Sonja Engman Wilson                                    numer 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

KIEDY PAN DOTYKA TWEGO SERCA

Oto wspaniała historia opowiedziana przez jedną z naszych czytelniczek stron internetowyh H2H. Wzruszycie się czytając, jak Swami przemienił udrękę wyznawczyni z dalekiego kraju w oddaną służbę.                          źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_04/01Mar06/when-he-touches.htm


„Potrzebowałam pięciu lat, żeby podzielić się z wami swoimi przeżyciami. Jest to jedna z wielu historii o tym, jak Baba, nasz słodki Pan, nakłania nas do zanurzenia się w świetle Jego miłości, wybierając dla każdego właściwą chwilę i okoliczności. Opowiada, w jaki sposób Bhagawan przyciągnął mnie do swoich lotosowych stóp, gdy byłam głęboko zasmucona chorobą, a następnie śmiercią męża. Wówczas nic jeszcze o nie słyszałam o Swamim i nie widziałam Jego fotografii. Jest to także opowieść o wspaniałych błogosławieństwach, którymi mnie obsypał, a także o tym, jak testował moją wiarę, gdy postanowiłam pojechać i poznać Go osobiście.

Na początku… głęboki smutek

Pozwólcie jednak, że zacznę od początku. W styczniu 2000r. u mojego męża wykryto raka. Gasł z każdym dniem. Byłam ogromnie zasmucona i gorąco prosiłam Boga o ratunek. Obiecałam Panu, że jeśli pozostawi męża przy życiu, będę pomagała innym. To była trudna sytuacja. Odbierała mi nocami sen. Czytałam dużo książek o duchowości i często odwiedzałam naszą skromną, wiejską bibliotekę. Wszystko to działo się w Nowej Zelandii, gdzie wówczas mieszkaliśmy.

Zapach Sai

Pewnego dnia dostrzegłam w dziale duchowości książkę „Ksiądz katolicki spotyka Sai Babę”. Przeczytałam kilka stron i pomyślałam sobie, że warto ją zabrać do domu. Obok niej stała książka dr Samuela H. Sandweissa „Sai Baba – święty i psychiatra”. Przekartkowałam ją i uznałam za interesującą. Dziwne, ale obie pachniały trociczkami. Pomyślałam, że pewnie czytali je hipisi. Zapach trociczek przyciągał przez chwilę moją uwagę, potem przestałam o nim myśleć.

Najpierw zagłębiłam się w książkę „Ksiądz katolicki spotyka Sai Babę” i zrozumiałam wątpliwości autora odnośnie wiary katolickiej. Potem pochłonęłam książkę Samuela Sandweissa. Zafascynowały mnie możliwości Swamiego. Kilka lat temu poznałam „Autobiografię jogina” Paramahansy Yoganandy i w głębi serca wiedziałam, że dzięki boskiej miłości i zrozumieniu możemy rozwinąć w sobie niezwykłe zdolności. Kiedy dobrnęłam do końca, aromat trociczek się ulotnił. Wtedy przypomniała mi się wypowiedź Samuela Sandweissa, że Sai Baba może kontaktować się z nami w każdym miejscu na świecie za pomocą zapachu wibhuti, kumkum i słodkiej amrity. Zastanawiałam się, czy skontaktował się ze mną. Nie byłam tego pewna, choć czułam, że zbliża się ku mnie wielka prawda i że odnalazłam coś, czego szukałam i za czym tęskniłam przez całe życie.

Moja wiara stawała się codziennie mocniejsza

Teraz podczas porannych medytacji koncentrowałam się na Swamim i wkrótce mocno w Niego uwierzyłam. Miałam dziwne wrażenie, że przesyła mi wytrwałość i siłę, konieczne w codziennej opiece nad chorym. Mąż wyznał mi, że ogarnął go bezgraniczny spokój. Jego oczy były cudownie przejrzyste. Czuł się jednak coraz gorzej. Zrozpaczona, napisałam list do Sai Baby. Otworzyłam przed Nim swoje udręczone serce i zwierzałam Mu się jak Bogu i jak drogiemu, kochanemu przyjacielowi. Rozmawiałam z Nim każdego dnia.

Przyrzekłam Mu zajmować się starszymi ludźmi i pomagać każdej istocie, gdyż pragnę się zmienić. Niech tylko zachowa mojego męża przy życiu. Chciałam ubić z Bogiem interes. Jak gdybym nie wiedziała, że to bezcelowe. W końcu modliłam się do Baby tak: „Jeśli to sprawa karmiczna i mój ukochany mąż musi umrzeć, to proszę, oddal od niego cierpienie.” Był to pełen bólu i chaotyczny list. Pewnego dnia, chyba na tydzień przed odejściem męża, zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Byliśmy razem i nagle poczułam w dłoniach cudowną energię. Spojrzałam w dół i odniosłam wrażenie, że to nie są moje ręce. Zdziwiłam się i pozwoliłam, aby wypełniająca je miłość spłynęła na męża. Całkowicie poza moją kontrolą wniknął w niego powolny strumień spokoju i miłości. Mąż spojrzał na mnie i powiedział: „Puska, twoje ręce są napełnione miłością.” Płakałam, a ze Źródła napływało ku mnie przedziwnie piękne i w tym momencie boskie uczucie miłości. W myślach podziękowałam Sai Babie, ponieważ prosiłam go, żeby pomógł mi przekonać męża, że kocham go z całej duszy i że ta miłość nie ogranicza się jedynie do codziennej pomocy. Swami wysłuchał mojej modlitwy. Tak wielka jest Jego łaska i miłość! Czułam w sercu, bez żadnej wątpliwości, że to Bhagawan Sai Baba napełnił męża boską miłością, posługując się moimi rękami, że jest w nas i wokół nas. Mąż umarł w domu kilka dni później. Pragnąc mu pomóc, kierowałam jego duszę ku miłości i światłu. Odszedł spokojnie. Następnego ranka, kiedy wokół ciała męża zebrała się rodzina i przyjaciele, aby go pożegnać, zdarzył się kolejny dziwny i cudowny przypadek. Czuwałam sama przy zwłokach, pogrążona w ogromnym smutku. W tym wielkim cierpieniu zwróciłam się do Boga. I wtedy usłyszałam głos męża, który mówił: „Puska, nie jestem tym ciałem.” Wówczas doświadczyłam ekstazy tak cudownej, że aż trudnej do zniesienia. Jestem pewna, że to była łaska Bhagawana pragnącego mnie upewnić, że śmierć nie istnieje.

Po jakimś czasie zaczęli przychodzić do mnie ludzie z problemami a ja starałam się im pomóc najlepiej jak potrafiłam. Przyrzekłam to Swamiemu. Moja wiara w Bhagawana Babę była mocna jak skała. Czułam, że mam po co żyć i z każdym dniem stawałam się coraz silniejsza. Była to podróż bez wizy do krainy Radości!

Starałam się teraz znaleźć jak najwięcej informacji o Swamim. Czytałam o Nim wszystko, co wpadło mi w ręce. Dwa lata po śmierci męża postanowiłam wrócić do rodzinnej Danii i zobaczyć, dokąd skieruje mnie stamtąd przeznaczenie. W kwietniu 2003 r. w drodze powrotnej do Danii zarezerwowałam lot do Indii, do Bhagawana. Pragnęłam Go ujrzeć, poczuć Jego miłość i podziękować Mu z całego serca za wszystko, co dla mnie uczynił. Nie wiedziałam, że Sai Baba testuje moją wiarę. Zarezerwowałam lot. Dwaj nowozelandzcy urzędnicy w biurze podróży poinformowali mnie, że nie potrzebuję wizy do Indii. Wylądowaliśmy najpierw w Kuala Lumpur. Następnego wieczoru, wsiadając do samolotu do Bangalore, zobaczyłam kobietę, która wyglądała jak Skandynawka. Miała na imię Rita i pochodziła z Finlandii. Mieszkała jednak w Bangalore z synem i mężem, który tam pracował. Powiedziała mi, że była w Malezji, żeby przedłużyć wizę. „Mam nadzieję, że pani wiza jest ważna” – powiedziała – „bez niej nie wpuszczą pani do Indii.” Bardzo zmartwiona odpowiedziałam, że nie mam wizy. Potem zajęłyśmy miejsca i więcej jej nie widziałam. W Bangalore wylądowaliśmy późną nocą. Urzędnik, kontrolujący paszporty zapytał o wizę, a ja wyznałam mu, że jej nie posiadam, ponieważ w Nowej Zelandii wprowadzono mnie w błąd. Oświadczył, że muszę natychmiast opuścić Indie. Przez cały lot miałam ze sobą dużą fotografię Sai Baby. Pokazałam ją załodze kontroli paszportowej i powiedziałam, że muszę zobaczyć Babę. Powtórzyli, że muszę wyjechać z Indii, a ja, że muszę zobaczyć Bhagawana. Zabrali mnie do malutkiego biura i tam opowiedziałam im o śmierci męża i o tym, jak Baba wkroczył w moje życie. Słuchali, ale upierali się przy wyjeździe. Potem przyszło jeszcze więcej osób z obsługi lotniska, by rozważyć mój przypadek. Siedziałam na krześle. Wszyscy pasażerowie już odeszli. Dziwne, ale czułam się spokojna, choć bardzo smutna. Urzędnicy nie zmienili zdania i zrozumiałam, że na tym polega ich obowiązek. Oto ja, 60-cioletnia kobieta z siwymi włosami, pogrążona w smutku z powodu śmierci męża, w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Mimo to wierzyłam, że zobaczę mojego ukochanego Swamiego. Myślałam: „Panie, dlaczego o mnie zapomniałeś? A może wypróbowujesz moją wiarę?”

Po prostu tkwiłam tam, niewzruszona jak skała, czekając na cud, ponieważ przybyłam zobaczyć Swamiego. I cud się pojawił pod postacią kobiety.

Bóg zawsze spieszy nam na pomoc.

Nagle wróciła Rita, ta kobieta z Finlandii. Pokazała urzędnikom swoją wizytówkę i papiery stwierdzające, że jej mąż pracuje w Zakładach Volvo w Bangalore. Spytała, jak może mi pomóc. Ostatecznie, po długiej dyskusji, pozwolono, by zabrała mnie do domu i była moją gwarantką. W mój paszport wbito pozwolenie na 72-godzinny pobyt warunkowy. Teraz mogłam się starać o wizę 10-dniową. Podziękowałam wszystkim z całego serca i za chwilę otoczyła nas ruchliwa, gorąca, indyjska noc. Swami mi pomógł.

Czekały mnie teraz trzy gorączkowe dni, przeznaczone na zdobywanie pieczątki upoważniającej do dziesięciodniowego pobytu w Indiach. Przez te trzy dni biegałyśmy od biura do biura. Nie umiem powiedzieć, do ilu miejsc nas wysyłano. Niektóre biura były zamknięte lub otwarte w nietypowych godzinach. Czasami wysyłano nas do nich dwukrotnie. Wszędzie były długie kolejki. Czekałyśmy w upale całymi godzinami. Mój umysł się wyłączył – nie było mnie tutaj. Marzyłam o spotkaniu z Sai Babą od pierwszej chwili, gdy zobaczyłam Jego fotografię. Gdyby nie Rita, nigdy bym tego nie załatwiła. Nie byłabym w stanie biegać w skwarze po tym wielkim mieście. Po trzech dniach zgromadziłam wszystkie wymagane papiery i z całego serca podziękowałam Ricie i jej mężowi, za to, co dla mnie zrobili. Nadszedł czas wyjazdu do Brindawanu, do aśramu Baby.

Dlaczego Rita powróciła?

Ostatniego dnia pobytu w domu Rity ogarnęło mnie nagle dziwne uczucie. Patrząc na nią, spytałam: „Rito, dlaczego wróciłaś na lotnisko i pomogłaś mi?”

Odpowiedziała: „Myślałam o tobie w samolocie i było mi cię szczerze żal. Wiedziałam, że czekają cię trudne chwile i zostaniesz odesłana do domu. Nikt nie może bez wizy przekroczyć granic Indii. W czasie obiadu słuchałam przez słuchawki muzyki nadawanej z pokładu samolotu i modliłam się do Boga. Jak wiesz, jestem chrześcijanką. Powiedziałam: „Boże, jeśli pragniesz, żebym pomogła tej kobiecie z Danii, zagraj dla mnie dwie ludowe fińskie piosenki. Bóg chciał, żebym ci pomogła – dlatego wróciłam!

    „Rito” – spytałam – „czy jesteś pewna, że słyszałaś fińskie piosenki?” Była odrobinę urażona tym pytaniem, lecz odrzekła: „Oczywiście, że jestem pewna. Znam je obie.” I zaczęła je nucić. Wpatrywałam się w Ritę i czułam jak podnoszą mi się włoski na szyi. Nie mogłam uwierzyć, że malajskie linie lotnicze wyemitowały dwie ludowe fińskie piosenki!

„Rito”- powiedziałam ze łzami w oczach – „to dziwne i cudowne jak Baba pomaga ludziom na całym świecie.”

„Nie” – odpowiedziała - „to nie ten człowiek. To Bóg ci pomógł.”

Następnego dnia odwiozła mnie do Brindawanu, gdzie otrzymałam pierwszy darszan od żywego, pełnego miłości Pana Sai. Kiedy spojrzałam na Niego po raz pierwszy, miałam wrażenie, że ktoś zalewa mi twarz filiżankami wody. Nigdy tak nie płakałam. Ten płacz oczyścił mi serce.

Przez ostatnie lata nieustannie o tym myślałam. Wysłałam nawet dwa e-maile do malajskich linii lotniczych, prosząc, by przysłali mi biuletyn lotu, bo chcę przejrzeć program muzyczny, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że boskim reżyserem tego przedstawienia był Baba. Swami nieustannie powtarza, że wszystkie imiona są Jego. Rita modliła się do tego samego Boga. Co za niezwykła gra!

      Dlaczego Baba pozwolił, aby obydwa biura podróży w Nowej Zelandii stwierdziły, że nie potrzebuję wizy? Później uświadomiłam sobie, że w Kuala Lumpur przepuszczono mnie bez wizy do Indii! Dlaczego pozwolił mi wylądować w Indiach? Czy po to, żeby wypróbować moją wiarę? Mogłam zostać odesłana samolotem z Bangalore do Kopenhagi, ale do tego nie doszło. Dostrzegam w tym palec Baby i dziękuję Mu za to. Wszyscy wiemy, że kiedy dopadają nas zmartwienia, Sai Baba przysyła nam odpowiednich pomocników. Rita była jedyną osobą, która przyciągnęła moją uwagę na lotnisku w Kuala Lumpur. To zasługa Baby. Bhagawan sprawił, że Rita usłyszała dwie fińskie piosenki. W ten sposób związała się z Nim obietnicą pomocy.

Na koniec… radość, siła i mądrość

     Dzięki mojej wierze, Śri Sathya Sai Baba pomógł mi przeżyć najtrudniejszy okres smutku i rozpaczy. Ofiarował mi tak wielką miłość, spokój i siłę, o jakich nigdy nie marzyłam. Wciąż pomagam innym, odwiedzam starych ludzi, pocieszam ich i próbuję rozwiązywać z nimi problemy. To przynosi mi radość. Bhagawan Baba daje mi siłę i mądrość. Jeśli przywoła was do swoich lotosowych stóp, nigdy nie będziecie chcieli stamtąd odejść. Jesteśmy bezpieczni, gdy pozwalamy Bogu działać.”

z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_04/01Mar06/when-he-touches.htm marzec-2006 tłum. hb

powrót do spisu treści numeru 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.