na poziomie krajowym[1] i uzyskałem wysokie oceny. Dzięki boskiej łasce powiodło mi się dobrze także na egzaminie wstępnym. Najcięższe wyzwanie przyszło w chwili, gdy nie tolerujący nonsensów prorektor pan A.V. Gokak zapytał mnie: „Dlaczego zrezygnowałeś z ambicji naukowych z chemii na rzecz zarządzania?” Wiedziałem, że prawdziwa odpowiedź – że dzięki temu będę mógł przebywać dwa lata dłużej blisko Bhagawana – zostanie po prostu odrzucona. Szybko się pomodliłem i rzuciłem odpowiedź. „Proszę pana czuję, że zamiast wprowadzić do produkcji kilka substancji chemicznych, powinienem raczej poprowadzić kilku pracowników chemii, aby pracowali dla dobra społeczeństwa. Potrzebne jest mi do tego zarządzanie kadrami, stanowiące podstawę naszego kursu menedżerskiego, jak podkreśla Swami. Robię to dla powiększenia swojej wiedzy, nie dla kariery.” To go przekonało i dostałem miejsce. Był to jednak tylko pierwszy krok w realizacji ostatecznego planu. Nie miałam pojęcia, czy będę w stanie przeprowadzić go do końca.

Iskierka nadziei

   Te dwa lata, gdy byłem studentem kursu menedżerskiego, minęły jak z bicza trzasnął.

 

Na dwa miesiące przed egzaminem końcowym pojawił się promyk nadziei – niespodziewane grupowe interview podczas Ramzanu[2] w 2006 r.! Swami zapytał wtedy kilku studentów skąd pochodzą. Wymieniono nazwy wielu miast, miasteczek i wiosek indyjskich. Miałem nadzieję, że zapyta o to również mnie. Lecz Swami tego nie zrobił. Zamiast tego pozwolił mi włączyć się do rozmowy. Powiedział: „Nie ma tu nikogo z Puttaparthi?” Natychmiast podniosłem rękę do góry i powiedziałam: „Swami, ja jestem z Puttaparthi”. Swami uśmiechnął się i zwrócił do wszystkich: „Ten chłopiec urodził się w Puttaparthi, studiował w Puttaparthi i wyrósł w Puttaparthi”. (Na pierwszy rzut oka to zdanie było błędne. Ale potem, gdy zbadałem swoje serce, powiedziałem sobie, że moje życie zaczęło się naprawdę dopiero wtedy, gdy przyjechałem do Puttaparthi i poznałem Swamiego. Tak bardzo je zmienił! Jeśli chodzi o mój ‘rozwój’, to kto wie o nim lepiej od Bhagawana? Nie byłem jednak usatysfakcjonowany Jego słowami. Dodałem: „Swami, chcę zostać w Puttaparthi na zawsze”. Swami kiwnął potwierdzająco głową. „Zostaniesz w Puttaparthi na zawsze.” To oznajmienie dodało mi energii i entuzjazmu potrzebnych do zaciskania kciuków – co miało mi pomóc w otrzymaniu od Swamiego plakietki z napisem „personel”. Za każdym razem gdy martwiłem się o karierę i przyszłość, gdy pojawiały się niespokojne myśli i waliło mi serce, to oznajmienie przynosiło mi ulgę. Tak działają na nas słowa Mistrza – zmieniają się w mantrę, ponieważ spłynęły z boskich ust. Dlatego gdy ktoś mnie pyta za którą z nauk Swamiego najlepiej jest podążać, jeśli chcemy Go zadowolić, odpowiadam, że możemy wybrać którąkolwiek, jeśli tylko znajduje ona oddźwięk w naszym sercu. Stanie się naszą mantrą, bez najmniejszych wątpliwości! Wracając do opowiadania, nie miałem najmniejszego pojęcia, że to, co uważałem za bardzo trudną sytuację, rozwiąże się w prosty i doskonały sposób. Na tym polega piękno mistrzowskiego planu. Gdy się odsłania, wiesz, że nie mogło ułożyć się lepiej! Mistrzowski plan Boga pracuje subtelnie i w ciszy dla każdego z nas.

Gdy decyduje Pan...

  Sposoby wykorzystywane przez Pana są zawsze tajemnicze. Oczywiście, czasami czyni cuda i doprowadza rzeczy do porządku. Jednak cud, z definicji, łamie ‘kosmiczne prawa’, które Bóg Sam ustanowił! Niewątpliwie je wówczas przekracza! Mimo to przez większość czasu doskonale radzi sobie w granicach wyznaczonych praw i subtelnie je wykorzystuje. Nie tylko osiąga to, co postanowił osiągnąć, lecz daje również przykład. Gdy Pan o czymś decyduje, wówczas cały wszechświat pracuje, ażeby to osiągnąć. Dokładnie to wydarzyło się w moim życiu, jeśli chodzi o karierę i przebywanie ze Swamim w Puttaparthi. Żeby pokazać te tajemnicze i subtelne działania, opowiem o pewnych zwykłych, codziennych wydarzeniach, które w niewyobrażalny sposób dodały się do siebie.
   Był początek 2007 roku – złotej, jubileuszowej rocznicy miesięcznika ‘Sanathana Sarathi’, założonego w 1958 r. przez Swamiego. Z tej okazji postanowiono nakręcić pamiątkowy film video. Swami bardzo się nim interesował, więc należało to zrobić możliwie najszybciej. O zredagowanie i przygotowanie filmu do takiego poziomu, żeby mógł obejrzeć go Swami został poproszony Sai Prakash, zatrudniony obecnie w Radio Sai Global Hormony. Pracował nad tym po godzinach, przez całą noc i zakończył pracę w ciągu doby! (Jedynie Bóg może wyzwolić takie oddanie i uczucie!) Potem przedstawił film starszyźnie, która wyraziła mu swoje uznanie. Gdy planował, że rzuci się na łóżko i wyśpi, na co prawdziwie zasługiwał, dostał wiadomość, która całkowicie odgoniła sen. Poproszono, żeby udał się do rezydencji Swamiego i uczestniczył w prezentacji nagrania. Co za okruch szczęścia! Swami obejrzał film i był bardzo zadowolony. Zapytał: „Kto nakręcił video?” Wypchnięto Sai Prakasha. Swami uśmiechnął się i dał mu błogosławieństwo. Zaraz potem pan Chakravarthi, wówczas sekretarz Trustu Centralnego, powiedział: „Swami, w Radiu Sai pracuje garstka studentów. Pragną, żebyśmy zaangażowali jeszcze kilku, bo będą wtedy skuteczniejsi”. Swami spojrzał na Sai Prakasha i rzekł do niego: „To nie jest praca dla każdego. Wyszukaj osoby, które zgodnie z twoim osądem nadają się do niej. Przyjdź i przedstaw mi kandydatury, a Ja dokonam wyboru”. Sai Prakash był przyjemnie zaskoczony. Chciał się upewnić, że dobrze usłyszał i że brak snu nie podsuwa mu miraży. Sai ponaglał go, żeby skompletował redakcję Radia Sai! Kiwnął głową. Swami powtórzył polecenie. Był śmiertelnie poważny.


 Czas egzaminów, który okazał się czasem próby

   Do egzaminów końcowych został zaledwie miesiąc. Było mnóstwo nauki. Nie koncentrowałem się jednak na egzaminach, lecz na tym co stanie się ze mną po dyplomie. 

Serce zdecydowało, że nigdzie indziej nie będzie szczęśliwe. Umysł pytał jednak: „Co zrobisz, jeśli zostaniesz ‘czekającym chłopcem’? Czy zamiast wykorzystywać swoje talenty i umiejętności, pozwolisz, żeby się marnowały?” Wiedziałem, że umysł prowadzi mnie na manowce. Jest jednak bardzo potężny. Napięty, kreuje strach. Postępując w ten sposób przypomina rozjuszonego psa, który najpierw na nas warczy, a potem szczeka, zanim w końcu rzuci się na nas – chyba, że pokażemy mu, kto tu jest panem. Panem tego psa (D-O-G) jest Bóg (G-O-D). Dlatego zacząłem się modlić: „Swami, znasz moje serce. Wiesz, że chcę tutaj zostać. Ale nie dostanę pracy, jeśli mi jej nie dasz. Wiem, że możesz mi ją dać tylko we właściwym czasie. Obawiam się jednak, że zabraknie mi cierpliwości na czekanie. Proszę, zrób coś”. Błagałem Go z głębi serca. Powiedziałem nawet mojej mamie: „Mamo! Proszę, pomódl się za mnie. Nie chcę zostać ‘czekającym chłopcem’, bo nie mam tyle cierpliwości. Boję się, że jeśli będę zmuszony czekać, mój umysł przeważy i przekona mnie do odejścia. Boję się. Więc proszę, módl się za mnie”. Próbowałem przekonać sam siebie: „Nie martw się. To nic takiego jeśli poczekasz kilka miesięcy”. Moja druga połowa protestowała przeciwko temu: „Nie ma mowy! Gdy zostanę absolwentem, stracę wszystkie przywileje, do których przywykłem w ciągu ostatnich dziewięciu lat. Koniec z fotografowaniem – jeśli nie zostanę członkiem personelu. Czy będę w stanie znieść utratę przywilejów”. Po policzkach płynęły mi łzy. Czułem, że się z tym nie pogodzę. Nie mogłem sobie wyobrazić dnia bez fotografowania Swamiego. Zastanawiałem się, jak Swami może mi to robić – odsunąć mnie od aparatu fotograficznego i od robienia Mu zdjęć. Zaciskałem kciuki.

Łączenie różnorodnych elementów

    Pewnego dnia, gdy wychodziłem z klasy, podszedł do mnie pan Rangarajan, mój nauczyciel (obecnie kontroler egzaminów w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai) i powiedział: „Aravind, profesor G.V. (mając na myśli pana G. Venkatramana, dyrektora Radia Sai) mówi, że chce zatrudnić kilku studentów. Chciałby cię zwerbować i prosił, żebym z tobą o tym porozmawiał. Jesteś zainteresowany?” Czytelnik zapewne wyobraża sobie, że uchwyciłem tę okazję, samą wpadającą mi w ręce, że powiedziałem panu Rangarajanowi, jak bardzo jestem za nią wdzięczny, że wyznałem mu, jak bardzo pragnę zostać ze Swamim na zawsze. Cóż, tak właśnie postąpiłem! Mimo to wspomniałem mu o pewnym drobnym zmartwieniu, kiełkującym w moim sercu. Marzyłem, żeby to Swami dał mi pracę. Chciałem powtarzać do końca życia: „Byłem i jestem zatrudniony przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę”. Wahałem się nadać profesorowi D.V miano pracodawcy! Gdy wyznałem to panu Rangarajanowi, roześmiał się i powiedział: „Mówisz, jak gdyby prof. G.V. zamierzał zatrudnić cię jutro. To nie takie proste. Profesor nie może cię w ten sposób przyjąć. Niewątpliwie powie o tym Swamiemu i jeśli Swamiemu to się spodoba oznajmi ci o tym sam”. To mnie satysfakcjonowało. Nawet gdy zechce mnie prof. G.V., to Swami poleci mi przyjąć tę pracę. To sprawi, że będzie moim pracodawcą! (Swami jest zawsze naszym pracodawcą bez względu na to, w którym miejscu na ziemi pracujemy! Mimo to, w swojej dziecięcej naiwności, dopuściłem te myśli.) Ale potem ponownie poczułem dokuczliwe zmartwienie, bo nie miałem pewności, że Swami mnie zaakceptuje!
    Następnego dnia powiedziano mi, że w akademiku czeka na mnie Sai Prakash z Radia Sai. Chciał spotkać się z trzema osobami z ostatniego roku studiów podyplomowych. Miałem uczucie, że coś się dzieje. Na spotkaniu mówił przez cały czas o zadaniach, celach i wizji Radia Sai. Powiedział także, że uważa mnie za właściwą osobę i jest przekonany, że dostanę tę pracę. Byłem uszczęśliwiony, chociaż nie miałem pojęcia o poleceniach wydanych mu przez Swamiego. Swami bardzo często wpływa na nasze życie w taki właśnie sposób – cicho i skutecznie. Zrobił się późny wieczór, a my wciąż rozmawialiśmy. Gorąco tego pragnąłem. Byłem podekscytowany możliwością pracy w Radiu Sai i szerzenia miłości Swamiego w wymiarze cyfrowym. Legenda mówi, że życzenie wypowiedziane wobec spadającej gwiazdy z pewnością się zrealizuje. Przez przypadek miałem takie życzenie! „Swami, pragnę zostać z Tobą na zawsze.” Przez chwilę byłem zawiedziony, że nie spełniło się ono od razu. „Swami, chcę pracować w Radiu Sai.” Natychmiast przypomniałem sobie jak po raz pierwszy odezwałem się w Jego obecności w 1997 r. Wtedy również, zamiast poprosić Go o przyjęcie do szkoły, powiedziałem: „Swami, proszę, trzymaj mnie przy Sobie przez całe moje życie...” Chociaż nie była to główna myśl, ta modlitwa stała się źródłem pragnienia, żeby przyjęto mnie do Jego szkoły, a teraz do Radia Sai. Uświadamiając to sobie poczułem się wspaniale i podziękowałem spadającej gwieździe za to, że się pojawiła w tak decydującym momencie.
     Wybaczcie, że trochę zboczyłem z tematu. Musiałem to zrobić, ponieważ wiąże się z tym przepiękne przesłanie. Często zastanawiałem się nad logiką i mądrością legendy o wypowiadaniu życzeń w obliczu spadającej gwiazdy. Szukając jej sensu natknąłem się na wiele źródeł. Jednak tym razem odpowiedziało mi moje własne serce i czuję, że miało rację! Wypowiadanie życzeń na widok spadających gwiazd jest rodzajem wyzwania, ponieważ spadające gwiazdy znikają zaraz potem, gdy na nie spojrzymy. Jaką możemy mieć pewność, że zdążymy wypowiedzieć życzenie nim spadająca gwiazda przetnie niebo? To proste! Myślmy o spełnieniu życzenia przez cały czas – jedząc, bawiąc się, modląc się, pracując... a nawet śpiąc. Śnijmy o nim nawet. Wtedy moment pojawienia się spadającej gwiazdy nie będzie miał znaczenia. Kiedykolwiek nadejdzie, życzenie zostanie wypowiedziane! Myślę, że legenda o życzeniach w obliczu spadającej gwiazdy niesie przesłanie, że najgorętsze pragnienia naszych serc zawsze się spełniają. To nas inspiruje do wyrażenia najcenniejszego z pragnień, ponieważ takie pragnienie może być tylko jedno! Przypomina mi to o podobnym przykładzie podawanym przez Swamiego w dyskursach. Mówi, że myśli tworzone przez nas w ostatnim momencie życia determinują następne narodziny.
     „Ten, kto na łożu śmierci myśli o Bogu, ma zapewnioną mokszę.”
     Takie samo przesłanie zawiera opowieść o Adżamili zawarta w Puranach, naszych świętych pismach. Na pierwszy rzut oka wydaje się to proste. Ale haczyk kryje się w fakcie, że jeśli ktoś nie myśli o Bogu przez całe życie, to nie pomyśli o Nim w ostatniej chwili swojej egzystencji! Umysł zaleje setka innych myśli. Swami opowiada historię człowieka, który nadał czterem swoim synom imiona Bogów, ponieważ czuł, że wezwie ich w chwili śmierci. I tak właśnie się stało. Umierając zawołał: „Rama, Kriszna, Narajana, Sziwa...” Natychmiast do niego podbiegli. Widząc ich wszystkich razem, krzyknął: „Głupcy! Skoro wszyscy czterej przybiegliście do mnie, to kto pilnuje sklepu?” I umarł!
    Ze względu na przywiązania, myślenie o Bogu w chwili śmierci jest bardzo trudne. Oto prosty przykład.
    Kładąc się spać, próbowałem myśleć jedynie o Bogu. Ale czy mogę oddzielić myśl o Bogu od wszystkiego innego? Jeśli nie potrafię tego zrobić leżąc wieczorem w łóżku, to jaką mam pewność, że będę to potrafił, gdy zbliży się śmierć? Zasypiam każdej nocy, ale umrę w tym ciele tylko raz! Czy nie warto tego praktykować? Pomyślmy o tym serio.

Krok bliżej marzenia

    Był 28 marzec 2007 r. Dwa ostatnie egzaminy przypominały mi, że kończę edukację. Wtedy dostałem koleje wezwanie. Nasza trójka rozmawiająca z Sai Prakashem otrzymała zawiadomienie, że mamy spotkać się z panem Chakravarthi, sekretarzem Centralnego Trustu. Musiało to być coś bardzo ważnego, bo w przeciwnym razie nie zapraszałby nas do siebie na dzień przed egzaminem końcowym. Gdy się spotkaliśmy zapytał, czy rzeczywiście chcemy pracować w instytucjach Swamiego. Moje serce podskoczyło z radości. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Jednocześnie myślałem: „Nie chcę, żeby pan Chakravarthi dawał mi pracę! Chcę ją dostać od Swamiego!”
     Natychmiast usunął tę wątpliwość. „Nie jestem tutaj, żeby dawać wam pracę. Pozwólcie sobie jednak wyjaśnić, że dla Swamiego nie pracuje się łatwo. Nie będzie sobót ani niedziel. Nie będzie wakacji letnich ani zimowych ferii. Musicie poświęcić wszystkie inne ambicje. To będzie praca, praca i jeszcze więcej pracy.” Mówił w ten sposób przez następne dziesięć minut. Nie mógł mnie tym zniechęcić! Jeśli to prawda, to dlaczego pan Chakravarthi zdecydował się porzucić przynoszącą dobre dochody posadę w Indyjskiej Służbie Administracyjnej i pracować dla Swamiego? Wiem, że było w tym coś, o czym nam nie powiedział. Gdy o tym rozmyślałem, zakończył swoją przemowę i zaczął zadawać nam pytania.
     „A teraz, czy wciąż chcecie pracować dla Swamiego?”
     „Oczywiście, proszę pana. O wszystkim, co pan powiedział, wiemy od dawna. Najpierw to rozważaliśmy, potem zdecydowaliśmy, że wystarczającą rekompensatą będzie dla nas bliskość Swamiego.”
     Uśmiechnął się. „Praca dla Swamiego nie jest łatwa. Ale jest także najbardziej satysfakcjonującą rzeczą na świecie – możecie być tego pewni.”
Następnie wstał i wyszedł. Spotkanie było skończone. Mogliśmy wrócić do nauki.
     W oczach świata wygląda to tak, że ludzie pracujący dla Swamiego bardzo się poświęcają. Ale jeśli zadać im to pytanie, odpowiedzą, że nie poświęcają niczego. To prawda. Ja także myślałem, że pracując dla Swamiego będę musiał bardzo wiele poświęcić. Dzisiaj mogę wam z całą odpowiedzialnością oznajmić, że nie poświęcam niczego. Po prostu postanowiłem zostać ze Swamim i otrzymuję wszystko. Jestem pewny, że jeśli ktoś wybiera Boga, to pojawia się wszystko inne (o ile ktoś nie dokonuje tego wyboru licząc na to, że jeśli wybierze Boga, to otrzyma wszystko). Wróciliśmy do akademika przekonani, że Bóg coś warzy w swoim kociołku. Nie mogliśmy się doczekać końca egzaminów i dowiedzenia się, co to jest.

Awaryjna wymówka

    Nadszedł 31 marzec 2007 r. i zadrżało mi serce. Czekał mnie egzamin końcowy. Lecz to nie egzamin wprowadzał mnie w drżenie. Drżenie wywołało oczekiwanie, co stanie się ze mną po otrzymaniu dyplomu. W międzyczasie Sai Prakash upewnił mnie, że jeśli Swami (Bhagawan Śri Sathya Sai Baba) zapyta go o nowych rekrutów do Radia Sai, to na pewno zasugeruje nasze nazwiska. Dowiedziałem się także, że również profesor G.V rozmawiał o nas ze  Swamim. Uważał, że będziemy idealnymi nabytkami w Radio Sai Global Harmony. Zdarzyło się po raz pierwszy, że Swami powierzył komuś zadanie rekrutacji. Byłem jednak pewien, że ostateczną decyzję podejmie osobiście. Najwyraźniej jeszcze do tego nie doszło. Gdy po napisaniu egzaminu wychodziłem z sali, denerwowałem się coraz bardziej. Zastanawiałem się intensywnie, jak powinienem postąpić. Miałem dokładnie dwa miesiące, potem moja odznaka studencka straci moc. Zanim do tego dojdzie, muszę dostać pracę lub pogodzić się z perspektywą zostania ‘czekającym chłopcem’. Spotkałem się z pozostałymi dwoma kandydatami i wspólnie ułożyliśmy plan. Postanowiliśmy posłużyć się awaryjną wymówką i uzyskać szansę dowiedzenia się, czego spodziewa się po nas Swami. Czym właściwie jest ta awaryjna wymówka, o której mówię? Wśród personelu i studentów istnieje ciche porozumienie, że jeśli ktoś wymaga natychmiastowej pomocy – medycznej, fizycznej, mentalnej czy psychologicznej – to siada w mandirze w pierwszym rzędzie. Chodzi o danie mu okazji zbliżenia się do Swamiego i przedstawienia swoich problemów i obaw. Tak to było. Bez względu na dobrą czy złą wiadomość, ‘przypadki awaryjne’ otrzymywały priorytet, o ile chodziło o miejsce.
     W 2007 r. ‘przypadki awaryjne’ miały okazję siadania w pierwszym rzędzie w sali bhadżanowej, gdzie mógł pojawić się Swami, żeby posłuchać bhadżanów i znaleźć się w odległości zaledwie kilku stóp od nich. My trzej postanowiliśmy wykorzystać okazję i zapytać Swamiego o pracę. Był w tym jednak mały haczyk. Na jaką powołać się potrzebę, żeby móc usiąść w pierwszym rzędzie? Brak pracy nie był sytuacją wymagającą natychmiastowej interwencji, ponieważ niektórzy studenci czekali na nią siedem lat. Trudno też mówić o sytuacji podbramkowej w dniu, w którym pisało się egzamin końcowy! Uniwersytet nie popiera polityki rekrutacyjnej w kampusie. Swami do niej zniechęca, ponieważ pragnie, żeby studenci instytutu byli po prostu studentami. Co więc mogliśmy powiedzieć? Postanowiliśmy rozegrać sprawę dyplomatycznie. Przedostaliśmy się do przodu i oznajmiliśmy, że mamy pilną sprawę i chcemy tu usiąść. Kiedy zapytano nas o co chodzi, odpowiedzieliśmy: „Sir! To zbyt osobiste. Tylko dla uszu Swamiego”. Nawet powiedziawszy to, czekaliśmy z zapartym oddechem. Wyjaśnienie zostało zaakceptowane i usiedliśmy z przodu!

Angaż czy rozczarowanie?  

    Po rundach w Sai Kulwant Hall Swami wrócił do pokoju interview. My trzej siedzieliśmy w sali bhadżanowej mając nadzieję, że Swami przyjdzie wcześniej i będziemy mieli czas przed bhadżanami przedstawić Mu naszą sprawę. Powtarzałem słowa Swamiego, z jakimi zwrócił się do mnie w trakcie tego przepięknego interview w dniu Ramzanu i upewnił mnie, że pozostanę na zawsze w Puttaparthi. Trzymałem się ich mocno, ponieważ dawały mi nadzieję. Swami nas nie zawiódł i pojawił się wcześniej. Przyszedł około 16:50, gdy brakowało jeszcze dziesięciu minut do rozpoczęcia śpiewów. Natychmiast zauważył nas trzech (nie należących do zespołu śpiewaków) w pierwszym rzędzie i zapytał:
„Dlaczego tu jesteście?”
„Magisterium, Swami...”, wyjąkałem.
„Co z tym magisterium?”
„Swami, zdaliśmy wszystkie egzaminy. Swami przyrzekł mi, że zostanę w Puttaparthi. Prosimy, przydziel nam pracę, Swami...”
     Swami polecił nam usiąść na swoich miejscach. I tyle! Usiedliśmy, czekając. Swami rozmawiał z kilkoma innymi studentami i nauczycielami. Gdy salę napełniły dźwięki Omkaru, Swami spojrzał na nas trzech i skinął, żebyśmy się przesunęli. Zasłanialiśmy Mu widok na pieśniarzy!
    Moje serce straciło odwagę, gdy przesuwaliśmy się do przodu, bliżej Jego krzesła, tak, żeby nie blokować Mu widoku na pieśniarzy i pieśniarzom na Niego. Czułem się pominięty i odrzucony. Tak bardzo się starałem, a Swami potraktował mój wysiłek jak każdy inny! Co się z nami stanie, a zwłaszcza ze mną? Nie miałem szansy powołać się ponownie na wagę sprawy i usiąść na przodzie, ponieważ teraz wszyscy już wiedzieli, na czym polega jej ważność. Nie potrafią zrozumieć i zaaprobować czemu uważam ją za naglącą. I dlaczego mieliby rozumieć, skoro nie zrozumiał tego Swami? Takie myśli pochłaniając mnie wirowały mi w głowie.

Sprawa perspektywy

     Swami powiedział kiedyś do prof. Anila Kumara: „Wielbiciele starają się wcisnąć mi do ręki listy. Nie wiem dlaczego to robią.” Odgrywając rolę adwokata wielbicieli (co robił często z wielkim sukcesem, bawiąc tym Swamiego), prof. Anil Kumar odrzekł: „Swami, mogą być w trudnej sytuacji...”
    „Aj! Skoro przyszli do Mnie, to czy w ich życiu może pojawić się jakaś trudna sytuacja?”, spytał Swami, wskazując, że absolutnie wszystko znajduje się pod Jego kontrolą. Często zapominałem o tej prawdzie i dlatego czułem się smutny i zagubiony. Wtedy też poczułem się smutny i zagubiony, zamiast cieszyć się faktem, że Swami posadził mnie bliżej Siebie! Ileż to razy zapominałem, że gdy przychodzą zmartwienia, Swami przyciąga mnie do Siebie. Czyż nie był to powód dla którego matka Pandawów, Kunti, modliła się do Kriszny: „Panie! Napełniaj moje życie troskami, bo wtedy myślę o Tobie...”. Byłem głupi. I jestem głupi. Ale mam nadzieję to zmienić! Skończyły się bhadżany i rozpoczęło się arathi. W tym momencie Swami zwykle podnosił się z krzesła i szedł do samochodu w towarzystwie ochrony. Dziwne, wtedy tego nie zrobił. Siedział do zakończenia arathi. Potem posłał po prorektora, pana A.V. Gokaka. Prorektor wszedł do sali bhadżanowej i zbliżył się do krzesła Swamiego. To, co Swami powiedział mu w języku mojej mamy, w kannadzie, sprawiło, że przestałem oddychać. (Językiem matki pana Gokaka jest również kannada).
„Widzisz tamtych trzech chłopców? Porozmawiaj z nimi i daj im pracę.”
Tak to się odbyło – prosto i bezpośrednio. Potem zwrócił się w naszą stronę. Poruszył głową i przymrużył oczy, podkreślając, że sprawa jest załatwiona. Potem wstał z krzesła i ruszył do samochodu. Odjechał po kilku minutach, a my znaleźliśmy się przed obliczem prorektora uniwersytetu.
     „Co powiedzieliście Swamiemu? Polecił mi was zatrudnić. Gdzie chcecie pracować?”
Nawet w najdzikszych snach nie spodziewałem się, że 31 marca prorektor zapyta mnie, gdzie chcę pracować!
„Proszę pana, prosiliśmy Swamiego o pracę. Gdziekolwiek nas umieści, będziemy szczęśliwi...”
Pomyślał przez chwilę, a potem powiedział: „Gdy spotkam się ze Swamim na kolacji, poproszę Go o dalsze wskazówki. Przyjdźcie jutro rano do mojego biura”.
„Jutro rano, sir?”
„Nie! Jutro jest Prima Aprilis i nie chcę przekazywać tak ważnej informacji w oparach niepewności! Spotkajcie się ze mną drugiego rano”, powiedział z charakterystycznym śmiechem i kiwnięciem głową. Potem się oddalił.
     Opanowała nas radość. Powoli zacząłem rozumieć, że kiedy Swami polecił nam odsunąć się, żeby nie zasłaniać pieśniarzy, to wcale nie odrzucał naszej prośby. Już ją spełnił! A ponieważ nie wiedziałem o tym, poczułem się smutny i zawiedziony.

Spotkanie wyznaczające kolejne spotkanie

    Spotkałem prorektora pierwszego kwietnia i nie mogłem się powstrzymać. Podszedłem do niego, złożyłem dłonie w pozdrowieniu ‘Sai Ram’ i zapytałem: „Proszę pana, czy coś się wyjaśniło?”
Rozumiał mój zapał i niepokój.
„Nie martw się. Przyjdź jutro rano do mojego biura i będzie dobrze.”
    To było wszystko. Przekazałem tę odpowiedź kolegom. Po prostu czekaliśmy na następny dzień. Drugiego kwietnia, przed 9:00, siedzieliśmy już w biurze prorektora. Najpierw zaprosił mnie.
„A więc, panie Aravind” – rozpoczął pan Gokak, „postanowił pan tu zostać i służyć Swamiemu?”
„Tak, proszę pana. Uważam to za wyróżnienie.”
„Otrzymałem zgodę Swamiego. Poradził mi zapytać pana, co chciałby pan robić. Pragnie zatrudnić pana w miejscu, gdzie praca sprawi panu największą radość.”
     Byłem wzruszony dbałością Swamiego o szczegóły. Chociaż czekałem tutaj żeby dla Niego pracować, Swami chciał się dowiedzieć, co najbardziej chciałbym robić. Pragnienie mojego serca wykiełkowało.
„Proszę pana, chciałbym wykładać na uniwersytecie lub wykorzystywać swoje umiejętności i zamiłowanie do fotografowania w redakcji Radia Sai.”
„W porządku. Co z tych dwóch wolisz bardziej?”
„Odpowiadają mi obydwie. Cokolwiek wybierze Swami, będę szczęśliwy mogąc to robić...”
„Powiedz mi, gdybyś musiał głosować na jedną z tych prac, której dałbyś 51%, a której 49%?”
Ze wszystkich sił starał się dowiedzieć, ku której skłaniam się bardziej.
„Sir, naprawdę, 50% na 50%. Obie mi sprawią równie wielką przyjemność.”
„A co jeśli potrzebujemy studentów do Radia Sai? Jesteś gotów tam pójść i pracować?”
Pomyślałem, że pan Gokak musiał być obecny w chwili, gdy Prof. G.V. pytał o nas Swamiego. Ucieszyło mnie to, ale odrzekłam:
„Proszę pana, jestem gotów na wszystko co poleci mi Swami.”
„OK. Przekażę to Swamiemu, a potem zakomunikuję ci Jego odpowiedź. Możesz odejść. Wszystkiego najlepszego.”
    Niedługo potem moi dwaj koledzy również zakończyli rozmowy z prorektorem. Przebiegały podobnie jak moja. Opuszczając blok administracji i schodząc ze wzgórza Widjagiri[3], zastanawialiśmy się co dalej.
„Usiądźmy ponownie w pierwszym rzędzie. Tym razem powiemy, że prorektor ma nam przekazać wiadomość od Swamiego i że musimy zakomunikować Swamiemu swoje decyzje.”
Zgodziliśmy się na to wszyscy i przygotowaliśmy się na drugie w tym dniu spotkanie. Wiedzieliśmy, że będzie ważniejsze!
Opiszemy to w drugiej części.

z www.saimsg.com tłum. J.C.

[1] Egzamin MAT bada zdolność kandydata do zarządzania
[2] Ramzan – Eid-al.-Fitr ogłasza koniec Ramadanu, miesiąca muzułmańskiego postu
[3] Wzgórze Widjagiri – wzgórze uniwersyteckie (widja – wiedza, giri – człowiek z dualnym umysłem) 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.