Sai nadaje mojemu życiu rytm

Anisha Bordoloi

      Pani Anisha Bordoloi urodziła się w Assamie, a wychowywała w Prasanthi Nilayam. Swami nakłonił jej rodziców, aby posłali ją do pierwszaków w Sri Sathya Sai Vidya Vihara w Ooty, a następnie przeniósł ją do szkoły podstawowej w Prasanthi Nilayam. Wiele lat później, w 1994 r., Anisha otrzymała licencjat handlowca na Uniwersytecie Sri Sathya Sai w kampusie Anantapur. Obecnie mieszka w Madrasie, pracując jako niezależna pisarka i dziennikarka. Znaczną część swojego czasu poświęca na pracę dla dobra bliźnich, opromieniając ich życie radością. Pomaga ludziom mieszkającym blisko i daleko, wykorzystując internet.  

       W ciągu ostatnich lat życie ze Swamim nabrało dla mnie nowego znaczenia. Bazą mojej obecnej egzystencji jest czas spędzony w szkole i koledżu, gdy nosiłam jeszcze mysie ogonki. Te lata były dla mnie ogromnie ważne, a teraz stały się wprost bezcenne. Otrzymałam błogosławieństwo przyjścia na świat w rodzinie mającej swobodny dostęp do Swamiego. Teraz bardziej niż kiedykolwiek doceniam, że rodzice zabrali mnie do Bhagawana zanim wymówiłam wyraźnie pierwsze słowo i że potem, gdy miałam sześć lat, oddali mnie pod Jego opiekę. Mama co jakiś czas przypomina mi, że pierwszy wypowiedziany przeze mnie wyraz brzmiał: „Baba”. Moje życie ze Swamim i to, co z tym życiem zrobiłam, spływa na kartki niczym radosny wodospad. Postaram się jednak opisać je jak najkrócej.

 Bezcenne dziedzictwo 

     Gdy uczęszczałam do pierwszej i do drugiej klasy szkoły podstawowej w Ooty, Swami nazywał mnie – z bardzo praktycznych względów – assam ka pakorą. Pakora to smażone warzywa otoczone w mące z włoskiego grochu. Codziennie po obiedzie mieliśmy ze Swamim ‘sesje opowieści’, podczas których Swami raczył nas różnymi historiami lub kazał nam na wyrywki odpowiadać na pytania, często z nas sobie żartując. 

 Anisha z lewej w środku

Musieliśmy wytężać uszy i oczy, żeby nie przepuścić ani jednego Jego słowa i gestu. Podczas takiego poobiedniego spotkania Swami poprosił o assam ka pakorę. Gdy podeszłam do Jego krzesła, Swami poklepał mnie po policzku, uśmiechnął się do mnie i powiedział z miłością: „Dobra dziewczynka, tak, jesteś assam ka pakorą (bardzo uważną uczennicą). Poprosił, żebym zaśpiewała bhadżan, lecz zanim zaczęłam pierwszy wers, wręczył mi cymbałki. Wszechwiedzący Swami pamiętał, że mam nadzwyczajne poczucie rytmu, niezwykłe w moim wieku. Bez wątpienia, w tych magicznych momentach Swami stawał się pulsem mojej egzystencji. Pozwalał wielbicielom utrwalać te momenty na zdjęciach z polaroidu. Bez wątpienia, zdjęcia ukazują moje najlepsze chwile.  

Jak rozumiałam inteligencję  

     W przeciwieństwie do sióstr uważałam się raczej za osobę nieszczęśliwą, bo nie otrzymałam od Swamiego żadnego materialnego błogosławieństwa. Swami podarował im wspaniałe kolczyki i wisiorki. Jednej z nich nadał nawet imię. Ale pewnego wieczoru postanowił zrobić mi niespodziankę. Zaprosił naszą rodzinę na interview. Spojrzał na mamę i powiedział: „Dzisiaj są urodziny twojej drugiej córki.” Przywołał mnie do Siebie, poklepał po plecach i powiedział: „Dobra dziewczynka, dobra dziewczynka.” Potem pobłogosławił mnie parą złotych kolczyków, potwierdzając tym samym, że wie o moim skrywanym zmartwieniu. Swami dobrze wie, co czujemy i stara się podnieść nas na duchu. Uczyłam się całkiem dobrze, ale w szóstej klasie nie było mnie wśród najlepszych. Czułam przygnębienie, bo wiedziałam, że się opuściłam. Podczas kolejnego interview Swami pamiętał, żeby wzmocnić moją wiarę w siebie. Powiedział moim rodzicom, że jestem inteligentna. To mnie uspokoiło. Mam teorię na temat tego, co Swami miał na myśli mówiąc o mojej inteligencji. Dla większości z nas dowodem inteligencji są dobre oceny w szkole i na uniwersytecie. Swami chciał mi powiedzieć, że stopnie nie są wszystkim i że jestem inteligentna pomimo gorszych wyników w nauce. Pragnę myśleć, że nie oceniał mojej inteligencji na podstawie uzyskanych stopni, lecz według mojej zdolności do współodczuwania, mojej skłonności do wyciągania ręki do innych bez oczywistych powodów. Wspominając to, myślę, że Swami oceniał moją inteligencję na podstawie mojego rozumienia życia w jego najprostszym sensie. Wiedział, że zamierzam ją wykorzystać do niesienia jak najszerszej pomocy. 

Wierz każdą cząstką swojej istoty  

    Było to po egzaminach wieńczących 10-tą klasę. Przyszły letnie wakacje i przyniosły nam zasłużony odpoczynek. Pewnego popołudnia mama czekała na werandzie dla pań, żeby wejść do sali bhadżanowej i śpiewać pieśni o Panu. Była głęboko zamyślona i  Swami niemal ją przestraszył, pojawiając się przed nią w oknie. Ocknęła się na czas, żeby usłyszeć Jego pytanie: „Czy znasz wyniki swojej drugiej córki? Należy do najlepszych!” Mama bardzo się ucieszyła i podziękowała Swamiemu za wspaniałą wiadomość. Nie wiedziała, że za kilka dni, gdy nadejdą oficjalne wyniki egzaminów, przeżyje szok i jej okrzyki radości zamienią się w okrzyki przerażenia. Czy Swami mógłby dopuścić, żeby mama dowiedziała się, czym jest przeciwieństwo „najlepszych wyników”? Czy chciał ją na to przygotować? Okazało się, że tego roku nie zdało osiemnaście uczennic z naszej szkoły, w tym pięć prymusek. Trudno było to przełknąć. Jak do tego doszło? Przyznaję, że byłam załamana. Bardzo płakaliśmy, lecz większość z nas była zbył wstrząśnięta, żeby coś powiedzieć. Nasza kierowniczka napisała do „Centralnego biura zarządzającego egzaminami w szkołach średnich” w New Delhi i przedstawiła tę niezwykłą historię. Przysłano nam ponownie rezultaty i wtedy się okazało, że osiemnaście przegranych było osiemnastoma zwyciężczyniami! Ten słodki cud odkrył coś jeszcze. Nie było ani jednej osoby z trójką! To była lekcja od Swamiego – wierz we Mnie każdą cząstką swojej istoty. 

Nigdy nie traktuj się zbyt serio  

      Swami nieustannie kpił z mojej babci. Pewnego ranka stanął na werandzie mandiru i kiwnął, żeby do Niego podeszła. Gdy to zrobiła, kulejąc i opierając się na lasce, Swami, z rozbawioną miną zażartował: „Matadżi (matko), kto cię tutaj prosił?” Wyraźnie zakłopotana, na oczach milczącego tłumu, odwróciła się i posłusznie ruszyła na swoje miejsce. Zaledwie postawiła kilka kroków, Swami zawołał ją z powrotem: „Czy kazałem ci odejść? Wróć na werandę!” W tłumie odezwał się zduszony śmiech. Wydawało się, że Swami bawi się tym małym, zadanym jej ćwiczeniem. W końcu zaprosił ją do wewnętrznego pokoiku w mandirze i czarująco z nią rozmawiał. Byłam wtedy małą dziewczynką i tego ranka bawiłam się tym jak inni. Dopiero wiele lat później uświadomiłam sobie, że Swami pragnął nam powiedzieć, że nie powinniśmy brać siebie tak bardzo na serio. Kilka wybuchów śmiechu w ciągu dnia nada sens naszemu pobytowi na Ziemi. 

Nic nie umknie boskiemu radarowi Swamiego  

       Mój ojciec zapragnął, aby Swami pobłogosławił zaproszenia na mój ślub. Działo się to na wiele dni przed uroczystością, mającą odbyć się latem 2002 roku. Pewnego poranka w Brindawanie, moja siostra i ja widziałyśmy jak Swami rozmawia z ojcem w bocznej nawie. Ponieważ tego dnia wypadały urodziny mojego przyszłego męża, byłam zadowolona, że Swami zwrócił się do taty. Swami chciał znać wszystkie szczegóły ceremonii. Potem zapytał tatę, gdzie pracuje mój narzeczony. Ojciec wymamrotał: „Swami, był szefem w Tata Tea”. Swami pytał dalej: „Ale co robi teraz?” Mój narzeczony właśnie porzucił pracę. Żaden drobiazg nie umyka boskim oczom Swamiego. Swami wyśledzi każdą niekonsekwencję, nie mającą znaczenia dla reszty świata. Nieustannie się nami zajmuje. 

Boska dolina spokoju 

     Mąż nie znał Swamiego w Jego ludzkiej postaci, ani nie zdawał sobie sprawy, że Swami podąża za nim jak cień. Dopiero po ślubie odnalazł Skarb, którego szukał przez całe życie. Jakieś dziesięć lat przed ślubem zaczął zapisywać swoje myśli. Były niepowiązane i niewiele znaczące. Zaczęłam czytać je na wyrywki i nagle natrafiłam na słowa: „Drogi Boże, proszę Cię, zabierz mnie do doliny spokoju, bo spodziewam się odnaleźć w niej sens mojej egzystencji”. Byłam zdumiona, odebrało mi mowę. Możecie to sobie wyobrazić? Szybko odmówiłam dziękczynną modlitwę do Swamiego i wróciłam do czytania notatek, będących zapisem głębokich przemyśleń. Po jakimś czasie jednak o nich zapomniałam. Przypomniały mi się dopiero podczas pierwszej wyprawy męża do Puttaparthi. Wjeżdżając do wioski zobaczyliśmy przy drodze wielki, wyrazisty billboard: „Witamy w Prasanthi Nilayam, boskiej dolinie spokoju”. Miałam wrażenie, że krzyczy do nas, żebyśmy usłyszeli. Wróciłam myślą do modlitwy męża. A potem przyszła kolej na niego. W całkowitym oszołomieniu przywołał słowa, które napisał nie wiedząc jeszcze, że Bóg przyjął formę Swamiego. Dawno temu wołał do Istoty nazywanej Bogiem. Boska dolina spokoju! W jednej chwili uświadomił sobie, że Swami zna go od zawsze. Musiał czekać 10 lat na spełnienie swojej prośby, ale było warto. Kilkuminutowa, lecz niezatarta, odmówiona w ciszy modlitwa, okazała się najbardziej poruszającym wspomnieniem jego życia. 

Miej wiarę przez wzgląd na Boga  

    Kilka lat temu, pod koniec miesiąca, mojemu mężowi i mnie zabrakło gotówki. Wracając z pracy natknęliśmy się na bankomat. Mąż podszedł do niego i powiedział dla zabawy: „Sprawdźmy, czy Swami nie zdeponował na naszym koncie jakichś magicznych pieniędzy.” Czego się nie mówi dla kawału! „Dlaczego Swami miałby nam pomagać, skoro istnieją miliony bezdomnych, nie mających prawie nic do jedzenia i próbujących jakoś przeżyć?” „Chcę tylko poprosić Swamiego o kilka banknotów, bo jesteśmy spłukani.” Rozbawiony, mówił dalej: „Może ta wielkoduszna Osoba znajduje się tutaj i pamięta o nas dzisiaj? Miej wiarę przez wzgląd na Boga.” Odniosłam wrażenie, że mąż zwariował. Zwykle nie bywa taki szalony. „Spróbujmy, jeśli chcesz.” To, co się wydarzyło w ciągu następnych kilku minut wykracza poza moje rozumienie szczodrości! (Zwróćcie, proszę, uwagę na wykrzyknik!) Na koncie była moja miesięczna pensja! Nie otrzymałam jej od firmy, musicie w to uwierzyć. Tajemniczy Nieznajomy, w chwili wielkoduszności, pomyślał o dwojgu ludziach w pieniężnych tarapatach.  

Wierz w pełni albo wcale 

      Od 2003 r. mój mąż spędza swoje urodziny ze Swamim. Pod koniec kwietnia Swami zwykle wyjeżdża na krótko z Puttaparthi. Nikt dokładnie nie wie kiedy to nastąpi, aż do chwili gdy słyszy, że Swami wyjechał do Kodaikanal, do Bangalore lub gdziekolwiek indziej. Za każdym razem gdy kończy się kwiecień bawimy się w przypuszczenia. Pod tym względem rok 2008 nie różnił się od innych. Dzięki temu że pojawiło się mnóstwo sprzecznych informacji, gra w zgadywanie stała się trudniejsza. Lista możliwych miejsc podwoiła się. Tego roku Brindawan wydawał się najbardziej nieprawdopodobnym miejscem odwiedzin, ponieważ przed aśramem trwały skomplikowane prace budowlane. Czy Swami zechce narażać ludzi na takie niewygody? Nie mogąc się zdecydować, zaczęłam się martwić. Mój mąż postanowił jednak wyruszyć na cztery dni do Brindawanu, zgodnie ze swoją teorią o potrzebie całkowitego zaufania lub odrzucenia wiary. Nie byłam zbyt zbudowana jego niewzruszoną pewnością. Umysł może wątpić, ale serce nigdy. Gdy mój umysł tracił czas na myślenie, mąż podążył za głosem serca. Pogłoski nie ucichły, my jednak przyjechaliśmy do Brindawanu na dwa dni przed urodzinami męża. Nic nie wskazywało na przyjazd Swamiego. Towarzysząca nam siostrzenica przyglądała się dwóm skrajnościom – rażącym wątpliwościom z mojej strony i dziecinnej ufności mojego męża. Ponieważ nie było Swamiego, uznaliśmy, że resztę dnia mamy do swojej dyspozycji. Wprawdzie po aszramie krążyło kilka osób, było ich jednak zbyt mało, by na tej podstawie spodziewać się przyjazdu Bhagawana. Około 5:00 po południu plac nagle ożył. Ludzie pojawili się znikąd i uśmiechnięci stanęli po obu stronach drogi. Gdzie byli przez cały czas? Pojawiły się chorągwie, girlandy kwiatów i banery ze słowami powitania. Myślałam: „Swami, czy to prawda że będziesz tu za godzinę?” Mój mąż i siostrzenica promienieli radością. Czekaliśmy. Około 19:00 osoby stojące przy krawężnikach powitały radosnymi okrzykami samochód Swamiego. Swami spoglądał na nas z uśmiechem. Serca biły nam mocno, bo jednak przyjechał! Kolejna lekcja ufności? W pewnym sensie urodziny mojego męża były czymś wyjątkowym. Modliłam się nieśmiało o słodycze. Dlaczego jednak Swami miałby uznawać czyjeś urodziny, mając przed Sobą taki tłum wielbicieli? Poranek ujrzał Swamiego kołyszącego się w takt duchowej muzyki wygrywanej na instrumentach. Wielbiciele również ulegli jej czarowi. Rankiem w Brindawanie śpiewamy zwykle bhadżany, poza specjalnymi wydarzeniami. Tego dnia nie wypadało żadne święto, nie była to nawet niedziela. Mimo to Swami polecił studentom rozdzielić słodycze wśród zgromadzonych osób. Czy rzeczywiście wysłuchał mojej głupiej modlitwy? Pod koniec czwartego dnia pobytu wyruszyliśmy do domu. Poprzedniego ranka zadzwoniła moja siostra i przekazała nam wiadomość, że Swami wyruszył z Brindawanu i tego popołudnia wróci do Prasanthi Nilayam. Oboje z mężem zaniemówiliśmy ze zdziwienia! Swami zaplanował swój pobyt w Brindawanie dokładnie tak samo jak my! Miłość Swamiego do nas była rozczulająca.

Swami cię słucha 

     W październiku 2008 r. mój ojciec musiał się poddać operacji usunięcia katarakty z obu gałek ocznych. Operacja miała się odbyć w cieszącym się dobrą reputacją szpitalu w wielkim mieście  Madras. Moja rodzina i ja modliliśmy się do Swamiego, żeby zaopiekował się tatą. Błagaliśmy Go nawet o znak, że jest z nami. Tata zabrał ze sobą CD z nagraniem wedyjskich pieśni Rudram, żebyśmy mogli ich słuchać każdego dnia od 16:00 do 18:00. Ten popołudniowy rytuał pomaga nam w domu odczuć obecność Swamiego. Gdy pierwszego dnia czekaliśmy w szpitalu na windę, dostrzegłam pana ze znajomą błękitną chustą, noszoną przez ludzi służących w aśramie Swamiego. Podkreślam, że nie działo się to w szpitalu w Puttaparthi ani w Bangalore, ale w prywatnej klinice w Madrasie! Instynktownie podbiegłam do niego i powiedziałam magiczne słowa – „Sai Ram!” Zanim jeszcze zobaczył kto go tak wita, sięgnął do kieszeni i dał mi trzy paczuszki wibhuti. Gdy ojciec go uściskał i wykrzyknął „Sai Ram”, okazało się, że ten pan ma dla niego coś jeszcze cudowniejszego: zdjęcie Swamiego pokryte wibhuti! Pod spodem znajdował się tekst Rudra Jagny. To było naprawdę radosne spotkanie!

     Pierwsza operacja się udała i byliśmy bardzo szczęśliwi. Podczas naszych późniejszych wizyt w szpitalu nie natknęliśmy się na owego hojnego dżentelmena. W tydzień po pierwszej operacji miano zoperować tacie lewe oko. Tata i jego bliscy, to znaczy mój mąż i ja, wchodziliśmy do windy, gdy zauważyliśmy innego pana w wyróżniającej się, błękitnej chuście. Ta sama chusta, inna twarz. Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się szeroko, widząc, że Swami czeka, aby nas pobłogosławić. Gdy witaliśmy się, mówiąc „Sai Ram”, otrzymaliśmy ponownie po dwie paczuszki wibhuti. Pan delikatnie poklepał tatę po plecach i rzekł: „Nie martw się. Operacja przebiegnie pomyślnie.” To był niewątpliwie Swami, w przebraniu tego miłego człowieka.

    Piszę od kilku dni i muszę przestać. Swami jest osią, wokół której obraca się moje życie. Z pokorą przyjęłam naukę, że Bhagawan każdego dnia wkracza w naszą egzystencję poprzez ludzi i sytuacje. Doświadczałam Jego miłości i pomocy poprzez zupełnie obce osoby. Każda trudna droga, każdy lęk, każdy gorzki krzyk skierowany w niebo, każda przykra strata pojawiają się tylko wtedy, gdy Swami chce nam pokazać, że jedynie On może obdarzyć nas słowami prawdziwego pocieszenia, łagodnym dotykiem, wielką siłą, rozwiązaniem o jakim nawet nie marzyliśmy. Manifestacje Swamiego w przebraniu mówią nam o Jego bezgranicznej miłości i nieustannej trosce. Jego niepowtarzalna obecność w naszym życiu stanowi zachętę do jeszcze większego wysiłku, żeby kochać i służyć innym. Swami jest dla nas wszystkim – wdychanym przez nas powietrzem, naszą muzą, naszym natchnieniem, jasnym światłem w ciemnościach. Wciąż inspirują mnie Jego słowa: „Miłość nie szuka nagrody. Miłość jest nagrodą samą w sobie.” 

z H2H tłum. J.C.

Anisha Bordoloi  ze studentkami po końcowych egzaminach w 1994 roku

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.