Rozmowa z Daną Gillespie, brytyjską piosenkarką, aktorką i autorką pieśni

Wielobarwny i kosmiczny związek ze Swamim

        Dana Gillespie, dama muzyki ciesząca się międzynarodową sławą, została światową ambasadorką przesłania Sai. W zamieszczonym wywiadzie opowiada jak podróżuje z muzyką do odległych miejsc na Ziemi, chcąc dzielić miłość Pana z rozmaitymi grupami ludzi i aby w końcu, po powrocie do domu, uświadomić sobie, jak mało wie o swoim tajemniczym Sai. Ta brytyjska aktorka, piosenkarka, autorka tekstów i diwa bluesa występuje przed Bhagawanem Babą od 16 lat. Po raz pierwszy koncertowała w Prasanthi Nilayam na Jego 70-te urodziny, mając za sobą 46 lat pracy z muzyką i ponad 61 nagranych albumów. Muzyka związała ją z radiem, z teatrem, z filmem i ze sportem. Chociaż jej życie stało się synonimem muzyki, w latach 70-tych XX w. zyskała popularność występując w londyńskich teatrach West Endu. Zagrała Marię Magdalenę w pierwszej produkcji Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice’a „Jezus Chrystus Super Star”. Dana, wszechstronnie uzdolniona i twórcza, pochodzi z rodziny rzemieślników i aktywistów społecznych. Jej rodzina należy do kościoła anglikańskiego. Ich przodkami byli kwakrzy, w tym znana z reformy więziennictwa Elizabeth Fry[1]. Dana od początku wiedziała, że będzie muzykiem. Występowała na jednej scenie z Bobem Dylanem i Mickiem Jaggerem oraz przed publicznością na całym świecie.

   Prezentujemy Wam wybrane fragmenty rozmowy przeprowadzonej pomiędzy Daną Gillespie a Karuną Munshi w studiu Radia Sai w marcu 2011 r.

Narodziny gwiazdy - Dana Gillespie

Radio Sai: Sai Ram, Dano! Witamy w Radiu Sai!

Dana Gillespie: Witaj Karuno. Miło jest znaleźć się tutaj!

Radio Sai: Mając 11 lat oświadczyłaś rodzicom, że chcesz zmienić imię na Dana. Skąd się ono wzięło?

Dana Gillespie: Moje prawdziwe imię, którego nie chciałabym wyjawiać, jest starym imieniem rodzinnym pochodzącym od Elizabeth Fray, z linii kwakierskiej. Noszą je wszystkie jej potomkinie. Powiedziałam rodzicom: „Myślę, że gdy będę starsza, zdobędę sławę. Dlatego już teraz przyjmuję imię Dana. Czy od tej chwili możecie mnie tak nazywać? Bardzo was o to proszę. Dobrze się je wymawia.”

Radio Sai: Ale skąd w wieku 11 lat wiedziałaś, że będziesz sławna?

Dana Gillespie: Zawsze kierowałam się instynktem. Dla muzyków to konieczność. Po prostu wiedziałam, że muzyka jest dla mnie. Byłam zupełnie normalnym dzieckiem. Lubiłam czekoladę, zwierzęta, muzykę... Po prostu szłam za marzeniami. Gdy miałam 11 lat po raz pierwszy usłyszałam pieśń bluesową. Nie bardzo rozumiałam jej poetycki tekst, ale śpiewałam z nimi i bardzo mocno ją czułam. Rozumiesz, muzyka bluesowa jest bardzo prosta i myślę – jeśli wolno mi wypowiedzieć się na temat reinkarnacji – że musiałam żyć w jej kręgu. W chwili, gdy usłyszałam śpiew pani Bessie Smith, która była heroiną, ikoną kobiet starego bluesa w latach trzydziestych i czterdziestych, miałam pewność, że jestem w domu. W latach sześćdziesiątych blues był bardzo ważny, ponieważ wiele zespołów, które dzisiaj pamiętamy, takich jak The Beatles i The Rolling Stones, zaczęło karierę jako zespoły bluesowe. Blues opiera się na 3 chwytach i 12 taktach. Wyrasta z bólu. Wszystko, co obchodzi się bez czytania nut płynie z serca. W muzyce poważnej czytanie nut jest koniecznością, musisz je czytać. Wszyscy muzycy bluesowi, z którym miałam do czynienia pracowali sercem, nie głową. Gdy siedzę na grupie bhadżanowej i przychodzi moja kolej śpiewania, zawsze myślę: „Och, Swami, proszę pomóż mi znaleźć właściwą nutę.” I mam nadzieję, że ją znajdę. Ponieważ, jeśli zacznę za nisko lub za wysoko zrujnuję bhadżan i będę w końcu śpiewała bardzo cienko lub nie trafię w niskie nuty. Dlatego muszę kierować się instynktem. Bhadżany odgrywają ogromną rolę w moim życiu.

Radio Sai: Jako muzyk nieźle się napodróżowałaś. Pierwszy album, w stylu folk, wydałaś mając 15 lat. Gdybyś tyle nie podróżowała, nie poznałabyś wielu gatunków muzyki. Jako artystka jesteś bardzo oddana swojej pracy. Sama piszesz większość śpiewanych przez siebie piosenek.

Dana Gillespie: Przypuszczam, że wystartowałam jako piosenkarka folkowa, ponieważ nie mogłam pozwolić sobie na zespół. Nie zgodzono się nawet na moje występy w szkolnym chórze, bo byłam straszną śmieszką. Wiedziałam, że mam dobry głos i co będę robić. Nie byłam pewna czy to będzie teatr, film, czy coś innego. Po prostu, chciałam występować. Brałam więc każdą pracę, jaka wpadła mi w ręce i rzeczywiście wystąpiłam w kilku koszmarnych musicalach i bardzo złych filmach. Mając 15 lat  byłam sportsmenką i należałam do zespołu narciarskiego, dopóki nie porwała mnie lawina i nie uszkodziła mi nogi. Dlatego czasem kuleję. Sport poszedł w odstawkę. Bardzo wcześnie zrozumiałam, że nie zrobię na nim pieniędzy a muszę przetrwać. Mieszkałam z rodzicami aż do trzydziestki, co dla każdego byłoby bardzo długo.

Radio Sai: Na Zachodzie.

Dana Gillespie: To prawda. To niezwykłe, ale miałam z rodzicami bardzo dobre relacje. Dlatego mieszkałam w suterenie. Miałam pianino, bębny i gitarę basową oraz niewielki sprzęt do nagrywania. Posiadał dwie ścieżki nagrywające, co było wtedy prawdziwą rewelacją, więc muzycy wpadali do mnie. Wielu z nich jest teraz sławnych, ale wtedy byli po prostu muzykami przychodzącymi na sesje.

Radio Sai: Jakieś nazwiska?

Dana Gillespie: Cóż, gdy miałam 14 lat David Bowie odprowadzał mnie do domu ze szkoły i nosił moje baletki. Jimmy Page, założyciel Led Zeppelin, jest wciąż moim starym przyjacielem. Grał i wyprodukował ścieżkę dźwiękową do mojego pierwszego albumu. To byli normalni chłopcy. Potem poświęcili się muzyce i zdobyli popularność.

   Mając 15 lat rzuciłam zwykłą szkołę i uczęszczałam do szkoły teatralnej, ponieważ wieczorami pracowałam. Zbierałam pieniądze na zestaw perkusyjny i na lekcje gry na perkusji w sklepie muzycznym. Rankami, pomiędzy 5:00 a 6:30, roznosiłam gazety, żeby zarobić na kupno zestawu perkusyjnego. Będąc w szkole teatralnej założyłam grupę. Miałam wtedy 14 lat. Oczywiście, grałam na perkusji. Przed jednym z naszych pierwszych dużych koncertów zachorował śpiewak. Nawet nie raczył się pokazać. A ja znałam piosenki. Znaleźliśmy innego perkusistę i zostałam piosenkarką.

Radio Sai: Przypadkiem!

Dana Gillespie: Może tak, ale czy naprawdę cokolwiek dzieje się przypadkowo? Wiedziałam, że nie mogę być perkusistką, ponieważ moim nauczycielem perkusji był niezwykły facet, Buddy Rich[2]. Pokazał mi perkusistę światowej klasy. Gdy zobaczyłam jak gra, uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę tak grała. Zawsze uważałam, że jeśli nie można zrobić czegoś naprawdę dobrze i być najlepszą, to trzeba wziąć się za coś innego.

Poznawanie świata dzięki musicalowi ‘Jezus Chrystus Superstar

    Jak wspomniałam, robiłam okropne musicale i zwariowane filmy, naprawdę nic, z czego mogłaby być dumna moja mama. To kamień probierczy mojego życia – żeby podobało się mamie – ponieważ miałam cudowną mamę. Przyjeżdżała tutaj zobaczyć Sai Babę, nawet w wieku 84 lat. W każdym razie, gdy dostałam rolę w ‘Jezus Chrystus Superstar’, powiedziała: „Ha! Moja córka robi coś wartościowego i wspaniałego!” I to w pewien sposób zmieniło moje życie. Najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, że dwa lata wcześniej nim do tego doszło wiedziałam, że zostanę Marią Magdaleną. Tylko dlatego poszłam na przesłuchanie. Z pewnych powodów nie mogli mnie przyjąć. Wtedy pojechałam do Stanów i ponownie udałam się na casting. Nie, nie mogli mnie zatrudnić bez karty związkowej. Wzięli mnie do chóru. Podczas przesłuchań powtarzałam bez ustanku w myślach: „Wiem, że będę Marią.” Na tydzień przed premierą spytali mnie, czy spróbowałabym zaśpiewać jako dublerka. W tamtych czasach dostawaliśmy dodatkowe dwa funty za dublowanie. Pomyślałam sobie: „Dobrze, w porządku, może spełni się moje marzenie.” I poszłam. Wezwali mnie ponownie następnego dnia na 9:00 rano, żebym zaśpiewała główny song: „Nie wiem jak Go kochać”. I wtedy coś się ze mną stało, coś owładnęło moim ciałem. Stanęłam na scenie największego teatru w Londynie i wzięłam mikrofon. Nigdy przedtem tego nie śpiewałam, musiałam nauczyć się tej pieśni poprzedniego wieczoru, ponieważ Maria śpiewa sama. Chór tańczy, podskakując wkoło. Mówię szczerze, gdy zaczęłam śpiewać, poczułam, że niemal doświadczam Boga. Coś poprzez mnie śpiewało. To było cudowne. Nie mówię tego pochopnie. Weszłam na scenę ze łzami w oczach, z trzęsącymi się kolanami, ponieważ nigdy przedtem nie słyszałam swojego głosu w wielkim teatrze z akompaniamentem pianina. Potem czekałam przez pół godziny w maleńkim, bocznym pokoiku. Przyszedł dyrektor i powiedział: „Chcemy zrobić z ciebie Marię. Na twoje miejsce zatrudnimy inną dziewczynę.” I rzeczywiście tak zrobili. Dostałam tę rolę. To było zdumiewające doświadczenie. Przedstawienie stało się hitem i mama była ze mnie dumna. Nie byłam jednak usatysfakcjonowana, ponieważ śpiewałam coś, co napisał ktoś inny. Wiedziałam, że chcę śpiewać o tym, co czuję. Więc gdy to się skończyło pojechałam do Stanów i odbyłam tam tournee. Miałam swój zespół. Od tamtej pory zaczęłam nagrywać.

Radio Sai: I występowałaś w Wiedniu w austriackim radiu?

Dana Gillespie: Tak. To była jedna z radości mojego życia. Audycja nazywała się „Podróże z Gillespie” i była nadawana przez 11 lat. Specjalizowałam się w muzyce hinduskiej, afrykańskiej, arabskiej i bluesowej. Wszyscy taksówkarze w Wiedniu znali mnie i mój głos, ponieważ byli obcokrajowcami. Grałam coś z Wybrzeża Kości Słoniowej i jakiś bhadżan. Przemycałam niezwykłe bhadżany, co mnie ogromnie uszczęśliwiało. Bardzo dziękuję Bogu za to doświadczenie, ponieważ gdy rozumiemy muzykę innych narodów, rozumiemy lepiej ludzi. A gdy lepiej rozumiemy ludzi nie ma powodu, żeby toczyć z nimi wojny i bić się. Ogromnie wierzę w pacyfizm. To bardzo ważne, żeby rozumieć, że jesteśmy jednością. Muzyka jest wielkim łącznikiem. Wiem o tym, ponieważ 35 lat temu siedziałam na wielbłądzie w Dżajsalmer, w Radżastanie, biorąc udział w safari, gdzie wielbłądem opiekował się człowiek nie mówiący ani słowa w jakimś ludzkim języku. Zaczął nucić i w ten sposób nauczyłam się piosenki Pankaja Udhasa. Zaśpiewałam ją dla niego. Natychmiast się zatrzymał. Rozpoznał melodię. On zaśpiewał piosenkę, ja zaśpiewałam piosenkę. Śpiewaliśmy piosenki przez osiem godzin. Zostaliśmy przyjaciółmi. Ukazał mi potęgę muzyki.

Podróż do Pana i długie oczekiwanie

Radio Sai: Jako artystka żyjesz pełnym i ekscytującym życiem. W jaki sposób rozdział o Sai Babie wpisuje się w historię życia Dany Gillespie?

Dana Gillespie: Po raz pierwszy przeczytałam książkę o Sai Babie 31 lat temu. Była to książka „Człowiek cudów”. Zrobiłam wtedy coś, czego nigdy nie robiłam. Natychmiast poszłam kupić bilet. To znaczy, kupił go dla mnie tata. Powiedział: „Czuję, że tego pragniesz”. Więc w trzy tygodnie później wsiadłam do samolotu i poleciałam do Indii. Sądziłam, że gdy się tam znajdę, Sai Baba powie: „Witaj! Czekałem na ciebie. Jesteś wybranką.” Oczywiście, nic takiego nie zaszło. Ignorował mnie przez 12 lat. Spałam w szedzie, jadły mnie żywcem komary, przeżyłam niezwykłe doświadczenia, zbiegi okoliczności, rzeczy, które niewierzący skwituje jako zwykły przypadek. Jednak, gdy masz w sercu Babę i wierzysz, uświadamiasz sobie, że nic się nie dzieje przypadkowo. Miałam kilka niesamowitych doświadczeń. Wystarczyły, żebym wracała do Puttaparthi nieraz dwa razy do roku i siedziała w świątyni z obolałymi plecami. Dokuczała mi noga. Za pierwszym razem, gdy tam przyjechałam, zostawiłam wózek inwalidzki i weszłam do środka, ponieważ postanowiłam siedzieć ze skrzyżowanymi nogami. To była gehenna. Będąc tutaj często chodzę z laską. To mi nie przeszkadza. To tylko ciało. Wcale się tym nie przejmuję. Ból jest przykry, ponieważ wysysa energię i przeszkadza tworzyć wzniosłe, bardziej boskie myśli. Ale jestem za niego wdzięczna, ponieważ z każdym nowym, bolesnym krokiem powtarzam ‘Sai Ram’. Każdy krok po schodach zmusza mnie do trzymania się poręczy lub do szukania kogoś, kto stałby schodek niżej, a ja mogłabym położyć rękę na jego ramieniu i powiedzieć ‘Sairam! Dziękuję’. Sai Baba oznajmił, że powinniśmy dziękować Bogu za każde zmartwienie, ponieważ w ten sposób zbliżamy się do Niego. Gdybym żyła jak na różach, gdybym miała dobrego męża, dzieci i całą resztę – co pozostaje w opozycji do branży muzycznej – nie szukałabym niczego wyższego. Byłabym zadowolona z materialnego życia, stanowiłoby ono mój cel. Chciałam jednak być wolna.

Radio Sai: Co kazało ci wracać do aśramu przez dwanaście anonimowych lat, gdy jako rudowłosa kobieta z Zachodu siadałaś na końcu Sai Kulwant Hall, bez jakiejś szczególnej, fizycznej uwagi ze strony Baby? Czy nie był to długi okres czekania?

Obdarzył mnie wrażliwą wiarą i subtelnymi doświadczeniami

Dana Gillespie: Swami robił małe, drobne rzeczy. Pewnego razu, jadąc z Bangalore do Puttaparthi, zgubiłam paszport. Cóż, przeczytałam historię o tym jak Swami odnalazł czyjś czek podróżny czy paszport w Paryżu. Uznałam, że mam wybór. Mogę wrócić i ludzie pomyślą, że jestem głupia, ponieważ wiem, że go tam nie zostawiłam lub jechać dalej, a On go odnajdzie i coś się będzie działo. Więc udałam się do Puttaparthi. Próbowałam się zameldować i dostać miejsce w szedzie, ale oczywiście człowiek w biurze meldunkowym krzyknął do mnie: „Jak śmiesz...? Idź na policję!” I żeby pogorszyć sprawę, w paszporcie był mój bilet. Myślałam z rozpaczą: „Co mam teraz robić?” I wtedy zwróciła się do mnie grupa austriacka z Wiednia. „Chodź z nami. Przeszmuglujemy się do szedu. Nikt nie zauważy.” Pomyślałam: „Racja. W porządku.” Ponieważ po tych przeżyciach słaniałam się i trzęsłam się ze zmęczenia, w szedzie po prostu padłam. Nie miałam moskitiery, nie mogłam znaleźć śpiwora ani latarki. To znaczy byłam zupełnie nieprzygotowana do tego, co mnie spotkało. Idąc do mandiru na Omkar pomyślałam: ‘Muszę się z tego wydobyć. Poproszę Swamiego o pomoc.’ Skręciłam w bok i usiadłam za świątynią. Było bardzo ciemno. Siedziałam tam zupełnie sama. I wtedy zajaśniał przede mną promyczek światła. Była trzecia rano! Przyszłam za wcześnie! Więc upadłam na kolana i zaczęłam się modlić: „Swami, musisz mi pomoc.” Położyłam rękę na sercu. Nie wiadomo skąd przypłynął do mnie zapach jaśminu. Nie było wiatru, nigdzie obok nie kwitły krzaki. „Mój Boże! Wiem, że mi pomożesz”. Wierzyłam, ponieważ zawsze wiedziałam, że wszyscy mogą mnie zawieść, tylko nie On. Jest naszym najlepszym przyjacielem! Myślałam: „Nie wiem jak zamierza to zrobić, ale wiem, że zrobi.” Oczywiście na darszanie zignorował mnie. Poczułam przygnębienie. W tamtych czasach, gdy mogłam chodzić, wspinałam się na wzgórza otaczające aśram, na ogół sama. Mówili, żebym tam nie chodziła ze względu na węże i skorpiony. Myślałam sobie jednak: „Ach, nic mnie nie ukąsi jeśli będę śpiewać bhadżany.” Stawałam na górze w chłodnym wietrze i przyglądałam się szybującym orłom. Będąc tam usłyszałam nagle głos, który mówił: „Natychmiast zejdź na dół i idź na główną ulicę. Ruszaj teraz, TERAZ!” Więc pospieszyłam w dół i gdy przechodziłam obok biura meldunkowego wyszedł z niego człowiek trzymający w ręku mój bilet i paszport. Znalazł je. Próbował mi je oddać, ale ponieważ nie byłam zameldowana, nie wiedział jak się ze mną skontaktować. Spotkaliśmy się. W tamtych czasach ta ulica była zawsze bardzo zatłoczona.

Radio Sai: Czy dowiedziałaś się, gdzie je znalazł?

Dana Gillespie: Nie, ponieważ spojrzałam na dokumenty, żeby sprawdzić czy widnieje na nich moje nazwisko. Kiedy podniosłam głowę, już go nie było. To jedna z tych wspaniałych historii! W zanadrzu mam jeszcze jedną. Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy i zobaczyłam Babę, natychmiast pomyślałam, że nigdy więcej nie będę jadła zwierząt. W moim menu nie ma mięsa.

Radio Sai: To było instynktowne?

Dana Gillespie: Tak. Baba znajdował się dosyć daleko, wyglądał jak pomarańczowa plama, chociaż nie było tak dużo ludzi. To we mnie po prostu uderzyło. Chciałam być wegetarianką, nigdy nie przepadałam za mięsem. Wtedy jednak poczułam uderzenie. Wróciłam z pierwszej podróży do Baby pełna energii i entuzjazmu. Mówiłam każdemu: „Zamierzam zostać...... to Matka Teresa, ta z boku... podoba mi się życie duchowe, będę w tym fantastyczna... pomagam przechodzić przez ulicę starszym, zasuszonym kobietom, czy chcą tego, czy nie.” Zostałam wolontariuszką w głównej klinice nowotworowej, pchałam wózki i starałam się czynić dobro. I wtedy mój tata powiedział: „Myślę, że powinnaś tam wrócić.” Ożenił się po raz drugi. Chciał, żebym zabrała ze sobą jego żonę, moją macochę. Pojechałyśmy i w ciągu tych trzech dni starałam się pokazać jej Puttaparthi. Tak się wtedy zdarzyło, że opuściły mnie wszystkie wspaniałe cechy, które tak bardzo pragnęłam posiąść. Łamałam przyrzeczenia i czułam się okropnie, bo moje słowa już mnie nie wiązały, żeby zacytować Szekspira[3]. Pewnego dnia siedziałam w sali bhadżanowej w Whitefield, gdzieś w dwudziestym rzędzie i zalewałam się łzami. Swami siedział na krześle i wybijał rytm prawą ręką. Zanurzył się w anandzie. Wszyscy byli szczęśliwi. Miałam na nosie okulary, więc widziałam Go bardzo dobrze. Chciałam się schować za siedzącymi przede mną kobietami. Moje ubranie było mokre od łez. Nigdy tak nie płakałam. Jakbym odkręciła kran. Teraz wiem, dlaczego rozbija się kokosy. Rozumiesz, tak samo musisz roztrzaskać człowieka, aby ze środka wydostało się mleko. To był przełomowy moment. Byłam rozbita i zapłakana. Swami spoglądał na mnie od czasu do czasu, jak gdyby mówił: „Uspokój się!”, ale ja myślałam, że zwraca się do osoby za mną lub przede mną. Wciąż wystukiwał rytm. Nagle wykonał gest sugerujący: „Uspokój się!” Minął kwadrans i mogłam wyżymać swoje rzeczy. Naprawdę nie umiałam powstrzymać łez... I wtedy nawiązałam z Nim wewnętrzny kontakt i powiedziałam: „Posłuchaj, jeśli jesteś tym wszystkim, o czym czytałam i jeśli dokładnie wiesz, co w tej chwili czuję, to domagam się znaku.” Zauważyłam, że nie poruszał lewą ręką, wybijał rytm wyłącznie prawą. Więc rzekłam: „Unieś dla mnie lewą rękę.” Spojrzał mi prosto w oczy, podniósł lewą rękę, a potem ją położył i więcej nią nie ruszył. Wybijał rytm prawą. To mi dobrze zrobiło, ponieważ zrozumiałam, że jest wszechwiedzący, wszechmocny i wszechobecny! Uczyłam się krok po kroku. Gdyby powitał mnie podczas mojej pierwszej wizyty: „Tak, proszę bardzo! Jesteś wybrana!”, to nie chcę myśleć, jak by urosło moje ego, ponieważ mam zawód, gdzie ludzi ocenia się na podstawie wyglądu. Zawsze uważałam, że to patetyczne. Nigdy nie osądzam nikogo z wyglądu. Patrzę na serce. 

Niespodziewane zaproszenie i występ na 70-tych urodzinach Baby

Radio Sai: W ciągu dwunastu lat uczenia się, zmieniania, stawiania drobnych kroków żeby zrozumieć siebie i Babę, budując ten związek... nagle znalazłaś się w świetle reflektorów. Wystąpiłaś na 70-tych urodzinach Baby, w Jego boskiej obecności. Przekroczyłaś anonimowość i zyskałaś status gwiazdy. Jak doszło do tej zmiany?

Dana Gillespie: Spodziewałam się tego, ponieważ chciałam wydać swoje pierwsze CD z badżanami. To cudowna muzyka i uważałam, że ludzie na Zachodzie powinni ją poznać. W tamtych czasach badżany nagrywało się wyłącznie na kasety. Kupione w Indiach, rozpadały się po pierwszym przesłuchaniu. Tak było zanim zaczęto produkować krążki. Pomyślałam: „Jeśli sprawię, że ta muzyka stanie się przystępniejsza dla zachodnich uszu, zrobię coś dobrego.” Więc ostatniego dnia nagrałam kasetę. Swami nigdy ze mną nie rozmawiał. I ja tutaj nigdy z nikim nie rozmawiałam. Nikt nie wiedział, że jestem piosenkarką. Nie jestem zbyt towarzyska. Byłam szczęśliwa, że mogę przebywać obok Niego, choćby na końcu sali. Udało mi się przeszmuglować kasetę do świątyni, ukryłam ją pod koszulą. Jak wspomniałam, nikomu o tym nie powiedziałam. Pragnęłam Mu ją ofiarować. To był mój ostatni darszan podczas tego pobytu. Swami podszedł prosto do mnie. Powiedział: „Ach! Piosenkarka! Daj mi kasetę!” Więc wyciągnęłam kasetę z ukrycia. Była rozgrzana i mokra od potu. Podałam Mu ją, a On zaniósł ją do mandiru. W końcu przyjął tę drobną ofiarę. Więc poszłam za ciosem i nagrałam pierwsze krążki pod pseudonimem „Trzeci człowiek”. Nie chciałam wprawiać w zakłopotanie fanów bluesa, którzy mogliby pomyśleć, że to nowa płyta Dany Gillespie, włożyć ją do odtwarzacza i wykrzyknąć: „Och! Co to jest?”. Więc musiałam zmienić nazwisko. Potem w Prashanti zorientowali się w tym i wypuścili ją z nalepką: „Z udziałem Dany Gillespie”. Przestałam się przejmować „Trzecim człowiekiem”. Kiedy zadzwonili do mnie do Londynu - to był telefon od kogoś z Withefield – i zapytali: Czy chciałaby pani przyjechać i zaśpiewać dla Swamiego podczas Jego 70-tych urodzin?” – odpowiedziałam: „No cóż. Tak!” Byłam przekonana, że chodzi o badżany. Wyobrażałam sobie siebie w tych wprowadzających w trans, nakręcających rytmach... są ze sobą nieodłącznie związane. Ale usłyszałam: „Nie, nie! Swami chce, żeby śpiewała pani do muzyki zachodniej.” Więc zaczęłam rozglądać się za muzykami, którzy mogliby mi w tym pomóc, ponieważ połowa mojego zespołu powiedziała: „Nie zamierzamy jechać w miejsce, gdzie nie można jeść mięsa, palić papierosów ani pić drinków.” Miałam trudności. Ale udało mi się zebrać dziwną grupę facetów. To było moje pierwsze, zdumiewające zresztą, doświadczenie. Na lotnisku czekał na nas ktoś z napisem: ‘Artyści’. Ludzie się rozstąpili. Zaopiekowano się nami. Gdziekolwiek się udawałam, karmiono mnie. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście.

Radio Sai: W twojej egzystencji w Puttaparthi zaszła wielka zmiana!

Dana Gillespie: Tak, nie zawsze było tak pięknie. Nauczyłam się kilku interesujących rzeczy. Dwa dni temu dopadło mnie coś w rodzaju okropnej grypy. W dniu koncertu zupełnie straciłam głos. Nie widziałam członków mojego zespołu, ponieważ przebywali w strefie dla mężczyzn. Więc nie mogłam im o tym powiedzieć. Nie chciałam zresztą ich martwić, ponieważ zupełnie nie wiedzieli, co się dzieje. Rozumieli, że biorą udział w fatalnym indyjskim doświadczeniu, ale to przekroczyłoby ich wyobraźnię. Rozumiesz, zapanował chaos. Nauczyłam się wtedy bardzo dobrej lekcji. Przedstawienie, mające się odbyć przed moim występem, zostało w ostatniej chwili odwołane. Więc te wszystkie małe dzieci, z których twarzy spływał makijaż, były naprawdę nieszczęśliwe. Mimo to zwróciłam się do Swamiego - wtedy już umiałam rozmawiać z Nim w sercu. Siedział w Shanti Vedika. „Posłuchaj, straciłam głos. Sprowadziłeś mnie tutaj z bardzo daleka. Musisz mi pomóc. Jeśli zamierzasz mi pomóc, to czy możesz teraz na mnie spojrzeć?” A On odwrócił głowę i spojrzał na mnie. W dwie minuty później ktoś podszedł do mnie i powiedział: „Myślę, że powinnaś zjeść te pięć ząbków czosnku.” Potem podszedł ktoś inny i rzekł: „Masz tu trochę wibuti.” Muszę powiedzieć, że wchodząc na scenę odzyskałam 60% głosu - jeśli chodzi o bluesa to wystarczy. Nie miałam pojęcia co robię.

„Drogi Panie, czy zechcesz kołysać się na huśtawce, gdy będę śpiewała?”

Ludzie powtarzali: „Nie martw się. W dzień po koncercie artyści otrzymują interview”, co, oczywiście, jeśli pozostajesz nieświadoma, wydaje się być celem – „Muszę dostać interview.” Trzeba czasu, żeby zorientować się, że najlepiej dostąpić wewnętrznej audiencji. Tak więc następnego dnia wszyscy stanęliśmy w kolejce – kobiety, artyści, mężczyźni. Swami wyszedł i osobiście zaprosił wybrane osoby, z wyjątkiem mnie. Zostałam sama, na oczach wszystkich. Chciałam umrzeć.

Radio Sai: To musiało być bardzo trudne!

Dana Gillespie: Tak, było. Nawet gdy teraz o tym opowiadam, niemal czuję w ustach smak krwi, bo gryzłam wnętrze policzka, żeby nie płakać. Chciałam wyć i rozpaść się na kawałki, ale wszyscy na mnie patrzyli, a ja jestem Angielką. Więc gryząc policzek wyszłam stamtąd z wysoko podniesioną głową, wiedząc, że tylko ja zostałam odrzucona. Straszne! Straszne uczucie! 

Radio Sai: Co wtedy myślałaś? Czy analizowałaś swoje postępowanie i zastanawiałaś się, co poszło źle?

Dana Gillespie: Cóż, myślałam, że wszyscy mnie nienawidzą za to, że śpiewałam bluesy. Zapomniałam, że gdy je śpiewałam, Swami kołysał się na huśtawce. Wiedziałam, że 99,9% Hindusów spodziewało się cudownej duchowej muzyki granej na sitarze. Więc myślałam, że mnie znienawidzili. I rzeczywiście następnego dnia jakaś Niemka powiedziała do mnie, nie wiedząc, kim jestem: „Och! Ta koszmarna zachodnia muzyka, gdy On kołysał się na huśtawce!” Odrzekłam: „To ja śpiewałam!” Zrobiła się czerwona jak burak. Rozumiem ludzkie reakcje. Nie znają bluesa i nic nie wiedzą o współczesnym, duchowym bluesie, płynącym z głębi serca. Tak, Swami nie powiedział mi, ale czułam... tak, to bardzo miłe, że odpowiada na nasze modlitwy. Jeśli modlisz się do Niego, spełnia twoje prośby. Zapominamy o tym. Jakieś pięć lat wcześniej w ośrodku Sai, do którego uczęszczałam i wciąż uczęszczam, pewien pan opowiadał o Krisznie grającym na flecie. Flet ma dziewięć otworów. Gdy jesteśmy tak puści jak flet, wtedy Bóg wygrywa najpiękniejsze melodie. A potem powiedział: „Pan kołysze się na huśtawce, ponieważ pragnie kołysać się w naszych sercach.” Pamiętam, że pomodliłam się wtedy: „Drogi Panie, czy zechcesz kołysać się na huśtawce, gdy będę śpiewała?” I pięć lat później był na huśtawce.

Radio Sai: A ty dla niego śpiewałaś!

Dana Gillespie: Tak, chociaż prawdopodobnie 99,9% słuchaczy nie cierpiała mnie za to. Potem się przyzwyczaili. Wystąpiłam w sali Poornachandry z podkładem muzycznym. To również było niezwykłe. Nigdy nie widziałam tam nikogo śpiewającego z podkładem muzycznym. 

Radio Sai: Jeśli mogę zapytać, jak poradziłaś sobie z chwilą, w której Swami nie wybrał cię jako artystki? Jak odzyskałaś pewność siebie, gdzie znalazłaś pocieszenie i jak wróciłaś tutaj? Jestem pewna, że czułaś się wtedy bezwzględnie odrzucona i smutna.

Dana Gillespie: Czułam się mała, samotna i niekochana. Trudno mi poczuć się małą. Ale wtedy naprawdę tak się czułam. Poszłam do swojego pokoju i płakałam w głos w poduszkę. Ale potem przypomniałam sobie o tej modlitwie (że śpiewam, a Swami kołysze się na huśtawce). Wiedziałam, że na nią odpowiedział. Ale oczywiście, wciąż pragnęłam dostać interview... jednak wróciłam do domu. Mimo wszystko to było wspaniałe doświadczenie. Znalazłam się tutaj ponownie kilka miesięcy później i otrzymałam interview. Nie rozmawiał ze mną dużo, ale myślę, że wiedział, że pragnęłam zobaczyć jak wygląda ten pokój. Tak naprawdę, nie wiedziałam czego chcę. Nigdy nie wiem, o co Go zapytać, bo nie wiem czego chcę. On wie! Kiedyś rzucił w moją stronę: „Jakieś pytania?” i jak zwykle, nie czułam się nadzwyczajnie inteligentna. Więc po prostu, rozumiesz, zapytałam Go jaki jest cel tego wszystkiego, czym jest to, co nazywamy życiem i o co w nim tak naprawdę chodzi. A On odpowiedział: „Weź udział w grze, bądź szczęśliwa!”

Radio Sai: Bardzo znaczące słowa!

Podróże na końce świata jako ambasador miłości Sai

Dana Gillespie: Ale bardzo wiele osób o tym zapomina. Jak wiesz, podróżuję po całym świecie, śpiewając w ośrodkach Sai oraz w miejscach, gdzie większość ludzi nie wie jaki osiągnęła etap rozwoju duchowego. Zawsze z nimi o tym rozmawiam, ponieważ gdy wszystko staje się trudne przeżywamy bardzo ciężkie chwile. Każdy przez to przechodzi. To znaczy, nikt nie może uciec przed cierpieniem, nieszczęściem, śmiercią i chorobą – absolutnie nikt. Musimy pamiętać, że to On porusza sznurkami. W pewien sposób przypominamy kukiełki. Mieszkańcom Zachodu trudno to zaakceptować. Uważają, że poddanie się jest znakiem słabości.

    Jakieś 10 – 12 lat temu zaczęłam dostawać telefony i ludzie pytali: „Czy możesz przyjechać i zaśpiewać u nas?” Jeśli nie pracuję właśnie z zespołem bluesowym i jestem wolna, to mówię: „Tak, dobrze, czemu nie?”

Radio Sai: Więc latasz do krajów, gdzie ludzie nie słyszeli o Swamim?

Dana Gillespie: Na przykład do Dagestanu... Technicznie nie jest państwem. Stanowi część Rosji. Leży nad Morzem Kaspijskim, obok Azerbejdżanu. Albo do Uzbekistanu, Kazachstanu, Kirgizji, na Syberię, do Estonii, Litwy i Łotwy, do Rumunii, do Polski, na Węgry. A także do znanych miejsc, takich jak Australia i Ameryka. Kocham kraje islamskie. Mówią po rosyjsku. Swami powiedział kiedyś do mnie... rozmawiał wtedy z kimś innym... nagle spojrzał na mnie i rzekł: „Sufi są bardzo dobrzy” i wrócił do swojej rozmowy. To mnie zastanowiło, ponieważ zawsze lubiłam sposób myślenia sufich. Rozumiesz, to nie jest religia. Nie ma organizacji. To religia miłości. I nie ma pośredników, takich jak kapłani. Czy potrzebujesz kogoś, żeby porozmawiać z Bogiem? Nie, to absurdalne! Zwracam się bezpośrednio do Wielkiego Szefa, który, jak wiemy, przebywa w naszych sercach. Tak funkcjonują sufi. Bardzo się ucieszyłam, że to powiedział. Na kilku audiencjach otaczali mnie muzułmanie z Iraku, co w tamtych czasach stanowiło rzadkość. Nie było ich tak dużo. Jestem szczęśliwa, że teraz jest ich o wiele więcej. Miałam wrażenie, że On zawsze sprawdza, czy takie badżany jak ‘Allah ho Akbar’ i ‘Salam alaikum’ sprawiają mi radość. To bardzo stary badżan, ma ponad 50 lat.

Radio Sai: Kiedy udajesz się do dawnych republik ZSRR, z większością populacji islamskiej, to w jaki sposób ludzie reagują na twoją muzykę i na przesłanie Sai, które im przynosisz?

Dana Gillespie: Uwielbiają je, gorąco uwielbiają. Myślę, że są szczęśliwi, że znalazł się ktoś na tyle szalony, żeby do nich przyjechać. To znaczy, niektórzy z nich są wieśniakami pośrodku pustkowia. Spałam na podłodze w towarzystwie przewodniczących obszaru ósmego.

Radio Sai: Chodzi ci o ludzi z krajów należących do Międzynarodowej Organizacji Sai mówiących po rosyjsku?

Dana Gillespie: Tak. Jednym z nich jest Duńczyk, Steve Picolo, a drugą Waleria, Rosjanka. Nie rzucam się w świat samotnie. Zawsze mam obok siebie jakąś grupę. Są wspaniali. Nie obawiam się i nie denerwuję przed kamerą ani przed mikrofonem, ponieważ to mój zawód, to dla mnie jak oddychanie. Ludzie czują się swobodnie gdy z nimi rozmawiam lub śpiewam dla nich. Myślę, że na to reagują. Nawet gdy śpiewam przed Swamim, rozmawiam tak jak z tobą, bo to forma komunikacji płynącej z serca. Więc, reagują na to, co daje mi później szansę na scenie. Tłumaczę im słowa śpiewanych przeze mnie piosenek. Oczywiście, jeśli są to badżany, zwykle znają je lepiej ode mnie. Ludzie z tych krajów są bardzo spragnieni religii. Byli przygnębieni, zduszeni, wdeptani w ziemię.

Radio Sai: Represjonowani przez komunizm, przez te wszystkie lata pozbawieni Boga.

Dana Gillespie: Przez wszystkie te lata pozbawieni Boga... teraz rozwijają się, rozkwitają jak paki i są absolutni gotowi na Jego przyjęcie. Wspaniale służą bezdomnym i zwierzętom... Swami powiedział, że ludzie mówiący po rosyjsku mają zdumiewające serca, bardzo podobne do serc Hindusów. Reagują w niezwykły sposób. Kiedy zaczynam śpiewać ‘Allah ho Akbar’, rozpromieniają się. Drobni muzułmańscy starcy z pomarańczowymi brodami, laskami i w kapeluszach podskakują do góry. Nikt nigdy o czymś takim nie słyszał. Czasami wstają i tańczą do badżanów, co mnie uszczęśliwia. Zawsze to powtarzam. Pierwszy badżan jakiego nauczyłam się z kaset ‘Bhajanavali’ był umieszczony również w śpiewniku, poprzedzonym długą listą zasad pt.:  ‘Co można a czego nie można robić podczas śpiewania badżanów’. Jedna z nich głosiła, że trzeba siedzieć nieporuszonym jak skała. To mnie drażniło, ponieważ słysząc muzykę nie mogę usiedzieć na miejscu. Swami powiedział kiedyś: „Tak, Dana, ona tak tańczy.” Pocieszył mnie lepiej, niż sama bym to zrobiła. A jakie ma poczucie humoru! Wie, że nie mogę usiedzieć spokojnie. Zdaję sobie sprawę, że przez to kołysanie się nie byłam na początku popularna. Tak, dawniej badżany były przeznaczone dla ludzi znających Swamiego. Ale moje zadanie polega na przekazaniu Jego przesłania ludziom, którzy Go nie znają. Nie każdy czuje badżany. Postarałam się, żeby stały się przystępniejsze dla zwykłych ludzi... Jakieś piętnaście lat temu wielu Hindusów w Ameryce podchodziło do mnie i mówiło: „Kochamy album „Trzeciego człowieka”, ponieważ nasze dzieciaki nie słuchały badżanów, a teraz je polubiły, bo są beatowe.” Jednak na początku się martwiłam. Tak jak wtedy, gdy wykonywałam w sali Poornachandry ‘Prasanna Ho’ w rytmie disco. Myślałam sobie: „Och, Swami będzie niezadowolony, że przerabiam świętą muzykę na beat.”

    Lecz Swami nie okazał niezadowolenia. Co więcej, jacyś ludzie w końcu Poornachandry wstali i zaczęli tańczyć. Pomyślałam, że to zdumiewające. Więc teraz w krajach posługujących się językiem rosyjskim opowiadam słuchaczom jak ludzie tańczyli do badżanów, a oni wołają: „Tak!” i również wstają i tańczą. Robię to zawsze na sam koniec, a oni śpiewają ze mną „Prasanna Ho!” i tańczą wkoło. Muzyka powinna być radosna i uwznioślać duszę.

Radio Sai: To celebrowanie boskości!

Dana Gillespie: Tak, oczywiście!

Swami jest zawsze tutaj

Radio Sai: Jak przedstawiasz Babę ludziom z tych krajów? Co im mówisz? Opowiadasz im o doświadczeniach czy pokazujesz Jego fotografie?

Dana Gillespie: Daję dwa rodzaje koncertów. W ośrodkach Sai daję koncerty i rozmawiam. Nie muszę Go przedstawiać. Jest tam znany. A w takich miejscach jak Uzbekistan i Taszkient jest to technicznie niemożliwe. W Singapurze można zrobić koncert dla znawców. Więc, nie ma problemu, nie muszę o Nim mówić. Nie mam żadnych trudności w przekazywaniu ludziom Jego przesłania.

Radio Sai: Czy ktoś przedtem słyszał tam Jego imię?

Dana Gillespie: Pojechaliśmy w grupie. Samarkanda leży w Uzbekistanie. Myślę, że to tam... mam wrażenie, że to tam Stein Picolo wyciągnął fotografię i pokazał ją szczupłej muzułmance, a ona powiedziała ze łzami w oczach: „On jest Bogiem! Czekamy na Niego”. A potem podszedł do nas 11-letni chłopiec i oświadczył: „Wczoraj grałem z Nim na ulicy w piłkę nożną.” Potem ponownie pojechaliśmy do Dagestanu z tą samą wesołą grupą i dowiedzieliśmy się, że daleko za wioską, w maleńkiej osadzie mieszka sufi. Więc zabraliśmy ze sobą mnóstwo owoców, prezentów i napojów bezalkoholowych. Żył w rozległej, niezamieszkałej przestrzeni, bez telewizji lub czegokolwiek. Czekaliśmy na niego, ponieważ był ramadan i udał się do meczetu. Czekaliśmy do zachodu słońca. Stein i Walerie zapytali go, czy słyszał o Sai Babie, a on odpowiedział: „Czy o Nim słyszałem?” Wyciągnął z kieszeni zdjęcie Sai Baby na breloczku. Powiedział: „On jest tutaj”. I zabrał nas do swojego pokoju modlitewnego, jeśli można tak nazwać to pomieszczenie. Na ścianie wisiał duży obraz  Śirdi Sai Baby i  Sathya Sai Baby, co dla muzułmanów, którzy nie czczą formy, jest czymś niezwykłym.

Radio Sai: Swami przybył do niego fizycznie?

Dana Gillespie: Tak, fizycznie. Tak, spotykał Go.

Radio Sai: I Swami przyniósł mu prezenty - obraz i breloczek?

Dana Gillespie: To dla mnie niewytłumaczalne. Równe niewytłumaczalne jak... wibuti emanujące z obrazów w różnych częściach świata lub kapiąca amrita. Wiem, że nie są one tak ważne na dużych miastach. Ale jeśli mieszkasz w wiosce wzniesionej w środku pustej przestrzeni i nagle na fotografii Swamiego pojawia się święty popiół, to radość, jaką przynosi jest nieprawdopodobna. Widziałam to u mieszkańców Dagestanu. Bardziej poruszają mnie wyznawcy, którzy nigdy nie widzieli Swamiego w cielesnej postaci niż ci, którzy przyjeżdżają tutaj i patrzą na Niego. Ci, którzy widzą Go w formie cielesnej łatwo popełniają błąd myśląc, że On jest w tym ciele. Mylą się. Rozumiesz, chcą siedzieć w pierwszym rzędzie i zastanawiają się: „Czy spojrzy na mnie, czy popatrzy na mnie?” Łatwo wpaść w pułapkę. Ale tamtym ludziom to nie zagraża, bo otrzymują wewnętrzną wizję. W lipcu tego roku (2010) byłam z Walerią w Sant Petersburgu, w Rosji. Robili tam sewę. Budowali dom dla kruchych osiemdziesięcioletnich staruszek. Jedna z nich była bez nogi. Ich domy nie miały szyb, wszystkie były wybite. Dziury w podłodze ziały zimnem. Kto miał im zebrać drewno na zimę? Dochodzi tam do trzydziestostopniowych mrozów. Bezinteresowna służba tych ludzi jest zdumiewająca. Rozdawali paczki z jedzeniem. Skurczyłam się do atomu, patrząc na to co robią ci Rosjanie i jestem ogromnie wdzięczna, że mogłam brać w tym udział i ofiarować tamtym ludziom trochę radości. Wszędzie gdzie byłam dawałam koncerty. Wciąż brakowało mi płyt CD. Rozumiesz, fizycznie nie jestem w stanie przywieźć ich więcej.

Radio Sai: Takie są przepisy.

Dana Gillespie: Tak. Więc wchodziłam na scenę i mówiłam: „Słuchajcie, skopiujcie je, zróbcie pirackie nagrania.”

Radio Sai: Precz z prawami autorskimi!

Dana Gillespie: Nie, nie. Myślałam o badżanach, to muzyka Swamiego. Powinna należeć do wszystkich. Tęsknię za kimś, kto wkroczy w moje życie i powie: „Pozwól mi zabrać wszystkie swoje CD. Przygotuję katalog.” Nie jestem kobietą biznesu. Jestem muzykiem. Nie mogę znaleźć nikogo, kto wie jak to zrobić lub ma wystarczająco dużo chęci, żeby przyjść do mnie i powiedzieć: „Ja to zrobię.” Pewnego dnia Swami przyśle mi odpowiednią osobę. Mogę mieć w walizce około 100 płyt, potem przekraczam wyznaczoną wagę bagażu. Muszę mieć ze sobą odpowiednie ubrania, żeby wyglądać godnie, ponieważ reprezentuję Boga i przynoszę dobrą nowinę.

Radio Sai: Wydaje się, że gdy udawałaś się do krajów muzułmańskich wchodzących w skład dawnego ZSRR, Swami przydzielił ci tę rolę ponieważ masz od dawna mocne powiązania z sufizmem. Twoja książka „Zwierciadła miłości” zawiera przepiękne wypowiedzi pochodzące z różnych religii i pozostające w harmonii ze słowami Sai. Wiele z nich wygłosili sufi. Kiedy nawiązałaś ten kontakt?

Dana Gillespie: Przypuszczam, że wydały mi się bardziej logiczne od innych.

Radio Sai: Ale Dana, jesteś anglikanką.

Dana Gillespie: Urodziłam się w kościele anglikańskim. Nigdy jednak nie czuję się dobrze w miejscach, gdzie, jak uważam, nie mówi się prawdy. W chwili, gdy zaczęłam czytać pisarzy sufickich – Al Ghazaliego, Ibn Arabiego, jeśli ich znasz – zrozumiałam, że boska miłość jest wszechogarniająca.

Radio Sai: Jest w nich bardzo silny element bhakti. Kładą wielki nacisk na oddanie.

Dana Gillespie: Bezwzględnie! I nie mają rytuałów. Nie potrzebujemy rytuałów. W tradycji sufickiej jest kilku wielkich świętych czyniących takie cuda jak Jezus. Ale ponieważ kościół anglikański w Anglii nie zatroszczył się o to, żeby coś o nich przeczytać, więc myśli, że Chrystus był tylko jeden. Tak to na mnie wpłynęło. Niech każdy czuje po swojemu, to przynosi mi radość. Każdy ma prawo wybrać taką formę Boga jaką pragnie. Ale nie było mi z tym dobrze, ponieważ, jak powiedziałaś, w przeszłych wcieleniach byłam prawdopodobnie silnie związana z sufizmem.

Radio Sai: Bardzo stara dusza związana z sufizmem.

Dana Gillespie: Tak myślę. Prawdopodobnie mieszkałam na pustyni. Nie potrafię zjeść daktyli bez uczucia mdłości. Pewnie żywiłam się daktylami. I ta moja miłość do wielbłądów.

Radio Sai: Dana, jesteś równie wielką wielbicielką Indii jak Max Mueller[4], który powiedział: „Nie potrzebuję niczego, czego nie mogą nauczyć mnie Indie.”

Dana Gillespie: Tak, całkowicie się z tym zgadzam. Muszę jednak rozszerzyć ten pogląd, ponieważ mnie uczy teraz cały świat. To sprawa wcieleń. Pamiętam, że gdy miałam pięć lub sześć lat, rodzice zabierali mnie na mecze polo odbywające się pod Londynem na terenach królewskiego Windsoru. Większość małych dziewczynek interesowała się końmi. Ja cieszyłam się, że pójdę na lody. Ale najważniejsze było to, że był tam zawsze maharadża Dżajpuru w towarzystwie swojej maharani.

Radio Sai: Och, Gayatri Devi?

Dana Gillespie: Tak, w pełnej gali. Pamiętam, że zawsze wykrzykiwałam „Pan” i przyglądałam im się, usychając z tęsknoty, zafascynowana nimi i ich strojami.

   Na początku lat sześćdziesiątych, w 1963 r., często spotykałam się z młodymi muzykami, takimi jak Jimmy Page z Led Zeppelin. Dzięki temu zaczęliśmy koncertować z Ravi Shankarem, Ustadem Vilayatem Khanem, z każdym, żeby tylko posłuchać indyjskiej muzyki. Zanim trafiłam do Swamiego byłam raz w Indiach. Zakochałam się w tym kraju. W chwili, gdy dotknęłam stopami indyjskiej ziemi, wiedziałam, że jestem w domu. Wiesz, dla mnie cudowne Indie są naprawdę cudowne. Swami zapytał kiedyś: „Dlaczego śpiewa się tutaj Wedy? Dlaczego wielcy przywódcy, przywódcy duchowi, rodzą się jedynie w Indiach? Bo tylko w Indiach wiedzą, jak żyć zgodnie z przesłaniem Wed.” To znaczy, nie znajdziesz tego rodzaju świętych na przedmieściach Londynu czy Detroit. To się po prostu nie zdarza. Dlatego ten kraj jest taki niezwykły.

Radio Sai: Nadzwyczaj święty!

Dana Gillespie: Tak!

Radio Sai: To bardzo interesujące, powiedziałaś, że jako mała dziewczynka przyglądałaś się maharadży i maharani Dżajpuru. Myślę, że prawdopodobnie w głębi swego dziewczęcego serca podziwiałaś wyznawaną przez nich religię, ponieważ wiele lat później Swami podarował ci wiele prezentów nasyconych bardzo silnym aromatem Radżastanu.

Dana Gillespie: Może. Kocham kolor. Nic nie jest nudniejsze od szarości. Nigdy nie noszę szarego ani brązu. Nie pasują do mnie. Lubię pulsujące kolory. Gdy tu przyjeżdżam jestem zawsze kolorowa. Swami dał mi kiedyś w ciągu tygodnia osiem przepięknych sari.

Radio Sai: Wcześniej nosiłaś stroje zachodnie i indyjski szal, duppatę. Opowiedz nam o tym.

Dana Gillespie: Cóż, Swami często przychodził za kulisy, żeby sprawdzić, czy mój szal jest poprawnie przypięty, ponieważ, rozumiesz, przy mojej ruchliwości mogłam go zgubić. Mogłoby wydarzyć się wszystko. To w końcu okrycie. Ale wiesz, nie wiedziałam co robię. Mogłam wybiec i zapomnieć o założeniu dupatty, ponieważ moja dusza czuje, że jestem jak szczeniak labradora machający ogonem i przewracający po drodze różne rzeczy. Jestem szczęśliwa, że mogę rozmawiać i spotykać ludzi. Nie ma kogoś, kogo bym nie kochała, ponieważ kocham każdego, wszystko. Nawet gdy ludzie mnie nie lubią, ja ich kocham. Więc w porządku. To taki szczęśliwy stan. Zawszę już będę taka.

Radio Sai: A potem nagle pojawiły się sari – przeszłaś na sari?

Dana Gillespie: Tak. Cóż, tak, zostałam wezwana... to tego maleńkiego pokoiku obok kuchni, nie do pokoju interview i tam dostałam stos sari. Niektóre z nich nosiłam na 80-tych urodzinach Swamiego. Jakieś pięć lat temu. Ważyły tonę. Były cudowne – tęcza i złoto. Położył mi je na dłoniach. Ważyły tyle, że wypadły mi z rąk. Zanim zdążyłam się schylić - a umiem poruszać się bardzo szybko - nasz Pan przykucnął i błyskawicznie je podniósł. Gdy mi je wręczał wiedziałam, że będę je nosiła na Jego osiemdziesiąte urodziny. Po prostu to wiedziałam. Czasami wiemy takie rzeczy.

Radio Sai: Wiedza intuicyjna, to oczywiste.

Dana Gillespie: Jestem Mu za to ogromnie wdzięczna, ponieważ za każdym razem gdy myślę, że wiem, popełniam okropny błąd. Gdy jednak znajduję czas by zagłębić się w sobie i słuchać, wtedy On mówi i nie popełniam błędów. To nasz ludzki obowiązek nastroić nasz wewnętrzny odbiornik na przyjęcie najlepszego programu - nastrojeni na Niego, odbieramy najwspanialszą stację. To logiczne.

Radio Sai: Bardzo prawdziwe! Tak jest.

c.d.n.

z H2H tłum. J.C.

 



[1] Elizabeth Fry (1780-1845) zreformowała londyńskie więzienie New Gate dla kobiet

[2] Buddy Rich – amerykański perkusista jazzowy

[3] W „Hamlecie”, w Królu Learze”, w „Kupcu Weneckim”

[4] Max Mueller (1823 – 1900) niem. filolog i orientalista. Opublikował w Anglii święte księgi Wschodu.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.