numer 40 - październik-listopad-grudzień  2007

Baba  oraz  „po prostu zwykły BILL”

David Cornsweet



źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01Nov07/07-Bill.htm

       To zdumiewające i trudne do udokumentowania jak w każdej sekundzie Bóg pracuje w świecie, pragnąc zapewnić nam pokój, miłość, poczucie bezpieczeństwa i błogość. Wystarczy jedna kropelka wody, żeby poznać smak oceanu. Podobnie, kilka niezwykłych zdarzeń odsłoni przed nami splendor Awatara. Kiedy przeczytacie poniższą historię o „po prostu zwykłym Billu” z południowej Kalifornii, przekonacie się, jak działa Bóg. Opowiada ją żarliwy wyznawca Bhagawana, pan Dawid Cornswe.

Abyście mogli dobrze zrozumieć to zdarzenie, dowiedzcie się najpierw, kim był ów „zwykły Bill”.


Zadowolenie z banknotu dolarowego

     Spotkałem Billa ponad dwadzieścia lat temu. Właśnie zaczął grać na giełdzie. Zgromadził ogromną fortunę, będąc jeszcze stosunkowo młodym człowiekiem.


Bill i autor - David Cornsweet

Patrząc na niego, nigdy byście na to nie wpadli, ponieważ jego ubiór, postępowanie i sposób życia nie kojarzyły się z wysokim statusem materialnym. Z jednym wszakże wyjątkiem – Bill uwielbiał przekazywać pieniądze na cele charytatywne i dawać je potrzebującym. Robił to jednak bezimiennie. Kiedyś zaszła potrzeba wyremontowania domu, przekazanego przez rząd noworodkom i małym dzieciom cierpiącym na AIDS. Remont wymagał dużych nakładów finansowych, ponieważ dzieci musiały pozostać na miejscu. Zarząd domu postanowił zorganizować kwestę, w nadziei, że w ciągu kilku lat zbierze tak bardzo potrzebne im pieniądze. Tego roku Bill zarobił więcej niż się spodziewał. Chciał tę nadwyżkę komuś przekazać. Kiedy usłyszał o potrzebach noworodków, pokrył koszty napraw, przekraczając dwu i półkrotnie pierwotnie planowaną dotację. Bill postępował w ten sposób na długo przed tym, nim usłyszał o Swamim i Jego naukach. Uważał, że takie ma zadanie. Pragnął jednak pozostać w cieniu. Nalegał, żeby nazywano go Billem. Po prostu zwykłym Billem. 

Przekraczanie świata materialnego

        Mimo bogactwa i szlachetnego postępowania, Bill czuł duchową pustkę. Często wydawało mu się, że jest osamotniony i niekochany. Dzięki łasce Pana zaczął studiować Wedantę, a potem czytać książki o Sai Babie.

Uwielbiał słuchać o cudach i lilach Swamiego, zwłaszcza, gdy odkrywały, jak Pan pomaga potrzebującym. Bill posiadał kilka fotografii Swamiego i medytował. Wciąż jednak czegoś mu brakowało. Miał bardzo bystry umysł. Jednak inteligencja w jakiś sposób przeszkadzała mu przyjąć Boga. Wielu jego przyjaciół z oddaniem kroczyło drogą duchowości. Bill bronił się przed tym. W lipcu 2007, po przekroczeniu 80-tki, zaczęły go dręczyć zawroty głowy i kłopoty z chodzeniem. Badania wykazały, że przeszedł udar. Niezniechęcony, wziął udział w dwóch przyjęciach, zorganizowanych na jego cześć przez przyjaciół. Jeśli potrzebował towarzystwa na spacerze, szli z nim z radością. Powiedział mi potem, że nie posiada bliskich krewny, ma jednak rodzinę z wyboru serca. Wkrótce jego stan zaczął się pogarszać. Tomografia wykazała, że przeszedł kilka następnych udarów. Ponieważ był bardzo osłabiony, zdecydował się na pobyt w szpitalu. Jednak po kilku dniach miał dosyć. Lekarze oświadczyli, że mogą mu zrobić jeszcze kilka testów i to wszystko. Ponieważ oboje z żoną przyjaźniliśmy się z Billem, na polecenie lekarza zorganizowaliśmy mu opiekę domową. Bill wrócił do siebie. Była niedziela. W środę miałem jechać z żoną do Puttaparthi. Rozmyślałem nad tym, że może będziemy musieli zmienić nasze plany, ponieważ przyrzekłem Billowi, że nie opuszczę go w trudnych chwilach. W poniedziałek Bill poczuł się tak źle, iż wyznał mi, że przygotowuje się do odejścia. Kilka lat temu Swami zmaterializował dla mnie wibhuti. Pozostała mi jeszcze odrobina. Tego wieczoru byłem na spotkaniu w ośrodku Sai. Jeden z moich przyjaciół właśnie wrócił od Baby. Baba poprosił go na intreview i obdarował wibhuti. Przyjaciel przeznaczył cząstkę świętego popiołu dla Billa. Wyszedłem wcześniej ze spotkania i pospieszyłem do niego. Wyglądał bardzo źle. Czuwający przy nim znajomy wyznał mi, że spodziewa się najgorszego. Podzielałem jego obawy, lecz miałem nadzieję, że wibhuti go uratuje. Wyznałem to Billowi. Ponieważ Bill nigdy dużo nie jadł i nie pił, wsypałem popiół do szklanki z wodą. Bill przełknął płyn z wielką przyjemnością, mówiąc, że jest słodki i dobry. Kiedy opuszczałem go tego wieczoru, sądziłem, że widzimy się po raz ostatni… lecz Swami miał inne plany.

Naznaczony boskim znakiem „Aum”

       Kiedy wróciłem następnego ranka, Bill przywitał mnie głośnym „jak się miewasz, Davey?” (tylko on tak mnie nazywał). Byłem oszołomiony. Mówił wyraźniej, miał jasny umysł i błyszczące oczy.

Moja żona odwiedziła go po południu i zauważyła na jego ramieniu duży siniak. Obejrzała go dokładnie i odkryła, że ma kształt „AUM”. Ja również przyjrzałem się siniakowi. Wyglądał jak pranawa. Swami podpisał wykonaną przez siebie pracę! To było we wtorek. Żona i ja wciąż się zastanawialiśmy, czy możemy wyruszyć do Swamiego. Prosiliśmy Go o znak. W środę otrzymałem telefon od opiekuna Billa. Był przerażony. Wyglądało na to, że kiedy pomagał Billowi wstać z wózka inwalidzkiego „pojawiło się pomiędzy nimi coś podobnego do talku i wszędzie się rozsypało”. Ponieważ ten młody człowiek usłyszał o Babie zaledwie wczoraj, nie wiedział, na co patrzy i trochę był przestraszony. Uspokoiłem go i wyjaśniłem sytuację. Nie uwierzył mi do końca, nie mógł jednak zaprzeczyć, że doświadczył działania łaski Swamiego. Nie muszę mówić, że zainteresował się Swamim. Kiedy odwiedziłem Billa oświadczył, że czuje się o wiele lepiej i burkliwie kazał nam jechać do Puttaparthi. Wylecieliśmy ze Stanów w środę. Tak rozpoczęła się nasza podróż do Swamiego. Stanęliśmy przed Nim w poniedziałek po popołudniu. W piątek Swami wezwał nas do swoich Lotosowych Stóp. Podałem Mu przywiezione listy, w tym list wyrażający wdzięczność za pomoc okazaną Billowi. Mając okazję rozmawiać z Bhagawanem, powiedziałem: „Swami, uratowałeś temu człowiekowi życie.” Swami tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Wtedy pokazałem Mu zdjęcie siniaka. Swami uśmiechnął się raz jeszcze i pełnym miłości ruchem dotknął je palcem. Słodkim głosem powiedział „AUM” i zwrócił mi zdjęcie. Postanowiłem podarować je Billowi po powrocie do Stanów. Następnie Swami wyciągnął ręce, jakby chciał kogoś objąć. Bill byłby tym zachwycony. Przyrzekłem sobie, że ten gest również mu przekażę.

Wróciliśmy do domu na początku września. Umówiłem się z Billem na następny dzień. Mógł chodzić, choć nie samodzielnie. Przywitał mnie uśmiechem, który tak bardzo sobie cenię i słowami „Jak się miewasz?”. Opowiedziałem mu o spotkaniu ze Swamim i pokazałem zdjęcia zrobione przez studenta. Jedno oprawiłem dla niego. Następnie go objąłem. Bardzo się z tego ucieszył. Obejrzał zdjęcia z przyjemnością, ale nie sądziłem, żeby zechciał je zabrać ze sobą. Kilkakrotnie do nich wracał, ale widziałem, że ma zamiar zostawić je na stoliku. Był pochłonięty jedną myślą. Nieustannie opowiadał, w jaki sposób chciałby umrzeć i co powinno wydarzyć się po jego śmierci. Pragnął, aby stało się to w domu, w otoczeniu ludzi, których kocha. Chciał też mieć pewność, że pieniądze, które przeznaczył na cele charytatywne, trafią do rąk potrzebujących. Pod koniec września stan Billa się pogorszył. Umysł miał jasny, ale ciało zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. Pewnego dnia wydał mi się bardzo odwodniony. Pojechaliśmy do szpitala. Badanie wykazało, że cierpi z powodu kolejnych udarów. Po kilku tygodniach testów, leczenia i opieki, przeniesiono go na rehabilitację. Przebywał tam wiele dni. W końcu poczuł się lepiej i mógł wyjść. Został pacjentem przychodzącym. Przez cały ten czas rozmawiałem z Billem o Swamim, o Jego duchowości i miłości, o Jego naukach i pracach dla społeczeństwa. W tydzień później okazało się, że Bill nie może podołać trzygodzinnym ćwiczeniom w szpitalu. Zaproponowano mu rehabilitację w domu. Lecz zanim do tego doszło zauważyłem, że ma kłopoty z oddychaniem. Zabrałem go do lekarza i okazało się, że to zapalenie płuc. Na myśl, że wraca do szpitala, poczuł się nieszczęśliwy. Był czwartek, 11 października 2007 r. Nie wiedziałem, że pragnie jeszcze zamknąć niektóre sprawy i upewnić się, że jego majątek zostanie przekazany potrzebującym.

Życie po śmierci

W sobotni ranek, wraz z kilkoma jego przyjaciółmi, doradcą i adwokatem, byłem świadkiem, jak Bill podpisuje ostatnie papiery, konieczne do zabezpieczenia fundacji dobroczynnej. Zapytałem, czy właśnie tego pragnął i czy jest teraz szczęśliwy. Na jego twarzy zajaśniał ten piękny uśmiech i powiedział z mocą: „Tak”. Tego popołudnia oświadczył, że chce wrócić do domu. Zwołałem przyjaciół i udaliśmy się do szpitala na spotkanie z Billem i z jego lekarzem. Bill powtórzył swoje życzenie, w pełni świadomy, co ono oznacza. Chciałem przez chwilę zostać z nim sam i upewnić się, czy rzeczywiście tak jest. Dał mi jasno do zrozumienia, że jest gotów wrócić do domu. Miał jednak na myśli coś znacznie ważniejszego. Pomogłem mu opuścić szpital, ponieważ dawno temu złożyłem przyrzeczenie, że zrobię wszystko, aby w chwili odejścia otaczali go przyjaciele. Bill zabezpieczył swoją fundację i przygotowywał się do śmierci. Wtedy zrozumiałem, że spojrzenie, jakim obdarzył mnie Baba w Parthi nie oznaczało uzdrowienia, lecz przedłużenie życia, aby mógł wywiązać się z zadań, które przydzielił mu Pan.

Podróż z miłością do Miłości

Kiedy przyjaciele Billa dowiedzieli się w jakim się znalazł stanie, przyszli się pożegnać. Pochodzili z wielu warstw społecznych. Byli to kucharze i pokojówki, lekarze i prawnicy, emerytowani fachowcy oraz dzieci. Opowiadali, w jaki sposób ten człowiek zaważył na ich życiu swoją miłością, hojnością i humorem. Były to zarazem smutne i radosne chwile. Myśląc o Billu śmieliśmy się i płakaliśmy. Wypełniła nas miłość. I chociaż Bill nie mógł mówić i stawał się coraz słabszy, cieszył się z naszej obecności. Ludzie dzwonili do niego z tak odległych części świata jak Afryka. Odczytywaliśmy mu e-maile, pocztówki i listy od osób, które go znały przez całe życie. Bill się uśmiechał i ściskał nam ręce, pragnąc upewnić nas, że wszystko rozumie. Siedemnastego października, w środę, medytowałem i modliłem się do Swamiego. Moje myśli nieustannie krążyły wokół Billa. Nagle poczułem wyraźnie, że Swami stara mi się powiedzieć, że kocha Billa, że otacza go miłością i że weźmie go w ramiona, gdy będzie odchodził. Podzieliłem się tym przeżyciem z Billem i w zamian dostałem jeden z jego słodkich uśmiechów. Bill umarł spokojnie w nocy o godzinie 11:11. Tak oto spełniły się trzy jego życzenia – umarł we śnie, we własnym domu, w otoczeniu przyjaciół. Miał jeszcze jedno pragnienie – nie chciał cierpieć. I tu zamanifestowało się boskie współczucie. Chore płuca nie reagowały na leki, a to oznaczało, że wypełnią się płynem i Bill umrze z braku powietrza. Byłaby to dla niego (i dla nas) bardzo ciężka próba. Czułem ogromne przygnębienie, wiedząc jak bardzo Bill się obawia bolesnego końca. Jednak tego ranka pielęgniarka odkryła, że w jego płucach nie ma wody! Kochający Bóg zabrał go do siebie tego samego dnia, w spokojnym śnie. Tego właśnie pragnął Bill. Dziękuję Ci, Swami, że pokazałeś Billowi, jak bardzo go kochasz, że zawsze jesteś przy nim i że nie opuścisz go w ostatnich chwilach. Dziękuję Ci, Swami, że uczyniłeś życie Billa tak znaczącym – był inspiracją dla nas wszystkich. Dziękuję Ci, Panie, że pozwoliłeś nam pożegnać tego wspaniałego człowieka, który żył Twoimi naukami. Niechaj historia miłości Billa będzie dla nas inspiracją. I dziękuję Ci, Swami, za tak cudownego przyjaciela, jakim był „po prostu zwykły Bill”.

Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01Nov07/07-Bill.htm - listopad 2007 tłum. J.C.


powrót do spisu treści numeru 40 - październik-listopad-grudzień  2007


 

Stwórz darmową stronę używając Yola.