numer 47  -  lipiec-sierpień-wrzesień 2009

Niezwykłe chwile spędzone z Boskim Mistrzem

Wywiad z panią Rani Subramanian – część ostatnia

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01NOV08/14-h2h_special.htm

     Pani Rani Subramanian od prawie sześciu dekad jest pobożną i oddaną wyznawczynią Baby. Ma 85 lat. Pochodzi z Tamil Nandu. Przybyła do Bhagawana w 1950 r. Bhagawan nazywa ją czule „Rani Maa”. Jej życie przypomina kufer wypełniony skrzącymi się skarbami zebranych doświadczeń. Rani Maa szczerze poszukuje duchowości. Obecnie mieszka w Puttaparthi, dzieląc się budującymi wspomnieniami z entuzjastycznymi wyznawcami. Czyni to z głębokim przekonaniem, wnikliwością i wiarą.

Kariera męża pod opieką Pana

Przed tą wizytą, podczas wcześniejszej rozmowy ze Swamim, powiedziałam: „Swami, mój mąż przeżywa trudne chwile. Jest bardzo przygnębiony, ponieważ nie dostał stanowiska, które mu się należy.” Mąż liczył na stanowisko dyrektora służby zdrowia. Nie doszło do tego ze względów politycznych. Otrzymał je bratanek ministra, mimo niższej pozycji zawodowej. Mąż musiał składać mu raporty, co sprawiło, że zastanawiał się, czy nie zrezygnować z pracy. Wszystko to działo się w czasie, gdy przebywałam w Delhi i pomagałam siostrze przy porodzie. Był sam, bardzo zdenerwowany. Odczuwał silną potrzebę przyjazdu do Puttaparthi i zobaczenia Swamiego. Pomyślał, że nikt poza Swamim, nie przyniesie mu takiej ulgi i tak dobrze mu nie doradzi. Nie poinformował mnie jednak o swoich planach. Niezauważony, pojawił się w aśramie od strony Indore i udał do wujka Kasturiego. Przedstawił mu się i poprosił o sposobność zobaczenia Baby. Pan Kasturi powiedział: „Baby tu nie ma! Nie możesz go zobaczyć. Wracaj.” Mój mąż był bardzo zawiedziony. Postanowił wrócić do Indore. W tej samej chwili do Puttaparthi wjechał Baba. Poszedł prosto do swojego pokoju, posłał po pana Kasturiego i polecił mu: „Jest tutaj Subramanja, mąż Rani Maa. Natychmiast przyślij go do Mnie na górę!” Mój mąż udał się do Swamiego i otworzył przed Nim serce. Wyznał, że trzymał tę sprawę w tajemnicy przede mną i nie wspomniał mi o wyprawie do aśramu. Swami odpowiedział mu tak: „Nie martw się o Rani Maa. Należy do mnie. Zaopiekuję się nią.” Mąż oświadczył, że chce zrezygnować z pracy. Swami odrzekł: „Nie. Nie możesz tego zrobić. Ruszaj w drogę powrotną, pomogę ci. Zajmie to trochę czasu, pozostaw jednak wszystko Mnie.” Mąż spędził kilka dni z wujkiem Kasturim i wrócił do domu o wiele spokojniejszy. Działo się to jakiś czas temu, a teraz, w Kodaikanal, Swami poprosił mnie do Swojego pokoju i o wszystkim mi opowiedział. Powiedział: „Napisałem list do Subramanjam.” Podyktował go panu Raja Reddy. List był napisany dobrą angielszczyzną, ładnym pismem odręcznym. Wręczył mi go i kazał czytać. Wyjaśniał w nim, że powinniśmy nieustannie przestrzegać dharmy (właściwego postępowania), a resztę pozostawić Bogu. Był to długi list, na 3-4 strony, i zawierał mnóstwo porad duchowych. Zwykle ludzie wypełniają dharmę tylko częściowo, a częściowo grzęzną w adharmie (nieprawości). Dlatego postępują źle. W tym liście Swami powiedział: „Wszystko nastąpi we właściwym czasie. Trzymaj się dharmy, resztę pozostaw Mnie.” Kiedy przeczytałam list do końca, zapytał: „Rani Maa, czy to dobry list?” Odrzekłam: „Swami, skąd to pytanie? Kim jestem, żeby komentować to co napisałeś?” Wyjaśnił: „Nie, musisz wiedzieć co powiedziałem twojemu mężowi i poczuć radość, że dałem mu dobrą radę.” Odparłam: „Swami, skoro tak napisałeś, to tak ma być. Czy mogłabym robić jakieś uwagi?” Swami wysłał list. Po kilku latach mój mąż złożył apelację, wyjaśniając, że wyrządzono mu krzywdę. Pan Vardan, pełniący wtedy funkcję sekretarza stanu Madhya, był naszym drogim przyjacielem. Skierował tę sprawę do komisji sprawiedliwości. Inicjatywa pana Varadana skłoniła premiera i ministra zdrowia do naprawienia zła i stworzenia dla męża dodatkowego stanowiska dyrektora służby zdrowia, co było ewenementem w historii stanu. Był to cud Baby! Kilka miesięcy po tym incydencie zwołano w Indore konferencję stanową, pod kierownictwem bratanka ministra. Uczestniczyli w niej wszyscy dyrektorzy, reprezentujący poszczególne dystrykty stanu Madhya. Konferencja się rozpoczęła, dyrektor powiedział kilka słów i nagle stracił przytomność. Mój mąż siedział obok niego i złapał go, gdy upadał. Zabrano go natychmiast do szpitala, jednak nie przeżył. W konsekwencji, mój mąż został wyznaczony na dyrektora i opuścił swoje dotychczasowe stanowisko. To ilustruje słowa Swamiego: „Wykonuj dharmę, rezultaty przyjdą w odpowiednim czasie. Zostaw to Mnie.”


Amrita (boski nektar)

Pewnego dnia, wiele lat temu, Swami rozdzielił między nas amritę. Nie przypominam sobie, żeby powiedział coś ważnego na temat znaczenia amrity. Po prostu stwierdził, że otrzymując ją mamy wielkie szczęście. Wspominając tę chwilę rozumiem dzisiaj, że zawsze działamy z poziomu świadomości ciała: „ja myślę, ja pracuję, ja słucham” i tak dalej. Co Swami próbował zrobić? Starał się usunąć z naszych umysłów świadomość ciała i ukazać nam naszą prawdziwą jaźń, atma swarupę. Amrita niesie w sobie bardzo ważne przesłanie. Często modlimy się: mritjorma amritamgamaja – prowadź nas od śmierci do nieśmiertelności. Śmierć ogranicza się tylko do ciała. Dusza nie podlega śmierci. Czym jest atma? Atma nie ma formy, lecz przenika ciało jako bezgraniczna moc. Dlatego Swami mówi: „Posiadacie w sobie wszelką potęgę, jesteście nieśmiertelni! Jakie więc macie powody do lęku i obaw?” My, cztery siostry, zostałyśmy naprawdę pobłogosławione! Nie przybyłyśmy prosić Swamiego o pomoc w sprawach materialnych, takich jak zdrowie i ziemskie dobra. Szłyśmy drogą duchową, to był nasz jedyny cel. Swami wielokrotnie pytał czy nie mamy problemów ze zdrowiem, my jednak nigdy nie rozpoczynałyśmy rozmowy na ten temat.

Przekształcanie niewiedzy w błogosławieństwo

Kiedy zgodnie z poleceniem Swamiego przyjechałyśmy do Kodaikanal, towarzyszyła nam nasza przyjaciółka, Saroja. Każdego dnia po powrocie z darszanu rozpaczliwie płakała. Spytałyśmy ją, dlaczego płacze. Odpowiedziała: „Swami mnie ignoruje, nie patrzy na mnie, ani się do mnie nie odzywa.” Trwało to przez kilka dni. Zwierzyła się z tej udręki kilku osobom. Próbowałyśmy znaleźć wytłumaczenie – że Swami czyni tak dla jej dobra, że uczy ją akceptacji. Nie przekonałyśmy jej jednak. Czuła, że Swami postępuje w ten sposób z jakiegoś ważnego powodu. Rozważyłyśmy kilka możliwości i modliłyśmy się gorąco do Swamiego, żeby wyjaśnił Saroji przyczynę swojego zachowania. Modlitwy sprawiły, że otrzymałam sen, w którym Swami powiedział: „Przekaż tę wiadomość Saroji. Wiem, że płacze, to ją pocieszy. Kiedy pan domu zaprasza gości, to kim się zajmuje – rodziną czy gośćmi? Ci, którzy są blisko Mnie, ci którzy należą do rodziny nie powinni myśleć, że ich ignoruję! Jesteście jak pasterki gopi, żyjecie dla Mnie, nieustannie zastanawiacie się jak postąpić, żeby uradować Swamiego. Jesteście rodziną!” Kiedy obudziłam się rano, opowiedziałam ten sen Saroji. Była uszczęśliwiona.

Swami stwierdził niedawno w dyskursie, że starzy wyznawcy nie mogą niczego oczekiwać. Powinni z radością ustąpić miejsca nowoprzybyłym, aby i oni mogli otrzymać nauki i przewodnictwo Swamiego. Kiedyś powiedział do mnie: „Rani Maa, tak dużo dostałaś! Czego chcesz więcej? Zrób miejsce dla nowo przybyłych! Bądź zadowolona i szczęśliwa. Nie zazdrość innym. Oni potrzebują Mojej pomocy. Ty już ją dostałaś. Teraz tym żyj!” Ostatnie interview miałam w 1984 roku!


Większa dbałość o jaźń, więcej łaski

Warto w tym miejscu przytoczyć inną wypowiedz Swamiego. „Jeśli nie będziecie praktykowali tego, co wam raz powiedziałem, zignoruję was.” To bardzo przypomina pójście do szkoły z nieodrobionymi lekcjami! Przypuśćmy, że powie: „Kochaj wszystkich, służ wszystkim”, a my po powrocie do domu będziemy się złościć, wszczynać kłótnie i nie pomagać, mimo nadarzających się okazji. Jaki sens miałby wyjazd do Swamiego po kolejne rady? Nie będzie z nami rozmawiał, dopóki nie zastosujemy w praktyce tego, co otrzymaliśmy. Atma (jaźń) obdarza nas potęgą mądrości i mocą. Zdarza się, że pewne osoby w rodzinie kochamy bardziej, ponieważ są sympatyczne, a inne mniej, bo są gruboskórne. Nie powinniśmy tego robić! Swami mówi, że boska miłość jest bezwarunkowa, a ludzka miłość pełna zastrzeżeń. „Dlaczego martwisz się tym, jacy są inni? Zajmij się swoim postępowaniem! Jeśli pragniesz Mojej łaski rozwijaj w sobie bezwarunkową miłość! Kochaj wszystkich jednakowo, bez stawiania warunków!” Fakt, że jesteśmy dobrzy, pomaga nam w rozwoju duchowym, ale nie wpływa znacząco na innych. Jeśli chcą dobrze postępować, sami się muszą o to postarać.


Praktykowanie prawdziwej mądrości

Swami zapytał kiedyś starych wyznawców domagających się padamaskaru (pozwolenia dotknięcia Jego stóp): „Dlaczego biegacie za Moim fizycznym ciałem, prosząc o padamaskar? Możecie zawsze widzieć się ze Mną w swoich sercach i wykonać tam tyle padamaskarów, ile zapragniecie. To przyniesie o wiele lepsze rezultaty, ponieważ uczynicie to raczej w świadomości ducha, niż w świadomości ciała.” Dlaczego biegamy za fizyczną formą Swamiego? Czyniąc tak, ograniczamy do ciała nie tylko siebie ale i Jego! To nie jest dźńana (mądrość)! To ignorancja! Dlatego Swami podkreśla, że oddanie musi kroczyć ramię w ramię z mądrością. Medytację musi poprzedzać mądrość i oddanie. Czym jest medytacja? Nie polega ona na siedzeniu w pewnej postawie. Żeby medytować, trzeba głęboko wejść w siebie i osiągnąć doskonałą harmonię wewnętrzną. W przeciwnym razie możemy w najlepszym wypadku mówić o kontemplacji. Medytacja przychodzi po wielu latach sadhany, czyli duchowych praktyk. Swami mawia: „Najpierw praktykuj przebywanie w Mojej obecności.” Jeśli nieustannie rozmawiasz ze Swamim w swoim sercu, znika potrzeba przyjazdu do Puttaparthi i otrzymania interview. On jest wszystkim - twoją matką, ojcem, towarzyszem, przyjacielem. Otwórz przez Nim serce i dziel się wszystkim. Musisz rozwinąć pewność, że przebywa w tobie. W liście Swami mówi o „duchowej łączności (communion) z Bhagawanem”. „Musicie nieustannie ze Mną rozmawiać.” Ponieważ rozmawiając z Nim, praktykujecie i doświadczacie Jego obecności jako czystej świadomości przez cały czas, staje się to medytacją. Czym jest czysta świadomość? To wiedza, że ciało nie ma wielkiego znaczenia. Jest tylko okryciem dla czystej świadomości, atmy. Mam wiele doświadczeń, mimo, że rzadko chodzę teraz na darszan – najwyżej dwa, trzy razy w miesiącu. Nie rozmawiam z fizycznym Swamim ani nie podaję Mu listów. Kiedy osiągasz mądrość, Swami pomaga ci na wiele cudownych i niezwykłych sposobów. Sprawia, że czujesz radość. Jeśli chodzi o moje siostry i o mnie, to Swami uczył nas etapami. Na początku przynosiłyśmy Mu kwiaty, kamforę i inne rzeczy. Nawet wtedy kazał nam czytać książki. Mawiał: książki które zawierają upadesze[1] guru i książki Swamiego pomogą wam. Swami posiada własny sposób podsuwania rad w stosownej chwili. Przekazuje je poprzez książki. W tamtych czasach nie kupowałam książek. Te, które się obecnie publikuje, zawierają mnóstwo informacji – „Sai Darshan”, „Saicology”, „Sai Sandesh”, żeby wymienić kilka. „Sai Sandesh” pomaga zrozumieć organizację aśramu. Autor tłumaczy, dlaczego jest ona właśnie taka. Jesteśmy skonsternowani, jeśli jakaś osobistość czasami dostaje w aśramie przywileje. To co się dzieje w Prashanti Nilayam, nie jest naszą sprawą. Pozostawmy to Swamiemu. Swami mówi: „Zrób wszystko, co możesz. Ja zrobię resztę!” Oczekuje od nas doskonałego postępowania. „Trzy czwarte czasu poświęć na autoanalizę, a jedną czwartą na praktykę duchową.” Może to być powtarzanie boskiego imienia, medytacja, śpiewanie badżanów, czytanie i badanie siebie: ‘Jak dzisiaj postępowałam? Pomogłam czy odprawiłam proszącego o pomoc? Czy byłam dla wszystkich uprzejma?’ Musimy usunąć różnice w postrzeganiu. Adwajtam to nic innego jak jedność. Módlmy się nawet za terrorystów! Pozostaje to w harmonii z wiedzą duchową. Swami mówi: „Wszyscy odgrywacie role na scenie świata. Czy grając, możecie się koncentrować na grze innych? Pozostajecie na scenie jedynie przez krótką chwilę. Skupcie się na tym, żeby z powodzeniem zagrać własne role! Wykonajcie dobrze każdą z nich. Jeśli jednak będziecie się z nimi identyfikować, spotka was rozczarowanie. Zajmijcie się tym, co dzieje się w was. Nie martwcie się zdarzeniami zewnętrznymi.”

Uwierzcie we współczucie Swamiego

Pozwólcie, że opowiem o wydarzeniu doskonale ilustrującym wszechobecność Swamiego. Mieszkaliśmy wtedy w Nagpur. Mój syn miał około 8-9 lat i uwielbiał jazdę na rowerze dla dorosłych. Dostał rower odpowiedni do swojego wzrostu, ale go nie używał. Wtedy wsiadł na duży rower i trzymając w ręku piłkę, pojechał pobawić się z przyjaciółmi. Po skończonej zabawie wracał do domu. Nie był wystarczająco wysoki, żeby porządnie usiąść na siodełku i pedałować. Musiał stać. Nagle, w pobliżu rowu, sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Wypuścił piłkę, przeleciał nad kierownicą na drogę i został przygnieciony przez rower. Był posiniaczony i umazany błotem. Na szczęście nie połamał kości. Pchając rower, dotarł do domu. Jego widok mnie przeraził. Natychmiast skontaktowałam się z lekarzem. Przyjechał po dwóch godzinach i zbadał go. Syn gorączkował i lekarz podejrzewał posocznicę. Posocznica może mieć fatalne skutki, jeśli nie jest szybko zaleczona. Poradził, żebym jak najprędzej podała synowi lekarstwo. Niestety, nie było mojego męża. Lekarz oświadczył, że w mieście nie kupię lekarstwa, ponieważ trwa strajk. Nie mają go również w szpitalu. Muszę sobie jakoś radzić. Natychmiast pomyślałam: „Jak mogłabym zostawić moje dziecko samo?” I zaczęłam się modlić do Swamiego. Po chwili wstąpiła do nas Madhavi, moja przyjaciółka, studiująca w szkole dla pielęgniarek. Gorąco dziękując Swamiemu, powierzyłam syna jej opiece, poprosiłam stojącego przed naszym domem policjanta, żeby usiadł obok mnie w samochodzie i pojechałam do apteki. Była zamknięta i nigdzie nie widziałam aptekarza. Udałam się więc do jego domu. Tam również go nie było. Swami zawsze sprawdza naszą wytrwałość! Jego pomoc przychodzi w ostatniej chwili, gdy uczynimy wszystko co możliwe! Zastałam jednak żonę aptekarza, panią Banerjee i zapytałam, kiedy spodziewa się powrotu męża. Odrzekła, że mąż nadzoruje pracę w ich hotelu, na dachu budynku mieszczącego aptekę. Powinien wrócić około 20:00. Usiadłam, modląc się do Swamiego. Tuż przed 21:00 pod dom podjechał na motocyklu jakiś pan i oświadczył, że mąż pani Banerjee prosi o klucze od apteki. Pani Banerjee podała mu je, a ja pojechałam za nim. I tak spotkałam pana Banerjee, który wręczył mi lek. Pospieszyłam do domu i podałam go synowi. Po kilku dniach syn odzyskał zdrowie bez żadnych komplikacji. Kilka miesięcy po tym incydencie, Prathima, moja siostra mieszkająca w Delhi, udała się do Puttaparthi po darszan Swamiego. Po tej wizycie zatrzymała się na kilka dni u nas w Nagpur i opowiedziała nam, co ją do tego skłoniło. Kiedy zjawiła się w Prasanthi Nilayam, Swami poprosił ją na górę i zapytał: „Jak czuje się Jawahar (mój syn)? Czy dobrze?” To ją zdziwiło. Odpowiedziała: „Swami, dlaczego pytasz? Jest zdrowy.” Rzekł: „Nie wiesz? Niedawno uległ poważnemu wypadkowi. Czy Rani Maa nic ci nie mówiła?” „Nie, Swami! Powiedz mi, proszę, co się stało?” Wówczas Swami opowiedział jej całe to zdarzenie ze Swojego punktu widzenia: „Jechał na rowerze i upadł. Mógł się bardzo poważnie zranić w głowę. Ale ponieważ Rani Maa nieustannie modli się do Mnie o opiekę nad swoimi dziećmi, jestem zobowiązany spełnić jej prośbę. Jak tylko się zorientowałem, że ma wypadek, udałem się tam, wziąłem go na ręce i uchroniłem od nieszczęścia.”

Rozmowa z Bogiem w medytacji

Tamto wydarzenie dowodzi wszechobecności Swamiego. Rozmawiałam z Nim przez cały czas i modliłam się o opiekę nad dziećmi. Właśnie to ma na myśli mówiąc, że „rozmowa ze Swamim jest medytacją!” Medytacja, to stały kontakt z przebywającym w nas Bogiem (Antarjami) i nieustanna modlitwa o Jego przewodnictwo i wspieranie. Czym jest medytacja? Pamiętaniem o Bogu przebywającym w sercu i zapominaniem o świecie! To prośba o kierowanie każdą czynnością wykonywaną przez nas w ciągu dnia. To uciekanie się do Niego, szukanie Jego przewodnictwa. W miarę rozwoju duchowego, wewnętrzny głos podpowiada nam jak należy postąpić. Nie, już wielbię Pana przy pomocy lampek i kamfory. Swami nas prowadzi, pomaga nam i przesyła wiadomości - w pieśni, w książce lub przez drugiego człowieka. Te trzy książki, o których wspomniałam – „Sai Sandesh”, „Sai Darshan” i „Saicology” - odnalazły mnie w domu, nie szukałam ich. Bardzo mi pomogły. Jeśli nieustannie powtarzacie: „Swami, pomóż mi rozwinąć się duchowo, pozwól sprawiać Ci radość wszystkim, co robię”, to On wam pomoże.

Tej piosenki nauczyła mnie wnuczka, uczęszczająca do szkoły Swamiego: „Świat daje ci kwiaty, lecz Ja przyszedłem ofiarować ci Siebie”. Każda linijka tej pieśni uwielbienia głosi adwajtę (niedwoistość). Śpiewając ją, czuję się podniesiona na duchu.

Pewna staruszka powiedziała mi, że boli ją całe ciało. Wyznała, że zapomina o tym, kiedy rozmawia o Bogu. Czuje się wówczas tak, jak gdyby nigdy nie zaznała cierpienia. Pragnie rozmawiać o Nim nieustannie. To wskazuje, że wzniosła się na wysoki poziom i mówi prawdę. Swami powtarza: „Bądź naturalna, szczera, rób wszystko, co możesz - i patrz jak unoszę cię w górę!”

„Nie mogę ich zawieść.” – Baba

Córka i ja marzyłyśmy, żeby jej dzieci uczyły się w szkole Baby. Ja pragnęłam tego bardziej niż inni. Zięć nie miał jednak ochoty wysyłać ich do Puttaparthi. Czuł, że wskutek otrzymanego tam wykształcenia mogą nie poradzić sobie w realnym świecie, bo będą inaczej rozumiały i traktowały życie. Nie chciałam go zmuszać do zmiany decyzji, mimo że chodziło o moje wnuki. Postanowiłam pomodlić się do Swamiego. Pojechałam do Puttaparthi, zajęłam pokój i przez 40 dni modliłam się, aby uczyły się blisko Niego. Następnie poprosiłam córkę, żeby ponownie porozmawiała z zięciem. Kiedy to zrobiła, stwierdził: „Może to dobre. Spróbujmy.” Zmienił zdanie! Córka złożyła podanie o przyjęcie dzieci. Dhruv, mój wnuczek, był w 8 klasie, a dziewczynki w 6 i 7. Uczyli się w Valley School, w Bangalore. Zawiadomiono moją córkę o terminie testu Dhruv. Wtedy zwróciła się do mnie: „Mamo, zabierz Dhruv do Puttaparthi. Ucz go angielskiego i innych przedmiotów, ponieważ ja muszę zostać w Bangalore.” Tak więc, na miesiąc przed przyjęciem do szkoły, ja i mój wnuczek przyjechaliśmy do Puttaparthi. Swami przydzielił nam ładny pokój w budynku po stronie wschodniej, bardzo blisko mandiru. Było nam w nim wygodnie. Na kilka dni przed przyjęciem, około 21:00, gdy zamierzaliśmy pójść spać, usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi. Jakiś mężczyzna powiedział: „Proszę natychmiast wysłać ze mną swojego wnuka. Chce z nim rozmawiać pan Kutumba Rao.” Zastanawiałam się, dlaczego Kutumba Rao (pełniący wtedy funkcję sekretarza aśramu) zapragnął porozmawiać z Dhruv. Postanowiłam wybrać się z nimi. Lecz mężczyzna nie zgodził się na to, twierdząc, że pan Rao chce rozmawiać wyłącznie z Dhruv. Wysłałam go zatem z tym dżentelmanem. Kiedy wnuk wrócił, zapytałam o czym rozmawiali. Druv wyjaśnił, że odpowiadał na różnego rodzaju pytania. Do testu pozostała tylko doba, a my wciąż nie otrzymaliśmy karty wstępu na egzamin! Zaniepokojona skontaktowałam się z córką i okazało się, że ona również jej nie dostała. Usiadłam więc w pierwszym rzędzie i kiedy Swami zbliżył się do mnie, powiedziałam: „Swami, obiecałeś nam, że Dhruv zostanie przyjęty, a nie ma karty. Jak zda test?” Swami odrzekł: „Brak karty? Nie martw się o kartę! Wyślij go na test bez karty.” Nalegałam: „Swami, to oznacza kłopoty! Jeśli nie będzie miał karty, wyrzucą go.” Swami odparł: „Czy ci nie mówiłem? Ja się tym zajmę. Niech pójdzie i weźmie udział w teście.” Rano wysłałam wnuka na egzamin bez karty przyjęcia. Nikt go nie zatrzymał. Podał swoje nazwisko i pozwolili mu przejść. Kierownik, pan Habbu, zaprosił go do środka. W chwili, gdy wypełnił test, został przyjęty do szkoły! Dopiero później dowiedziałam się, co się naprawdę wydarzyło. Pani Habbu była dobrą znajomą teściowej mojej córki, od dawna mieszkającej w Puttaparthi. Pani Habbu przyszła do niej w odwiedziny i teściowa wspomniała, jakie spotkało nas szczęście. A oto, co się stało: Swami osobiście podjechał samochodem do szkoły i powiedział panu Habbu: „Jutro zjawi się tu chłopiec bez karty przyjęcia. Nazywa się Dhruv Subbayya. Wpuść go. Bez względu na to czy zaliczy test czy nie zaliczy, przyjmij go. Wiesz dlaczego? Ponieważ ta rodzina jest Mi bardzo bliska i chcę to dla nich zrobić. Nie mogę ich zawieść!”

      Rozumiecie teraz, jak ważna jest nieustanna rozmowa ze Swamim! Nie odesłał wnuka, chociaż nie miał karty. Widzicie, co może uczynić wiara? Przyjrzyjcie się Jego współczuciu! Poszedł do szkoły, żeby pomóc uczniowi! Mądra i inspirująca książka „Sai Darshan”, napisana przez panią Selmę Diwan, wyjaśnia, kiedy zasługujemy na współczucie Boga. Określa, co powinniśmy zrobić, aby otrzymać wielką łaskę i stać się dobrymi wyznawcami. Bardzo trudno spełnić te warunki. Swami przyrzeka, że ten, kto im podoła, będzie otrzymywał Jego opiekę i pomoc przez całą dobę! Ta obietnica jest autentyczna i pochodzi bezpośrednio od Swamiego. Przeczytanie książki nie wystarcza. Dopiero praktykowanie i wprowadzenie w życie podanych w niej zasad przyniesie wam Jego łaskę.

Niebiańskie obchody święta Daśary w latach 50 i 60-tych

Obchody Daśary w latach 50 i 60-tych bardzo różniły się od dzisiejszych. Zwykle mieszkaliśmy w Patha Mandiram (Stary Mandir). Było to zanim przenieśliśmy się do Prasanthi Nilayam. Swami uczestniczył w procesji, niesiony w palankinie przez czterech mężczyzn. Naturalnie, zajmował wyższą pozycję od innych. My, wyznawcy, śpiewaliśmy bhadżany zwróceni do Niego twarzami idąc tyłem! Nie było tam dobrych dróg, a procesja rozpoczynała się późnym wieczorem. Potykaliśmy się na kamieniach i deptaliśmy po kolcach, ale to nam wcale nie przeszkadzało. Widzieliśmy tylko Swamiego. Było w nas tyle radości! Każdy wyznawca widział Swamiego inaczej. Niektórzy widzieli w Nim Boską Matkę, inni swoje osobiste bóstwo (iśta dajwata), tak jak chcieli Go widzieć. To było bardzo osobiste. W tamtych czasach szaty Swamiego były wspaniałe, zdobione brokatem i zari, ozdobną lamówką, ponieważ tego pragnęliśmy. Dziś nikt by w to nie uwierzył. W czasie Daśary Swami uosabia Boską Matkę i nie może być ubrany na pomarańczowo. Wyznawcy bogato Go przystrajali, a On na to pozwalał. Procesja obchodziła cała wioskę Puttaparthi, bardzo małą w tym czasie, przeciętą jedną czy dwiema drogami. Mieszkało w niej około 300 osób. Otoczenie przypominało las, nie było domów ani szos. Obchody kończyły się około 24:00 lub 1:00 w nocy, lecz nie czuliśmy zmęczenia. Chciałabym to podkreślić. Prawie wcale nie spaliśmy i nie jedliśmy, ponieważ w okolicy nie było sklepów. Otwarty był tyko jeden magazyn, w którym sprzedawano niskiej jakości ryż, soczewicę i inne produkty wymagające długiego gotowania. Dlatego wszystko przywoziliśmy ze sobą – rośliny strączkowe, olej i inne produkty – dwa pełne kufry. Ponieważ paliliśmy drewno z lasu, przygotowanie posiłków nie mogło być szybkie. Gotowaliśmy na dworze, bo nie było kuchni. Tak było w latach 50-tych.

Radosny darszan z huśtawką (dżula)

     Później wprowadzono w Prasanthi Nilayam darszan z huśtawką. Na zakończenie Daśary, to znaczy, w dniu widżajadasami[2], Swami zasiadał na dżuli, przepięknie udekorowanej girlandami kwiatów. Sam też był wspaniale ubrany. Wielbiciele śpiewali i łagodnie popychali huśtawkę. Działo się to w noc zwycięstwa nad złem. Nazwaliśmy tę uroczystość programem z huśtawką. Zaczynała się po kolacji, około 20:30. W tamtych czasach wszystko odbywało się bardzo nieformalnie. Po prostu siadaliśmy wokół huśtawki. Nie było żadnych przepisów. Jeśli przyszłam wcześnie, mogłam zająć dobre miejsce. Zmiany następowały stopniowo. Na urodziny Swamiego każdy mógł podejść, ofiarować Mu girlandę kwiatów i pozdrowić Go złożeniem rąk. Każdy mógł wejść, każdemu dawał tę szansę. Swami zwykle siedział na krześle. Matka Iśwaramma namaszczała Go olejem. Potem stawaliśmy w rzędzie i ofiarowywaliśmy Mu urodzinowe girlandy. Oczywiście, dzisiaj wprowadzono wiele zmian. Święta wyglądają zupełnie inaczej. Dwa razy dziennie otrzymywaliśmy padamaskar. Ponieważ była nas garstka, było to fizycznie osiągalne. Obecnie jest to niemożliwe, ze względu na wielką ilość przebywających osób.

Spełnienie najdroższego pragnienia

        Chciałabym się z wami podzielić zdarzeniem związanym z małą żółtą torebką, należącą teraz do mojej córki. Wcześniej, w latach 50-tych i 60-tych (XX w.), wyznawcy z New Delhi mieli dużo szczęścia. Nie wszyscy mogli wyruszyć do Puttaparthi na święto Daśary czy na obchody urodzin Swamiego, ale osoby, które tam przebywały ze względu na pełnione funkcje, przywoziły im prasadam. Ja jednak byłam z tego wyłączona, ponieważ mieszkałam w Indore, a tu nie było wyznawców Swamiego. Moje dwie siostry mieszkały w Delhi. Czasami, kiedy jechały do aśramu, mogłam się do nich przyłączyć, innym razem nie. Było mi smutno i użalałam się nad sobą słysząc o prasadam, które mnie ominęło. Zwracałam się w myślach do Swamiego: „Jestem bardzo nieszczęśliwa. Mieszkam w Indore, gdzie prócz mnie nie ma innych Twoich wielbicieli. Zebrałam złą karmę, skoro muszę przebywać w takim miejscu jak to.”

    Pewnego popołudnia do drzwi domu zadzwonił nasz kucharz. Podeszłam, żeby mu otworzyć i zobaczyłam na podłodze przed drzwiami małą żółtą torebkę. Zapytałam, czy należy do niego. „Nie, matko”, odpowiedział. Zdziwiona, otworzyłam ją. Ku mojemu najwyższemu zdziwieniu, okazało się, że jest wypełniona paczuszkami wibuti i kumkum. Uświadomiłam sobie, że Swami jest naprawdę wszechobecny. Pomyślcie! Rozpaczałam, że nie dostaję wibhuti i Bhagawan dostarczył mi je na próg domu! Takie jest współczucie Bhagawana. Przekazałam cenną torebkę mojej córce.

On słucha każdej modlitwy

Swami wie wszystko. Jesteśmy jedynie sadhudżanas, nieszkodliwymi ludźmi, a nie sadhus (ascetami). Modlimy się i to wszystko. Nie medytujemy i nie pokutujemy. Jednak gdy usłyszymy wezwanie Bhagawana i wyruszamy po raz pierwszy do Puttaparthi, On nas przemienia! Jak? Swami mówi, że jeśli rodzice modlą się za dzieci, On słucha. Jeśli prosimy, żeby nasze dzieci osiągnęły dobrą pozycję i zarabiały mnóstwo pieniędzy, słucha, lecz nie jest bardzo zadowolony. Kiedy jednak modlimy się, żeby nasze dzieci Go kochały i służyły Mu z całego serca, czuje ogromną radość i spełnia te życzenia. Myślę, że moja mama modliła się w ten sposób, ponieważ teraz z Nim jesteśmy– moje siostry i ja! Kiedyś powiedział, że nasza mama była bardzo pobożną kobietą. Umarła młodo. Pragnęła jedynie, żeby jej córki mocno trzymały się Boga. „Modlitwa waszej matki sprowadziła was tutaj.” Skąd dowiedział się tego? Nigdy jej nawet nie widział! Ta myśl umocniła moją wiarę, że On słucha szczerych i gorących modlitw. Chciałabym tu jeszcze dodać, że również moja babcia była bardzo bogobojną osobą i na pewno modliła się tak samo.

Otrzymuję zadanie od Boga

     Mój mąż został przeniesiony do Bhopalu. Jak pewnie wiecie, Bhopal jest stolicą stanu Madhya. To właśnie stąd wyruszyłam w swoją pierwszą podróż do Puttaparthi. Przypominam sobie zdarzenie związane z Bhopalem. Pewnego wieczoru w Prasanthi Nilayam Swami poprosił mnie na górę i zapytał: „Mieszkasz teraz w Madhya Pradesh[3], prawda?” Odrzekłam: „Tak, Swami. Przyjechałam z Bhopalu.” Zawsze pytał skąd przybywamy, ponieważ często zmieniałyśmy adresy. Wtedy rzekł: „Bhopal nie ma centrum służebnego Sathya Sai[4]. Ty założysz centrum służebne Sathya Sai.” I dał mi jabłko jako prasadam. Nie wiedziałam od czego zacząć, ale nie mogłam Mu tego wyznać. Bardzo się martwiłam. Nic nie powiedziałam, ale w środku było mi z tym bardzo niewygodnie. Modliłam się: „Swami, nie znam nikogo w Bhopalu. Mieszkam tam od niedawna. Nie mam doświadczenia.” Potem pomyślałam, że skoro Swami wybrał mnie do tego zadania, to na pewno pomoże mi je rozpocząć. Jest zawsze przy nas! Po powrocie zaczęłam rozpytywać przyjaciół, czy wiedzą o jakiejś grupie Śri Sathya Sai Baby. Pewna kobieta wskazała osoby pracujące w młynie. Byli to urzędnicy i robotnicy dniówkowi. Śpiewali bhadżany w każdy czwartek. Poszłam więc do młyna. Był ogromny, gdyż mieścił w sobie mieszkania dla pracowników. Nie wiedziałam, gdzie zapukać. Modliłam się: „Swami, zaprowadź mnie do właściwych drzwi.” Weszłam na pierwsze piętro i zapukałam. Otworzył mi nieznajomy pan. Zapytałam, czy słyszał w wielbicielach Sai. Odrzekł, że jest jednym z nich i zaprosił mnie do środka. W pokoju była fotografia Swamiego. „Co możemy dla pani zrobić? W jakim celu pani tu przyszła?” Opowiedziałam mu o poleceniu z Puttaparthi i zapytałam, czy może mi pomóc. Odrzekł: „Tak, matko. O jaką pomoc chodzi?” Poprosiłam o pokój, w którym moglibyśmy śpiewać bhadżany, prowadzić lekcje dla dzieci i kobiet, szerzyć słowa Swamiego i uczyć pieśni nabożnych. Odparł: „Dobrze, to żaden problem. Mamy salę modlitewną, możemy ją pani odstąpić.” Poprosiłam, żeby przyłączył się do nas i przyprowadził swoje dzieci. „W porządku. Pomożemy pani.” W tym czasie przebywała u mnie córka. Ją także zaprosiłam do współpracy. Zebrałam kobiety i rozpoczęłam kurs Bal Vikas. Nie miałam planu kursu, więc stworzyłam własny. Przy pomocy przyjaciółki skontaktowałam się z sekretarką klubu kobiecego i zaproponowałam, że odwiedzę klub i opowiem paniom o Swamim. Otrzymałam jej zgodę. Pewnego dnia ona, ja i dwie moje przyjaciółki wybrałyśmy się do klubu. Zobaczyłam tam kobiety zajęte grami, bilardem i kartami. Członkinie klubu wiedziały o mojej wizycie, ale nie były nią zainteresowane. Czekały na mnie tylko trzy czy cztery panie. To mnie nie zmartwiło. Zapaliłam lampę, lecz nie postawiłam zdjęcia Swamiego. Zamiast niego postawiłam na stole symbol Sarwa Dharmy, który ze sobą przyniosłam. Kobiety były sceptyczne. Myślały, że przyszłam nawracać je na Sai. Powiedziałam, że Swami jest ponad wszelkimi religiami i że nie zamierzam nikogo nawracać. To je uspokoiło. Zaczęłam od bhadżanów Tulsidasa. Zamknęłam oczy i zaśpiewałam dwie czy trzy pieśni. Kiedy je ponownie otworzyłam, ku memu najwyższemu zdumieniu, stwierdziłam, że w pomieszczeniu jest około 20 – 25 kobiet! Powiedziały, że chciałyby się do nas przyłączyć!

      Później złożyłam wizytę w kampusie firmy Bharat Heavy Electrical Limited. Spotkałam się z przewodniczącym, opowiedziałam mu o swoich dążeniach i wyjaśniłam, czym jest ośrodek służebny Śri Sathya Sai. Po otrzymaniu dodatkowych wyjaśnień był ogromnie zadowolony i ofiarował mi salę. Umieściłam w niej symbol Sarva Dharmy. W pracach w BHEL-u wzięło udział wielu przyjaciół z młyna. Pytali mnie, dlaczego nie powiesiłam zdjęcia Swamiego. Wyjaśniłam, że mogłoby to zniechęcić osoby, które lubią dyskusje. Po za tym, nie o to chodzi. Swami uznał, że postąpiłam właściwie. Podczas Swoich 60-tych urodzin Swami powiedział w dyskursie: „Kiedy coś rozpoczynacie, nie zabierajcie ze sobą mojej fotografii. To szkodzi organizacji. Nie reprezentuję jedynie formy Sathya Sai. Jestem uniwersalny. Postawcie tylko Mój symbol.

Pokonywanie wielu przeszkód

     Powołałam komitet, w którego skład wchodziło m.in. ośmiu czy dziesięciu pracowników młyna. Ten komitet w żaden sposób nie mógł zostać uznany jako Śri Sathya Sai Samithi. W tym czasie znajomy wybierał się do Puttaparthi. Dałam mu list i poprosiłam, żeby spróbował usiąść w pierwszym rzędzie i wręczyć go Bhagawanowi ze słowami, że to od Rani Maa. Informowałam w nim Babę o stworzeniu komitetu oraz podałam nazwiska przewodniczącego, sekretarza i pozostałych członków. Nie dodałam swojego nazwiska. Swami wziął list i po chwili zwrócił go ze słowami: „Nie zatwierdzam komitetu. Zabierz list z powrotem. Powiedz Rani Maa, że komitet jest nieodpowiedni i nie będzie funkcjonował. Oddaj jej list. Nie pobłogosławię go.” Ów pan wrócił i powtórzył mi słowa Bhagawana. „Swami powiedział, że komitet nie będzie działał. Trzeba powołać inny.” Usiadłam i zaczęłam się modlić. Wyjaśniłam Swamiemu, że nie znam tu żadnych wybitnych osób. Wkrótce potem spotkałam żonę gubernatora, panią Reddy. Na spotkanie z tą szanowną damą umówiła mnie przyjaciółka. Na wstępie pani Reddy spytała mnie o cel wizyty. Wyjaśniłam, że chcemy założyć w Bhopalu centrum służebne Śri Sathya Sai. Odrzekła mi bez ogródek, że nie chce mieć nic wspólnego z Sathya Sai Babą. „Nie wierzę w Niego. Proszę nie oczekiwać ode mnie żadnej pomocy.” To mnie zaskoczyło! Była taka szorstka. Na chwilę zamknęłam oczy i pomodliłam się o wskazówkę, jak mam teraz postąpić. Wewnętrzny głos podpowiadał mi, żebym się nie poddawała. „Dąż do celu, nie ustępuj!” Chociaż zdecydowanie kazała mi wyjść, nie zrobiłam tego. Zapytałam, dlaczego nie wierzy w Sai Babę. Oto, co mi odpowiedziała: „Byłam w Puttaparthi dwa razy. Raz zabrałam nawet ze sobą przyjaciela, żeby spotkał się ze Swamim. Zarządza młynami w Maduraju i jest bardzo zamożny. Miał bardzo chorego, 18-letniego syna. Towarzyszyłam im podczas pobytu w aśramie. Lekarze porzucili wszelką nadzieję. Powiedzieli, że chłopak długo nie pożyje. W Puttaparthi mój znajomy otrzymał interview. Poprosił Babę o błogosławieństwo i o uleczenie syna. Sai Baba odpowiedział, że syn wyzdrowieje. Niestety umarł. Dlaczego kłamał? Czyż może być Bogiem? Jeśli zdoła mnie pani przekonać, pomogę pani.” Próbowałam to zrobić. Powiedziałam: „Pani Reddy, proszę posłuchać, nie wiemy wszystkiego. Najpierw musimy pojąć sprawy duchowe. Tak mówi Bhagawad Gita. To wiedza. Nasze duchowe życie jest wiedzą. Nie powinniśmy ślepo trzymać się religii, ponieważ przyniesie nam rozczarowanie, niepokój i smutek. Przypominam sobie zdarzenie, potwierdzające tę myśl. Pewna kobieta z córką odwiedziła Puttaparthi. Córka była mężatką od zaledwie dwóch czy trzech lat. Lekarze zdiagnozowali u niej raka. Matka rozpaczała. Swami zawołał moją siostrę, która Mu służyła, i polecił jej opiekować się obydwiema paniami. Powiedział matce, że wszystko będzie dobrze. Po kilku dniach córka umarła. Siostra udała się do Swamiego i przypomniała Mu o obietnicy. Swami odrzekł: „Jestem Mangala Swarupą (ucieleśnieniem pomyślności). Czy mógłbym powiedzieć o czymś niepomyślnym? Mówię jedynie prawdę. Nie ma różnicy pomiędzy prawdą i nieprawdą, ponieważ bez prawdy nieprawda nie istnieje. To, czego oczekujecie wy, ludzie, jest złudzeniem. Przypuśćmy, że powiedziałbym tej kobiecie, że jej córka umrze za pięć dni lub za pięć miesięcy. Wówczas przez ten cały czas cierpiałaby dzień i noc. To samo dotyczy jej córki. Nie mogłyby spać, byłyby nieszczęśliwe i zrozpaczone. Czy przyszedłem siać niepokój i smutek, czy przynieść pokój? Nie mogę pracować z ludźmi na Moim poziomie prawdy. Nie mogą jej zrozumieć. To nie kłamstwo. Dla mnie cały wszechświat jest nieprawdą. Twój problem, jak zresztą problem każdego człowieka, jest sztuczny.” Swami twierdzi, że ślepa wiara nie przynosi pożytku. Potrzebne jest bhakti, oddanie.

Kiedy to wszystko powiedziałam, w pani Reddy nastąpiła całkowita zmiana. Pozwoliła ludziom zatrudnionym w domu gubernatora Raj Bhawana na udział w lekcjach. Poprosiłam ją, żeby została przewodniczącą komitetu, dodając, że nie chcę żadnego stanowiska. Pragnę być tylko posłuszna Swamiemu. Jednak po wielu dyskusjach zgodziłam się zostać dodatkową sekretarką. Teraz potrzebowałam wiceprzewodniczącego. Słyszałam o panu Datar Singhu, który cieszył się dużą popularnością i otrzymał w Anglii tytuł szlachecki. Poznałam go, ponieważ jego córki, podobnie jak ja, były oddanymi wielbicielkami Anandamoyi Ma. Zadzwoniłam do Datara Singha. Nie chciał przyjąć funkcji, tłumacząc, że jest sikhem a nasza organizacja ma charakter hinduski. Odpowiedziałam: „Fakt, że jest pan sikhem stanowi doskonały powód, żeby zostać wiceprzewodniczącym.” Nie zrozumiał mnie. Wyjaśniłam mu, jaka przyświeca nam idea. Nie szukamy różnic, nie podtrzymujemy żadnego kultu czy określonej religii. Kierujemy się jedynie miłością. Pragniemy zjednoczyć świat. „Wujku, modlisz się do Guru Nanaka. Nie każemy ci się modlić do Sai Baby. Po prostu użycz nam swojego nazwiska i zaakceptuj Jego misję. Nie musisz akceptować Swamiego, lecz Jego misję!” Zgodził się. Tak powstał komitet, mający za przewodniczącą żonę gubernatora, panią Reddy i za wiceprzewodniczącego pana Datara Singha. Pozostali jego członkowie byli wpływowymi ludźmi, zajmującymi ważne miejsce w społeczeństwie. Jakiś czas później do Puttaparthi udała się kolejna grupa, żeby pokazać Swamiemu listę członków nowego komitetu. Swami powiedział: „Bardzo dobry komitet. Powiedzcie Rani Maa, że jestem bardzo szczęśliwy. To odpowiedni komitet.” Kiedyś zwrócił się do mnie: „Zastanów się, co ci zwykli ludzie mogą zrobić dla innych? Im samym nie wiedzie się zbyt dobrze. Ludzie szanowani mogą założyć instytucję, na przykład, otworzyć koledż.” Wszystko, co robi Swami, jest celowe. Potrzebuje odpowiednich ludzi do wykonania określonej pracy we właściwym miejscu i czasie. Czy biedacy mogą założyć szkołę lub klinikę? Sposób, w jaki Baba zorganizował centrum służebne Sathya Sai w Bhopalu, był prawdziwym cudem. Potencjalni członkowie jeszcze się nie ujawnili, gdy Swami przesłał mi myśl wybiegającą naprzeciw Jego prośbie, żeby rozmawiać i przekonywać. Jeśli chcemy pracować dla Baby, jeśli pragniemy za Nim podążać, musimy pozbyć się ego – to najważniejsze. Porzuć siebie dla Niego: Twamewa sarwam. Wtedy On wkroczy w twoje życie.

Asystowanie w Jego świętych działaniach

Chciałabym opowiedzieć wam o pewnym wydarzeniu. Dotyczy ono mojej córki, Sheeli. Miała wtedy 10 lat. W tamtych dniach czas trwania badżanów całkowicie zależał od Swamiego. Pewnego razu, kiedy przebywałam w świątyni, podszedł do mnie pan Kasturi i powiedział, że Swami prosi moją córkę na górę. Ponieważ życzył sobie tego, natychmiast ją tam wysłałam. Pan Kasturi wprowadził Sheelę do pokoju, w którym przebywał Swami z małą dziewczynką. Jak zrozumiałam, miała poważne problemy z gardłem. Swami powiedział Sheeli, że chce przeprowadzić operację i zapytał, czy zechce Mu w tym pomóc. „Jeśli poproszę cię o nożyczki lub watę albo o cokolwiek innego, podasz mi to, dobrze?” Sheela niezupełnie rozumiała, o co prosi, ale wyraziła zgodę. Swami zmaterializował potrzebne instrumenty i leki, a potem przeprowadził zabieg. Po operacji, Sheela wróciła do sali badżanowej. Zapytałam ją: „Po co wezwał cię Swami?” „Amma, nie wiem. Zoperował małą dziewczynkę. Podawałam Mu nożyczki, watę i wszystko, o co prosił.” Czy możecie w to uwierzyć? Byłam oszołomiona. Nie muszę zaznaczać, że dziewczynka całkowicie wyzdrowiała!

Tylko On zna właściwe recepty

Pozwólcie, że przytoczę jeszcze jeden incydent. Gdy przyjechaliśmy do Nagpur Sheela miała około 10 lat. Zupełnie niespodziewanie dostała bardzo wysokiej temperatury. Konsultowaliśmy się z wieloma znanymi lekarzami, jednak żaden z nich nie potrafił wyjaśnić, skąd bierze się gorączka. Podejrzewali, że jej podłożem może być gruźlica. Wykonali testy, które wykazały, że Sheela jest zupełnie zdrowa. O co więc chodziło? W tym czasie wrócił z Delhi przyjaciel mojego męża, również lekarz. Zgodził się zbadać córkę. Stwierdził, że to nic poważnego. Niektóre dzieci mają zwolniony metabolizm, przejawiający się podobnymi objawami. Temperatura jednak nie opadała przez dwa czy trzy miesiące. Przestałam ufać medycynie. Poprosiłam męża, żeby pozwolił mi pojechać do Puttaparthi. Stwierdził, że tam nie ma lekarzy, ale zgodził się na wyjazd. Pojechałam z córką, bo pragnęłam zobaczyć Swamiego. Swami poprosił nas, żebyśmy zajęły część garażu, ponieważ nie ma wolnych pokoi. Tak więc moja córka, moja siostra (która też tam była) i ja zamieszkałyśmy w garażu. Swami zwrócił się do mnie: „Wiem, dlaczego przywiozłaś tutaj Sheelę. Ma wysoką temperaturę, prawda? Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Ale musisz zostać tu przez miesiąc.” Zabronił jej opuszczać pomieszczenie po 9:00 rano. „Nie może wychodzić na słońce.” Stwierdził: „Musisz być bardzo czujna. Jeśli wyjdziesz na dwór uprać ubranie, zamknij ją w środku. Ja również będę się o nią troszczył.” Po miesiącu Swami pozwolił nam wyjechać. W czasie tego miesiąca nie dawał jej żadnych leków ani nie mierzył temperatury. Ja też tego nie robiłam. Zrobił to mój mąż, kiedy wróciłyśmy do Nagpur – była normalna. Nie potrafię wytłumaczyć powodów, dla których Swami postępuje tak lub inaczej. 

Wypadek

W 1974 r. byłam w Chennai w odwiedzinach u krewnych ze strony męża. Na dzień przed powrotem do Bangalore poprosiłam syna, żeby przyjechał po nas o 6:00 rano, ponieważ chciałam wyruszyć możliwie jak najwcześniej. Syn wrócił od kuzynów bardzo późnym wieczorem. Mimo to przyjechał po mnie o wyznaczonej porze. Przed wyjazdem poszłam z moim wnukiem Dhruv do świątyni, żeby pomodlić się przed podróżą. Pragnęłam, żeby nabrał dobrych przyzwyczajeń. Oboje zaśpiewaliśmy Twamewa mata ća pita twamewa (O, Panie! Jesteś naszą matką, jesteś naszym ojcem…) i pokłoniliśmy się Bogu ze złożonymi dłońmi. Potem wsiedliśmy do samochodu: mój wnuk, teściowa mojej córki - Rajam i ja. Był z nami również mój mąż. Ponieważ jednak leciał do Delhi, wysiadł przy lotnisku. Był wczesny ranek i na drodze był bardzo mały ruch. Kiedy zbliżaliśmy się do Kolaru, syn zasnął za kierownicą! Nie zauważyłam tego, ponieważ pogrążyłam się w czytaniu 1008 imion Pana Wisznu, pragnąc odrobić zaniedbania z kilku ostatnich dni. Nagle usłyszałam głośny huk i zobaczyłam, że samochód uderza w pień wielkiego drzewa. Odskoczyły drzwi. Z tyłu na bocznym siedzeniu leżały robocze buty mojego syna, obite grubym metalem. Wstrząs cisnął je prosto w moje plecy. Z ręki wypadła mi torebka i poleciała na drogę. Było w niej zdjęcie Swamiego i wibhuti. Gdybyśmy nie zderzyli się z drzewem, wypadek miałby fatalne skutki, bo prawdopodobnie wpadlibyśmy do rowu lub w przepaść. Syn stwierdził, że nie jest ranny. Miał tylko stłuczony duży palec u nogi! Był jednak w szoku, zdezorientowany i zmieszany tym, co się wydarzyło. Nieustannie powtarzał: „Co ja zrobiłem?” Wnuczek również nie miał obrażeń, ale mocno się wystraszył i pytał, co się stało. Bardzo trudno było go uspokoić. Natomiast ja byłam ciężko ranna. Z nosa płynęła mi krew, miałam rozcięte czoło, obrażenia wewnętrzne, zerwane mięśnie i obruszone zęby, byłam posiniaczona i bolały mnie plecy, uderzone butami. Czułam wielki ból i nie byłam w stanie prosto stanąć. Rajam wyleciała z przedniego fotela i była nieprzytomna. Nie dawała znaku życia i syn obawiał się najgorszego. Przypominam sobie, że najpierw poprosiłam syna, żeby podał mi fotografię Swamiego i wibhuti. Syn wysiadł z samochodu, znalazł torebkę i rzeczy, które wypadły z niej na drogę. Nałożyłam wibhuti na czoło syna, wnuka, swoje i Rajamy. Następnie mocno nią potrząsnęłam, modląc się cały czas do Swamiego o przewodnictwo. Po chwili odzyskała przytomność. Myśląc o tym teraz, uważam, że największym cudem był spokój jaki odczuwałam podczas całego tego wydarzenia. Samochód był całkowicie rozbity, a mimo to Swami osłonił syna, żeby mógł się nami zająć. Dowiedzieliśmy się później, że Rajam miała tylko potrzaskaną szczękę i uszkodzone zęby. Modliłam się do Swamiego, żeby przysłał nam kogoś na pomoc. Po chwili zobaczyliśmy nadjeżdżającą ciężarówkę. Mój syn był wciąż w szoku. Jednak dzięki łasce Swamiego, ja byłam zupełnie opanowana i zatrzymałam ją. Poprosiłam kierowcę, żeby zawiózł nas do najbliższego ośrodka medycznego. Kierowca zgodził się na to. Obawiał się jednak, że nie zdołamy wspiąć się do środka. W tym momencie podjechało do nas auto. Byli w nim pielgrzymi z Tirupathi. Pan prowadzący auto zatrzymał je i ofiarował nam pomoc. Pasażerowie wysiedli i odjechaliśmy. Poprosiłam syna, żeby zadzwonił do mojej córki i siostry, poinformował je o wypadku, poprosił, żeby znalazły dla nas miejsca w szpitalu w Bangalore i przyjechały dwoma samochodami. Syn poszedł do budki telefonicznej i rozmawiał z nimi. Wtedy odezwał się mój wnuk: „Babciu, dlaczego Bóg nie zaopiekował się tobą, chociaż się do Niego modliłaś?” Odpowiedziałam: „Dhruv, nie rozumiesz! Bóg jest dobry. Oddał mi cały twój ból. Czułabym się okropnie, gdybyś był ranny. Z radością przyjmuję cierpienie, skoro ty jesteś zdrowy!

W międzyczasie odkryliśmy, że lekarz w ośrodku medycznym był wyznawcą Sai! Dostrzegł na naszych czołach wibhuti i zapytał, czy my również jesteśmy wielbicielami Bhagawana. Okazało się jednak, że nie może się mną zająć, ponieważ nie ma sprzętu do szycia ran. Udzielił mi pierwszej pomocy i prosił, żebyśmy odpoczęli. Było mu przykro, że nie może zrobić nic więcej. Powiedziałam, żeby się nie martwił i że jakoś zniosę ból. Trzy godziny później przyjechał po nas zięć z moją córką i siostrą. Syn siostry był chirurgiem w Szpitalu św. Marty w Bangalore. Siostra zobaczyła, że mam czarne oko. Zaczęła płakać, twierdząc, że zostanę kaleką do końca życia. Pocieszyłam ją mówiąc, że Swami się mną zajmie. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Bangalore.

Mój mąż wyjechał z Delhi do Lucknow na konferencję Międzynarodowej Organizacji Zdrowia poświęconą ospie. Zatrzymał się w ośrodku Ramakrishny. Na wieść o wypadku, wrócił następnego dnia do Bangalore. Po przyjęciu do szpitala zaczęłam poważnie niedomagać z powodu zawrotów głowy i dezorientacji. Miałam wrażenie, że podłoga wiruje pod moimi stopami jak wiatrak przy suficie! Lekarz oświadczył, że nie radzi sobie z tymi objawami i wzywa eksperta z Narodowego Instytutu Zdrowia Umysłowego i Neurologii. Przyszedł więc mnie zbadać dr Mani, dyrektor Instytutu i przyjaciel mojego męża. Uznał, że muszę się poddać operacji mózgu. Dopiero wtedy opuścił mnie spokój. Poczułam lęk. Powiedziałam dr Mani, że nie chcę operacji. Poprosiłam, żeby najpierw spróbował zastosować leki doustne. Jeśli nie poskutkują, uznam, że to boska wola i poddam się operacji, ale nie wcześniej. Mój mąż się zirytował, że sprzeciwiłam się opinii eksperta. Mimo to poprosił o radę swojego szwagra, jednego z najlepszych neurologów w Chennai, który, jak się okazało, był profesorem dr Mani. Szwagier stwierdził: „Posłuchaj jej. Powiedz dr Mani, że operacja może poczekać i niech spróbuje z lekami.” Zdecydowali, że będę otrzymywała lek trzy razy dziennie. Na wydobrzenie dali mi 24 godziny. Gorąco modliłam się do Swamiego, żeby uchronił mnie przed operacją. Następnego ranka okazało się, że zawroty głowy minęły. Kiedy przyszedł dr Mani, z radością go o tym poinformowałam. Rzekł: „Wspaniale! Operacja nie jest potrzebna. Musisz jednak przez miesiąc przyjmować leki.” Zgodziłam się bez protestu. Po trzech miesiącach, w czasie których wyleczono moje drobniejsze obrażenia, zostałam wypisana do domu.

Gdy byłam chora, wszyscy, w tym mój teść i teściowa, którzy przyjechali z Chennai, żeby mnie odwiedzić, byli bardziej zaniepokojeni tym wszystkim niż ja. To ja ich pocieszałam! Rajam miała jedynie uszkodzoną szczękę i całkowicie odzyskała zdrowie.

Niezwykła łaska

Przez kilka miesięcy po wypadku bolały mnie mięśnie. Modliłam się do Swamiego. Powiedziałam Mu, że nie zważam na ból, proszę Go jednak, żeby mnie pobłogosławił i pozwolił mi wygodnie siedzieć i medytować. W tym czasie miałam sen. Swami siedział przy ołtarzu naprzeciwko kapłana. Obaj, kapłan i Swami wylewali ofiary do poświęconego ognia śpiewając mantry. Zastanawiałam się, dlaczego sam Swami składa ofiarę. Bhagawan spojrzał na mnie i powiedział: „Składam ofiarę (mritjundżaja homa), która uchroni cię od śmierci!” Zrozumiałam, że gdyby nie łaska Swamiego, byłabym już martwa. Po pół roku mogłam wygodnie siadać i medytować.

Chcę powiedzieć, że łaska Swamiego jest dostępna dla wszystkich. Musimy jednak na nią zasłużyć przykładnym życiem i praktykowaniem Jego nauk. Tylko wtedy nas nią obdarzy. Nie wiedziałam, że będę miała wypadek. Dzięki łasce Pana, nikt inny nie został ranny! Kto by się nimi zaopiekował? Mój syn nie był wówczas nawet żonaty.

Jego wszechobecność

Na początku mamy wątpliwości, czy Swami jest Bogiem. On wie o wszystkich lękach, ponieważ zna nasze najtajniejsze myśli. Powiedział nam: „Macie wątpliwości. Dlatego musicie sprawdzić Moją wszechobecność. Jedynie w ten sposób możecie się przekonać, kim jestem. Tylko Bóg jest wszechobecny.”

Oto zdarzenie, które przekonało mnie o tym raz na zawsze. Jechałam pociągiem z Kalkuty do Delhi, pomóc siostrze oczekującej dziecka. Ponieważ byłam sama, kupiłam bilet w przedziale dla pań. Kiedy wsiadłam do wagonu, przekonałam się, że oprócz mnie nie ma w nim nikogo! Wcale się tym nie przejęłam. Potem przyszedł konduktor. Kiedy stwierdził, że jestem sama, polecił mi dobrze zamknąć drzwi, ponieważ niektóre regiony przez które mieliśmy przejeżdżać, na przykład Mughalsarai, są niebezpiecznie i znane z tego, że miejscowi rozbójnicy atakują przedziały dla pań. Przedział miał podwójne, ciężkie metalowe drzwi, zaopatrzone w klamki – po trzy na każdych. Udało mi się zaryglować wszystkie klamki w pierwszych drzwiach. Ku mojemu przerażeniu odkryłam jednak, że drugie drzwi są wygięte i nie można ich zamknąć. Robiłam wszystko co mogłam, kopałam je i pchałam, ale ani drgnęły. Odpadła więc kwestia odpowiedniego ich zamknięcia.

Wtedy przypomniałam sobie, że Swami zaleca nam wypróbować Jego wszechobecność. Usiadłam, zamknęłam oczy, powiedziałam Swamiemu, w jak kłopotliwym znalazłam się położeniu i zaczęłam śpiewać mantrę. W chwilę później usłyszałam w przedziale cichy szmer, a po nim głuchy odgłos przesuwanych drzwi. Pomyślałam, że Swami odpowiedział na moje modlitwy! Podeszłam do drzwi i proszę! Te wypaczone i zaklinowane drzwi zamknęły się lekko i dokładnie!

To doświadczenie oszołomiło mnie i poruszyło. Oddalona od fizycznego ciała Swamiego, dostałam niezbity dowód Jego wszechobecności. Nie spałam całą noc. Jak tylko znalazłam się w Delhi, opowiedziałam o wszystkim swoim przyjaciołom i siostrze! Odczuwam Jego wszechobecność kilka razy dziennie.

Wibhuti – potężny lek na wszystko

Tak się szczęśliwie złożyło, że mogliśmy zatrudnić kucharza. Był nim Himmata Rao, gorący wyznawca Pana Śiwy. Miał 40 lat, a jego żona trochę ponad 30. Nie mieli dzieci i bardzo się tym martwili. Bezskutecznie próbowali wszelkich możliwych środków - odwiedzali świątynie, biegali po lekarzach. W końcu zwrócili się do mnie. Ponieważ mój mąż był lekarzem, zostali zbadani i okazało się, że są zupełnie zdrowi. Himmat Rao widział jak modlę się do Swamiego i wiedział, że jest On moim guru. Nigdy jednak Go nie spotkał. Poradziłam mu, żeby jego żona wypijała rano i wieczorem szklankę wody z wibhuti i żeby oboje modlili się do Swamiego o dziecko. Podkreśliłam, że bez względu na to jak długo to potrwa nie mogą stracić wiary i muszą cierpliwie się modlić. Po kilku miesiącach urodził im się zdrowy syn! Co dwa lata przychodził następny i w sumie mieli sześciu synów! Byli ogromnie szczęśliwi. Himmat Rao prosił mnie, żebym zabrała go do Puttaparthi, ponieważ chciał zobaczyć Swamiego. Dzięki łasce Pana, mój mąż wybierał się do Chennai, więc podwiózł Himmata Rao do Bangalore samochodem. Tak się złożyło że ja również przebywałam w Bangalore, wykonując jakąś pracę. Zabrałam Himmata Rao do Puttaparthi. Doświadczył wielkiej łaski Bhagawana i miał szczęście otrzymać Jego darszan.

A oto inny przykład świadczący o potędze wibhuti. Miałam około 30-letnią pokojówkę. Jej mąż zniknął 10 lat temu. Pewnego pięknego dnia po prostu nie wrócił do domu i nie można było go odnaleźć. Bardzo się tym martwiła i prosiła mnie o pomoc. Poradziłam jej aby codziennie przyjmowała z wodą wibhuti Swamiego i modliła się do Niego o błogosławieństwo powrotu męża. Pokojówka modliła się przez kilka miesięcy. Pewnego dnia usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła je i zobaczyła na progu swojego dawno straconego małżonka! Powiedział, że jest mu bardzo przykro, że ją tak zostawił i oświadczył, że wrócił na dobre. Chociaż modliłam się o to wraz z nią, byłam oszołomiona. To jeszcze jeden dowód na to, że dla Swamiego nie istnieje nic niemożliwego.

Wibhuti leczy wszystko, jeśli jest przyjmowane regularnie i z wiarą – nie tylko choroby fizyczne i umysłowe, ale naprawdę wszystko. W Chennai miałam sąsiadkę, dobrze po dwudziestce. Była po prostu moją znajomą. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie. Zdziwiło mnie to, ponieważ bardzo mało ją znałam. Mimo to udałam się do jej domu. Powiedziała do mnie: „Jestem wyznawczynią Śirdi Baby. Słyszałam, że On i Sai Baba są jedną osobą. Czy możesz podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami?” Byłam u niej godzinę i opowiedziałam jej o kilku swoich przeżyciach. Kilka dni później ze zdziwieniem zobaczyłam ją na swoim progu. Wyjaśniła, że gdy się modliła, wewnętrzny głos polecił jej porozmawiać ze mną. Zapytała, czy mogłybyśmy wieczorem modlić się razem. Odparłam, że zwykle modlę się sama, skoro jednak skierował ją do mnie głos, postąpiłabym egoistycznie, gdybym się nie zgodziła. Od tego momentu każdego dnia, w pogodę i w deszcz, przychodziła do mnie o wyznaczonej porze. Zadawała mi pytania, a ja na nie odpowiadałam, opierając się na Bhagawad Gicie i na naukach Swamiego. Potem dowiedziałam się, że była żoną inżyniera, który kilka lat temu zmarł w Chennai na atak serca. Miała trójkę małych dzieci i była przygnębiona. Nie mogła spać nocami i brała środki nasenne. Poradziłam jej, żeby je odstawiła, bo może się uzależnić. Być może z tego powodu Swami, w swoim współczuciu, przysłał ją do mnie. Zamiast proszków miała wieczorem przyjmować wibhuti z wodą i modlić się do Bhagawana o sen bez tabletek. Prosiłam ją o cierpliwość, nawet jeśli to potrwa kilka miesięcy. „Myśl pozytywnie i nieustannie śpiewaj wybraną mantrę. Zapewnij Swamiego, że jeśli nie życzy sobie żebyś spała, to z radością spędzisz ten czas na śpiewaniu Jego imienia!” Po kilku miesiącach zasypiała bez pomocy leków i tak już pozostało. Teraz ma ponad 60 lat. Dzwoni do mnie co miesiąc i wciąż wspomina tamte wydarzenia.

Musimy myśleć pozytywnie i z wiarą. Wiara ma potężną moc. Pan ci pomoże, lecz musisz w Niego wierzyć. Zakończę pieśnią:

     Aum Mangala, Omkara Mangala, Guru Mangala,

    Gurupaada Man Raam Naam Japa Narai

    Rama Nama Japa Narai [3]

    Jab Tak Shwas Tahe Tanu Bheetar [2]

    Tab Tak Yaha Jaga Apanaara[2]

    Rama Nama Japa Narai [2]

    Maata Pitaa Suta Baandhava Naari [2]

    Jhooti Jagat Kalpana Saari [2]

    Aakhir Yaha Jaga Sapanaare [2]

    Rama Nama Japa Naari [2]

    Sri Raam Jaya Raam, Jaya Jaya Jaya Raam [2]

    Aum Sri Raam, Jaya Raam, Jaya

    Om Shaanthi, Shaanthi, Shaanthi

Pierwotny dźwięk OM jest pomyślny.

Guru przynosi nam szczęście.

Jego stopy przynoszą nam szczęście.

Śpiewaj imię Pana Ramy.

Śpiewaj imię Ramy nieustannie.

Dopóki oddychasz, ten świat należy do ciebie.

Śpiewaj imię Pana Ramy.

Wszelkie związki i krewni, matka, ojciec i

przyjaciele w rzeczywistości są nieprawdziwi.

To płody twojej wyobraźni. Świat jest snem.

Śpiewaj imię Pana Ramy.

Śpiewaj imię Pana Ramy, bo do Niego

należy zwycięstwo.

Śpiewaj imię Sai, śpiewaj Jego imię.

Niech zapanuje pokój! Niech zapanuje pokój!

z   http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01NOV08/14-h2h_special.htm   tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 47  -  lipiec-sierpień-wrzesień 2009


[1]upadesza - rada

[2]widżajadasami – dzień zwycięstwa nad złem

[3]pradesh – stan

[4]Ośrodek Służebny Śri Sathya Sai – Śri Sathya Sai Seva Samithi.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.