Jak Swami odwrócił moje życie o 1800

Priveen Raj

     Pan Priveen Raj mieszka w Singapurze. Od sześciu lat specjalizuje się w strategii biznesowej, pracując dla takich przedsiębiorstw jak Airasia i Atos Global. Jest członkiem Singapurskiego Ruchu Sai, odpowiedzialnym w regionie za sesje bhadżanowe. Angażuje się również w prace służebne młodzieży Sai.

Doskonała rodzina

Najmodniejszy samochód, wspaniała rezydencja, kosztowne prezenty i najwykwintniejsze jedzenie. Tak wyglądało „życie” przez 14 pierwszych lat mojej egzystencji. Ojciec był pilotem w amerykańskiej spółce lotniczej. Wprost uwielbiał mojego brata i mnie, a mamie kupował najdroższą biżuterię. W swojej niewinności byłem dumny z rodziny. Wiedziałem, że wiele ludzi nam zazdrości. W moich oczach rodzice byli bogami, zwłaszcza ojciec. Uważałem go za swój ideał, za gwiazdę, za bohatera. Stałem jak on, czesałem się jak on, tak samo zagryzałem usta.

Potem wszystko zmieniło się na zawsze.

Wszystko się rozpada

Było około 8:00 rano. Zbiegałem ze schodów, pędząc na trening piłki nożnej, gdy usłyszałem łkanie, zlewające się ze śpiewem ptaków w ogrodzie. Pospieszyłem na dół i przeraziłem się widząc, że krewni starają się uspokoić mamę. Mama miała atak histerii. Ciocia i brat (starszy ode mnie o 9 lat) starali się ją pocieszyć.

Kiedy dowiedziałem się, co kryło się za tym rozdzierającym serce płaczem, poczułem, że tracę grunt pod nogami. Mój ojciec zdradzał mamę!

W niecałą sekundę Bóg, którego szanowałem i gorliwie naśladowałem, przemienił się w nikczemnika. Rozsypał się cały mój świat. Ojciec splugawił honor rodziny i zniszczył nasze szczęście. Nigdy przedtem nie czułem tak palącego gniewu i takiej nienawiści.

Szalony i wściekły, wpadłem do naszego domowego mandiru[1]. Doskonale pamiętam modlitwę, którą wtedy powiedziałem. „Do tak zwanych bogów. Ostatni raz wchodzę do tej świątyni i do jakiejkolwiek innej!” To był najgorszy dzień w moim życiu. Wszystko straciło sens. Liście, wiatr, moja egzystencja...

W miarę upływu czasu w naszym domu działo się coraz gorzej. Nie potrafię wyrazić, przez co przeszliśmy, mama i ja. Brat pracował w spółce lotniczej i dużo podróżował. A ja, gdzie miałem się podziać? Z braku rodzinnej miłości i troski, szukałem ich gdzie indziej. Wpadłem w złe towarzystwo. Wkrótce zacząłem palić i pić z grupą „przyjaciół”. Kilku z nich należało do gangu. Przedtem miałem najlepsze oceny w klasie, teraz otrzymywałem najniższe. Ale nawet to nie miało znaczenia. Nie było nic ważniejszego od moich kumpli. Robiliśmy okropne rzeczy. W końcu, dosłownie, znalazłem się na dnie. Przetrwałem jednak. Alkohol mnie nakręcał, a „przyjaciele” pomogli mi wytrzymać koszmar w domu.

Sprawy rozwodowe ciągnęły się wtedy bez końca. Moi rodzice uzyskali rozwód gdy miałem 18 lat. Przyzwyczajeni do rozrzutnego życia i do domu przypominającego pałac, moja mama, brat i ja musieliśmy się przenieść do małego mieszkania składającego się z 2 sypialni i salonu. Sąd przyznał tacie większość majątku.

„Jest Bogiem i nazywa się Sai Baba”

Matka ustawiła ołtarzyk w salonie naszego niewielkiego mieszkania, bo nie było w nim miejsca na prawdziwy mandir. Można było na niego patrzeć, siedząc przy stole w kuchni. Pewnego czwartkowego popołudnia, kiedy jadłem obiad, spojrzałem na nasz mandir (pamiętajcie, że nie wszedłem do świątyni od tamtego fatalnego dnia) i zauważyłem obok obrazu Ganeszy zdjęcie świętego z ogromną fryzurą afro! Natychmiast spytałem mamę, kto to jest, a ona odrzekła: „Jest Bogiem i nazywa się Sai Baba!” Powiedziała, że otrzymała zdjęcie Baby od życzliwej osoby, gdy jej małżeństwo dobiegło końca!

Odniosłem się do tego sceptycznie. Bardzo łatwo jest wpaść w pułapkę wiary, zwłaszcza wtedy, gdy spotykają nas nieszczęścia. Ostrzegłem matkę przed „czarującymi nauczycielami duchowymi” nastawionymi na szybki zarobek i zachęcającymi uczniów do ślepej wiary. Potem skończyłem obiad i jak zwykle poszedłem się zdrzemnąć.

„Jesteś Sai Babą. Prawda?”

Zasnąłem i miałem dziwny sen. W nogach łóżka stał święty z „niesamowitą fryzurą”, ten, o którym przed chwilą rozmawiałem z mamą! Pamiętam, że spojrzałem na niego i spytałem, czy jest Jimim Hendrixem, słynnym gitarzystą z późnych lat 60-tych, z epoki Woodstocku. Uśmiechnął się i potrząsnął przecząco głową. Wtedy wziąłem głęboki oddech i powiedziałam: „Jesteś Sai Babą. Prawda?” Uśmiechnął się cudownie i odparł: „Tak.” Następnie pobłogosławił mnie płatkami róży.

Przebudziłem się ogromnie zmieszany. Pomyślałem sobie, że byłby to wspaniały sen, gdybym był Jego wyznawcą, ale nie byłem. Czy Sai Baba słyszał, co o Nim mówiłem? Nie byłem miły. Wpadłem w panikę. Myślałem, że Sai Baba będzie mnie teraz prześladował!

Pobiegłem do kuchni i opowiedziałem mamie swój sen. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu, zalała się łzami radości! Teraz naprawdę się rozgniewałem i bardzo przeraziłem. Oświadczyłem jej, że zamierzam uczęszczać na kółka studyjne Sai Baby i wpłacić dotację, żeby mi więcej nie dokuczał!

„To nie ty Mnie wybrałeś, to Ja wybrałem ciebie”

Tego wieczoru udałem się do świątyni w porze śpiewania bhadżanów. Byłem wstrząśnięty widząc tłum złożony z setek wyznawców, modlących się do tego „faceta z Indii z fryzurą afro!” Nie miałem nic przeciwko sesji, ponieważ lubiłem muzykę i bardzo mnie pociągały pieśni nabożne, oczywiście z muzycznego punktu widzenia. Po zakończeniu bhadżanów złożyłem darowiznę w wysokości 10 dolarów i kupiłem fotografię Sai Baby w białej szacie, w nadziei, że nie będzie mnie więcej „nachodził”!

Upływały dni. Zacząłem uczęszczać co tydzień na sesje bhadżanowe, ale tylko dla zabawy, wcale nie dla Swamiego. Oczywiście, niczego nie zmieniłem w swoim życiu. Wciąż paliłem, piłem i rozrabiałem z kolegami.

Pewnego dnia po szkole poszedłem do domu i zasnąłem. W tym momencie moje życie uległo całkowitej przemianie.

„Przyszedłem po ciebie”

Tego popołudnia miało to formę snu, chociaż śniąc odnosiłem niesamowite wrażenie, że wszystko dzieje się na jawie i jestem tego świadomy. Śniłem, że ktoś mnie woła i kiedy wszedłem do pokoju zobaczyłem Swamiego, siedzącego tam w dostojeństwie swojego majestatu. Podbiegłem i upadłem Mu do stóp. Ale Swami odsunął je ode mnie mówiąc: „Po co miałbyś dotykać Moich stóp, skoro we Mnie nie wierzysz? Masz wątpliwości. Zapytaj, a Ja ci odpowiem. Przyszedłem po ciebie.”

Rozmawialiśmy o karmie i o tym, co się zdarzyło w moim życiu – o rodzinie, o wszystkich moich złych przyzwyczajeniach, o świecie i o Nim, jako Bogu. Potem Swami pozwolił mi ceremonialnie umyć swoje stopy w czystych wodach dziewięciu świętych rzek. Kiedy odchodził, zapytałem: „Swami, to tylko sen. Skąd mam wiedzieć, że to wydarzyło się naprawdę?” Swami odparł: „Nadejdzie taka chwila, gdy otrzymasz wibhuti i usłyszysz Mój głos.”

Ten sen zakończył czas występków. Odrzuciłem mięso i zostałem wegetarianinem. Zrezygnowałem z narkotyków, a także z „przyjaciół”. Od tej chwili moje życie toczyło się wokół Swamiego.

Sześć miesięcy po tym śnie zaśpiewałem po raz pierwszy bhadżan. Na moje 20–te urodziny na obrazie Matki Boskiej, Maryi, pojawiło się wibhuti! W czasie pobytów w Puttaparthi, Swami rozmawiał ze mną trzykrotnie.

Podróż do Radości

W 2007 roku około 250 młodych ludzi przeprowadziło duchową kampanię pod hasłem „Podróż do Radości”, w której mieściła się wyprawa do Swamiego, przewidziana na grudzień. Nie planowaliśmy żadnych występów.

Ostatniego dnia, zanim większość z nas wyleciała do Singapuru, Swami przyjechał na darszan samochodem. Zbliżył się do naszej grupy, opadło okno. Czekaliśmy z zapartym tchem. Swami skinął na mnie. Zaprezentowałem Mu kartę, którą przygotowaliśmy i powiedziałam: „Swami, tę kartę, z najwyższą miłością, wykonała dla Ciebie młodzież z Singapuru!” W odpowiedzi, Swami się uśmiechnął. Potem wziął moją prawą rękę i zanim odjechał, powiedział: „Santoszam, santoszam” (Bardzo szczęśliwy, bardzo szczęśliwy).

Nie muszę mówić, że byliśmy zachwyceni. Dopiero później zrozumiałem, że Swami specjalnie odezwał się do mnie. Był to jeszcze jeden dowód Jego bezgranicznej miłości.

Czemu się boisz, skoro jestem tutaj?

W dwa dni po powrocie z ‘podróży do radości’ poszedłem na obiad z moją narzeczoną. Podczas posiłku poczułem nagle tak silny ból, że nie mogłem się ruszyć. Pospieszne udałem się do szpitala. Ataki bólu powtarzały się co kilka minut. Lekarze zdiagnozowali ostrą infekcję wirusową. Podawali mi morfinę, żeby złagodzić cierpienie, lecz pod jej wpływem zacząłem tracić pamięć. Przeżywanie wielkiego bólu fizycznego i zaników pamięci nie należy do przyjemności. 31 grudnia sytuacja się pogorszyła. Spadło mi ciśnienie i życie ledwie się we mnie kołatało. Lekarze ogromnie się martwili. Zawiadomili moją rodzinę.

Spałem, kiedy przyśnił mi się Swami. Trzymał mnie za rękę i pytał: „Boisz się?” Odpowiedziałem pytaniem: „Dlaczego miałbym się bać? Jesteś tutaj ze mną!” Swami uśmiechnął się, poklepał mnie po policzku i rzekł: „Tak, tak!” W ciągu kilku następnych dni mój stan nieustannie się poprawiał, ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy i całego personelu szpitala. Całkowite wyzdrowienie trwało cztery czy pięć miesięcy, ponieważ miałem zainfekowany kręgosłup i nawet podstawowe czynności, takie jak chodzenie i siadanie sprawiały mi trudność.

Poczułem się dobrze dopiero w kwietniu 2008 r. Oczekiwał mnie nowy ‘projekt Sai’.

Tworzenie przyjaznego świata w negatywnym otoczeniu

Mój przyjaciel Tien zamierzał otworzyć restaurację. Kiedy jednak powiedział mi, gdzie chce ją otworzyć, o mało nie spadłem z krzesła. Miała to być singapurska dzielnica czerwonych latarń! Dopóki go nie wysłuchałem, sprzeciwiałem się temu szalonemu pomysłowi. Tien jednak kierował się szlachetnymi pobudkami. Pragnął stworzyć coś pozytywnego w negatywnym otoczeniu. Jego niezachwiany idealizm i zdecydowanie wywarły na mnie tak wielkie wrażenie, że postanowiłem mu pomóc. Ponieważ moja siła leży w sprowadzaniu dobrych towarów i w marketingu, zaofiarowałem się, że zadbam o ekonomiczną działalność przedsięwzięcia. Restauracja serwowała śródziemnomorskie posiłki wegetariańskie. Nie były one jednak głównym źródłem naszych dochodów. Stanowiły raczej element projektu służebnego.

W miarę upływu czasu czułem, że najlepszym sposobem szerzenia miłości Swamiego będzie zatrudnianie zamieszkałych w okolicy nielegalnych emigrantów i powstrzymywanie ich od zabronionych sposobów zarabiania. Zaczęliśmy z nimi rozmawiać i proponować pracę. Chociaż nie mogliśmy im zapewnić oczekiwanych dochodów, to mogliśmy z całą świadomością traktować ich jak istoty ludzkie, a nie jak towar, który można wymienić i sprzedać.

Nasza misja nie była łatwa. Ludzie, którzy wykorzystali naszych pracowników do swoich nielegalnych interesów, traktowali nas z okrucieństwem. Dotknęła nas nawet śmierć. Ale przez cały czas czuliśmy obecność Swamiego, która nas upewniała, że jest z nami nieustannie i że ten projekt jest Jego projektem. Co więcej, spędzanie czasu z pracownikami, słuchanie historii ich życia sprawiło, że jeszcze bardziej trzymałem się Swamiego, za co jestem mu ogromnie wdzięczny.

Mój Guru, mój Przewodnik, moja Matka Sai

Wracając myślą do tamtych chwil, mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że Bóg nie po to rzuca nas na głębokie wody, żeby nas utopić, ale żeby nas oczyścić. A kiedy przeprowadza nas przez ogień, to dlatego, że wie najlepiej. Jestem ogromnie wdzięczny Bhagawanowi, że właśnie wtedy wkroczył w mojej życie. Kazał mi przejść przez niespokojną przeszłość, żebym zdobył umiejętności potrzebne do wykonania Jego pracy. Wiele razy pragnąłem, żeby było to łatwe, ale „gdyby życie było usiane różami, to czy mógłbym tak bardzo miłować Cię, Panie?

Swami, chciałbym Ci teraz ofiarować wiersz płynący z serca:

Mój Guru, mój Przewodniku, moja Matko Sai

Gdyby życie było usiane różami, to czy mógłbym tak bardzo Cię miłować, Panie?

Gdybyś dał mi wszystko czego pragnę, to czy wciąż potrzebowałbym Cię, Panie?

Z miłością usuwasz raniące mnie ciernie życia.

Masz to, czego pragnę i dajesz mi wszystko, czego potrzebuję,

Mój Guru, mój Przewodniku, moja Matko Sai.

Przemierzając tę samotną i skalistą ścieżkę, zapominam, że jesteś tutaj.

Jak cień podążający za każdym krokiem i jak to, co pojawia się w chwili potrzeby,

Jesteś wiatrem chroniącym nas przed piekącym słońcem

I schronieniem w czasie ulewy,

Mój Guru, mój Przewodniku, moja Matko Sai.

Ucz mnie, o Ojcze, ucz mnie, mój Panie,

Ponieważ Ty jesteś we mnie, a ja jestem w Tobie.

Pomóż mi pamiętać przy każdym oddechu, że jestem Twoim dzieckiem.

O Matko, przytul mnie do Siebie.

Mój Guru, mój Przewodniku, moja Matko Sai.

Dżej Sai Ram!

 Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01MAR09/07-Priveen.htm tłum. J.C.

[1]Mandir – tu: domowa świątynia

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.