Twarze pacjentów są moim najsilniejszym eliksirem
Inspirująca rozmowa z dr Ramnathem Iyerem
Dwudziestego
drugiego listopada 1991 r. Bhagawan Baba zainaugurował działalność Instytutu
Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai. Dr Ramnath Iyer rozpoczął pracę na oddziale
kardiologii jako starszy rezydent w rok czy w dwa lata od tamtego momentu.
Dzisiaj, dwadzieścia lat później, jest starszym konsultantem, równie pełnym
entuzjazmu i zapału jak dwie dekady wcześniej. „To mój oddział intensywnej
opieki medycznej, leczy pacjentów po atakach serca”, mówi z dumą i radością.
„Zawsze czułem się tutaj jak we własnym prywatnym szpitalu... ta praca mnie
stymuluje, tego nie można doświadczyć nigdzie indziej w świecie. Bhagawan miał
odwagę wprowadzić w czyn wielką filozofię.”
W
krótkiej rozmowie w Radiu Sai, przeprowadzonej przez Bishu Prusty, dr Iyer
przywołuje wstrząsające i wzniosłe momenty, które kształtowały jego postawę
podczas pierwszych dni pracy w szpitalu, a potem opowiada o kilku bardzo wymownych
scenach, które go poruszyły i zmotywowały do poświęcenia życia dla misji Bhagawana,
z zapałem i z gorliwością. Rozmowa została nagrana 21 października 2012 r., w
przeddzień dwudziestej pierwszej rocznicy otwarcia szpitala.
Radio Sai: Witam pana. Tego roku Instytut Wyższych
Nauk Medycznych Śri Sathya Sai obchodzi 21-szą rocznicę swojej działalności a
pan od 20-tu lat pracuje w nim na oddziale kardiologii. Czy mogę zapytać, jak w
tej chwili ocenia pan swoją pracę w szpitalu?
Dr Ramnath Iyer: Sai Ram. Pana pytanie cofa mnie do
wspomnień. Przychodzą mi na myśl słodkie, pełne nostalgii wspomnienia... od
poczucia niepewności ogarniającego moją duszę po wylądowaniu tutaj, do obietnic
i poręczeń, które dostrzegam dzisiaj, dwie dekady później. W 1993 r., kiedy tu przyjechałem,
zaledwie wiedziałem o istnieniu Puttaparthi. Nigdy przedtem tutaj nie byłem i
nie znałem telugu. Ludzie pytali, co skłoniło mnie do zrezygnowania ze stałej,
dobrze płatnej posady i do podpisania czasowego, jednorocznego kontraktu. Odpowiadałem
im, że praca na oddziale kardiologii sama w sobie jest szaleństwem. Innym rodzajem
szaleństwa jest praca w warunkach nie istniejących w danym momencie w żadnym innym
krajowym szpitalu. Przy podejmowaniu tej trudnej decyzji istotną rolę odegrała
moja żona. Mogę powiedzieć, że po wylądowaniu tutaj przeżyłem rodzaj kulturowego
szoku, ponieważ szpital stał niemal na pustyni. W okolicy nie było nawet
miejsca, w którym można by wypić herbatę. A jednocześnie mieliśmy do dyspozycji
najnowocześniejszy sprzęt i służyliśmy ludziom, którzy prawdopodobnie nie
śmieli nawet marzyć o tego typu opiece medycznej, nieosiągalnej nigdzie indziej
w Indiach. Mówiąc szczerze, jako pracownik szpitala, a nawet jako lekarz, musiałem
poradzić sobie z osobistym wstrząsem i włączyć się do systemu. Etyka i kultura
pracy tego systemu wnikały we mnie i w tych, którzy przybyli jednocześnie ze
mną i wciąż tutaj pracują. Uświadomiłem sobie później zachodzącą we mnie
wewnętrzną transformację, wywołaną przez Bhagawana bez żadnych osobistych oddziaływań.
Baba stworzył nam warunki, centrum medytacyjne, które nazywam sadhana
sthalem, miejscem dla praktyk duchowych stanowiących element naszej pracy.
We współczesnym świecie nie istnieje lepsza forma sadhany. Nie trzeba
przenosić się do lasu ani zamykać w jaskini lub klasztorze, czy wędrować w
góry. Baba po prostu nam to dał. Nie można śnić o większym luksusie. Jestem w
miejscu pracy i pracując przechodzę duchową przemianę. Wzrastam duchowo. Wiele
osób zadaje mi pytanie, jak wytrzymałem tutaj dwadzieścia lat. Odpowiadam, że
jak dotąd podtrzymuje mnie to ‘upajające wino’, ponieważ nigdzie indziej w tym
kraju nie dostaniemy tego, co tutaj, także z punktu widzenia pacjentów. Wyobraźmy sobie pacjenta przybyłego z tak odległego miejsca jak Sikkim, Nepal,
Sri Lanka czy Bangladesz albo z Biharu, z Uttar Pradesh czy z Zachodniego Bengalu.
Ląduje tutaj, a my, widząc go, wiemy co trzeba zrobić. Wszędzie indziej
musielibyśmy najpierw sprawdzić, jakimi dysponuje pieniędzmi, a potem przedstawić
mu propozycje. Tutaj jednak nie ma tematów tabu. Jeśli choruje na coś, co
potrafimy wyleczyć, to Bhagawan jest tak uprzejmy, że zaopatruje nas w bajeczny
sprzęt wspierający nasze diagnozy. Pracuję na oddziale kardiologii, a przemysł
ofiarowuje mi wszystko, co ma najlepszego – najlepsze cewniki, baloniki,
stenty. Po drugie, wiele osób jest przekonanych, że dając coś za darmo trzeba
oszczędzać, bo oczywiście nie wolno przeznaczać wszystkiego na cele
charytatywne. Ale Bhagawan udowodnił światu, że może być inaczej. Dzisiaj, gdy
zbliżamy się do dwudziestej pierwszej rocznicy naszej działalności, mogę z dumą
powiedzieć, że każdego dnia, w każdym momencie, odczuwamy obecność Bhagawana.
Mimo Jego fizycznego braku nawet o 0.000001% nie obniżyliśmy jakości naszych
usług – to najwspanialsza rzecz. Wiele osób przepowiadało, że skoro zostaliśmy
pozbawieni materialnej formy Bhagawana, to opieka zdrowotna drastycznie się
pogorszy, ale nic takiego się nie stało. Wciąż pracujemy z takim samym zapałem
i entuzjazmem, ponieważ On jest dla nas przez cały czas dostępny. Mogę
powiedzieć, że kiedy przyjechałem tutaj 20 lat temu, należałem do garstki
ludzi, którzy tylko od czasu do czasu otrzymywali fizyczny darszan
Bhagawana. Wynagradzały nam to błogosławieństwa, jakimi nas obsypywał podczas pracy.
Towarzyszyło nam nieustannie uczucie: „Ach, On tu jest.”
Radio Sai: W ciągu tych lat spędzonych w
Prasanthi Nilayam musiało być wiele okazji, gdy Bhagawan osobiście dawał panu
wskazówki, gdy rozmawialiście ze sobą i dowiadywał się pan od Niego, jak pracuje
się w Jego szpitalu. Czy mógłby pan przywołać jedną lub dwie z tych niezapomnianych
chwil?
Dr Ramnath Iyer: Cóż, ta lista jest bardzo
długa, myślę jednak, że jedna z pierwszych rozmów, jakie miały miejsce tuż po
przyjeździe dała mi pewność i podtrzymuje mnie przez te wszystkie lata. Byłem
nowy. Istniał taki zwyczaj, że każdego ranka szliśmy na poranny darszan
i każdego wieczoru na wieczorny darszan. Był z tym problem, ponieważ
miałem pracę i sumienie podpowiadało mi, że nie powinienem jej zostawiać po to,
żeby iść do mandiru – byłem taki od dzieciństwa. Pamiętam, że jako dziecko
sprzeczałem się z tego powodu z rodzicami. Oni mówili: „Najpierw świątynia”, a
ja mówiłem: „Pójdę do świątyni, jeśli skończę pracę i będę miał czas.” Nigdy
się ze mną nie zgadzali: „Nie, chodzenie do świątyni jest ważne.” W mojej
głowie trwał konflikt. Pewnego dnia, gdy siedziałem na darszanie,
wyszedł Swami, stanął naprzeciwko mnie, uśmiechnął się i powiedział: „Posłuchaj,
to Ja wyznaczyłem ci pracę w szpitalu i nie oczekuję, że będziesz przychodził
tutaj każdego ranka i wieczora, po to, żeby Mnie zobaczyć.” Nie mówiłem Mu o
tym, nie podałem Mu listu, ale w moim umyśle przez cały czas toczyła się wojna.
Powiedział mi wyraźnie: „Wyznaczyłem ci obowiązki w szpitalu, stanowią one element
Mojej misji, więc nie ustawaj w wysiłkach. Ja zajmę się twoimi problemami i
potrzebami.” Nic nie wiem o innych, mówię tylko w swoim imieniu – moja żona
jest tego żywym świadectwem. Uważa, że wypełniam swoje zadania niezwykle
sumiennie. W ciągu ostatnich czterech, pięciu lat bywałem na darszanie
zaledwie cztery, pięć razy w roku. Resztę czasu spędzałem w szpitalu. Do tego
stopnia, że Bhagawan odwiedzając kiedyś Instytut powiedział na mój widok: „To
jest twój aśram.” Nie mylił się, ponieważ całe moje życie toczyło się wokół mojego
domu, położonego dwie minuty od szpitala i tegoż szpitala. Bardzo rzadko wychodziłem
poza bramę instytutu. Mając zapewnienie Bhagawana, nigdy nie odczuwałem braku
Jego materialnej postaci. Co jakiś czas wzruszałem się widząc Go w formie
fizycznej. Bhagawan jest nieustannie obecny kiedy pracuję, dzień w dzień, ponieważ
ostatecznie to Jego praca, a my jesteśmy instrumentami. Uważamy się za
szczęśliwców, ponieważ uczynił z nas Swoje instrumenty, to wszystko. Jeśli chce
pan zapytać o interesujące anegdoty, to cóż, jeśli zacznę opowiadać je teraz,
to mogę kontynuować ten maraton przez dwa, trzy dni, przytaczając różne
incydenty, które pozostawią w waszych umysłach niezatarty ślad i jeszcze
bardziej wzmocnią waszą decyzję, żeby pracować dalej, bez względu na przeszkody
– jeśli się takie pojawią. Pamiętam, że wydarzyło się to w rok po przyjęciu
mnie do pracy w szpitalu. Z Warangalu[1]
przyjechał policjant z żoną i dwojgiem dzieci. Starsza córka miała około trzech
i pół roku, syn był noworodkiem, liczył sobie zaledwie miesiąc – i oboje mieli
kłopoty z sercem. Byłem tu jeszcze nowy, próbowałem wczuć się w pracę oddziału,
więc zwróciłem się z tą sprawą do konsultanta. Dzieci zbadano i wykonano im
EKG. Problem dziewczynki był lżejszy. Problem chłopca był poważny. Istniał
medyczny przepis zabraniający jednoczesnego operowania rodzeństwa. Ponieważ
większe szanse miała dziewczynka, więc najpierw zajęto się nią. Przyjęto ją na
oddział, wprowadzono cewnik i na koniec wykonano zabieg. Leczenie pooperacyjne
przebiegało burzliwie, ale dzięki łasce Swamiego wydobrzała i wróciła do domu.
Zwykle prosimy pooperacyjnych pacjentów o ponowną wizytę w trzy miesiące od
zabiegu. Tym razem powiedzieliśmy tym ludziom, żeby przywieźli ze sobą również
syna, zobaczymy, co da się zrobić. Więc wrócili. Wada w organizmie chłopca
polegała na tym, że oczyszczona krew była pompowana do płuc, a zanieczyszczona
płynęła kanałem powietrznym i obiegała całe ciało. To rzadki i bardzo groźny
przypadek. Operacja okazała się technicznym wyzwaniem. Mogę powiedzieć z dumą,
że kiedy go przyjęliśmy, chłopiec miał pięć miesięcy, zrobiliśmy mu
cewnikowanie i wysłaliśmy na operację. To była pierwsza operacja tego typu w
tym szpitalu. Był rok 1994. Oglądanie chłopca, który od tamtego czasu urósł i
jest już teraz dorosłym młodzieńcem, budzi w nas dumę i ogromną radość. W jakiś
czas później rodzina ta powiększyła się o trzecie dziecko. Wciąż pamiętam jak
po latach od operacji rodzice przywieźli dwójkę starszych dzieci na badanie i
jak orzekliśmy, że wszystko jest w porządku. I wtedy usłyszałem pytanie:
„Proszę pana, czy mógłby pan zbadać nasze najmłodsze dziecko?” Spytałem:
„Dlaczego, co się stało?” „Nic, po prostu się boimy, ponieważ nasze pierwsze
dzieci miały problemy.” Dzięki łasce Swamiego trzecie dziecko było zdrowe.
Wrócili do domu szczęśliwi. To jedna z wielu takich historii. Zanim opowiem
następną, pozwólcie mi powiedzieć, że wg mnie ‘przypadek’ to bardzo wygodne
słowo, ukute przez literaturę angielską. Nie sądzę, aby był to zwykły zbieg
okoliczności, gdy wszystko układa się dla naszego dobra. Przeciwnie, zaczynam
wtedy wierzyć, że jakaś niewidzialna dłoń sortuje zdarzenia zachodzące w naszym
życiu. Pewnego wieczoru, po przyjęciu pacjentów z zewnątrz, udałem się na
oddział nagłych wypadków, w którym teraz rozmawiamy. Właśnie wnoszono Rosjankę.
Zemdlała zaraz po przybyciu na izbę przyjęć. Pośpiesznie położono ją na łóżku,
przy którym teraz stoimy i zbadano. Jej serce biło coraz wolniej, granicach 24-25
uderzeń na minutę, podczas gdy norma wynosi od 70-100. Zauważcie, że ta pani
przebyła długą drogę z Rosji. Mogła zasłabnąć gdziekolwiek po drodze. Ale
dotarła tutaj i dopiero wtedy zemdlała. Więc ją ustabilizowaliśmy. Powiedziała
nam później, że gdy konsultowała tę sprawę w szpitalach moskiewskich i w
innych, mówiono jej, że potrzebuje rozrusznika serca. Jednak koszty były
astronomiczne, nie mogła sobie na nie pozwolić. Jakieś pięć czy sześć lat od
tego zdarzenia przyjechała do Puttaparthi i była jedną z tych szczęśliwych
osób, które Swami zaprosił na indywidualną audiencję. Dał jej wtedy medalion,
który nosiła ze sobą przez cały czas w torebce. Pokazała go nam. Zdarzyło się
to po tym, jak podjęła decyzję: „Nie ważne, co się stanie, jadę do Puttaparthi.
Jeśli wstawią mi tam rozrusznik, to dobrze, jeśli nie, to chcę tam umrzeć.”
Przyjechała z tym postanowieniem. Wyobraźcie ją sobie – pokonuje całą drogę z
Moskwy do Bangalore, a potem do Puttaparthi i nic złego się nie dzieje. Lecz
mdleje w kilka chwil po przybyciu na izbę przyjęć. Oczywiście, jej stan się
ustabilizował. W ciągu dwóch dni przeprowadziliśmy potrzebne badania. Najpierw
zainstalowaliśmy jej czasowy stymulator, a potem stały i wróciła do domu. Możecie
teraz powiedzieć: „Och, to tylko przypadek.” Takie przypadki zdarzyły się tutaj
niezliczoną ilość razy, więc nie możecie za każdym razem mówić, że to tylko
przypadek. Zawsze gdy my, zwykłe ludzkie istoty, mamy jakieś wątpliwości, Swami
kreuje przedstawienie i wzmacnia Swoje przesłanie: „Wiem o wszystkim. Robię to,
co właściwe. A wy po prostu wykonujcie swoją pracę.” W momencie, gdy zaczynamy
podchodzić do tego racjonalnie, przeżywamy kryzys wiary.
Radio Sai: W ciągu dwudziestu lat oddział bardzo
dużo osiągnął. Miał do czynienia z najróżniejszymi przypadkami, lekarze
pogłębili swoje umiejętności, powiększyły się możliwości techniczne. Jak pan
myśli, co czeka was w przyszłości?
Dr Ramnath Iyer: To cudowne pytanie. Kiedy zacząłem
tutaj pracować, oddział intensywnej terapii był zamknięty. Mogę z dumą
powiedzieć, że jest moim dziełem. Otworzyliśmy go mając tylko jedno łóżko.
Obecnie oddział dysponuje piętnastoma łóżkami, ma pełną klimatyzację i sprzęt
medyczny. Mogę włączyć też wentylator przy każdym pacjencie. Pracowaliśmy nad
tym i doprowadziliśmy oddział do takiego poziomu. Było to oczywiście możliwe
dzięki łasce Swamiego i nastawieniu z jakim przybyliśmy do szpitala –
pracowaliśmy w nim jak gdyby był naszą własnością, naszą prywatną kliniką. A
Bhagawan był tak uprzejmy, że podarował nam cały sprzęt i instrumenty – najlepsze
jakie są: echokardiograf, aparaturę, pracownię angiologii inwazyjnej – nie
brakuje niczego. Nie brakowało też zajęć. Miałem wrażenie, że gdybym miał
więcej rąk, to ilość wykonanej pracy wzrosłaby kwantowo. Po drugie, mówiąc o
specyfice pracy, to uważam, że mamy na swoim koncie godne pozazdroszczenia
osiągnięcia, porównywalne z osiągnięciami najlepszych instytucji edukacyjnych w
kraju.
W
1994 r. wprowadzono tu habilitacyjny program szkoleniowy w zakresie chorób
kardiologicznych i zostałem do niego wybrany jako jeden z pierwszych.
Przeszedłem całe szkolenie, przystąpiłem do egzaminu i zdałem go. Wtedy stanąłem
przed wyborem – mogłem w dalszym ciągu pracować tutaj lub znaleźć sobie ῾pastwisko
z zieleńszą trawą᾿. Zostałem tutaj, na pastwisku najbardziej zielonym. Niczego
nie żałuję. Przewinęło się tu wielu studentów – wzięli udział w szkoleniu i
odeszli. Gdziekolwiek się udali, pełni energii i siły ducha, należą do grupy
najlepszych kardiologów w regionie. Wciąż czuję, że możemy zaspokoić więcej
ludzkich potrzeb. Jeśli pan mnie zapyta, to największym cudem Bhagawana było
powołanie tak wspaniałej instytucji w tak zacofanej okolicy – szpital był tutaj
bardzo potrzebny. Ale teraz bardzo potrzebujemy koledżu medycznego. Czuję, podobnie
jak cały personel placówki, że koledż medyczny połączony ze szpitalem byłby
wielkim dobrodziejstwem dla tego regionu i stanowiłby kontynuację tego, co
dokonał Swami będąc jeszcze w ciele fizycznym. Czuję, że powinna to być moja
jedyna prośba do rady zarządzającej. Nie mówię, że musi się to stać dziś lub jutro,
ale zróbmy to, gdy tylko pojawią się możliwości. Koledż stanie się wiecznie
trwającym dziedzictwem. Tak wyglądają moje marzenia, co do przyszłego kierunku
działania. Jak powiedziałem, gdybyśmy mieli więcej łóżek, więcej personelu i
sprzętu, moglibyśmy mieć większe osiągnięcia.