numer  42  - kwiecień-maj-czerwiec  2008

DO ROSJI Z MIŁOŚCIĄ SAI 

W połowie 2007 r. dr Upadhyaya powiódł do odległego zakątka Rosji uduchowioną grupę pracowników Sai,  złożoną z szanowanych angielskich lekarzy i personelu pomocniczego, którzy pragnęli złagodzić dolegliwości fizyczne, umysłowe i psychiczne prostodusznych mieszkańców małej wioski, pozostawionych przeważnie samym sobie.

       „To było doświadczenie przytłaczające i budzące głęboką pokorę!”- wspomina dr Nikhila Pandya.

      Jej oczy płoną ogniem, ponieważ otrzymała łaskę współdziałania z grupą napełnioną żywym entuzjazmem i mogła służyć ludziom jako pediatra. Kiedy w połowie grudnia 2007 zawitała do Prasanthi Nilayam, redakcja Radia Heart to Heart[1] poprosiła, aby podzieliła się ze słuchaczami wspomnieniami z tej rosyjskiej przygody. Do studia zaproszono też pana Rainera, wielbiciela Sai z Niemiec, który również brał udział w pracach Obozu. Oto niektóre interesujące wypowiedzi uczestników tej rozmowy.

Heart to Heart: Sai Ram, dr Pandya. Bardzo się cieszymy z pani obecności w studio i z niecierpliwością oczekujemy relacji z Rosyjskiego Obozu Medycznego Sai. Do tej chwili docierały do nas zaledwie strzępy informacji, pochodzące z różnych źródeł. Teraz mamy okazję usłyszeć wszystko ‘z pierwszej ręki’. Proszę nam powiedzieć, kto i kiedy zorganizował ten Obóz.

Dr Nikhila Pandya: Sai Ram. Czuję się szczęśliwa będąc tutaj. Doświadczenia w Rosji były zaskakujące. Nic nie może mnie bardziej ucieszyć, jak możliwość podzielenia się wrażeniami stamtąd z braćmi i siostrami w Sai. Obóz został zorganizowany przez skrzydło medyczne Brytyjskiej Organizacji Sathya Sai i trwał od końca czerwca do początku lipca 2007 r. W jego skład wchodzili pediatrzy, okuliści, psychiatrzy, homeopaci, optycy i dentyści. Ci ostatni mieli bardzo dużo pracy. Doszliśmy do wniosku, że opieka dentystyczna w Rosji stoi na niskim poziomie i jest droga. Ludzi na nią nie stać. Cała wyprawa, od dnia wyruszenia do powrotu do Anglii, zajęła 9 dni, a sam obóz trwał 5 pełnych dni. Przyjęliśmy wszystkich pacjentów, nikogo nie pozostawiliśmy bez pomocy. Bez względu na porę, zajęliśmy się każdym chorym.

Heart to Heart: Potrzebni wam byli tłumacze.

Dr Nikhila Pandya: Tak, przez cały czas korzystaliśmy z pomocy tłumaczy. Naszą najmłodszą tłumaczką była dziesięcioletnia Masza. Kiedy ją zapytano, jak się czuje, odpowiedziała: „Jestem ogromnie wdzięczna Swamiemu i moim rodzicom, za to, że mnie tutaj przysłali.” Siedziała z nami do 24.00, a nawet do 1.00 w nocy, cały czas zajmując się pacjentami! Nie mogła pójść spać, ponieważ doskonale mówiła po angielsku! Tłumacze nie  odchodzili od nas nawet na chwilę. Towarzyszyli nam nieustannie! Byli naszymi uszami, ustami – wszystkim. Niewiele byśmy bez nich zrobili.

Heart to Heart: Jest pani pediatrą. Jakie miała pani doświadczenia z dziećmi?

Dr Nikhila Pandya: Nie miałam dużo zajęć, ponieważ opieka pediatryczna w Rosji jest dobra. Problemem są zęby. W Rosji gotuje się słodkie kompoty z suszonych owoców i pije się je przez cały czas. Cukier niszczy zęby. Uzębienie mieszkańców wioski było w strasznym stanie. Nasi dentyści bardzo im pomogli. Ponieważ miałam sporo wolnego czasu, drugiego dnia pomyślałam sobie, że złożę w wiosce wizyty domowe. Zespół zgodził się na to: „Tak! Wybierz się z wizytami domowymi.” Postanowiłam odwiedzić upośledzone dzieci, które nie mogą podróżować i odwiedzać ośrodków zdrowia. Poprosiłam miejscową pielęgniarkę, żeby mi towarzyszyła, ponieważ znała ludzi mieszkających w tamtejszych małych, starych chatach. Zgodziła się i wsiadłyśmy do rozklekotanej furgonetki. Weszłyśmy do jednej z chat i znalazłam tam dziewczynkę, dla której Swami wyprawił mnie do Rosji. Miała na imię Świetłana, Świeta – Jasność. To słowo ma takie samo znaczenie w sanskrycie i w języku rosyjskim. Miała siedem lat i była jedynaczką. Cierpiała na epilepsję i ciężkie porażenie mózgowe, wywołane niedoborem tlenu podczas porodu. Nie miała jednak wielkich problemów z rozumieniem. Dom, w którym mieszkała, był tymczasową, prymitywną szopą. Weszłam do środka, do małego ciemnego pomieszczenia. Z powodu porażenia mózgowego Świetłana cierpiała na przykurcze, niemal całkowicie uniemożliwiające jej ruchy. Miała powykręcane całe ciało! Siedziała w specjalnie dla niej zrobionym wózku. To nie był nawet prawdziwy wózek. Kiedy zobaczyłam tę kaleką dziewczynkę, zrozumiałam, że dla niej jedyną ważną rzeczą było odpowiednie ułożenie. Ponieważ była taka powykręcana, nie mogła nawet spojrzeć w górę! Moje serce krwawiło! Czułam, że mam spętane ręce i pomyślałam: „Co mogę zrobić dla tego dziecka?” Jeśli nie będzie miała odpowiedniego fotela, fotela na kółkach z oparciem na szyję i kręgosłup, to nigdy się stąd nie wydostanie, nigdzie nie pojedzie, nie będzie w stanie funkcjonować. Po tej wizycie czułam ogromny smutek. Starałam się porozmawiać z jej matką i powiedzieć jej, ile dobrego może przynieść fizykoterapia. Zaaplikowałam Świetłanie lek przeciwpadaczkowy, gdy na naszych oczach dostała ataku. Wiedziałam jednak, że najważniejszą rzeczą jest fotel! Wróciłam przygnębiona, zastanawiając się, jaki cel miała moja wizyta. Nie mogliśmy uczynić dla tego dziecka niczego. Nagle do mojego pokoju wszedł jeden z rosyjskich tłumaczy. Doktor Upadhyaya był w jadalni, choć zbliżała się północ. Zeszłam na dół, a on zapytał mnie, co się dzieje w Obozie. Odpowiedziałam: „Cóż, pediatrzy nie mają wiele pracy. Zastanawiam się jednak, czy mogę z tobą przedyskutować pewną sprawę.” Odparł: „Oczywiście”. Opowiedziałam mu o Świetłanie. W następnej chwili zdecydował: „Nasza Organizacja kupi jej wózek inwalidzki.” Ponownie odwiedziłam dziewczynkę i poprosiłam jej mamę o podanie potrzebnych nam informacji. Obiecałam, że kupimy jej córce wózek. Odwiedzałam je codziennie. Matka nigdy się nie uśmiechała, nawet trzeciego dnia, kiedy przyszłam do nich z tłumaczem. Natomiast twarz Świetłany rozjaśniała się najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Cieszyła się całą sobą. Rozpoznawała nas, kiedy do niej wchodziliśmy. Ale nie jej mama. Biedna kobieta nie znajdywała żadnych powodów do radości. Miała kalekie dziecko i była uboga. Zapytałem tłumacza, co moglibyśmy przynieść Świetłanie następnym razem. Nie chciałam odwiedzać jej z pustymi rękami. Udaliśmy się do sklepu – w tej okolicy nie było ich wiele – i kupiliśmy słodkie bułeczki z rodzynkami, chleby, jajka i inne wiktuały. Zaniosłam torbę z zakupami do kliniki. Tego dnia po raz pierwszy pomyślałam z ulgą: „Dzisiaj nie pójdę tam bez podarunku.” Wiedziałam, jak bardzo są biedne. Ofiarowanie pokarmu potrzebującemu jest wszystkim, co można zrobić. Pomoc medyczna ma drugorzędne znaczenie. Nie należy przyjmować leków na pusty żołądek, trzeba najpierw coś zjeść. Wzięłam torbę z jedzeniem i odstawiłam ją na bok. O drugiej po południu zajrzał do mnie jeden z rosyjskich tłumaczy i powiedział: „Dr Nikila, niech się pani zapakuje. Zaraz pojedzie pani w to drugie miejsce!” (Uczestnicy obozu medycznego byli podzieleni na dwie grupy, pracujące w dwóch wioskach). Odpowiedziałam: „Dobrze. Dzisiaj?” Odparł: „Tak, proszę się spakować i pojechać. Ma pani odwiedzić sierociniec i zbadać dzieci.” I tak zostałam z torbą jedzenia, z którą nie wiedziałam, co zrobić. Można ją było dostarczyć tylko w jeden sposób - musiałam wybrać się z tłumaczem do domu Świetłany. Byłam w wielkiej rozterce! Powiedziałam sobie: „Dobrze, nieważne, może nie miałam tam pójść.” Wzięłam torbę i wyszłam z kliniki. I kogo tam zobaczyłam? Matkę Świetłany. Powiedziała mi, że spóźniła się na wizytę do dentysty! Swami pomógł nam jeszcze raz! Wręczyłam jej po prostu torbę i po raz pierwszy od trzech dni zobaczyłam jej uśmiech. Tak, wyprawa do Rosji nie była trudna dla pediatrów. Czułam jednak, że Swami posłał nas tam dla Świetłany. Przekazaliśmy dane dotyczące fotela i po powrocie wyjaśniliśmy, o jaki dokładnie fotel chodzi. Pozostawałam w kontakcie e-mailowym z bratem w Sai, ale nagle przestał pisać. Zastanawiałam się, co stało się z fotelem. Czułam, że powinnam podzielić się rosyjskimi doświadczeniami z moją grupą w Rochester i zrobić to w formie prezentacji przedstawiającej pełen obraz zdarzeń. Wróciłam do domu około północy i pomyślałam: „Wyślę e-maila do naszego brata w Rosji i dowiem się, dlaczego się nie odzywa”. Kiedy to zrobiłam, natychmiast mi odpowiedział: „Dziękuje ci siostro za list. Zgubiłem twój adres e-mailowy!” I przesłał mi informację, że Świetłana otrzymała fotel na kółkach!

Heart to Heart: To naprawdę zadziwiające jak Sai wprowadza cuda w nasze życie! Powiedziała pani, że pracowała w sierocińcu. Jakie zebrała tam pani doświadczenia?

Dr Nikhila Pandya: Tak, w Rosji jest dużo sierocińców i mają one specyficzny charakter. Są potrzebne, ponieważ rodzice nie zajmują się dziećmi z powodu narkomanii i alkoholizmu. W Rosji jest wielu narkomanów, szczególnie w środowiskach biedoty. Dzieci są zabierane z domów i otaczane troską. Organizacja w sierocińcach jest dobra. Dzieci mają właściwą opiekę, są dobrze odżywione i ubrane. Pozostają w nich do chwili adopcji lub gdy udają się do innego sierocińca. Zbadaliśmy te dzieci i ich problemy. Wiele z nich cierpi na zaburzenia psychiczne wywołane przenosinami z miejsca na miejsce. Wędrują tak, aż znajdą opiekunów lub przybranych rodziców. Dotyka ich także niedorozwój. Pracownicy sierocińców pytali nas, co można dla tych dzieci zrobić. Odpowiedzieliśmy: „Przede wszystkim potrzebują rozmowy, bycia z nimi.” Nasi psychiatrzy pokładają w tym wielkie nadzieje. Na jednym z Obozów spotkaliśmy młodego człowieka, który przyszedł do nas i powiedział, że myśli o samobójstwie. Gdy Obóz dobiegł końca, zabraliśmy go do innego Obozu i oddaliśmy w ręce psychiatrów. Chłopiec potrzebował tylko rozmowy. Nikt przedtem z nim nie rozmawiał. Zespół złożony z dwóch psychiatrów zajął się jego problemami i wskazał mu sposoby radzenia sobie z przygnębieniem. To była cała pomoc psychologiczna, jakiej potrzebował.

Heart to Heart: Obóz miał wielkie znaczenie. Zanim zajmiemy się innymi sprawami, może zechce nam pani opowiedzieć jak doszło do jego zorganizowania? Kiedy się to wszystko zaczęło?

Dr Nikhila Pandya: Myślę, że Obóz zaczął działać już na lotnisku! Mamy tu bardzo interesującą historię, którą chcę się podzielić ze słuchaczami. Każdy z nas mógł zabrać ze sobą 8 kg bagażu. Resztę stanowił sprzęt, urządzenia i rękawiczki, ponieważ mieliśmy wszystko robić sami. Sprzęt był bardzo ciężki – aparatura do badania wzroku, aparatura dentystyczna, sterylizatory. Na lotnisku musieliśmy przepakować go do worków. Oświadczyliśmy pani za kontuarem, że pomimo wiz turystycznych jesteśmy Charytatywnym Obozem Medycznym jadącym do Rosji. Tak działa system. Była dla nas naprawdę miła – pozwoliła nam zwiększyć bagaż osobisty o 5 kg, ale wciąż mieliśmy nadwagę. Ostatecznie uznała, że nic więcej nie jest w stanie zrobić i kazała nam wnieść opłatę. Była to niezła suma – 405 funtów brytyjskich. Choć zdenerwowani, postanowiliśmy podzielić ją pomiędzy siebie i uwolnić się od problemu. W międzyczasie, jedna z organizatorek, Urvi, stwierdziła niespodziewanie: „405 daje 9. Swami jest z nami.” I zapytała panią z za kontuaru, czy mogłaby porozmawiać z kierownikiem. Kierownik zszedł na dół i powiedział: „O ile więcej bagażu chcecie przesłać? Nie, nie musicie płacić tych 405 funtów.” Tak więc cały dodatkowy bagaż poleciał do Rosji za darmo. Nie dołożyliśmy do niego ani pensa. Swami był z nami od samego początku. Obóz miał się rozłożyć w Wielsku, daleko na północy. Samolot wylądował w Sankt Petersburgu. Czekała nas jeszcze 18-sto godzinna podróż do miejsca przeznaczenia. Nasi bracia i siostry – Rosjanie i Niemcy - pojechali tam wcześniej, żeby zainstalować obóz na terenie szkoły, w bardzo biednej okolicy, gdzie pomoc lekarska była praktycznie nieosiągalna. Obóz miał pomóc tej społeczności. Kiedy zaczęli prace przygotowawcze władze kościelne oświadczyły, że muszą się zwinąć. Nie zgodziły się na obóz z różnych powodów. Rosjanie i Niemcy ruszyli więc w 18-sto godzinną podróż powrotną. W sumie, żeby przygotować obóz, pokonali w jedną i drugą stronę 36-godzinną drogę. Przeżyli bardzo interesujące momenty, poczynając od niezwykłej odwagi jaką okazali na początku. Jest z nami Rainer, który może opowiedzieć o tym więcej.

Heart to Heart: Tak panie Rainer, proszę nam opowiedzieć o tym ciekawym  incydencie.

Dr Nikhila Pandya: Masz na myśli doświadczenie z autobusem? Cóż, jazda z Wielska do Sankt Petersburga trwała rzeczywiście 18 godzin, ale była bardzo wesoła. Przez cały czas śpiewaliśmy badżany oraz piosenki niemieckie i międzynarodowe. Przepełniała nas radość. Po raz pierwszy mieliśmy okazję lepiej się poznać, dysponowaliśmy mnóstwem czasu. Podróżowaliśmy dwoma autobusami - po 20 osób w każdym. Było nas czterech Niemców, resztę stanowili Rosjanie. W tym czasie grupa angielska jeszcze nam nie towarzyszyła. W pierwszym autobusie jedna z pań zaproponowała: „Zaśpiewajmy Mantrę Gajatri.” I natychmiast, impulsywnie, zaczęła ją śpiewać. Wszyscy się do niej przyłączyli. Śpiewaliśmy Gajatri i nagle jeden z mniejszych autobusów – trzeci, mały autobus, w którym siedziało osiem osób – zjechał z szosy, zsunął się ze stoku, dachował i wylądował kołami do góry! Zatrzymaliśmy się, przestraszeni, ale wciąż spokojni. Potem zobaczyliśmy, że z przewróconego, zupełnie rozbitego autobusu wydostają się ludzie. Dzięki łasce Swamiego nikt nie odniósł ran. Pojechaliśmy więc dalej, wolni od lęku.

Heart to Heart: To było dramatyczne. Co wydarzyło się potem? Znaleźliście inne miejsce?

Dr Nikhila Pandya: Tak, znaleźliśmy inne miejsce. W ostatniej chwili  pozwolono nam się rozłożyć w wiosce Alokofszina, oddalonej od Sankt Petersburga o zaledwie cztery godziny drogi. Leżała wewnątrz ‘świętego trójkąta’, wyznaczonego przez trzy świątynie, do których ciągną pielgrzymki. Rozpoczęliśmy nasz obóz od wizyty w Cerkwi św. Aleksandra Świrskiego, zakonnika o tak czystym sercu, że otrzymał wizję Świętej Trójcy. To świątynia uzdrowień i cudów. Od 200 lat leży w niej ciało świętego i nie przejawia najmniejszych oznak rozkładu. Mogliśmy dotknąć jego stóp i otrzymać błogosławieństwo. Stare freski na ścianie nie wymagają konserwacji, ponieważ każdego roku ich kolory oczyszczają się same! Podzieliliśmy się na dwie grupy. Psychiatrzy i część lekarzy tworzyli jedną grupę, a dentyści, okuliści i pediatrzy drugą. Dzięki temu mogliśmy pracować w dwóch wioskach i w razie potrzeby wymieniać się specjalistami. Zwykle jednak działaliśmy oddzielnie.

Heart to Heart: Jaka była ta pierwsza wioska? Może pan opisać panujące w niej warunki życia, otoczenie, itd.?

Dr Nikhila Pandya: Wioska była zamieszkana przez ludzi starych. Młodzi Rosjanie porzucili wioski i w poszukiwaniu pracy przenieśli się do miast. W tym czasie wypadały wakacje, więc miejskie wnuki zostały przysłane do dziadków. Mogliśmy obserwować mnóstwo bawiących się dzieciaków. Wioska była mała z niewielką liczbą mieszkańców. Był w niej jeden sklep oraz poradnia matki i dziecka, w której pracowali nasi pediatrzy. W Rosji są wielkie przestrzenie porośnięte lasami. Mieliśmy szczęście przebywać tam w porze ‘białych nocy’, kiedy zmrok zapada tylko na kilka godzin i jest bardzo jasno i tajemniczo. Moje pierwsze wrażenia z Rosji zamykają się z słowach: „Jaki to piękny kraj!” Ludzie są bardzo przyjaźni. Staruszkowie pracują w maleńkich przydomowych ogródkach, hodując kartofle i warzywa. Są niewyobrażalnie biedni! Mają bardzo niskie dochody i minimalną opiekę medyczną. Trudno tam o dentystów – są kosztowni i jest ich niewielu. Dlatego ludzie mają poważne problemy z zębami, cierpią, na przykład, na próchnicę. Dentyści z naszego obozu mieli mnóstwo pracy. Wioski, które odwiedzaliśmy w Rosji, były oddalone od Sankt Petersburga o zaledwie 4 godziny drogi, nic jednak na tym sąsiedztwie nie zyskiwały. Sankt Petersburg jest rozległy, zamożny i pełen uroku, w rzeczywistości to jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Mimo odejścia komunizmu, opieka zdrowotna w Rosji jest słaba, zwłaszcza jeśli chodzi o emerytów i dzieci z biednych rodzin. Leczenie dentystyczne i okulistyczne leży poza zasięgiem wieśniaków. Nie mają pieniędzy na wykupienie przepisanych im okularów. Dlatego te dwie grupy lekarzy – okuliści i dentyści – pracowały bez przerwy. Dr Girish, dentysta – którego, pieszczotliwie nazywaliśmy Girishbhai – miał najwięcej pracy. Zgodził się, żebym wam opowiedziała następującą historię. Odwiedziła go stara kobieta. Mogła mieć 80 lub 90 lat. W jej dziąsłach tkwił kikut – miała złamany ząb. Przyglądałam się jak Girishbhai nad nim pracuje - oczywiście, nie miałam wtedy pacjentów. W pewnej chwili powiedział do mnie: „Proszę cię, pomódl się gorąco, ponieważ jeśli taki przypadek zachodzi w starszym wieku, sytuacja może okazać się bardzo delikatna. Złamany ząb mógł przyrosnąć do kości i wtedy trzeba będzie tę kość usunąć.” Powiedzieliśmy więc z całego serca „Sai Ram” i ząb wyszedł jak po maśle! Kobieta była tak szczęśliwa, że ucałowała ręce Girishbhai i nawet mu się oświadczyła! To była bardzo słodka chwila. Przyznała, że ząb bardzo jej dokuczał! Innym razem odwiedził go estoński bokser wagi średniej ze złamanymi i wybitymi zębami. Nie mógł się przez to uśmiechać. Kiedy jego zęby i uśmiech odzyskały swój blask, w podzięce przyniósł do obozu dwie wielkie bańki mleka! Pacjenci byli bardzo wdzięczni za okazywane im serce i ofiarowywali nam bukiety zebranych w lesie kwiatów oraz warzywa ze swoich maleńkich ogródków. Dużo pracy mieli również okuliści. O świcie starzy ludzie ustawali się w kolejce, żeby dostać receptę na okulary! Nie mogli sobie pozwolić na zakup okularów bez recepty, więc bardzo źle widzieli! Okulary były dla nich wielkim dobrem! Lekarze pracowali przez cały dzień. Ponieważ podzieliliśmy się na dwie grupy, mogliśmy pomóc ludziom jednocześnie w dwóch wioskach. Urządziliśmy się w szkole, zamkniętej przez wakacje.

Heart to Heart: Czy było wam tam wygodnie?

Dr Nikhila Pandya: Jak powiedziałam, zatrzymaliśmy się w szkole. Była tam wielka sala, w której urządziliśmy sypialnię. Najmilszą częścią tego wszystkiego było obcowanie z rosyjskimi wielbicielami Sai. Poznaliśmy ich osobiście. Pani wykonująca sewę w kuchni i gotująca dla nas przepyszne posiłki, była, jak się później dowiedziałam, sekretarką Rosyjskiej Organizacji Sai. Taka skromność wywołuje wzruszenie. Czułam, że Rosjanie są autentycznymi wielbicielami Swamiego. Byli skromni, uprzejmi, pełni miłości i współczucia. Z wielkim oddaniem praktykowali Jego nauki. Wielu z nich nigdy nie odwiedziło Prasanthi, ponieważ podróże są takie drogie. Ale ich pełna oddania wiara i poddanie się Bogu głęboko nas poruszyły. Wypełniali nauki Bhagawana co do joty i według nich układali swoje życie! Mam tu bardzo ciekawą historię. Kobieta, która nas woziła, miała samochód i robiła sewę. Zapytałam ją: „Czy to twój samochód?” Odpowiedziała: „Tak, Swami zrobił mi z niego prezent, ponieważ jestem bardzo biedna. Nie mogłam pozwolić sobie na samochód, a jednak jakoś go kupiłam.” W czasie trwania Obozu Medycznego Organizacji Sai przewoziła nim lekarzy i inne osoby z jednej miejscowości do drugiej.

Heart to Heart: To oznacza, że kiedy wy służyliście mieszkańcom rosyjskich wiosek, rosyjscy wielbiciele Sai służyli wam! Czy niesiona przez was pomoc ograniczała się do konsultacji i leczenia, czy może angażowaliście się również w inne prace?

Dr Nikhila Pandya: Tak, dużo czasu poświęciliśmy na wyjaśnianie jak zapobiegać chorobom. Dentyści rozprowadzili ulotki w języku rosyjskim, tłumaczące, na przykład, co należy robić, żeby nie dopuścić do szkorbutu lub dlaczego należy myć zęby przed pójściem spać. Z większości tych spraw mieszkańcy wioski nie zdawali sobie sprawy!

Heart to Heart: Panie Rainer, wraz z panem w Obozie uczestniczyli trzej inni Niemcy. Czy byli lekarzami? Jaki był wasz udział w tym projekcie?

Dr Nikhila Pandya: Tak, w grupie było czterech Niemców, ponieważ jednak nie zajmowaliśmy się medycyną, nie mieliśmy do czynienia z pacjentami. Ostro pracowaliśmy przy odnawianiu budynku szkolnego – reperowaliśmy okna, wymienialiśmy rury w toaletach, etc. Dla mnie osobiście, zabawne było to, że nikt oprócz mnie nie wziął gitary. Tuż przed wyjściem z domu tknęło mnie przeczucie i zabrałem ją ze sobą. Chociaż śpiewanie bhadżanów i pieśni religijnych nie jest powszechnie przyjęte, to jednak wszędzie ją ze sobą taszczę. Wszyscy byli z tego zadowoleni. Rosjanie lubią śpiewać i kochają muzykę. Była tam stara kobieta, która miała akordeon i grała na nim wieczorami. Mieliśmy więc spotkania kulturalne. Muzyka pomagała nam dzielić się miłością Swamiego. Rano i wieczorami śpiewaliśmy dla pracujących wielbicieli. Dzięki temu uczestniczyliśmy w ich zajęciach i wprowadzaliśmy bardzo dobrą atmosferę. Innym pomysłem było doprowadzenie do zgody pomiędzy Niemcami i Rosjanami. Nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkiego, co się wtedy wydarzyło, chodziło jednak przede wszystkim o nawiązanie kontaktu i o lepsze poznanie się. Siedząc za stołem dużo rozmawialiśmy o przeszłości – o II wojnie światowej i o niemieckiej inwazji. Było to dla mnie ważne, ponieważ mój ojciec był żołnierzem armii oblegającej Leningrad i został rosyjskim jeńcem wojennym. Wrócił do Niemiec w 1950 r., gdy miałem pięć lat. Różnie się układało pomiędzy Niemcami i Rosjanami. Temat przeszłości nieustannie powracał. To nas uzdrawiało. Mogłem wyznać, że mój ojciec walczył przeciwko nim, ale teraz ja jestem tutaj i odnajduję przyjaźń. To było cudowne czuć się wśród nich jak w rodzinie, pod opieką Swamiego i Jego idei jedności. Czuliśmy, że jesteśmy jednością.

Heart to Heart: Zebrani razem w kręgu miłości Swamiego!

Dr Nikhila Pandya: Tak! To przebiegało na bardzo głębokim poziomie. Niektórzy opowiadali, że ich ojcowie zostali zabici przez Niemców i że oni sami zawsze byli Niemcom przeciwni. Teraz spotkali mnie i te wszystkie wrogie uczucia nagle gdzieś odeszły. Staliśmy się jednością! Wiedziałem, że niespodziewanie dawne problemy zostały rozwiązane, że jesteśmy razem. Możemy wspólnie śpiewać, jeść, cieszyć się i uśmiechać do siebie. To było cudowne! Kiedy wróciliśmy do Niemiec, wszyscy rozmawiali o Obozie i o przyjaźni pomiędzy Rosjanami i Niemcami oraz o tym, że Swami często podkreśla, że Rosjanie i Niemcy powinni ze sobą współpracować.

Heart to Heart: Wracając do opieki nad pacjentami, jak pani myśli, czego najbardziej potrzebowali mieszkańcy wioski?

Dr Nikhila Pandya: Cóż, myślę, że najbardziej potrzebna był im opieka dentystyczna. Może mieli do czynienia z okulistami, ale nie stać ich było na wykupienie okularów. Ważna też była edukacja zdrowotna. Odwiedzały nas młode matki, które nie potrafiły zająć się dziećmi i nie wiedziały, co dla jest dla nich dobre, a co złe. Było tam wiele kobiet z noworodkami – bardzo zdrowymi noworodkami – które potrzebowały dobrej rady odnośnie wyrzynania się zębów, karmienia, unikania słodzonej wody... Przyszła do nas młoda matka, której powiedziano w szpitalu, że jej dziecko źle zniosło poród i ma uszkodzony mózg. Była przerażona, choć maleństwo naprawdę dobrze się rozwijało. Nic nie wskazywało na uszkodzenie mózgu, dziecko było w doskonałym stanie. Wiadomość, że jest normalne, przyniosła jej wielką ulgę! Dlatego myślę, że spędzony z nimi czas był bardzo ważny, a nawet decydujący. Szczególnie ludzie starzy są tam bardzo samotni. Nie mają z kim porozmawiać, są ubodzy i cierpią na wiele chorób – na nadciśnienie, cukrzycę, artretyzm. Teraz wydłużyła się średnia życia, więc żyją dłużej. W związku z tym odczułam, jak ważna jest jakość przeżytego czasu. Rozumiem, że jest ona ważniejsza od posiadania okularów i jedzenia.

Heart to Heart: Zastanawiam się, czy wieśniacy domyślali się, kim jesteście i dlaczego to wszystko robicie? Czy przeżyliście w związku z tym jakieś ciekawe spotkanie?

Dr Nikhila Pandya: Tak, mieszkańcy wioski pytali, kim jesteśmy. Powiedzieliśmy im, że należymy do Organizacji Sai. Nie bardzo się tym interesowali, gdyż najbardziej potrzebowali pomocy. Wydarzył się pewien incydent z naszą lekarką – homeopatką i jej kulkami w buteleczkach. Była bardzo zajęta. W kolejce do niej czekała pewna staruszka z symptomami astmy. Pani doktor dała jej leki przeciwastmatyczne i staruszka odeszła bardzo szczęśliwa. Przedtem jednak powiedziała: „U nas, w naszym kraju, nie kupujemy lekarstw, bo są bardzo drogie. Zamiast tego wykorzystujemy korzenie i liście pomagające na kaszel.” „To bardzo interesujące! Nie wiedziałam o tym” – odpowiedziała lekarka. I na tym skończyła się rozmowa. Staruszka wyszła. Następnego dnia, pomimo bardzo długiej kolejki, pojawiła się znowu! Pani doktor powiedziała do niej: „Przyjęłam panią wczoraj, a dzisiaj muszę zbadać inne osoby. Dałam pani leki na miesiąc. Zanim pani ponownie mnie odwiedzi, proszę je wypróbować.” Ale staruszka odrzekła: „Nie, nie, nie przyszłam po leki.” Otworzyła torbę i oświadczyła: „Przyszłam, żeby to pani dać.” Okazało się, że staruszka przyniosła jej lecznicze korzenie i liście. Poszła wieczorem do lasu, zebrała je i teraz ofiarowała lekarce – homeopatce! Był to jej sposób powiedzenia: „Dziękuję!” Byliśmy wzruszeni.

Heart to Heart: Wszystkie historie i anegdoty związane z tym Obozem są wzruszające! Każdy dzień był pełen niespodzianek i znaków miłości Swamiego. Jak wyglądał ostatni dzień?

Dr Nikhila Pandya: Ostatniego dnia Obozu nasi rosyjscy i niemieccy bracia i siostry przygotowali program rozrywkowy w holu, w którym urządziliśmy jadalnię i gdzie tak bardzo przydała się gitara Rainera. Śpiewaliśmy piękne bhadżany o Sai. Była to czysta improwizacja. Grupa z Wielkiej Brytanii zaśpiewała cztery proste bhadżany, do których przyłączyli się Rosjanie. Przez cały wieczór cieszyliśmy się piosenkami, tańcami i bhadżanami. Towarzyszyła nam znana pieśniarka operowa. Była niemal równie znana jak indyjska diva Lata Mangeshkar! Wszystkie opery i przedstawienia teatralne, w jakich występuje cieszą się kompletem widzów. Jest Rosjanką i szczerą wyznawczynią Sai. Zapomniałam, jak się nazywa, ale ma cudowny głos i śpiewała dla nas w cerkwi. Była szczęśliwa, że jest z nami i wykonuje sewę. Powiedziała, że bierze udział w Obozie, żeby pozbyć się ego. Przez siedem dni w roku myje łazienki i wykonuje wszystkie zlecone jej prace. Dzięki temu wzrasta duchowo. Ostatniego dnia cieszyła nas swoim miodopłynnym głosem. Słuchając jej czułam się bosko. Miałam medalik z wizerunkiem Śirdi Baby i dałam go jej. Była głęboko wzruszona. Płakała, powtarzając: „Od dawna pragnęłam mieć medalik z Śirdi Babą... Skąd o tym wiedziałaś?” Byłam pewna, że wiedział o tym Swami i posłużył się mną jako Swoim narzędziem. Tego ostatniego dnia na niebie pokazała się przepiękna, podwójna tęcza. Za każdym razem, kiedy widzę tęczę, czuję, że Swami uśmiecha się do nas. Zwierzyłem się z tej myśli dr Upadhyayi, a on w zamian opowiedział mi piękną historię. Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy wybierał się na sewę do Rosji, był pełen obaw. Modlił się do Swamiego, aby go nie opuszczał ani na chwilę. W czasie lotu wyjrzał przez okno i zobaczył „okrągłą tęczę”, coś zupełnie nie spotykanego. Ponieważ jest okulistą, zaczął się obawiać, że cierpi na jaskrę i wkrótce straci wzrok! Ludzie z jaskrą często widzą świetliste koła. Nie mogąc uwierzyć w to, co widzi, zastanawiał się, czy inni też dostrzegają tęczę. Zapytał o to stewardessę. Odpowiedziała: „Tak. Jakie to niezwykłe! Okrągła tęcza!” Potem, gdy wyszli z lotniska, bez powodu coś przyciągnęło go do jakiejś małej taksówki. Towarzyszący mu brat z Rosji sugerował, żeby wzięli większą, ale on upierał się przy tej... Kiedy wsiedli, zobaczył oparte o szybę zdjęcie Swamiego, otoczone kolistą tęczą!

Heart to Heart: Zdumiewające! Swami za każdym razem znajduje nowy i interesujący sposób powiedzenia nam: „Jestem z tobą... Czego się boisz, przecież jestem tutaj?”

Dr Nikhila Pandya: O tak, za każdym razem zaskakuje nas i napełnia swoją miłością.

Heart to Heart: Dziękuję pani, dr Nikhila Pandya i panu, panie Rainerze. Będziemy szczęśliwi, jeśli opowiecie nam o innych projektach służebnych, szczególnie o pracach w Mołdawii, mimo że w listopadzie przedstawiliśmy już jedną relację z tamtego Obozu. Mamy nadzieję, że w przyszłości spotkamy się na podobnej sesji. Wpadnijcie do naszego studia, kiedy przyjedziecie. Powitamy was z radością.

Dr Nikhila Pandya: Oczywiście. To nasza radość i przywilej dzielić się miłością Pana. Dziękujemy. Sai Ram.

z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01JAN08/06-sai_seva.htm styczeń-2008 tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru  42  - kwiecień-maj-czerwiec  2008

[1] Heart to Heart – Z serca do serca

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.