numer 44 - październik-listopad-grudzień 2008

Swami, przy którym dorastałam

Gita Mohan Ram

Pani Gita Ram pochodzi z rodziny związanej ze Swamim od czterech pokoleń. Jest córką doktora Padmanabhana, który jest szczerym wielbicielem Bhagawana i osobistością dobrze znaną w aśramie Baby w Bangalore.

    Dziadek pani Gity, Sashagiri Rao, przybył do Swamiego w 1943 r. i przez wiele lat był kapłanem w mandirze w Prasanthi Nilayam. Pani Gita Ram poznała Babę jako dziecko. Jej życie jest pełne cudownych przeżyć oraz zdumiewających, interesujących i oświecających wydarzeń. Obecnie przebywa w USA i mieszka w Waszyngtonie.

Oto zapis pierwszej części wywiadu nadanego przez Radio Sai. Niestety, nie wiemy gdzie i kiedy został udzielony, jesteśmy jednak przekonani, że w Stanach, jakieś pięć lub sześć lat temu. W kolejnych edycjach zamieścimy kolejne jego części.

Początek wiecznych bhadżanów

Jak wspaniale jest znaleźć się tutaj! Zwłaszcza po cudownych bhadżanach, które przed chwilą śpiewaliśmy! Tak wiele osób wyrażało w nich miłość do Swamiego, że cofnęłam się w czasie. Pewnie niektórzy z was wiedzą, że obchodzone w listopadzie święto Akhanda Bhadżan zostało zainicjowane przez mojego dziadka w 1945 r. W 1944 r. osiem rodzin, które po raz pierwszy przyjechały do Swamiego z Bangalore zaczęło w naszym domu wspólnie śpiewać bhadżany. W Puttaparthi śpiewaliśmy je w Jego fizycznej obecności. Były to bhadżany Miry[1], kompozycje Tjagaradży[2] i inne pieśni ku chwale Boga. Nie były bhadżanami w dosłownym sensie. Swami zwykle siadał z nimi przed własnym zdjęciem i także śpiewał! Pamiętam, że gdy dorastałam - było to w latach 50-tych –zwykł był mówić: „Śpiewając, patrzcie na fotografię!” Wiedzieliśmy, że zaraz coś się wydarzy! Jeśli to były bhadźany Dewi, na czole Swamiego z portretu pojawiało się kumkum (cynober), a jeśli na chwałę Śiwy, to od obrazu odczepiała się girlanda kwiatów, przyjmowała kształt węża i owijała się wokół ramy! Koncentrowaliśmy się na bhadźanach, bo wiedzieliśmy, że coś się stanie z obrazem! Swami uczył nas rozumienia słów i skupiania się na nich.

Wtedy takie rzeczy zdarzały się w Puttaparthi nieustannie. Po powrocie do Bangalore rodziny bardzo tęskniły za Swamim i za cudownymi przeżyciami. Postanowiły więc, że w każdy czwartkowy wieczór, przez 60 minut, będą śpiewać bhadźany. W czasie II wojny światowej wprowadzono godzinę policyjną. Ze względu na wojnę ludzie nie mogli wieczorem opuszczać swych domostw. Mimo to, po cichutku przebiegali ulice z latarkami ręku, aby się spotkać i chwalić Pana! Trwało to 12 miesięcy. Wówczas stwierdzili: „Śpiewaliśmy pieśni przez cały rok, w każdy czwartek! Uczcijmy to wydarzenie całodobowym śpiewaniem.” Mój dziadek miał wtedy przywilej towarzyszenia i służenia Swamiemu. Mógł Mu więc opowiedzieć o projekcie, a potem przekazać nam Jego opinię. Pomysł bardzo uradował Swamiego! Polecił, żebyśmy nazwali to spotkanie Akhanda Bhadźan[3]co oznacza 24-godzinną namasmaranę[4]. Mamy śpiewać. Co więcej, On także będzie z nami śpiewał! Tak powstało święto Akhanda Bhadźan! Aż do 1974 r. Swami przyjeżdżał i zatrzymywał się w domu mojej cioci, także gdy wybudowano Brindawan. Każdego roku osiem naszych rodzin organizowało całodobowe spotkanie bhadźanowe. Zajmowaliśmy się tym jeszcze wtedy, gdy dorosłam a liczba uczestników nieustannie się powiększała. Składaliśmy się ile kto mógł i oczywiście później wynajmowaliśmy salę. W tamtych czasach bhadźany rozpoczynały się w czwartek o świcie a kończyły w piątkowy poranek. Swami zjawiał się w środę koło południa, w porze obiadowej. Oczywiście, w domu byli obecni wszyscy nasi krewni. Szykowali dla Niego pokój i wykonywali wszelkie inne konieczne prace. Pozostali dekorowali pomieszczenie, w którym mieliśmy śpiewać. Liczyliśmy na udział 200 osób.

Miłość Swamiego do zabaw

Zaraz po przybyciu Swami zjadał obiad i pytał: „Gdzie odbywają się badźany? Chciał natychmiast z nami pójść i obejrzeć przygotowywaną salę. Była tam już młodzież, która ustawiała ołtarz i przystrajała go. Kobiety splatały kwiaty w przepiękne girlandy. Inni zamiatali i myli podłogę. Swami komentował to tak: „O! Bardzo ładnie!”. Prosił, żeby przenieść Jego zdjęcie w inne miejsce i Sam przykładał do tego rękę. Pytał jakie zapalimy lampy. Oczywiście, chcieliśmy się Go pozbyć, bo kiedy przebywał tuż obok nas, nie mogliśmy niczego zrobić!

Ku naszemu niezadowoleniu nawlókł jeden czy dwa pąki na sznurek, szarpnął go niechcący i połamał wszystkie łodyżki! Girlanda była zniszczona. Chcieliśmy zorganizować święto Akhanda Bhadźan za 200 rupii, czy coś koło tego, a On rozsypywał kwiaty! Kobiety powiedziały do Niego: „Marnujesz kwiaty!” Moja stara ciocia, która opiekowała się Swamim gdy był małym chłopcem, potraktowała go jak malca (chociaż była ogromnie Mu oddana!): „Swami, proszę Cię, odejdź stąd i przestań naprzykrzać się ludziom, którzy chcą upiększyć ołtarz! Siądź tam!” Swami odparł: „Dobrze, wobec tego usiądę przy tobie i będę patrzył jak splatacie wieńce.” Kobiety siedziały w kręgu i pracowały z wielkim oddaniem. Pomiędzy nimi znajdował się kopczyk jaśminów. Jedna girlanda była przeznaczona na obraz, druga dla Swamiego. Liczyła pełne cztery stopy a Swami miał ją włożyć na zakończenie arati[5]. Swami bez przerwy prosił kobiety: „Pokaż mi, jak zrobić to … pokaż mi, jak zrobić tamto!” Chciałabym zaznaczyć, że splatanie girland jest prawdziwą sztuką! Jak wiedzą niektórzy z was, wcale nie jest takie proste. A On chciał nam pomagać! Pokazały Mu raz czy dwa. Próbował owinąć sznurek wokół łodyżki lecz kwiat upadł na podłogę! Więc narzekał, rozśmieszając znajdujące się w pobliżu dzieci. Powtarzał: „Nie uczycie Mnie jak trzeba! Jesteście beznadziejnymi nauczycielkami! Uczcie Mnie porządnie!” Kwiaty rozsypywały się w dalszym ciągu. Wtedy kobiety stwierdziły: „Uważamy, że nie chcesz się tego nauczyć!”, a moja ciocia dodała: „W tym boskim wcieleniu girlandy nie są Twoją specjalnością! Zajmij się czymś innym!” Swami się jednak nie poddawał. Wówczas ciocia wręczyła Mu miseczkę z kwiatami i powiedziała: „Spróbuj z tym. Jeśli Ci się nie powiedzie, powinieneś zrezygnować!” Więc siedział tam, mając przed sobą metalową miseczkę. I nagle się odwrócił. W dłoniach trzymał najdłuższą i najpiękniejszą girlandę jaką można sobie wyobrazić! W minutę osiągnęła trzy stopy. Swami tak to skomentował: „Widzicie! Szybko się uczę!” W ten sposób uczestniczył w naszych zajęciach! Był częścią nas!

Rozbawiony figlarz

Taki był Swami, z którym wzrastałam. Żartował i bawił się z nami. W tamtych czasach domy były bardzo słabo oświetlone, więc my, dzieci, biegliśmy na plażę, żeby jeść i spać. Po prostu zawijaliśmy się w maty. Tak było za każdym razem gdy mieszkaliśmy w Puttaparthi. Wodę przynosiliśmy ze studni. Znajdowała się w miejscu, gdzie teraz jest główny wjazd przez gopuram[6]. Mężczyźni wyciągali wodę, a kobiety stały w kolejce i podawały ją dalej, aby każdy mógł wyszorować garnki. Dorośli mieszali ryż z sambharem. Siadaliśmy w kręgu i dostawaliśmy po kulce ryżu. Jedliśmy palcami. Dzięki temu nie było dużo zmywania. Wystarczyło opłukać ręce! Posiłek rozdawała starsza pani, Sawitri Amma. Swami drażnił się z nią za każdym razem, kiedy się spotykali. Siadała w środku, a my wokół niej. Swami zjadał obiad przed nami, ale czasami po cichutku wybiegał z za węgła i wkradał się pomiędzy nas, ubrany w długą szatę. Na głowie miał przepaskę, żeby nie zdradziły Go włosy. Byliśmy wtedy bardzo młodzi. Przebierał się i krył, a ta biedna kobieta nie miała zbyt dobrego wzroku! Wyciągał rękę razem z dziećmi i dostawał swoją porcję! Sawitri Amma była zajęta rozdawaniem posiłku, więc niczego nie podejrzewała! Bez przerwy chichotaliśmy, ponieważ powtarzał: „Nie mówcie jej! Nie mówcie jej!” Kiedyś zwrócił się do niej: „Mmm… matko Sawitri, lepiej gotujesz dla swoich wnuków! To, co dzisiaj przysłałaś mi na obiad nie było takie smaczne!” Te słowa ją zasmuciły, więc odpowiedziała: „Na litość boską, Swami! Czemu to zjadłeś? To był ryż ze śniadania! Wieczorem wysłałam Ci świeże jedzenie! Tamto, to były resztki! I jak się przede mną ukryłeś?” Wtedy Swami zdjął przepaskę i podszedł do niej, bo z daleka nie mogła Go rozpoznać. (Mam w domu fotografię, na której nosi tę przepaskę. Wszystkie włosy przylegają Mu do głowy!”).

My, dzieci, wiedzieliśmy jaki jest Swami: bawi się z nami, żartuje z dorosłych i w ogóle wspaniale spędza czas! Z takim Swamim wzrastałam!

Małżeństwo zaplanowane w niebie

Mijały lata. Zdobyłam średnie wykształcenie i chciałam zostać nauczycielką. Lecz kiedy zapytałam o to Swamiego, zażartował sobie ze mnie. Powiedział: „Żadnego MSC[7]… MRS[8]!”

Poradził mi, żebym przeszła program Montessori[9], więc, jak to się dzieje w wielu indyjskich rodzinach, ukończyłam ten kurs.

     Przyjaciele rodziny i krewni podsuwali moim rodzicom kandydatów na męża. Krótko mówiąc, chcieli wydać mnie za mąż! Nawet Swami nieustannie ich nagabywał: „Kiedy wydacie Gitę za mąż?” Odpowiadałam, że nie chcę wyjść za człowieka, nie urodzonego w rodzinie wielbicieli Swamiego.” 

 Pewnego dnia Bhagawan Sam zadał mi to pytanie: „Dlaczego wszystkim kandydatom, których ci proponują, mówisz ‘Nie’?” Odrzekłam: „Chcę poślubić wyznawcę Sai, Swami! Poza tym mam się świetnie, niech już tak zostanie!” Odpowiedział mi na to: „No dobrze, a jeśli każę ci poślubić człowieka chromego lub niewidomego? Co wtedy zrobisz?” Wyjaśniłam: „Nic nie szkodzi, wystarczy, że będzie wyznawcą Sai. Jeśli każesz mi go poślubić, to wiesz, że Cię usłucham. Sądzę, że leży Ci na sercu moje najwyższe dobro!” Wtedy powiedział: „OK, skoro tak mówisz, to przyrzekam ci, że poślubisz wielbiciela Sai.” Wówczas dodałam: „Stawiam jeszcze jeden warunek – chcę mieszkać w Bangalore.” (Rozumiecie, kiedy Swami jest w dobrym humorze warto się trochę potargować!). Odpowiedział: „W porządku.” I na tym skończyła się rozmowa. Po jakimś czasie dostaliśmy list od cioci z Delhi. Pisała: „Poznaliśmy tu rodzinę wielbicieli Swamiego. Ich syn jest w Bangalore. Jeśli chcecie, dowiem się czegoś więcej o nich i o chłopcu.” Ojciec stwierdził: „Cóż, zapytam o to Swamiego.” Tego samego dnia pojechaliśmy do Whitefield. Był czwartek. W samochodzie, ojciec zadał mi pytanie. „Zamierzam zwrócić się z tym do Swamiego. Co na to powiesz?” Odpowiedziałam tacie: „To ja mam wyjść za mąż, więc sądzę, że Swami powinien dać odpowiedź mnie, a nie tobie.” Tata się rozzłościł: „Prawdziwy z ciebie dzieciuch! Setki osób czeka w kolejce na darszan i pragnie Go zobaczyć! Poza tym, małżeństwo nie jest sprawą, o której Swami chciałby dyskutować z młodymi ludźmi! A już na pewno nie z dziewczyną, którą mają wydać za mąż! Zgodnie z tradycją, powinien omówić to z rodzicami. Zresztą, nie ma czasu na zajmowanie się takimi sprawami!” Odpowiedziałam przygnębiona: „No cóż, sam rozumiesz, to nie mój problem, jak Swami rozporządza swoim czasem! Jest Bogiem. Powinien wiedzieć jak najlepiej go wykorzystać! Ja mam wielkie ograniczenia! On żadnych!” To ojca jeszcze bardziej rozgniewało. Przyjechał do Brindawanu w tak złym nastroju, że mama stwierdziła: „Zaczynacie tę sprawę z negatywnej nuty. Nie rokuję jej dobrze!”

Tego dnia padał gęsty deszcz i Swami zdecydował, że udzieli darszanu z samochodu. Czekało na Niego mnóstwo osób, więc nie chciał ich zawieść. Podjechał i zatrzymał się obok szedu[10]. Następnie przywołał nas do siebie. Jak tylko się zbliżyliśmy – nigdy nie zapomnę tej sceny – złapał mnie za ucho, jak gdybym była małym dzieckiem – i powiedział: „Tak! To Moja sprawa, jak rozporządzam Swoim czasem! Jestem Bogiem! Wiem to najlepiej!” I powtórzył nam całą rozmowę w samochodzie! A potem, zanim mój tata zdążył otworzyć usta, dodał: „Wiem o liście od twojej siostry Sunandy. Wracajcie teraz do Bangalore, do domu. Zadzwoń do rodziców chłopca i zaproś ich do siebie.” (Byli w Delhi). Poproś, żeby przyjechali w poniedziałek. Zdecyduję o małżeństwie w poniedziałek!” Ojciec odpowiedział: „Ale Swami, nawet nie znam tych ludzi! Nie wiem kim są! Siostra się tego jeszcze nie dowiedziała!” Swami stwierdził: „Nie wiesz kim są? Ale Ja wiem! Po prostu zadzwoń do nich!” Biedny tata! Co za sprawy spadały mu na głowę! W powrotnej drodze nieustannie mnie beształ: „To wszystko przez twój upór! Wpadłem jak śliwka w kompot! Nawet nie wiem, kim jest ten człowiek! Mam zadzwonić i powiadomić go, że Swami kazał mi powiedzieć, że oczekuje na ślub ich syna z moją córką! Kto w to uwierzy? Wiemy, że są wyznawcami Swamiego, ale nie wiemy od jak dawna i czy zgodzą się na coś takiego” Roześmiałam się. Pomyślałam, że do niczego nie dojdzie, bo odpowiedzą „nie”. Byłam zadowolona. Po powrocie do domu ojciec zadzwonił do cioci i powtórzył jej rozmowę ze Swamim. Powiedziała zdumiona: „Wiem tylko, że ci ludzie uczestniczą w bhadźanach. Nie mogę tak po prostu zadzwonić do nich i przekazać im informację, że Swami powiedział, że ich syn ma poślubić moją bratanicę. Jak mogłabym to zrobić?” Ojciec odrzekł: „Po prostu zadzwoń do nich i wprowadź ich trochę w tę sprawę. Potem przyjdzie moja kolej.” Ostatecznie zadzwoniła. Byli oszołomieni! Nigdy nie rozmawiali ze Swamim. Nigdy nie byli na interview. O Babie dowiedzieli się z książek. Wielbili Go i przychodzili Mu śpiewać. Ojciec mojego męża, dr Murthy, tak podsumował tę rozmowę: „To bardzo miłe, ale wie pan, mój syn mieszka w Bangalore. Musimy jego zapytać. Skontaktujemy się z nim i oddzwonimy do was, powiedzmy, za godzinę.” I rzeczywiście zadzwonili. Byli w jeszcze głębszym szoku, bo kiedy opowiedzieli wszystko synowi, ten odparł: „Skoro tak postanowił Swami, to się z nią ożenię!” Myślę jednak, że bardziej zadziwił ich Swami. Wtedy mój tata wtrącił: „Swami prosi, żebyście zjawili się tu wszyscy w poniedziałek” Powiedzieli, że postarają się przylecieć. W piątek udaliśmy się na darszan. Swami natychmiast podszedł do mojej mamy i zapytał: „Rozmawialiście z nimi? Jaką dali odpowiedź?” Odparła: „Tak, rozmawialiśmy. Obiecali, że będą tu w poniedziałek, Swami. Jest jednak pewien problem. W Mangalore (oddalonym o około 200 mil od Bangalore) odbywa się obóz wypoczynkowy dzieci balwikas[11]. Gita ma tam wykład. Wyjedziemy wieczornym autobusem i wrócimy w poniedziałek rano.” Swami był taki kochany! Powiedział: „Pojedźcie sami. Przekażcie wykład Gity komuś innemu, innemu nauczycielowi. Gita tu zostanie.” I delikatnie wyjaśnił, że odwołuje moją podróż, ponieważ: „Jeśli wróci nocnym autobusem, będzie wyglądała na bardzo zmęczoną i taką, w poniedziałkowy ranek, zobaczy ją ten chłopiec!” Troszczył się o mój wygląd i o wszystko! Cóż jeszcze mogę dodać? W poniedziałek przyjechała rodzina z Delhi. Nie wiedzieliśmy jak wyglądają. Oni też nas nie znali. Nigdy się nie spotkaliśmy! Tata przekazał wolontariuszowi z sewa-dal[12] następującą informację: „Jeśli zgłosi się do ciebie dżentelmen o nazwisku dr Murthy, przyślij go do pokoju interview.” Gdy tylko się zjawili, ustawiliśmy się przed drzwiami pokoju i Swami poprosił nas do środka. Moi teściowie nigdy nie rozmawiali z Bhagawanem. Zostali Jego wyznawcami na początku lat 70-tych. Uczęszczali na bhadźany, bo teściowa bardzo ładnie śpiewa i lubi muzykę. Mój mąż również nigdy nie rozmawiał ze Swamim! Jak tylko weszli, Swami przedstawił ich mojemu ojcu. Opowiedział o przebiegu kariery zawodowej pana Murthy aż do chwili obecnej! Gdzie pracował, przez ile lat był profesorem na IIT[13], jak długo rozkręcał swoją spółkę. Wszystko! Mój teść, intelektualista z tytułem doktora, po prostu stał z otwartymi ze zdziwienia ustami! A Swami nieprzerwanie opowiadał – na przykład o tym, w jakiej urodził się wiosce. Następnie przedstawił mojego ojca i podkreślił: „Dowiedzcie się, że kiedy Padmanabham przyjechał do Mnie, był młodym człowiekiem. To ja nadałem imię Gicie. Uważam ją za własną córkę. Wychowałem ją.” Wszystkich przedstawił równie pięknie. Grał rolę mediatora pomiędzy naszymi rodzinami. Potem zapytał: „Czy życzycie sobie tego małżeństwa? Jeśli tak, porozmawiamy o tym!” Następnie skinął na mnie i polecił: „Chodź ze Mną.” Wybraliśmy się krótką przechadzkę, ścieżką prowadzącą do Traji Brindawan. Na zawsze zapamiętam tę pełną miłości rozmowę. Powiedział: „Posłuchaj! Pamiętam jak zawsze mówiłaś, że pragniesz poślubić wyznawcę Sai i że obiecałaś Mi, że wyjdziesz za człowieka, którego ci wskażę. Jeśli jednak nie chcesz tego zrobić, to przyszła chwila, żebyś Mi to wyznała. Jeśli nie chcesz go poślubić, po prostu Mi powiedz. Nie będziesz musiała tam wracać i tłumaczyć się przed dorosłymi. Wiem, że będą bardzo przygnębieni, bo to Ja podsunąłem im ten pomysł. Po prostu Mi powiedz. Wrócę do nich i oświadczę, że zmieniłem zdanie. Musisz jednak podjąć postanowienie teraz, bo kiedy wrócimy i powiesz „tak” nie będziesz już mogła cofnąć słowa. Decyduj!” Odpowiedziałam moją mantrą: „Zrobię wszystko, co mi każesz, Swami!” Wtedy powiedział mi bardzo piękną rzecz: „Widzisz, kiedy patrzymy na ludzi, widzimy tylko ich powierzchnię. Dostrzegamy ich osobliwy sposób bycia i mówienia, zwracamy uwagę na ubranie. Ale nie widzimy ich wnętrza. Lecz Ja wiem, co ten chłopiec ma w sercu! I mówię ci, to bardzo dobry człowiek. Ma w sobie bojaźń Boga i miłość do Niego.”

Wróciliśmy. Swami wyznaczył datę naszego ślubu i pobraliśmy się. Tak, kiedy coś postanowimy i szczerze zaufamy Panu, opiekuje się On nami, dbając o najdrobniejsze szczegóły!

Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01May08/07-Geetha.htm - maj 2008 r. tłum. J.C.

powrót do spisu treściu numeru 44 - październik-listopad-grudzień 2008


[1] Mira Bai – poetka hinduska (1503-1573). Wielbicielka pana Kriszny. Autorka wielu poematów ku jego czci.

[2] Tjagaradża – poeta i muzyk tamilski i telugu (1759-1847). Stworzył ponad 800 kirtanów ku czci Wisznu i Ramy.

[3] Akhanda Bhadźan – nieprzerwane śpiewanie pieśni o Panu.

[4] Namasmarana – pamiętanie o Bogu dzięki powtarzaniu Jego imienia

[5] Arati – ceremonia ofiarowania Panu ognia

[6] Gopuram – wieża stojąca przy świątyni

[7] MSC – magister

[8] MRS – kobieta zamężna; pani

[9]Maria Montessori (1870-1952), włoska lekarka i pedagog. Jedna z największych reformatorek wychowania przedszkolnego. Twórczyni „metody Montessorii”, która kładzie nacisk na umożliwienie dziecku swobodnej aktywności oraz kształcenie jego zmysłów. M. Montessori krytykowała współczesną sobie szkołę, której symbolem była dla niej „szkolna ławka” - wyrażająca bezruch i tłumienie aktywności dzieci. Głównym zadaniem pedagogiki Montessori jest wspieranie spontanicznej i twórczej aktywności dzieci oraz danie im szansy na wszechstronny rozwój fizyczny, duchowy, kulturowy i społeczny. Cele te są realizowane między innymi poprzez rozwijanie w dziecku samodzielności i wiary we własne siły, pracę nad osiąganiem długotrwałej koncentracji nad wykonywanym zadaniem, wypracowanie postaw posłuszeństwa opartego nie na zewnętrznym przymusie, a na samokontroli. W 1907 Maria Montessori otworzyła przedszkole Casa Dei Bambini - Dom Dziecięcy. 

[10]Szed – barak, często bez ścian działowych, w którym mieszkają zamiejscowi wielbiciele.

[11] Balwikas – nauka wg programu Wychowania w Wartościach Ludzkich przeznaczona dla dzieci.

[12] Sewa dal – osoby pilnujące porządku na terenie aszramu Sai Baby w ramach bezinteresownej służby.

[13] IIT – Indyjskie Instytuty Technologii, grupa trzynastu autonomicznych instytutów wyższego nauczania, o profilu inżynieryjno-technicznym, ustanowiona i zadeklarowana przez Indyjski Parlament jako Instytuty o Narodowej Doniosłości.
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.