Wspomnienie o Steenie Piculellu

 

 Większość wielbicieli Sathya Sai pamięta Steena Piculella z corocznych zjazdów Organizacji. Był z nami w Ryni (1994), Turawie (1999), Obornikach Śląskich (2001), Sobieszewie (2006) i Międzygórzu (2007). Pełnił bowiem funkcję koordynatora Organizacji Sai na kraje Europy środkowej i wschodniej z ramienia Światowej Organizacji Sathya Sai. 

u dołu z lewej: Steen Picullel, w środku: jego żona, Inga,
po prawej u dołu: Dana Gillespie i grupa Sai z Białegostoku na zjeździe w Międzygórzu w 2007 roku.  

     W ostatnich kilku latach, do końca swojego życia był przewodniczącym strefy ósmej krajów rosyjskojęzycznych.
    Zmarł 18 maja 2013 roku.

    Wiadomość o odejściu Steena zaskoczyła wszystkich, którzy go znali. Pamiętamy z jak wielkim oddaniem szerzył idee i zasady misji Swamiego. Występując oficjalnie, z miejsca nawiązywał ze słuchaczami bezpośredni, wręcz przyjazny kontakt, jakże ułatwiający wzajemne zrozumienie.
    Tak działała międzyludzka życzliwość, serdeczność, miłość…
    Podobnych odczuć doświadczyliśmy po raz pierwszy dzięki Steenowi, w gronie (jeszcze nie grupie) Białostoczan kilka lat wcześniej, przed jego oficjalnymi wizytami w Polsce.
    Zaczęło się w 1988 roku niespodziewanie: od paczki z Danii. Nadawca: Steen Piculell z Sathya Sai Education w Kopenhadze. Przysłał kilka książek, zdjęcia i filmy o Sai Babie na kasetach wideo. W załączonym liście pytał w jakim języku chcemy dostawać kolejne książki i filmy.
     Wkrótce się wyjaśniło jak nas „namierzył”. Miał mój adres od Irenki Czajkowskiej z Frankfurtu. To od niej przywiozłam pierwszą broszurkę o Sai Babie, tłumaczoną z angielskiego przez Jana Narę. Irena odwiedzając Białystok, poznała problemy przyjaciół zainteresowanych naukami Sai, którzy nie znajdowali żadnych informacji na Jego temat. Dowiedziała się o Piculellu. Ciąg dalszy wiadomy.
     Paczki Steena otrzymywaliśmy przez cztery lata. Czyż nie był to niezwykły prezent od Swamiego!? Za chwilę wspomnę o kolejnym.
     Podobnie jak koledzy w kilku innych miastach, stawialiśmy coraz pewniejsze kroki w rozwoju duchowym. Gdy w 1993 roku powstała Polska Organizacja Sathya Sai, naszej białostockiej grupie powierzono redagowanie pisma „Sai Ram”. Staraliśmy się nie zawieść oczekiwań odbiorców. Wkrótce pierwszy numer został rozesłany zainteresowanym wielbicielom. Także Steenowi. Nadal o nas pamiętał.
     Szata graficzna następnych numerów zapowiadała się skromnie. Pozbawione sztywniejszych okładek, bez zdjęć, nadal kopiowane na kserokopiarce. Nagle… Cóż za radość! Sai Baba pobłogosławił i dotknął niepozorny egzemplarz „Sai Ramˮ nr 1. To Paweł Sala, ówczesny lider białostockiej grupy zabrał na darszan i pokazał Swamiemu nasze pisemko.
     Przeżyliśmy ogromne i trudne do opisania uniesienie. To był kolejny Boski Prezent, który owocował.
     Po sześciu latach w kierownictwie Organizacji zapadła decyzja, iż ogólnopolskie pismo „Sai Ram” powinno być redagowane przemiennie w różnych regionach kraju. Od zimowego numeru 22, z 1998 roku, „Sai Ram” przejęła Maria Quoos. Zaś w ostatnich latach powstaje w Gdańsku i w Krakowie. Dzięki zapaleńcom z Gdyni mamy od 1997 roku „Światło Miłości”. Do wyboru jest jeszcze internet…
     Na koniec – pozwólcie, że wspomnę o tym, jak zakończył się nasz prowadzony na odległość, korespondencyjny kontakt ze Steenem Piculellem. Było to jesienią 1992 roku. Znów zaskoczył nas niespodziewanie – tym razem telefonem z Warszawy: „Chciałbym odwiedzić białostockich przyjaciół. Czy możemy wpaść na chwilę z moją żoną Ingą?”
     Oczywiście! Gościliśmy ich z radością. A choć mogli być z nami tylko dwa dni, staraliśmy się wspólnie wykorzystać czas co do minuty. Było więc kilka spotkań w grupie, był wykład Steena o Sai Babie w auli Uniwersytetu (nie tylko dla studentów) i był też spacer z gośćmi po zabytkowym śródmieściu.
     Po miłych chwilach smutno było się żegnać, ale Piculellowie pocieszali nas: „Zobaczymy się wkrótce!”
     Trudno uwierzyć, ale nie była to gołosłowna obietnica. Steen został koordynatorem Organizacji Sai na Europę środkową i wschodnią, a co z tego wynikło dla polskiej Organizacji – wiemy. I jakże cenimy ten wybór!
     Na marginesie zdradzę, że podczas spotkań z Piculellami na ogólnopolskich zjazdach wielbicieli Sai, my z białostockiej grupy czasem wspominaliśmy innym kolegom, że ze Steenem byliśmy blisko od tak dawna…
     Dziś wspominamy Serdecznego Przyjaciela z głęboką wiarą, że z woli Boga jest razem z Nim, zaś mentalnie – także z nami.
Agnieszka Świdzińska, Białystok

 Wspomnienia o Steenie Piculellu
OM SAI RAM
Drodzy Bracia i Siostry!
    Po czasie zmagań i dobrej nadziei na powrót do zdrowia, nasz drogi brat Steen Piculell odszedł 18 maja 2013 roku.
    Przez wiele lat działał jako główny koordynator na kraje wschodnie naszej strefy, gdzie jest wspominany jako inspirujący przykład, ponieważ w potrzebie zawsze służył pomocą i radą.
    Przez wiele lat pełnił funkcję przewodniczącego strefy w krajach rosyjskojęzycznych i służył całym sercem, dopóki  koło jego ziemskiego życia się nie zamknęło. Razem ze swoją żoną Inge był tak aktywnie zaangażowany w wiele działań strefy 8, że stał się bardzo drogim i pełnym miłości "Rosyjskim Bratem", głęboko rozumiejącym rosyjskie dusze.
    Szerzenie nauk Sathya Sai, wiedzy o jego działalności i pomaganie w budowaniu Organizacji Sathya Sai w wielu krajach było jego prawdziwym oddechem życia.
    Z miłością dzielił się swoimi doświadczeniami zdobytymi podczas spotkań z awatarem tej ery, posiadał niezachwianą wiarę we wszechobecnego, wszechmocnego i wszechwiedzącego Pana. Miał zawsze dozę dobrego poczucia humoru, która pomagała mu uczynić zrozumiałym, że życie to gra, w którą także on kochał grać.
    Oby spokojnie i szczęśliwie stał się teraz jednym ze swoim ukochanym Bogiem.
Będziemy go wspominać jako naszego drogiego przyjaciela i brata i modlić się, aby jego rodzina poradziła sobie z wielką stratą, jakiej teraz także i my wszyscy doświadczamy.
Pełne miłości wyrazy szacunku
Petra von Kalinowski

STEEN PICULELL OPOWIADA NA VII ZJEŹDZIE WIELBICIELI SATHYA SAI W TURAWIE w 1999r.

    Na początek powiem kilka słów o sobie i o mojej żonie. Znam Swamiego od 1984 roku. Poszukiwałem duchowego spełnienia na różnych ścieżkach, ale ciągle czułem, że to nie było to. Wyjeżdżając na wakacje poszedłem do księgarni z książkami o rozwoju duchowym kupić lekturę na urlop. Zapytałem czy mogliby polecić mi jakąś pozycję. Wyciągnęli książkę o Swamim. Odpowiedziałem im: Nie, nie, za tę dziękuję”. Pomyślałem: żadnych guru, żadnych zarabiaczy. Kupiłem różne inne książki i na koniec powiedziałem: No dobrze, dołączcie i tę książkę o Swamim”. Na wakacjach przeczytałem ją w ciągu jednego dnia. Znalazłem tam odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące duchowości, które sobie w życiu zadawałem. Było to dla mnie tak silne i niezwykłe doświadczenie, że poszedłem na plażę pomyśleć co się wydarzyło. Nagle w jakiś dziwny sposób pojawił się Swami. Był ze mną w kontakcie telepatycznym. Ja zadawałem pytania, a On odpowiadał. Nie widziałem Go, ale rozmawiałem z Nim. Powiedział mi rzeczy, których jeszcze wtedy nie wiedziałem. Mówiąc w wielkim skrócie, powiedział mi że cała ziemia jest jednym potężnym organizmem który oddycha, robi wdechy i wydechy. Swami powiedział mi też, że cały wszechświat również oddycha. Oddech ziemi jest tak zepsuty i cuchnący, że zatruwa cały wszechświat. Trzeba to zmienić. Poczułem się częścią tej zmiany, tak jak wiele innych ludzi. Tak to się ze mną zaczęło. Potem wróciłem do Danii i szukałem kontaktów z ludźmi, którzy znali Swamiego. Dostałem adres grupy w Danii. Po dwóch miesiącach pojechałem do Indii. W aśramie byłem 3 tygodnie. Przez pierwsze 2 tygodnie byłem wniebowzięty. Natomiast ostatni tydzień był dla mnie istnym piekłem. Wiecie że Swami jest jak lustro tego, co się dzieje w nas samych. W ciągu tego ostatniego tygodnia pobytu w aśramie, Swami pokazał mi wszystkie moje wewnętrzne brudy. Byłem tak zły, że po moim powrocie do Danii postanowiłem nie jechać tam nigdy więcej. Za bardzo to wszystko mnie bolało. Minęły 3 miesiące i znowu pojechałem do Baby. Swami zaprosił mnie na audiencję i zapytał: Gdzie twoja żona?” Powiedziałem: Ja nie mam żony”. Swami bardzo groźnie na mnie spojrzał i powiedział: Zbyt wiele tego i tamtego. Dlaczego się nie żenisz? Załóż rodzinę”. Wiedziałem że teraz decydują się moje relacje ze Swamim, albo byłem na zupełnie straconej pozycji, albo byłem uratowany. Okazało się że byłem uratowany.
      Po trzech lub czterech miesiącach poprosiłem Inge o rękę i zostałem przyjęty. Ze strony Swamiego największym podarunkiem miłości jaki mógł mi dać, jest moja żona. Jest ona największą materializacją Swamiego w moim życiu. Pojechaliśmy spędzić miodowy miesiąc do Swamiego. Mieliśmy audiencję. Było nas wtedy około 20 osób. Swami zapytał moją żonę: “Jak się masz?” Lider naszej grupy pan Thorbjörn Meyer powiedział Swamiemu: Ona właśnie wyszła za mąż”. A Swami odwrócił się, popatrzył na mnie i powiedział: Ja wiem”. Później wskazując na mnie powiedział do Inge: Nie walcz z nim, nie walcz z nim”. Wtedy zrozumiałem, że jest On wszystkowiedzący. Po powrocie zacząłem pracę w Organizacji. Przez całe moje dotychczasowe życie miałem niskie poczucie własnej wartości, aż tu nagle zostałem poproszony by prowadzić kółka studyjne. Przerażało mnie to, ponieważ czułem się sparaliżowany, kiedy miałem się odezwać w obecności 3 osób. Wydałem wówczas dużo pieniędzy, by opłacić kurs nauki mówienia, prowadzony przez kogoś spoza Organizacji. Potem uświadomiłem sobie, że mój strach przed mówieniem wziął się z tego, że miałem bardzo dominującego i władczego ojca. Zdałem sobie sprawę, że gdy miałem coś do ojca powiedzieć, musiałem to mówić szybko, moja mowa była przez to szarpana i niespokojna. W tym czasie mój ojciec już nie żył. Kiedy zrozumiałem swoje uzależnienie od niego, jeśli chodzi o sposób mówienia i brak otwartości na innych ludzi, poszedłem na plażę i rozważając to, zrozumiałem co kryła moja podświadomość. Wziąłem do ręki kamień i cały mój gniew, wszystkie urazy, które do ojca żywiłem przekazałem kamieniowi i rzuciłem go do morza. Wtedy pozbyłem się negatywności i uświadomiłem sobie, że muszę przebaczyć mu to, co mi zawinił. Przebaczyłem ojcu, a potem, co jest jeszcze ważniejsze, udało mi się przebaczyć sobie samemu wszystkie te negatywne emocje, które wobec niego żywiłem. Wiedziałem, że dopóki nie poznam i nie będę rozumiał własnych emocji, nigdy nie będę w stanie zrozumieć emocji innych. Zacząłem pracę nad sobą w Organizacji Sai. Uświadomiłem sobie jaka jest idea powołania tej Organizacji. Swami mówi, że celem istnienia Organizacji jest pokazanie każdemu z nas, czyli także i mnie, tego, że we mnie w środku jest Bóg. Mamy otworzyć się na Boga w swoim wnętrzu. Swami ciągle powtarza nam że jesteśmy boscy. Bóg jest w każdym z nas, ale musimy nauczyć się otwierać na Niego. Musimy nauczyć się być czystymi kanałami Boga. Uświadomiłem sobie, że każdy z nas ma dwa aspekty: aspekt A i aspekt B. Swami mówi, że my, jako fizyczne istoty jesteśmy w ¼ demonami, w ¼ zwierzętami, w ¼ ludźmi i w ¼ jesteśmy boscy. Problem w tym, jak pogodzić te cztery ćwiartki. Mamy dwa aspekty: stronę A i B. Strona A to jest wszystko co dobre: słodycz, wyrozumiałość, miłość, zrozumienie, wszystkie te cechy matki, która tuli swoje dziecko. Każdy z nas ma to w sobie. Każdy też ma tę ciemną stronę B. Składa się ona z sześciu głównych wrogów, o których mówi Swami: nienawiści, gniewu, zazdrości, pychy, egoizmu i jakiegokolwiek pożądania. Wszystkie te cechy są w nas. Co mamy z nimi zrobić? Zrozumieć je, kontrolować i być ich panami. W jaki sposób jednak to osiągnąć? Modlitwą, sadhaną, medytacją. Zwłaszcza ta ostatnia jest do tego kontrolowania bardzo dobra. Najlepiej medytować o tym samym czasie w ciągu dnia. Należy usiąść, zamknąć oczy i przyglądać się myślom, które pojawiają się w głowie. Wtedy obserwujemy co pojawia się wewnątrz nas. Stajemy się swoim własnym lekarzem. Myśli przychodzą i odchodzą, tak samo gniew, pragnienia. Obserwując te rzeczy akceptujemy je lub nie. Jedne odrzucamy, z czymś innym musimy pracować. To co się nam nie podoba, tak czy owak wraca do nas. Jednego dnia podczas medytacji jesteśmy w stanie kontrolować, to co się dzieje przez 5 minut, jakie są myśli i tendencje. Następnego dnia trwa to już 6 minut, później może znów 5 minut, ale z dnia na dzień coraz bardziej stajemy się panami swojego umysłu. Rezultatem jest to, że dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku będziemy coraz bardziej panami samych siebie. Potem dochodzi do tego, że zaczynamy zapominać o swoich myślach, o swoich pragnieniach, a coraz bardziej żyjemy sewą, czyli służbą dla bliźnich. Właściwie służenie innym, jest tak naprawdę służeniem sobie samemu. Miłość do osób, którym służysz jest środkiem oczyszczającym twoje wnętrze. Jeżeli jednak służymy z myślą o tej miłości, która nas oczyści, jako o zapłacie za naszą służbę, jest to zwykła gra ego i nie jest to praca bezinteresowna. Oczywiście służba powinna być bezinteresowna i z czystego serca. Właśnie w tym celu by pomagać nam w tym procesie Swami stworzył Organizację. Baba jest specjalistą od konfrontowania mnie w różnych sytuacjach z osobami których nie lubię. Z zegarmistrzowską precyzją potrafi postawić przede mną kogoś, kto mnie zezłości i zapali we mnie ten guzik. Dlaczego? Ponieważ ta osoba jest idealnym lustrem tego, co się dzieje we mnie. Swami jeszcze na dodatek mówi do mnie, że mam tej osobie wybaczyć, mało tego – modlić się za nią i medytować nad tą relacją, ponieważ w ten sposób pomagam sobie samemu. Jest to ważny aspekt pracy w Organizacji Sai. Jesteśmy stawiani wobec osób, które włączają w nas jakiś guzik i wychodzi z nas coś, nad czym musimy panować. Gdyby tej sytuacji nie było to nic takiego by z nas nie wyszło. Duchowość jest bardzo prosta. Bądź dobry, dostrzegaj dobro i czyń dobro. Oto droga do Boga.”(…)
     Rosjanie zapytali kiedyś Swamiego: Co się stanie na świecie na globalną skalę? Co mamy robić?” Swami odpowiedział: Nie martwcie się o świat zewnętrzny, martwcie się o swoją wewnętrzną relację z Bogiem, a wszystko będzie dobrze”. Wiecie, że czasami życie jest jak cyklon. Rzuca nas do góry, opuszcza w dół, ale w oku cyklonu zawsze jest spokojnie. Tak samo jak z oceanem, którego powierzchnia może być bardzo wzburzona, ale poniżej na pewnym poziomie jest spokój. Życie jest takimi właśnie upadkami i wzlotami. Zawsze tak będzie. Jeżeli osiągniemy poziom tego spokoju, to wtedy czy życie traktuje nas łagodnie, czy brutalnie nie ma to dla nas znaczenia, nie porusza nas to, ponieważ jesteśmy zanurzeni w wewnętrznym spokoju. Nad takim stanem ducha powinniśmy pracować i postawić go sobie ze cel. Organizacja daje nam środki do jego realizacji. Ja nie przyjechałem do was jako lider i przywódca. Przyjechałem jako sługa. Nigdy nie prosiłem Swamiego, żeby dał mi takie zadanie. To po prostu się zdarza. Tak samo wydarzyło się w roku 1997, kiedy Inge i ja pojechaliśmy do Rosji do Petersburga na inaugurację pierwszego Ośrodka Sai. Pamiętam, że miałem olbrzymie obawy przed wyjazdem do Rosji. Jest to olbrzymi kraj i obawiałem się tego, co może nas tam spotkać. Kilka miesięcy później pojechaliśmy do Moskwy. Ciągle nosiłem w sobie ten strach przed Rosją. Poszliśmy w Moskwie na Plac Czerwony, gdzie znajduje się Mauzoleum Lenina. Weszliśmy do środka. Leży Lenin, ma brodę, włosy, jest ładnie ubrany w garnitur, ma woskowatą twarz i zamknięte oczy. Nosząc w sobie strach przed Rosją stanąłem tam i przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w Lenina. Nagle patrząc na zamknięte oczy Lenina zobaczyłem otwarte oczy Swamiego i usłyszałem głos: “Jestem wszędzie”. To naprawdę się wydarzyło. W tej właśnie chwili cały mój strach wyparował. Wróciłem do Danii. Zadzwonił do mnie Bernard Gruber i zapytał czy zgodziłbym się zostać koordynatorem na Rosję. Chciałem przekazać wam, że mam dla was gorące wyrazy miłości od Bernarda Grubera. Rozmawiałem z nim 2 dni temu i odczułem, że zarówno Bernard jak i jego żona czują względem Polski wielką miłość. W tamtym roku Inge i ja jechaliśmy do Indii. Jadąc do Puttaparthi zatrzymaliśmy się gdzieś na herbatę. Spotkaliśmy tam Szwedów, którzy powiedzieli nam, że Bernard miał wylew. Byłem w szoku. Wiedziałem że podczas mojej ostatniej wizyty Swami podszedł do Bernarda i oglądał jego oczy. Bernard ma już słabe oczy i Swami zaaranżował dla niego operację na oczy, gdy przyjedzie następnym razem do Indii. Operacja się udała, a za parę dni Bernard miał wylew. Wtedy w mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Zacząłem siebie przekonywać, że musi być jakiś powód dla którego to się stało. Wieczorem spotkałem się z przyrodnią córką Howarda Murpheta. Wspomniałem o wylewie Bernarda, a ona właśnie coś przeczytała na ten temat w nowej książce Hislopa. Kupiłem sobie tę książkę i na 13 stronie Hislop pisze, że miał problemy z gruczołem prostaty i Swami kazał mu poddać się operacji. Znalazł mu najlepszego lekarza w Indiach. Najlepszy lekarz od prostaty w Indiach przyjechał i obejrzał Hislopa. Nie chciał go operować, bo był przekonany, że ten pacjent tak czy owak umrze. Swami przekonał jednak tego lekarza, by dokonał operacji i że Swami tym się zajmie. Operacja została przeprowadzona. Hislop wyzdrowiał, ale przeszedł przez bardzo wiele cierpienia. Poprzez jakieś inne jeszcze doświadczenia Hislop uświadomił sobie, że w tym momencie choroby na prostatę, jego życie dobiegłoby końca i że Swami obdarzył go nowym życiem, ale zanim dał mu to nowe życie, musiał przejść przez bóle porodowe. I to było owe cierpienie, które przeszedł. Kiedy doszedł do tego wniosku powiedział o tym Swamiemu, a Swami odrzekł: „W końcu zrozumiałeś dlaczego tak cierpiałeś”. Co do Bernarda Grubera to są moje osobiste doznania, no bo niby przez przypadek spotkaliśmy tych Szwedów, którzy przekazali nam informacje o Bernardzie, później spotkaliśmy córkę Murpheta i ona opowiedziała nam o Hislopie. Pojechałem potem do szpitala. Inge jest fizjoterapeutką i kiedy byliśmy w Indiach codziennie przeprowadzała Bernardowi zabiegi. Bernard czuje się już lepiej, ale bardzo powolutku dochodzi do siebie. Może obecnie przejść ponad 300 metrów. Kiedy Gruber leżał w szpitalu, przyjechał Swami i spotkał się z pacjentami. Podszedł do Grubera i powiedział: “Jestem bardzo szczęśliwy”. Wziął żonę Bernarda na audiencję i zapewnił, że jej mąż będzie zdrowy. Planują teraz wyjazd do Puttaparthi na urodziny Swamiego 23.11.1999 roku. Bernard ma obecnie 78 lat. Jest to coś wspaniałego co Swami z nim robi.

Fragment wystąpienia Steena Piculella na zjeździe w Rajgrodzie w dniach 1- 4.05.2003r

    Wielokrotnym gościem zjazdów ogólnopolskich wielbicieli Sathya Sai był koordynator europejski Steen Piculell z Danii. Powiedział, że jest bardzo szczęśliwy, że może być razem z nami. Mówił o tym jak wyglądał świat 20 lat temu. Wszędzie były dyktatury. Kwitł komunizm. Dwa tygodnie przed rozbiórką muru berlińskiego (symbolu podziału Europy na komunistyczną i demokratyczną), Swami powiedział: „komuniści przyjdą następni” („comunist - come next” – gra słów w j.ang.). Obecnie świat się zmienia bardzo szybko, są zmiany nawet w Chinach i w Afryce.
    Steen zauważył, że pozytywne zmiany na świecie zależą od stopnia oczyszczenia nas samych. Jeśli oczyścimy siebie, to miłość Boga będzie przez nas błyszczeć. Każdy człowiek ma swoje dobre strony np. dobroć, cierpliwość, łagodność i inne cechy, ale posiada także sześciu odwiecznych wrogów: zazdrość, ego, pożądania, nienawiść, złość, uprzedzenia. Tych sześciu wrogów często staje się pożywką dla umysłu. Jedynym wyjściem jest podążanie za pięcioma Wartościami Ludzkimi (Prawda, Prawość, Pokój, Miłości i Niekrzywdzenie). Dobrze jest w cichej modlitwie analizować co jest dobre, a co złe. W trakcie tej praktyki będziemy mogli odsuwać od siebie złe myśli, co powinno zaowocować zmianą na lepsze naszego myślenia i zachowania. Umysł powinien stać się spokojny. Daje to możliwość wsłuchania się w siebie i w swój głos wewnętrzny. Daje to poczucie Prawdy. Dzięki Prawdzie poprzez właściwe postępowanie, zachowanie, uczynki itp. osiągamy Prawość, a rezultatem jest zdobycie Spokoju wewnętrznego. Jeśli będziemy w stanie pokoju z samym sobą, to i z otoczeniem. Mając taki pokój będziemy mieć Miłość dla wszystkich, która nakazuje nam Niekrzywdzenie. Steen powiedział, że kiedy wszedł do sali poczuł emanację miłości od zebranych tam osób. Prawdziwa energia miłości jest wieczna i bezinteresowna. Miłość doczesna jest egoistyczna i opiera się na zasadzie: „ja ci dam coś, ty mi dasz coś”. Przemoc obecna we współczesnym świecie występuje również w mowie. Obmawianie innych jest krzywdzeniem. Praktykowanie nauk Swamiego daje coraz głębszy kontakt z Bogiem i lepszą łączność. Steen prosił, by wykorzystać pobyt na zjeździe do tego, by poczuć Boga w sobie. Wspominał dzień w listopadzie 2002 roku, kiedy powiedział Swamiemu, że wybiera się do Polski. Swami odrzekł: „tak, błogosławię”. Steen apelował, by wykorzystać tę błogosławiącą moc i być szczęśliwym. Opowiedział nam, że dwa miesiące temu miała miejsce konferencja ONZ na temat „Zasoby naturalne ziemi”. Przybyło na nią 1008 delegatów, byli obecni: premierzy Chin, Malezji, Singapuru, Indonezji oraz ministrowie z wszystkich krajów na świecie. Głównym mówcą był pan Anantaraman, który jest wielbicielem Sathya Sai. Zaprezentował on zebranym projekt dostarczania wody pitnej Śri Sathya Sai. Pokazano dwa przedstawienia przygotowane przez dzieci ze szkół Sathya Sai. Publiczność nagrodziła je oklaskami na stojąco. Po wystąpieniu zaproszono pana Anantaramana do Chin. W odczuciu tego mówcy cały czas towarzyszyła mu niesamowita energia. Przemawiając, wśród zebranej publiczności widział błyski pierścieni, które wcześniej zmaterializował Swami. Prawdopodobnie byli to wielbiciele Sathya Sai.
Kiedy Steen z żoną byli ostatnio w Prasanthi Nilayam bardzo pragnęli mieć interview. Steen w swoim życiu miał już 8 audiencji, ale przez ostatnie 3 lata był ich pozbawiony. Powiedział nam, że czuli się obarczeni hiperproblemami i dlatego pragnęli interview. Swami wezwał ich. Mieli łzy w oczach. Stali jak rodzina, w kręgu. Steen tak bardzo chciał objąć Swamiego, ale wiedział, że to nie wypada, tego się nie robi. Jedynie przytulił się swoim policzkiem do policzka Swamiego (pozwolił mu na to), później patrzył Swamiemu w oczy i czuł ocean miłości. Było to fenomenalne doświadczenie. Zwykle będąc na interview Steen zajmował miejsce obok fotela Baby. Tym razem usiadł również na tym miejscu obok fotela. Miał uczucie, że powinien komuś ustąpić miejsca, ale zrezygnował z tego zamiaru. Swami wszedł do pokoju z jakimiś ludźmi i powiedział do Steena: „Posuń się”. 

Na tym interview Baba rozdawał wszystkim szale. Hal Honig został otulony szalem, natomiast Steenowi Baba rzucił ten prezent. Steen poczuł się zazdrosny, ale zobaczył kogoś komu Baba nic nie dał. Później Swami podszedł do tego człowieka i dając mu szal zapytał; „O, czyżbym o tobie zapomniał?” Swami zna nasze słabe strony i wyciąga je na zewnątrz. (…)

 

Steen podczas wizyty u Matki Teresy w Kalkucie 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.