numer 47  -  lipiec-sierpień-wrzesień 2009

Jak Baba wymyślił mnie na nowo

Szilvia Szaraz, Węgry

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01Jan08/07-Szilvia.htm

     Szilvia, która przez wiele lat pracowała jako menadżer marketingu, obecnie jest gospodynią domową i matką. Całkowicie poświęca się pracy dla Sai – tłumaczy książki, organizuje programy i spotkania dla nowoprzybyłych, prowadzi kursy samoświadomości.Od 2001 r. jest członkiem ośrodka Sai, a od 2003 r. jego liderką. W 2006 r. została krajową koordynatorką Węgier. Kiedy ostatnio przybyła do Prasanthi Nilayam z grupą węgierską – było to w grudniu 2007 r. – H2H przeprowadziło z nią wywiad. Teraz przedstawiamy wam fragmenty tej interesującej rozmowy, przedstawione w formie artykułu.    

    Urodziłam się w 1976 r. w Budapeszcie na Węgrzech, kiedy rządzili komuniści. Życie było wtedy niezbyt skomplikowane, ponieważ niewiele można było kupić. W pewnym sensie wpływało to zdrowo na życie rodzinne - chroniło nas od pragnień i pokus, w których pogrążał się Zachód.

Wzrastanie w trudnych czasach

Miałam starszego brata. Wzrastaliśmy bez większych problemów i mieliśmy przyjazne stosunki z rodzicami. Ale kiedy osiągnęłam 14 lat – wiek, w którym nastolatki ogromnie się zmieniają, zwłaszcza na Zachodzie – poczułam się dziwnie, ponieważ odkryłam, że myślę na swój własny sposób. Czułam, że czegoś mi brakuje. Zbiegło się to z chwilą, gdy na Węgrzech upadał komunizm i w całym kraju zachodziły ogromne zmiany. Ja także się zmieniałam. Po 40 latach komunizmu ludzie gonili za nowościami. Jako nastolatka, mocno odczuwałam to podniecenie i niepokój. W szkole nauczyciele wymagali od nas całkowitego podporządkowania się przepisom. Chociaż byłam utalentowanym dzieckiem, nie było mi w niej dobrze. Intuicja podpowiadała mi, że czegoś nie otrzymuję. Oczywiście wiem teraz, że chodziło o Wartości Ludzkie. Ignorowaliśmy je wtedy. Ale wtedy nie mogłam sobie wyobrazić, co mogłoby wypełnić obecną we mnie pustkę. Miałam poczucie kompletnej dysharmonii w życiu. Dotyczyło to szkoły, przyjaciół, wszystkiego.

Odnajduję drogę do samopoznania

Istniała jednak jakaś ochraniająca mnie łaska. Miałam bardzo miłą nauczycielkę literatury, która opowiadała nam o Platonie i Sokratesie, zadawała pytania i nieustannie zachęcała nas do współpracy. Lubiłam jej zajęcia. Teraz, gdy je wspominam, sądzę, że stały się bazą moich późniejszych wewnętrznych poszukiwań. Stawiała nam pytania i sondowała nas, co w moim przypadku okazało się bardzo dobre, ponieważ zaczęłam stawiać je samej sobie: „Dlaczego to robię? Dlaczego robię to w ten sposób?” To był początek moich poszukiwań i podróży w głąb siebie. Dzięki temu lepiej rozumiałam ludzi, a co ważniejsze, także siebie. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta nauczycielka była bardzo uduchowioną kobietą. Jestem jej niezmiernie wdzięczna, ponieważ zrobiła to, co każdy nauczyciel powinien zrobić dla swoich uczniów.

„Przyjemności” wolności

Kraj otworzył się za szybko i społeczeństwo zaczęło entuzjastycznie naśladować Zachód. W zapomnienie odeszły dni ograniczonej wolności i braku alternatyw. Teraz myśleliśmy, że jesteśmy najszczęśliwszym narodem na Ziemi, ponieważ mamy tyle do nadrobienia. Wszyscy zajmowali się nabywaniem, a ja nie stanowiłam wyjątku. Chodziłam z przyjaciółmi do dyskotek, piłam alkohol, zażywałam narkotyki, etc., bo nie chciałam przepuścić żadnej „rozrywki”. Węgry nieustannie się zmieniały i przez kilka lat myślałam, że wszystko jest w porządku. Kiedy jednak osiągnęłam 20-tkę wciąż uważałam, że coś mnie omija! Czułam w sobie głęboką pustkę. W wieku 17 lat zaczęłam ciężko pracować. Nie poszłam na uniwersytet, bo pomyślałam, że zbytnio mnie ograniczy. Dlatego zajęłam się mediami. Nauczyłam się sprzedawać gazetom reklamy. Sporo na tym zarabiałam. Dzwoniłam do firm i doradzałam im, jak można najlepiej sprzedać ich produkt. W tym czasie było to posunięcie nowatorskie, ponieważ firmy nie posiadały własnych biur reklamowych i chciały wiedzieć, w co mogą inwestować. Zarobiłam mnóstwo pieniędzy i stałam się wolna, niezależna od rodziny. Oszczędzałam i kupiłam sobie mieszkanie. Podróżowałam do wielu krajów, szukając czegoś, co mogłoby uciszyć mój wewnętrzny niepokój. Przez kolejne pięć lat badałam świat zewnętrzny, wierząc, że znajdę w nim szczęście.

Oczarowanie Czystą Miłością

Kiedy miałam 21 lat, przeczytałam dobrze wszystkim znaną książkę amerykańskiego pisarza Jamesa Redfielda p.t. „Niebiańska przepowiednia”. Poruszyła moje serce. Nauczyła mnie patrzeć do środka. To był pierwszy krok. Potem przeczytałam wiele książek poświęconych duchowości. Intuicyjnie czułam się z nimi „jak w domu”. Bliska była mi ich filozofia i ideały. Zaczęłam się bardzo interesować tą linią myślenia i gdy miałam 22 lata wstąpiłam do szkoły metafizycznej, gdzie spodziewałam się zdobyć głęboką wiedzę. Prowadzący ją nauczyciel okazał się wyznawcą Baby. Pewnego dnia pokazał nam film video pt. „Pure Love”[1]. Oglądając go bardzo płakałam. Baba w jednej chwili podbił moje serce. Kiedy szedł tak powoli, z piękną muzyką w tle, cała moja istota została poddana gruntownemu badaniu. Zapytałam nauczyciela: „Kto to jest? Chciałabym zobaczyć się z Nim.” Odrzekł: „Wkrótce jedziemy do Indii, możesz się do nas przyłączyć.” Pod koniec 1999 roku byłam w Puttaparthi i otrzymałam pierwszy darszan z odległości 50 m. Swami siedział w samochodzie. Spojrzałam na Niego i zaczęłam płakać! Moje serce przepełniła słodycz. Czułam bardzo mocno, że przybyłam do domu. Pobyt w aszramie był ekstatyczny. Swami bardzo mocno poruszył moje serce. Zrozumiałam, że odnalazłam to, czego od tylu lat szukałam. W Puttaparthi, było to, za czym tak tęskniłam! Przeżyłam chwilę wielkiego objawienia. Zaczęłam studiować nauki Baby i odczuwać Miłość, którą On ucieleśnia. Wyobraźcie sobie dziecko, które zgubiło rodziców w wielkim centrum handlowym. Płacze i gorączkowo ich szuka. Nagle odnajduje matkę! Tak właśnie się poczułam, kiedy przybyłam do Puttaparthi i zobaczyłam Sai Babę. Czytając Jego książki zrozumiałam, że muszę zmienić swoje życie – swoje postępowanie, wygląd, sposób myślenia – i przepuścić je przez warsztat Swamiego. Moje życie zmieniło się o 1800.

Nauka w szkole Sai

W czasie tych 5 tygodni siedziałam u lotosowych stóp Pana i zagłębiałam się w sobie. Był to bolesny i ważny moment. Bolesny, bo musiałam stamtąd wyjechać. Nie chciałam wracać do dawnego otoczenia, gdyż nie czułam się w nim szczęśliwa. Nie chciałam niczego zmieniać, ponieważ tutaj odnalazłam prawdziwy cel mojego życia. Zawsze czułam, że czeka mnie niezwykła, wielka praca, ale dotychczas nie wiedziałam jaka. Oczekiwałam jednak, że będzie piękna. Kiedy spotkałam Sai Babę zrozumiałam, co chcę robić. Chciałam pracować z ludźmi. Kiedy byłam dzieckiem i ktoś mnie pytał: „Co będziesz robiła, gdy dorośniesz?”, odpowiadałam: „Będę pracować z ludźmi.” Wtedy nie wiedziałam, co mówię, ale wszystko się wyjaśniło podczas pierwszej wizyty w Puttaparthi.

Kiedy spotkałam Swamiego, zrozumiałam, że muszę żyć we wskazany przez Niego sposób. To Jego zawsze szukałam. On mnie odnalazł i wskazał mi cel istnienia. Baba nie udzielił mi wielu spotkań na planie materialnym ani nie zaprosił mnie na interview. Ofiarował mi za to wiele spotkań wewnętrznych. Czułam Go w sobie, wokół siebie i w domu. Wiedziałam, że jest ze mną, że pomaga mi w pracy i w każdej okoliczności.

Kiedy w 2000 r. budowaliśmy dom, przyszedł do mnie we śnie i powiedział: „Jestem bardzo szczęśliwy, że budujesz. Buduj.” W języku węgierskim słowo ‘budować’ ma dwojakie znaczenie. Oznacza nie tylko ‘budowanie’ lecz także ‘rozwijanie się’. Dlatego gdy powiedział: „Jestem szczęśliwy, że budujesz.”. przebudziłam się pełna radości. Czasem czuję, że Bóg skłania mnie do postępowania, którego sama bym nie wybrała. Kiedyś siedziałam w przepełnionym wagonie budapesztańskiego metra. Przede mną był jakiś mężczyzna. Bardzo blisko niego stała kobieta, która, jak zauważyłam, chciała go okraść. Nie jestem zbyt odważna ani przebojowa, ale w tamtej chwili spontanicznie uderzyłam ją mocno w rękę, w chwili gdy próbowała wyciągnąć mu z kieszeni portfel. Z pewnością nie ja to uczyniłam. Nawet o tym nie pomyślałam. Złodziejka była zszokowana i natychmiast uciekła. Innym razem byliśmy w przyczepie wiozącej bardzo ciężkie pale i druty na ogrodzenie. Prowadził mój tata. Nagle odpadło nam koło. Ojciec stracił kontrolę nad pojazdem. Rzucało nami z jednej strony drogi na drugą. W pewnej chwili zauważyliśmy jadący w naszym kierunku samochód. Ojciec wpadł w panikę. Ja zaczęłam się modlić: „O mój Boże, proszę, pomóż mi! Pomóż!” W następnej chwili, możecie w to nie wierzyć, samochód niespodziewanie się zatrzymał! Wyglądało, że zrobił to z własnej woli. Uniknęliśmy wypadku. Najważniejsze było jednak to, że ludzie jadący w samochodzie za nami, którzy nie mogli się zbliżyć z powodu wylatujących na drogę pali, zatrzymali się i okazując wiele serdeczności pomogli nam uprzątnąć szosę. Pomogło nam wiele osób! Byłam zaskoczona i gorąco dziękowałam Bogu.

Pielgrzymka łaski

Odczuwałam Jego miłość w wielu sytuacjach. Opowieść o tym, w jaki sposób dotarłam w tym roku do Puttaparthi (w grudniu 2007 r.), jest również niezwykła. Mój mąż i ja chcieliśmy przyłączyć się do grupy węgierskiej, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Kiedy do odjazdu zostało tylko dwa tygodnie, otrzymałam telefon od znajomej pani mającej biuro w Budapeszcie. Powiedziała, że uczestnicy grupy zebrali wystarczającą ilość pieniędzy, żebym mogła wybrać się z nimi. Czuli, że powinnam to zrobić, ponieważ jestem ich narodową koordynatorką. Mogli zapłacić za bilet dla mnie i dla mojego synka. Niestety, mąż był z tego wyłączony.

Z jednej strony, byłam poruszona prezentem przekazanym mi przez Sai Babę za pośrednictwem drugich osób. Czułam Jego obecność, czułam, że wzywa mnie z grupą do Puttaparthi. Miałam widzenie, że dotyka mojego serca. Jednak z drugiej strony, znalazłam się w kłopotliwej sytuacji. Było mi smutno, że Baba wzywa jedynie mnie i mojego syna, a pomija męża. Mąż był tym zaniepokojony, ponieważ nasz syn miał zaledwie 15 miesięcy. Powoli jednak pogodził się ze wszystkim i rzekł sobie: „Jeśli Baba ich wzywa, powinienem ich puścić.” Zaczął praktykować nieprzywiązanie do mnie i do naszego dziecka. Gdy do podróży zostało jeszcze siedem dni, otrzymałam kolejny telefon. Dzwoniła liderka jednego z ośrodków, odpowiedzialna za organizację podróży do Indii. Powiedziała, że jedna z pań odwołała swój wyjazd i, że bilet otrzymuje mój mąż! Co więcej, mogliśmy spłacać go w ratach po powrocie! Potem, kiedy ta pani dowiedziała się, że mój mąż jest grafikiem, powiedziała: „O, bardzo dobrze! Zrobi coś dla mnie i nie będzie musiał zwracać tej sumy.” Tak oto cała ta podróż była prezentem od Sai! Okazuje nam Swoją miłość na wiele sposobów, przez różnych ludzi.

Inne doświadczenie przeżyłam kilka lat temu, podczas wizyty w Puttaparthi. Wielokrotnie widziałam, jak po stworzeniu wibhuti i ofiarowaniu go pobłogosławionej osobie, Swami bierze chusteczkę od siedzącej w pobliżu kobiety ze służb pomocniczych i wyciera w nią dłonie. Gorąco zapragnęłam otrzymać taką chusteczkę. Trochę znałam jedną z pań z ochrony. Kiedyś, gdy rozmawiałyśmy o naszych doświadczeniach, zaprosiła nas do siebie. W domu powiedziała: „Czy wiecie, co się stało? Pracowałam w mandirze, kiedy Sai Baba zmaterializował wibhuti. Był dość daleko ode mnie, przywołał mnie jednak i poprosił o chusteczkę. To było niezwykłe, ponieważ zawsze prosi o nią osobę znajdującą się najbliżej.” Następnie pokazała nam chusteczkę, którą dotknął Pan, i rzekła: „Wiesz, chciałabym ci ją dać.” Byłam poruszona. Sai Baba spełnił moje najgłębsze życzenie! Teraz, gdy któreś z nas źle się czuje, kładziemy ten święty kawałek materiału na chore miejsce. Swami dba o nas na wiele sposobów.

Gdy wracam myślami do ostatnich ośmiu lat życia, dostrzegam jak ogromnie się zmieniłam od momentu, gdy w 1999 r. otrzymałam pierwszy darszan. Jestem spokojniejsza i bardziej przyjazna. Pozbyłam się arogancji i zwyczaju trzymania się na boku. Uświadomiłam sobie, że nie różnię się od innych i zrozumiałam, jak bardzo ważna jest pokora. A co najważniejsze, jeśli mam jakiś talent, to muszę go wykorzystać do pomagania innym, a nie do zaspokajania własnych ambicji i pragnień.

Znak odpowiedzialności

To, jak zostałam koordynatorką narodową Węgier, jest także ciekawą historią. Kiedy wróciłam do kraju po pierwszej podróży, wstąpiłam do Organizacji Sai i zaczęłam wytrwale pracować, tłumacząc książki na język węgierski. Założycielką Organizacji była pani pełniąca od 13 lat funkcję koordynatorki krajowej. Przedtem długo mieszkała w Australii, ale kiedy poznała Bhagawana, poczuła, że musi przedstawić Jego przesłanie w swojej własnej ojczyźnie. Wróciła na Węgry i założyła Organizację Sai. Teraz pragnęła trochę odpocząć. Nie mogła jednak znaleźć osoby mówiącej po angielsku, która posiadałaby odpowiednie cechy charakteru i chciała ciężko pracować. Kiedy poznała mnie lepiej, pomyślała, że jestem odpowiednią kandydatką. Minęło jednak kilka lat, zanim mogłam objąć to stanowisko - potrzebowałam co najmniej dwu lat doświadczeń jako liderka ośrodka. W 2005 r., przed przyjęciem tej odpowiedzialności, wybrałam się z mężem do Puttaparthi. Zadawałam sobie pytanie: „Czy jestem właściwą osobą do tej pracy?” Potrzebowałam opinii Swamiego i czekałam na Jego znak. Pewnego dnia, w mandirze, krajowa koordynatorka Belgii zauważyła, że siedzę w sektorze ogólnym. Zaprosiła mnie do sektora koordynatorów i zapytała: „Sylwio, dlaczego tam usiadłaś?” Byłam wtedy zastępcą koordynatora krajowego. „Twoje miejsce jest tutaj. Dlaczego nie usiadłaś z nami z przodu?” Dla mnie było to potwierdzenie od Swamiego, że powinnam przyjąć tę rolę. Założycielka dodała: „Jesteś właściwą osobą. Odwagi. Nie bój się.” Poprosiłam więc o zgodę na siedzenie z koordynatorami krajowymi. Z czasem Swami wzbudził we mnie więcej wiary w siebie i dawał mi wskazówki poprzez głos wewnętrzny.

Słuchanie prawdziwej jaźni

Nauczyłam się ufać swojemu wewnętrznemu głosowi i sumieniu. Pewnego dnia kiedy siedziałam w pierwszym rzędzie, zobaczyłam panią z Brazylii, która na darszanach siedziała zawsze z tyłu, ponieważ się spóźniała. Poczułam, że powinnam ustąpić jej miejsca. Pomyślałam, że być może spóźnia się z ważnego powodu. Ponieważ nie byłam tego do końca pewna, zwróciłam się do swojego wewnętrznego Baby: „Proszę Cię, Sai Babo, wskaż mi, czy postępuję właściwie, oddając jej miejsce. Jeśli mam rację, to proszę, otwórz okno gdy będzie odbywał się darszan i spójrz na mnie.” Baba przyjechał samochodem po kilku minutach, odsunął okno i spojrzał mi prosto w oczy! Natychmiast zrozumiałam, że to co czuję wewnątrz, jest dobre. Spotkałam później tę panią. Powiedziała, że jest lekarką w Szpitalu Ogólnym i ma mnóstwo pacjentów. To mnie całkowicie upewniło, że muszę wierzyć w siebie i podążać za wskazówkami serca. Po kilku tygodniach wydarzyła się inna sytuacja, dotycząca pani, która w krótkim czasie miała wyjechać z Puttaparthi. Ponownie jak poprzednio, siedziałam w pierwszym rzędzie i ponownie poczułam, że powinnam oddać jej swoje miejsce. Ale znajoma odwiodła mnie od tego pomysłu. Swami podszedł blisko nas i nagle odwrócił twarz w inną stronę. Mijając mnie, spojrzał na mnie. Był to dla mnie znak, że źle postąpiłam. Przypomniał mi, że powinnam słuchać tego, co mi podpowiada głos wewnętrzny, a nie tego, co mówią inni. On jest we mnie, prowadzi mnie i uczy. Czułam to nieustannie. Ta pewność siebie pomogła mi wypełniać obowiązki koordynatora krajowego z większą wiarą we własne siły. Cieszyłam się w roku 2006, robiąc prezentacje na spotkaniu z młodymi ludźmi. Mieliśmy wykład o „duchowości w małżeństwie” i o tym, jak Sai Baba prowadzi nas przez życie, wskazując nam drogę do samorealizacji.

W Budapeszcie mieliśmy okazję wykonywać wiele czynności służebnych. W tamtym roku wybudowaliśmy dom na wsi dla ubogiej kobiety. Zebraliśmy się wszyscy i zrobiliśmy to samodzielnie. Rozdajemy żywność bezdomnym, odwiedzamy starszych ludzi, rozmawiamy z nimi, wystawiamy przedstawienia, żeby sprawić im radość i obdarowujemy rzeczami, których potrzebują. W innych miastach pracujemy w domach dziecka – urządzamy zawody sportowe i zręcznościowe. Pomagamy biednym rodzinom zarobić na życie. Swami nieustannie nas testuje i uczy na różne sposoby. Na tę pielgrzymkę (grudzień 2007 r.) przygotowaliśmy obszerny program bhadżanowy. Ćwiczyliśmy bardzo intensywnie, z powodów o których On wie najlepiej, ale nie mieliśmy okazji wystąpić przed Nim. Zaakceptowaliśmy to jako Jego wolę. Dzięki programowi muzycznemu bardzo wiele zyskaliśmy. Spędziliśmy razem wiele dni – śpiewając, praktykując i ciężko pracując. Dzięki temu rozwinął się w nas duch zespołowy. A to wielki plus dla Organizacji. Teraz pragnę jedynie być dobrym instrumentem w Jego rękach i odnaleźć w sobie Boga.

          Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01Jan08/07-Szilvia.htm-styczeń-2009  tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 47  -  lipiec-sierpień-wrzesień 2009

 

[1]Pure Love - Czysta Miłość
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.