O TYM, JAK ZAFASCYNOWAŁ MNIE SAI  nr 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

Zapis rozmowy nadanej w Radiu Sai, pomiędzy prof. G. Venkataramanem a dr Keki Mistry, wybitnym ortodontą - konsultantem, długoletnim wyznawcą Sai Baby z Mumbaju

źródło:

 http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01APR07/14-h2h_special.htm

Prof. Venkatraman: Sai Ram, doktorze. Bardzo nam miło gościć cię tutaj. Dawno temu, ten budynek, tuż po wzniesieniu, służył innym celom [- mieścił Centrum Wychowania w Wartościach Ludzkich]. Wiem, że w nim pracowałeś. Teraz jest to wspaniałe studio, pobłogosławione przez Swamiego. Przekazywaliśmy stąd ludziom na całym świecie doświadczenia wielu wyznawców. Ogromnie się cieszę, że jesteś z nami. Czy mógłbyś krótko się przedstawić, opowiedzieć o sobie, o swojej karierze zawodowej i o tym jak przyszedłeś do Swamiego? Nasi słuchacze z radością się tego dowiedzą.

„Zdolność mówienia jest sama w sobie cudem”

Dr Keki Mistry: Sai Ram, wszystkim. Zacznę od tego, że czuję się bardzo dumny i uprzywilejowany mogąc wystąpić razem z tobą, profesorze, w programie noszącym imię Swamiego. To wielki zaszczyt. Nazywam się Keki Minochia Mistry. Jestem ortodontą i od 45 lat leczę zęby w Mumbaju. Wykładam, praktykuję i prowadzę badania. Jestem profesorem i ordynatorem oddziału Państwowej Kliniki Dentystycznej oraz dziekanem i dyrektorem Wydziału Nauk Dentystycznych na Uniwersytecie D.Y. Patila. Gdzieś około 1965 r. zauważyłem nagle, że tracę głos i brzydko kaszlę. Kasłałem bez przerwy. Nie mogłem spać, ani leżeć. Spędzałem noce na siedząco. Wreszcie postanowiłem, że dam się zbadać. Ten suchy kaszel mnie przerażał. Okazało się, że mam w gardle narośl wielkości piłeczki golfowej! Za każdym razem, gdy się kładłem, traciłem oddech i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Narośl była tak duża, że przeszkadzała mi w mówieniu. Praktykowałem od 1957 r., a od 1961 r. byłem ortodontą. To wydarzyło się w 1965 r. i oznaczało koniec mojej kariery zawodowej, ponieważ rodzice przychodzący z dziećmi na leczenie zadając mnóstwo pytań, na które teraz nie mogłem odpowiedzieć. Fakt, że z tobą rozmawiam, jest cudem Baby.

Wychowałem się w środowisku naukowym. Większość moich krewnych to lekarze, naukowcy, prawnicy – niektórzy z nich należą do grupy najlepszych prawników w Mumbaju. Uważali, że kontakty z jakimś Babą mogą mi przynieść jedynie wstyd. Na tym polega nieszczęście Indii. Zgadzałem się z ich opinią.

W 1964 r., gdy byłem chory, ktoś próbował podarować mi fotografię Baby wraz z odrobiną wibhuti. Miało to miejsce sześć miesięcy przed spotkaniem z Bhagawanem. Oddałem je z szacunkiem, mówiąc: „Nie wiem, kim On jest.” W 1965 r przeczytałem z wielkim zainteresowaniem książkę prof. Kasturi’ego „Satjam-Śiwam-Sundaram”1. Czytałem ją całą noc. Byłem przekonany, że wiem, o co w niej chodzi.

„Baba cię wzywa”

Pomyślałem sobie, że powinienem zobaczyć się z Sai Babą. Może uczyni dla mnie cud. Dowiedziałem się, że jest w Mumbaju. Właśnie przemierzałem dzielnicę Wiszących Ogrodów, rozpościerającą się na wzgórzach Malabar, kiedy podszedł do mnie mały chłopiec i powiedział: „Baba pana wzywa”. Zapytałem: „Kto?, Baba?” Muszę wyznać, że pół roku wcześniej, kiedy dostałem zdjęcie Swamiego, zastanawiałem się kim jest ten człowiek w czerwonej szacie, z kręconymi włosami. Chłopiec odrzekł: „Wie pan, ten Baba z ogromną czupryną, w czerwonej szacie.” Stwierdziłem: „Tak. Znam Go.” Wtedy powiedział: „On mówi: ‘Przyjdź do mnie’”. Poszedłem za chłopcem. Spotkanie odbywało się w domu pana P.K. Savanta. Było południe. Ponieważ dom należał do ministra, strzegli go policjanci. Nie znałem Swamiego ani Jego zwyczajów. Właśnie udzielił darszanu i odpoczywał. Zagrodzono mi drogę. Tłumaczyłem, że wezwał mnie Baba. Ktoś zapytał „Skąd pan to wie?”. Odwróciłem się i rozejrzałem wokół siebie, ale chłopca nigdzie nie było! Prosiłem policjanta, żeby mnie przepuścił. Policjant przyjrzał mi się i zapytał: „Dlaczego pan to robi? Jest pan kulturalnym człowiekiem. Każdy chciałby się tam dostać.” Pragnąłem wejść wbrew wszystkiemu. Minęło pół godziny i podeszli do mnie kolejni policjanci, mówiąc: „Wygląda pan na wykształconego człowieka, na co pan tu czeka? Baba teraz nie wyjdzie. Proszę przyjść o czwartej do Ogrodów Gwaliora na darszan. Przed czwartą Baba się nie pokaże.” Mimo to czekałem. Był niezwykle upalny majowy dzień. Ale w Mumbaju jest zawsze upalnie o tej porze. Kwadrans przez drugą zdecydowałem, że daję sobie piętnaście minut. Jeśli Bhagawan Baba nie wyjdzie, wrócę do domu. Było zbyt gorąco. Przebywałem na słońcu od prawie dwóch godzin i nie czułem się dobrze. Za pięć druga Baba podszedł do okna na pierwszym piętrze. Spojrzał prosto na mnie i powiedział: „Chodź”. Policjant stał plecami do okna. Ja znajdowałem się po drugiej stronie ulicy. Rzuciłem się do przodu, a wraz ze mną dwie kobiety. Pomyślałem, że są wdowami, ponieważ były ubrane w białe sari[1]. One również dostrzegły Babę. Straciłem rozeznanie, kogo Baba przywołał - te kobiety czy mnie? To mnie jednak nie zatrzymało. Policjant zawołał za mną: „Co to za bzdury?” Odkrzyknąłem, że Baba wezwał mnie przez okno. Ale Baby już w oknie nie było. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo! Swami zszedł tymczasem na parter. Wtedy, oczywiście, policjant mnie przepuścił! Parter domu położony był odrobinę niżej niż podmurówka. Stałem tam, patrząc na Niego po raz pierwszy i nie płakałem. Dopiero po chwili zalałem się łzami. Czułem zażenowanie. Obok mnie znalazły się panie, które weszły wraz ze mną. Stałem przed nimi i, oszołomiony, płakałem. Był to prawdziwy potop, wylew rzeki łez. Swami patrzył na mnie ze słodyczą. Moje łzy padały do Jego stóp. Czułem się przy Nim wspaniale. Potem przyjrzał mi się dokładniej, porozmawiał ze mną i powiedział: Kal Ma ko Leke Aana Maa ka thabeeyath teek nahi hai. [Przyjdź tutaj jutro z matką. Ona nie czuje się dobrze].” Moja matka czuła się źle, gdyż cierpiała na chroniczną astmę. Odpowiedziałem: „W porządku”. Zwrócił się do mnie ponownie: „Przyjdź, proszę, jutro o 9:00.” Odrzekłem: „Swami, nie pozwolą mi wejść”. Wtedy porozmawiał z kimś i otrzymałem przepustkę dla dwóch osób – dla mojej matki i dla mnie.

Poszedłem do domu. Matka poczuła się ogromnie szczęśliwa. Była bardzo rozwinięta duchowo. Swami, oprócz nas, zaprosił 200 innych osób. Było to wielkie zgromadzenie ludzi chorych, we wszystkich możliwych stadiach choroby.

„To mój chłopiec” – Swami

Wyraźnie pamiętam 11-sto lub 12-letnią dziewczynkę, która cały czas jęczała. Prawdopodobnie miała guza mózgu. Wszyscy siedzieli. Kiedy Swami wyszedł i zaprosił nas do pokoju interwiew, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Myślałem, że idę do gabinetu lekarskiego. Oprócz matki i mnie zaprosił jeszcze cztery osoby. Swami stał. Rozmawiał z moją matką. Powiedział: „Masz astmę. Trudno ci oddychać.” Każdy, patrząc na mamę, mógł stwierdzić, że ma astmę. Miała sylwetkę astmatyczki, łapała ustami powietrze. Ale jej wcale nie obchodziło o siebie. Zapytała: „Swami, co z nim?” Wyglądałem normalnie. Gardło ukrywało tajemnicę. Ale On powiedział: „Wiem, matko. Upar Lump hai.” (Tak, ma w gardle narośl.) Negatywne, pozytywne myśli. Robić operację, czy nie robić? Więc matka zadała Mu pytanie za milion dolarów: „Ma raka czy nie?” Baba stwierdził z wielkim autorytetem: „Raka? On miałby mieć raka? On nie jest twoim synem, to mój chłopiec. On tylko pojawił się dzięki tobie. Nie ma raka. Nie może mieć raka.” Następnie Swami zakręcił dłonią, zmaterializował dla mojej mamy dużą ilość wibuti i polecił jej: Kha Jao.(Jedz.) Połknęła wszystko. Wziął mnie na bok i powiedział: „Nie martw się. Odejdź teraz. Módl się, a po trzech dniach wszystko będzie dobrze.” Pod tym względem byłem bardzo uduchowiony. Wierzyłem w moc modlitwy i w Boga, nie mogłem tylko uwierzyć, że ludzka istota mogłaby być boska.

Prof. Venkatraman: Stwierdziłeś, że dużo się modliłeś. Czy tak jak parsowie[2]?

Dr Keki Mistry: Tak, zgodnie z wiarą, w której się wychowałem. Lubiłem odwiedzać świątynię ognia. Uczęszczałem do niej 3-4 razy w tygodniu, nawet jako uczeń. To leżało w mojej naturze. Kiedy się modlę, nie posługuję się żadnym formalnym językiem, nawet językiem awestyjskim[3] - nie lubię się modlić w języku, którego nie znam. Po prostu szedłem do świątyni i nawiązywałem kontakt. Swami powiedział: „Idź się modlić”. Potem nas zwolnił. Poszedłem do domu. Nagle uświadomiłem sobie, że od chwili opuszczenia domu Swamiego, to znaczy od mniej więcej 30 minut, nie kasłałem. Niespodziewanie poczułem się dobrze. Kaszel ustąpił, mogłem spać. Myślałem, że uległem sugestii lub hipnozie. W dwa lub w trzy dni później Baba wyjechał z Mumbaju. Nie poszedłem do lekarza. Muszę wyznać, że oglądali mnie wcześniej najlepsi specjaliści od nowotworów i oświadczyli, że narośl należy usunąć. „Będzie ci przeszkadzała w oddychaniu. Nie wiemy, czy to rak. Możemy to stwierdzić dopiero po zrobieniu biopsji. Narośl się powiększa. Musisz się jej pozbyć.” Po wyjeździe Swamiego nie pokazałem się żadnemu lekarzowi. Minęło pół roku, byłem zupełnie zdrowy, znikły wszelkie symptomy choroby. Nie przeprowadziłem badań, więc nie wiedziałem czy był to rak czy nie. Po mniej więcej sześciu miesiącach dostałem silnego ataku kaszlu. Plułem krwią. Bardzo się przestraszyłem. Udałem się do chirurga. On wciąż żyje, choć ma teraz ponad 90 lat. Poprosiłem: „Dr Heeru, niech mnie pan zbada”. Stwierdził: „Jest pan tak napięty, że nie mogę tego zrobić. Czy jadł pan coś tego ranka?” „Nie, obudziłem się i od razu przybiegłem do pana. Nie miałem w ustach nawet filiżanki herbaty.” Podał mi środek znieczulający, zbadał mnie i powiedział: „Proszę mi powiedzieć, co się stało? Gardło wygląda wspaniale. Nic w nim nie ma. Nie ma narośli. Jak ją usunięto? Co pan zrobił? Komu ją pan pokazał?” Wtedy opowiedziałem mu całą historię. Słuchał bardzo uważnie i stwierdził: „Tak, słyszałem o Jego uzdrowieniach. Jest pan wielkim szczęściarzem. Miałem do czynienia z takimi przypadkami. Otrzymał pan wielkie błogosławieństwo!” W ten sposób zdobyłem potwierdzenie.

Zmiany pojawiają się równocześnie wewnątrz i na zewnątrz

Prof. Venkatraman: Wtedy wierzyłeś, że był to rodzaj fenomenu psychosomatycznego. Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? Jak to się stało, że w końcu całkowicie uwierzyłeś i zdobyłeś pewność?

Dr Keki Mistry: Bardzo się cieszę, że o to pytasz. Tego popołudnia po spotkaniu z Babą poszedłem do świątyni. Modliłem się do Zoroastra takimi słowami „Daj mi znak. Czy rzeczywiście zostałem uleczony, czy może to tylko szczęśliwy traf? Chcę otrzymać znak.” Potem poszedłem do pałacu Gwaliora na darszan Swamiego. Była tam ogromna rzesza ludzi i z miejsca, które zajmowałem, Baba wyglądał jak odległy punkcik. Miałem nadzieję, że do mnie podejdzie. Byłem jednak w jednym z ostatnich rzędów, tam gdzie Bhagawan zwykle nie podchodzi. Swami, mijając ludzi, przeszedł prawie połowę drogi w moim kierunku, a potem ruszył w stronę podium. Nagle się odwrócił i spojrzał prosto na mnie. Ogrody Gwaliora są otoczone skałami. Siedziałem na jednej z nich. Swami podszedł do mnie bardzo blisko, położył rękę na moim ramieniu i powiedział: „Nie naciskaj zbyt mocno”. Nie wiedziałem, co ma na myśli, ale uznałem to za znak. Zastanowiłem się, dlaczego przemówił właśnie do mnie, mimo że był tu taki tłum? Otaczający mnie ludzie pytali: „Czy On pana zna? Czy pan Go zna?” Odpowiedziałem, że jestem tu po raz pierwszy. Cokolwiek to znaczyło, otrzymałem znak! Potem wydarzyło się wiele rzeczy. Moja żona zaszła w ciążę z naszym pierwszym dzieckiem. Nikt w rodzinie o tym nie wiedział, tylko nasze matki. Ukrywały to jeszcze na trzy miesiące przed rozwiązaniem. Pojechałem do Puttaparthi. Czasami Swami wzywał do siebie lekarzy (w latach 1965-66) i przemawiał do nich. Zwykle o coś pytał. Słuchałem. Zwrócił się do mnie: Aapko kuch bolna hai? Kuch poochna hai? (Chcesz o coś spytać lub coś powiedzieć?”) Odrzekłem: „Nie”. Muszę się jednak przyznać, że żona miała zabawny problem z pluciem. Pluła co sekundę. Doprowadzało ją to do szaleństwa. W jej ustach wytwarzały się ogromne ilości śliny. Nagle przypomniałem sobie o tym i rzekłem: „Moja żona…” Swami natychmiast mi przerwał i powiedział: Malum hai, Sir, Garbh. „Wiem, sir, ona jest w ciąży.” Zauważcie, moja żona była 700 mil stamtąd. Rzekł: „Nie martw się, 22-go lipca urodzi syna.” O nic więcej Go nie spytałem. Nagle dodał: Chiranjeevi - „Długie życie!” Potem lekarze wyszli. Pojechałem do domu i moja żona powiedziała: „Chcę ci coś wyznać. Przestałam pluć, ślinienie ustało.” Spytałem, od kiedy i ustaliłem, że stało się to dokładnie w momencie, gdy rozmawiałem ze Swamim. Skrócę tę opowieść. Urodził nam się syn. Podczas tamtej rozmowy Swami zmaterializował owoc. Był to wysuszony daktyl. Powiedział: „Daj ten daktyl żonie do zjedzenia na kilka godzin przed pójściem do szpitala.” Skrupulatnie wykonaliśmy to polecenie i 22-go lipca, urodził się mój syn.

Prof. Venkatraman: Zdumiewające!

Dr Keki Mistry: Na trzeci dzień poszedłem go zobaczyć. Dowiedziałem się, że bilirubina[4] naszego synka wynosiła 10-11 jednostek. Nadmiar bilirubiny może uszkodzić mózg. Lekarze pobrali krew z głowy noworodka, żeby ją zbadać. Moja żona nieomal zemdlała patrząc na to. Nie wiedziała, co się dzieje i powtarzała w myślach: „Pobierają mu krew z głowy”. To bardzo ją przygnębiło, ale nie odebrało sił. Kiedy bilirubina osiągnęła poziom 10-13 jednostek, mówiła sobie: „Nie martw się. Swami powiedział: Chiranjeevi. Będzie żył.” Kiedy Swami powiedział „Chiranjeevi”, myślałem, że udziela dziecku okolicznościowego błogosławieństwa. Teraz poznałem znaczenie tego słowa. Zachowaliśmy ufność i dziecko wyzdrowiało. Odkryto, że w wypadku parsów, deficyt G6PD stanowi normę. Syn urodził się z deficytem. Ten incydent wzmocnił odrobinę naszą wiarę. Moja żona nie była wielbicielką Swamiego i mieszkała w odległości 700 mil od Niego. Nikt nie wiedział, że spodziewa się dziecka. Z nikim o tym nie rozmawialiśmy. Ale On wszystko wiedział. Podczas tego interview nawet nie myślałem o jej ciąży.

Prof. Venkatraman: Twoje opowiadanie jest fascynujące. Proszę, opowiadaj dalej.

Dający życie Sai

Dr Keki Mistry: Od tamtej pory byłem świadkiem bardzo wielu zdarzeń. Jestem ze Swamim od 40-tu lat. Widziałem człowieka, drukarza z Madrasu, którego uznano za zmarłego. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem do Puttaparthi, Swami prosił mnie, żebym popracował w szpitalu ogólnym. Pewnej nocy spałem przy łóżku pacjenta wraz z dr Bhaskarem Rao ze stanu Andhra. Ten pacjent był uznany za prawie zmarłego. Powiadomiono jego rodzinę w Madrasie (obecnie Chennai). O 12:00 w nocy obudził mnie dr Bhaskar Rao i spytał: „Czy czujesz ten mocny zapach?” [Zdarzenie to zostało opisane na łamach Sanathana Sarathi, w późnych latach 60-tych] Pachniało silnie wibhuti. To było fascynujące. Mężczyzna był prawie martwy! Jednak poza tym zapachem nic się nie wydarzyło. Rano poszliśmy wziąć kąpiel. A kiedy wróciliśmy – była chyba 6:00 – mężczyzna siedział na łóżku i śpiewał Raghupathi Raghava Raja Ram! O mało nie zemdlałem. To było ogromnie zabawne, to było fascynujące. Człowiek, który był uznany niemal za martwego śpiewał Raghupathi Raghava Raja Ram!

Bóg błogosławi człowieka obowiązkowego

Teraz opowiem inną, interesującą historię. Moja matka była całkowicie oddana Babie. Dla niej Baba był „Kimś”. Nic nie stało pomiędzy nią a Babą. Pewnego dnia, gdy z nią rozmawiałem, wstała i skierowała się do kuchni. Zobaczyłem na jej siedzeniu wielką czerwoną plamę. Była to krew. Spytałem: „Co to jest?” Odrzekła: „Często krwawię”. Bardzo się zmartwiłem. „Nic mi nie mówiłaś. Skąd mam wiedzieć, że krwawisz z odbytnicy?” Odkryliśmy, że ma raka kiszki stolcowej. Poleciła mi: „Idź i powiedz Swamiemu”. Więc udałem się do Baby, do Whitefield. Lecz Baba był w Kodaikanal. Rzekłem sobie: „OK., zostanę tu przez chwilę, a potem wracam.” Ale pan Ramabrahman, opiekun aśramu w Whitefield, zawiadomił mnie, że dzwonił Swami z następującą wiadomością: „Masz u siebie dr Mistry, powiedz mu, żeby nie wyjeżdżał, bo wieczorem będę z powrotem”. Zatem zostałem. Kiedy zjawił się Swami, opowiedziałem Mu o raku mamy. Swami spojrzał mi prosto w oczy i zapytał: „Więc jak doktorze, czy ludzie powinni żyć wiecznie?” Zrozumiałem, że w ten sposób zawiadamia mnie o jej odejściu. Wówczas zwróciłem się do Niego: „Swami, gorąco Cię proszę jako syn, o jej spokojną śmierć.” „Spokojną śmierć mangtha hai? Jao Milena” (Pragniesz dla niej spokojnej śmierci? Tak, będzie ją miała” – odrzekł, w taki sposób, jak gdyby mi coś dawał.) Trzeba umieć rozmawiać z Bhagawanem Babą. Prosimy Go o coś, co, jak się nam wydaje, jest nam potrzebne. Prosiłem jedynie o spokojną śmierć. Powinienem był poprosić dla niej o spokojne dni do samego końca. Nie przebywała ani tu, ani tam. Nie pozwalała nikomu się dotknąć, z wyjątkiem mnie. Wciąż powtarzała: „Mój książę” i pytała mnie o zabawne sprawy. „Czy człowiek może przekroczyć bramę niebios bez psa?” Opowiedziałem jej wedyjską historię o królu i psie, których nie chciano wpuścić do nieba. To było niesamowite. Śpiewała, recytowała hymny, nieustannie nas zaskakiwała. Nie była wykształcona. Mówiła językami, kompletnie nowymi dla nas i dla niej. Pamiętam jej ostatnie chwile. Stałem w nogach łóżka. Leżąc, podniosła ręce i pomachała nimi, jak gdyby się z nami żegnała, a potem zamknęła oczy. Miała spokojną śmierć.

Kiedyś opowiedziałem o tym Swamiemu. Wyznałem, że matka mówiła wszystkimi językami i miała bardzo spokojną śmierć. Swami przyjął to jako rzecz oczywistą. Chciałbym jednak wyznać, że Bhagawan odwiedził Bombaj podczas jej choroby. Przebywała w szpitalu ogólnym parsów. A ja byłem jedną z tych osób, które Swami zaprosił, żeby Mu towarzyszyły, kiedy przyjedzie do miasta. Poza mną był to m.in. Inamdar i Satheesh. Swami pozwalał nam przebywać w swoim pokoju. Robiliśmy wszystko – nalewaliśmy wodę, przynosiliśmy ubranie, podawaliśmy Mu jedzenie – wszystko to, co mógł zrobić kelner. Byliśmy na służbie. Pozostawałem w Darmakszetrze (w rezydencji Baby w Mumbaju) przez całą dobę. Nigdzie nie wychodziłem. Ludzie pytali mnie: „A co z twoją praktyką?” Lecz ja czułem się bardzo szczęśliwy mogąc robić to, co robię i mając na to Jego zgodę. Pewnej nocy, w piątek, pamiętam, że była 20:00, moja mama poczuła się bardzo źle. Leżała w szpitalu. Zadzwonił ojciec. Powiedział, że jej stan jest bardzo ciężki i może nie przeżyć nocy. Zapytałem ojca: „Czy mama chce, żebym przyszedł?” Odrzekł: „Nie, jest nieprzytomna.” Odpowiedziałem: „Tato, skoro o mnie nie pyta, to czy muszę przyjeżdżać? Jestem na służbie. Swami wychodzi o 8.00. Nie mogę oddalać się bez Jego zgody. Nie czuję, że powinienem wyjść, nie rozmawiałem z Nim o tym i teraz nie mogę zastukać do Jego drzwi. Nie odważę się tego zrobić.” Do telefonu podeszła moja siostra i powiedziała: „Co to za nonsensy?” Obrugała mnie. Odrzekłem: „Dobrze, oddaj ojcu słuchawkę.” Zapytałem go: „Potrzebujesz mnie tam?” Odpowiedział: „Nie!” Postanowiłem wiec zostać w Darmakszetrze i modlić się za nią. Gdyby o mnie pytała, wtedy co innego. Jej lekarz, najlepszy chirurg w Mumbaju, również zadzwonił do mnie i oświadczył: „Keki, myślę, że ona nie przeżyje tej nocy. To twój problem. To twoja matka. Rodzina prosiła, żebym z tobą porozmawiał.” Podziękowałem mu, postanowiłem jednak pozostać w rezydencji Baby.

Swami był nieobecny i nie mogłem wyjść bez Jego zezwolenia, zwłaszcza, że matka o mnie nie pytała. Następnego ranka o 7:00 rano Swami otworzył drzwi od Swojego pokoju i wszedłem do środka. Swami usiadł i zaczął przeglądać jakieś papiery. Powiedziałem: „Swami, był telefon. Moja matka nie czuje się dobrze, czy pozwolisz mi do niej pojechać?”

Specjalne odwiedziny ze Swamim

Był sobotni poranek. Swami powiedział: „W środę udaję się do domu Savanta, a twoja matka leży w szpitalu obok. Odwiedzimy ją razem.” Miała żyć następne cztery dni. Uznałem to za znak, że nie muszę tam iść. Moja rodzina była oburzona, z wyjątkiem ojca. W tym czasie mama odzyskała świadomość i powiedziała: „Nie, pozwólcie mu zostać z Babą.”

W środę Swami udał się do szpitala – do szpitala ogólnego parsów – żeby ją ze mną odwiedzić. Zwykle, kiedy wyjeżdżał, jechałem Jego samochodem. Siedziałem z przodu, a Śri Indulal Shah siadał obok Swamiego z tyłu. Tak więc pojechaliśmy.

Kiedy mama ujrzała Swamiego w szpitalu, spytała: „Co z Tobą? Przyszedłeś odwiedzić starą kobietę? Tysiące ludzi czeka na Twój darszan, a Ty tracisz tu czas.” Swami szturchnął mnie i powiedział: „Widzisz, to nazywa się bhakti (oddanie).” Swami pokazał mi, czym jest prawdziwe oddanie!

Mama mówiła dalej: „Zostawiłeś tysiące ludzi czekających na darszan i przyszedłeś odwiedzić starą kobietę.” Nie zapominała jednocześnie, że jest tu gospodynią. Poprosiła: „Proszę, usiądź” i podała Mu mleczko kokosowe. Swami odparł: „Nie jestem pacjentem” i kazał jej się natychmiast położyć. Przeszła operację, wstawiono jej sztuczny odbyt. Swami wykreował i nałożył na nią wibhuti. Rozmawiał z nią przez 10 – 15 minut.

Wyobraźcie to sobie. Lekarz polecił mi: „Przyjdź natychmiast, twoja matka nie przeżyje nocy.” Natomiast Swami obiecał: „Odwiedzimy ją w środę.” Mama wyszła ze szpitala i żyła jeszcze półtora roku. Umarła w domu.

Prof. Venkatraman: Zdaje się, że zebrałeś wiele niezwykłych historii.

Dr Keki Mistry: To tylko czubek góry lodowej!

Prof. Venkatraman: Chętnie dowiemy się czegoś więcej. Proszę, opowiedz nam więcej historii.

Mdlejący doktor

Dr Keki Mistry: Swami często wzywał nas, lekarzy, na rozmowę. Wśród nich był dr Bhaskar Rao ze stanu Andhra. Wciąż tu przebywa. Był też lekarz, który poszedł na emeryturę z fabryki cementu i pracował w naszym szpitalu. Był bardzo sympatycznym panem, dobrze zbudowanym. Nie pamiętam teraz jego nazwiska. Lubił wieczorne spacery. Pewnego dnia zebrało się kilku ludzi. Swami powiedział: „Chodźcie na górę. Zaproś lekarzy na górę.”

Weszliśmy i Swami nas policzył. „1,2,3… Gdzie jest czwarty?” I podniósł zaciśniętą dłoń, jak gdyby coś trzymał. Odrzekliśmy, że poszedł na wieczorny spacer. Swami rozmawiając z nami zaczął mówić o życiu, o tym, jak bardzo jest ono nietrwałe. Nagle do pokoju wszedł wolontariusz i powiedział coś w telugu. Swami rzekł: „Och, ten zaprzyjaźniony doktor, który tu przychodził, zemdlał na dole.” Wybiegło trzech lekarzy. Ja zostałem ze Swamim. Swami zapytał: „Nie idziesz?” Odpowiedziałem: „Swami, jestem, przede wszystkim, z Tobą, a Ty nie kazałeś mi iść. Po drugie, jestem dentystą, a nie lekarzem. Zajęło się nim trzech lekarzy. Nie mam zamiaru iść, chyba, że Swami chce, żebym poszedł.” Swami zauważył: „Widzisz Mistry, życie jest jak mydlana bańka. W każdej chwili może pęknąć.” Ktoś wchodził na górę. Swami polecił mi: „Zejdź na dół.” Zabraliśmy go do szpitala, wszyscy czterej doktorzy. A potem zanieśliśmy go na cmentarz. Umarł. Dopiero później uzmysłowiłem sobie wagę tamtego gestu Swamiego – jak by coś trzymał. Wskazywał, że potrzeba czterech ludzi do wyniesienia ciała. Dr Bhaskar Rao zrozumiał i uwierzył w ten znak. Ja wtedy go nie zrozumiałem.

Historia Patela

Znam jeszcze jedną historię. Czy znasz słynną opowieść o Patelu? Patel jest parsem. Pracował w Fabryce Doskonałych Farb. źno się ożenił i po 3-4 latach zapragnął dziecka. Urodziła im się dziewczynka. Bóg daje dzieci – nie powinien jednak dawać takich dzieci. Dziewczynka urodziła się z chorobą mięśni, miała problemy z kręgosłupem. Jeśli wezmę chusteczkę i upuszczę ją na ziemię, chusteczka upadnie. Tak samo było z tą dziewczynką, jeśli się ją zostawiło bez pomocy. W wieku trzech lat była zupełnie bezwładna. Nie mogła poruszać oczami, wydawała z siebie bełkotliwe dźwięki. Tak to było!

Ktoś z biura Patela opowiedział mu o Sai Babie. Patel wziął zdjęcie. Był niezamożnym człowiekiem, sprzedawcą. Wydał na córeczkę fortunę. Nie można było jej pomóc. Ktoś zapytał: „Czemu nie pojedziesz i nie spotkasz się z Sai Babą na południu Indii? Sai Baba leczy nieuleczalne choroby.”

Patel poszedł do żony i opowiedział jej o tym. Stwierdziła: „To czarna magia, nie wierzę w takie rzeczy, nie zamierzam jechać.” Ale on był zrozpaczony, więc wziął fotografię dziecka i udał się do Puttaparthi. Nie wiedział, gdzie to jest, mimo to trafił. Przyjechał po południu. Było to w czasach starego mandiru (starej świątyni w Prasanthi).

Swami udzielał darszanu z pierwszego piętra. Patel zobaczył Go tam i poprosił: „Jeśli rzeczywiście jesteś bożym człowiekiem, pomożesz mojemu dziecku.” Mówił potem, że nie zdołał uchwycić wzroku Swamiego. Swami wszedł do środka. Wtedy Patel spytał, co ma robić. Powiedziano mu, żeby usiadł i czekał na darszan. „Swami wyjdzie i będzie zapraszał ludzi na interview. Może poprosi i ciebie.” Więc usiadł i czekał na wieczorne interview. Swami wyszedł, ruszył w jego kierunku, ale nawet na niego nie spojrzał. Wybrał jakąś osobę przed nim, z jego prawej strony, potem z lewej i za nim, ale nie jego - i odszedł. Patel był zakłopotany, Kiedy Swami wszedł do pokoju spotkań, Patel zaczął rozpytywać ludzi. Ktoś powiedział, że jest tu od tygodnia, inny, że od trzech miesięcy. Zdenerwował się. Miał do dyspozycji tylko dziesięć dni. Dowiedział się jednak, że rano będzie kolejne interview, że jutro Swami przyjdzie ponownie. Następnego dnia historia się powtórzyła. Ze wszystkich sił starał się uchwycić wzrok Swamiego, ale bez skutku. Tak samo wieczorem. Nie rezygnował. Tak upłynęło dziesięć dni. Coś w środku kazało zostać. Wysłał telegram do biura, prosząc o przedłużenie urlopu. Czternastego dnia wyszedł z aśramu jakiś starszy pan i powiedział, że Swami wyjeżdża z Puttaparthi. Wszyscy mogą wyjechać, każdy otrzymał błogosławieństwo. „Widziałem wtedy” – rzekł później do mnie – „ludzi przyjeżdżających samochodami, jakichś ministrów otrzymujących interview i mówiłem sobie, że nie jestem nikim ważnym i nie mam szans na spotkanie Baby.” Takie myśli przelatywały mu przez głowę. A na czternasty dzień, kiedy w aśramie pozostało nie więcej niż 200 osób, ktoś ogłosił: „Swami powiedział, że wszyscy otrzymali błogosławieństwo, że wszyscy mogą wrócić do domu.” On jednak wiedział, że nie może wrócić do domu, że nie może stanąć przed żoną. Walczył z nią o ten wyjazd. Poszedł na tory i położył się na nich. „Nadjedzie pociąg, popełnię samobójstwo.” Ale w Indiach pociągi się czasem spóźniają, więc leżał tam bardzo długo. Leżąc, zaczął rozmyślać. „Czy mogę zostawić żonę samą z dzieckiem? Czy dobrze postępuję?” Takie myśli kłębiły mu się w głowie. W końcu wstał i wrócił do domu, po osiemnastu dniach nieobecności. Był wieczór. Otworzył drzwi i zobaczył dziewczynkę, którą zostawił bezwładną, siedzącą i bawiącą się. Kiedy spostrzegła niewidzianego dawno ojca, wstała, podreptała do niego i powiedziała: ‘tata’. „Rzuciłem bagaże i rozpłakałem się. Po prostu się rozpłakałem.” Nie twierdzę, że jest w pełni zdrowa. Ale może o siebie zadbać. Umie założyć buty i zawiązać sznurowadła. Wciąż żyje i rodzice nie chcą, żebym wymienił jej imię. Widziałem ją. Nie jest zupełnie sprawna, ale to i tak wielkie błogosławieństwo. Nie mogła nic przy sobie zrobić. Teraz sobie radzi, chodzi do toalety, itp. Nie spotkała Swamiego. Swami nawet nie spotkał jej ojca. Jej ojciec jadąc do Baby nie wierzył w Niego, był tylko zdesperowany.

Swami pomaga tym, którzy pomagają sobie

Prof. Venkatraman: Chcę zmienić na chwilę temat. Musisz nas jeszcze nie raz odwiedzić i podzielić się z nami swoimi niezwykłymi opowieściami. W tej chwili pragnę ci zadać bardzo ważne pytanie. Wszyscy wiemy, że Swami jest Bogiem w ludzkim ciele. Oczywiście, przybył, żeby nas uratować, pomóc nam w godzinie kryzysu, jak to przedstawiłeś, ale także, żeby przekazać nam niezwykle głębokie przesłanie. Przyjechałeś z Mumbaju, gdzie ludzie są bardzo zajęci. Nie mają czasu dla nikogo, nawet dla Boga. Mieszkasz tam całe życie. Czy wiesz, że populacja w tym mieście jest niemal taka jak w całej Australii? Czy mieszkańcy Mumbaju przebudzą się na Swamiego? Jeśli nie, będą mieli kłopoty. Przypomnij sobie rok 1999. Kiedy Swami przyjechał prosili Go: „Swami, pomóż nam. Swami, pomóż nam” Jak Swami może pomóc komuś, kto nie pomaga samemu sobie?

Dr Keki Mistry: To prawda. Bóg nieustannie powtarza, że jest tutaj obecny, że tutaj jest Jego łaska. Swami wyraził to prościej i bardziej bezpośrednio. Jeśli leży przed tobą ciastko, a ty śpiewasz „Ram, Ram, Ram”, to z tego powodu ciastko nie wskoczy z talerza do twoich ust. Musisz wyciągnąć rękę, wziąć je i zjeść. To bardzo głęboka uwaga. Musimy się nią kierować. Nieustannie słyszymy, że Bóg pomaga tym, którzy pomagają samym sobie. Myślę, że Mumbaj się przebudził. Myślę, że zaszły w nim głębokie zmiany. Ludzie się rozwinęli i zapragnęli poznać inny wymiar egzystencji. Wśród rzeczy materialnych i spraw finansowych nagle uświadomili sobie istnienie brakującej im sfery życia.

Wiesz, gdy pojawia się ktoś taki jak Bhagawan Baba, ludzie muszą się ocknąć. Jedno z Jego przesłań głosi, że nie przybył tu dla czynienia cudów. Mówi, że cuda są Jego wizytówkami. Wierz mi, są potrzebne takim osobom jak ja, żeby mogły do Niego przyjść. Nie sądzę, żebym był wówczas na niskim poziomie duchowym, lecz brakowało mi akceptacji. Naprawdę wierzyłem w swojej arogancji i ignorancji, że wszystkie te rzeczy są duchowymi protezami. Czasami jednak myślałem, że cuda hamują rozwój Indii. Przyszło mi ‘zjeść własne słowa’.

Bądź jaśniejącą latarnią

Uświadomiłem sobie, że cuda nie są protezami, lecz latarniami, wskazującymi nam drogę. Pozwól, że odpowiem ci słowami George’a Bernarda Shaw, jednego z największych myślicieli XX w., skierowanymi do grupy studentów, których pragnął zmotywować. Powiedział im – a ja powtórzyłem za nim, może słyszałeś mnie w Puttaparthi?: „Nie chcę przeżywać życia jak mały, drżący płomyk świecy, ani jak iskra. Chcę stać się jaśniejącym promieniem światła, uniesionym na chwilę i odchodzącym w postaci huczącego ognia.” Jeden ze słuchających go studentów wstał i spytał: „Sir, zatem w jaki sposób proponuje pan zmienić świat?” George Bernard Shaw wbił w niego wzrok i odpowiedział: „Dlaczego chce pan zmieniać świat? Niech pan lepiej zmieni siebie, wtedy na świecie będzie o jednego głupca mniej.”

Swami mówi o tym jeszcze wyraźniej: „Zmień siebie. Nie jesteś jedną osobą, lecz trzema. Pierwszą, o której myślisz, że nią jesteś, drugą, którą jesteś naprawdę i trzecią, o której inni myślą, że nią jesteś.” I Swami powiedział, wskazując na nas: „Zmień osobę, którą jesteś.” Nie dla świata, nie dla pozy, nie dla kogoś i nie dla czegoś. Zmień osobę, którą naprawdę jesteś. Swami dokładnie nam to wyjaśnił.

     Swami wykorzystuje każdą okazję, żeby uświadomić nam tę lekcję. Zdarzyło się w Parthi, że spacerowaliśmy, a wolontariusze przygotowywali czapati.

Swami zapytał: „Czapati bantate hi?” (Robicie czapati?)

- „Tak, Swami!”

- „Czyniąc to, zmniejszajcie swoje ego.”

Nie rezygnuje z żadnej szansy.

W ciągu tych lat nie przepuścił ani jednej okazji, żeby Jego przesłanie stało się dla nas zrozumiałe. Kiedyś zwróciłem się do Niego: „Swami, powiedziałeś 40 lat temu, żebyśmy jak najlepiej wykorzystali dany nam czas. Stwierdziłeś wówczas: „Cieszcie się, ponieważ nadejdzie moment, kiedy już nie będziecie mieli dostępu do Swamiego.” Nie sądziłem, że chciałeś nam w ten sposób oznajmić, że staniesz się fizycznie niedostępny. Swami, stopniowo odsuwasz się od ludzi. Zamknąłeś się w samochodzie. Ty, który nauczyłeś chodzić ludzi takich jak ja, stawiasz kroki jak niemowlę, jak dziecko. Ograniczasz się. Nie każdy może zbliżyć się do Ciebie. Kiedy chodziłeś, ludzie przynajmniej mieli nadzieję, że dotkną twojej szaty. Teraz ta nadzieja także odeszła. Jeśli nie zatrzymasz samochodu, nie mogą z Tobą rozmawiać. Nie sądziłem, że właśnie o tym myślałeś. To nie jest lekcja, jaką chcielibyśmy otrzymać.” Wtedy mi odpowiedział: „Dlaczego jesteś tak skoncentrowany na sobie? Dlaczego jesteś tak bardzo przywiązany do ciała?” Odrzekłem: „Swami, proszę Cię, przez wzgląd na nas wszystkich. Nie chcemy takiej lekcji.” Odparł: „Nie możemy się przywiązywać do ciała. Podkreślam to od wielu lat. Wzrośnijcie. Swami nie chce udzielać wam więcej lekcji. Swami nie chce wygłaszać więcej dyskursów. Swami nie odczuwa potrzeby obdarzania was łaską. Teraz wasza kolej, wasza szansa na działanie. Otrzymaliście wystarczająco dużo lekcji. Musicie je sobie przyswoić.”

Mówi nam, jak się do Niego zbliżyć

Prof. Venkatraman: Więc myślisz, że młodzi ludzie z Mumbaju przyswoją sobie lekcje Swamiego i będą je praktykowali?

Dr Keki Mistry: Tak. Jestem nauczycielem. Mam siedemdziesiątkę. Uczę od 45 lat. Sądzę, że współczesna młodzież bardzo się od nas różni. Młodzi ludzie uważają, że są inteligentniejsi, bardziej świadomi, szybciej myślą, są bardziej otwarci, bardziej chętni, gotowi na nowe ideały. Potrzebna jest im jednak łaska Bhagawana.

Doszedłem do pewnego wniosku. Możemy walić głową w mur, ale dopóki nie nadejdzie właściwy moment, nie potrafimy Go zaakceptować. Dlatego poprosiłem Bhagawana o łaskę. Otrzymają Jego błogosławieństwo. Będzie im łatwiej Go przyjąć, bez takiego wysiłku. To fakt.

Dawni prorocy i święci musieli długo praktykować, żeby się zbliżyć do Awatara. Teraz Bhagawan jest dostępny. Daje nam siebie, nawet tłumaczy, jak możemy Go poznać. Nie słuchamy. Wielokrotnie, gdy byliśmy sami lub z innymi, gdy gościła tu jakaś grupa ludzi, Swami śpiewał: „Gdzie jest Mój prawdziwy wyznawca? Gdzie jest Mój prawdziwy wyznawca?” Swami tęskni za prawdziwym wyznawcą. Słyszałem to na własne uszy.

Mówi nieoczekiwanie: „Gdzie jest Mój prawdziwy wyznawca?” Myślę, że mamy Jego łaskę. Młodzież jest przygotowana. Młodzi ludzie są inteligentni, mądrzy i chętni. Sądzę, że z naszym pokoleniem było gorzej. To zresztą odnosi się do każdej generacji. Przypominam sobie słowa znanego poety sufijskiego Omara Khayyama. Umieszczono je w książce Rubaiyat (mylnie interpretowanej przez Zachód), zawierającej ogromne bogactwo duchowe. Przeczytałem ją, gdy miałem czternaście lat. Ciągle do niej wracam. Zawiera bardzo znany wiersz: „Poruszająca się ręka, pisze”. Jeśli pozwolisz, zarecytuję go:

„Były tam drzwi, do których nie znalazłem klucza.

Była zakryta przeszłość, której nie widziałem.

Jakaś krótka rozmowa pomiędzy mną i Tobą.

Później nie było więcej ani mnie ani Ciebie.

Wołałem zatem do samych niebios

Prosząc, by kierowały naszym przeznaczeniem

U Twych drzwi tłoczyły się zbolałe tłumy.

Rozumiejąca Świadomość nie odpowiadała.”

To nie jest świadomość. To jest Rozumiejąca Świadomość! Rozumienie Jaźni. Rozumienie, kim jesteś, rozumienie warunków. Po prostu bycie świadomym. Rozumiejąca świadomość. Potrzebuje jej każdy. Dlatego twierdzę, że zawsze towarzyszy nam łaska.

Zatem, kiedy Swami poprosił, żebym został powiernikiem majątku należącego do Trustu, odrzekłem: „Swami, lekarze słyną z tego, że nie potrafią odczytać nawet własnych recept.” Słuchał mnie przez jedną lub dwie minuty. Potem spytał: „Czy wiesz jakie masz ego?” „Swami, co się stało?” „Czy wiesz jakie masz ego? Przez cały czas powtarzasz: ‘Nie mogę zrobić tego, nie mogę zrobić tamtego.’ Stoję przed tobą. O co się martwisz? Proszę, żebyś został (powiernikiem). Czy nie sądzisz, że Moja łaska powinna ci wystarczyć?” Odpowiedziałem: „Swami, postawiłeś na posterunku osła, żeby pokazać całemu światu, że nawet on potrafi. Czy teraz jesteś zadowolony?” Wszyscy się roześmieli.

To samo miało miejsce, kiedy uczynił mnie przewodniczącym komitetu w Bombaju. „Swami, tam jest tylu wielkich przedsiębiorców, tylu VIP-ów. Czy będą mnie słuchać?” Byłem wówczas młody, miałem 35 lat. Powtórzył mi to samo: „Zbyt wiele egoizmu. Nie będziesz przewodniczącym. Ja nim jestem. Ty tylko usiądziesz na miejscu przewodniczącego.”

Swami powtarza: „Zrób wszystko, co tylko możesz.” I muszę ci powiedzieć, że dzięki Jego łasce, wszyscy mnie słuchali i cudownie się bawiłem jako przewodniczący, a nawet jako powiernik.

Tak więc, Swami jest tutaj dla młodych. Nadejdzie czas, kiedy młodzi to pojmą. Sądzę, że młodzi odczuwają większy głód duchowości niż dawniej. Słyszałeś o narkotykach. One wyrażają ten głód. Zmienił się kierunek. W tej chwili dzieją się różne rzeczy. Jestem pewien, że obecnie nawet zwykli ludzie dużo częściej używają słowa „duchowość”. Mają różne pomysły. Tukaram[5] opowiada, że kiedy dawał biedakowi 4 paisa, aby dostąpić darszanu Pana, mówiono mu: „Swami, po co dałeś temu człowiekowi pieniądze? Pójdzie do sklepu za rogiem i kupi sobie araku.” Turkaram odpowiadał, że dopóki modli się do Boga, że dopóki ktokolwiek modli się w imię Boga, Bóg nie porzuci ludzkości. Swami powiada: „Proś, aby któregoś dnia zwrócić się do Mnie o to, z czym przybyłem, żeby ci dać!”

Prof. Venkatraman: Bardzo się cieszę, że z takim optymizmem odnosisz się do młodych. Wyjechałem z Mumbaju 33 lata temu i utrzymuję z tym miastem luźny kontakt. Wiele się słyszy o przestępczości, o Bollywood i o innych sprawach. Wygląda na to, że za tym wszystkim kryje się wiele nadziei. Wierzę ci, ponieważ przebywasz w tym chaosie.

Sahibie doktorze, pragnę ci podziękować i powiedzieć, że rozbudziłeś w nas apetyt na następne spotkania. Przyjmij na siebie obowiązek częstego przychodzenia tutaj i dzielenia się z nami swoimi bezcennymi wspomnieniami.

Dr Keki Mistry: To błogosławieństwo, że prosisz mnie o odwiedziny. Rozmowa o Bhagawanie Babie jest czystą przyjemnością.

Prof. Venkatraman: To wielka przyjemność słuchać o Bhagawanie Babie. Bardzo ci dziękuję! Sai Ram!

Dr Keki Mistry: Sai Ram!    

http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01APR07/14-h2h_special.htm kwiecień-2007 tłum. J.C.


powrót do spisu treści numeru 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

[1] Biały kolor w Indiach i w wielu innych krajach – to kolor żałoby

[2] Parsowie – „Paraśika” – ludzie z Persji, grupa ludności irańskiej, wyznania zoroastryzmu, która po wygnaniu z Persji przez Arabów w VIII wieku schroniła się w Indiach. („Słownik cywilizacji indyjskiej”)

[3] język awestyjski – język klasyczny używany w starożytnej Persko, w którym zostały zapisane prace Zaratustry. Należy do rodziny języków indoeuropejskich oraz jest siostrzanym językiem klasycznego sanskrytu.

[4] bilirubina - to organiczny związek chemiczny powstały w wyniku rozpadu hemu uwolnionego wcześniej z hemoglobiny w  śledzionie, wątrobie lub szpiku kostnym w procesie niszczenia czerwonych ciałek krwi.

[5] Tukaram - (1608-c.1650), poeta indyjski, związany duchowością ze stanem Maharashtra.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.