numer 35 - wrzesień-październik 2006

Tak jakby więcej światła dziś było w tym słońcu

 Kochani!  Chciałabym podzielić się z Wami krótkimi, wspomnieniami z uczestnictwa w II obozie medycznym w Żytkiejmach w 2006 roku, który odbywał się pod hasłem „Kochaj wszystkich i służ wszystkim”. 5.07.2006 w godzinach przedpołudniowych dołączyłam do rozradowanych koleżanek - Nadin i Ani oraz Maćka, którzy jechali zielonym suzuki w kierunku Duninek.

Irenka (autorka wspomnień) prowadzi zajęcia z dziećmi 

Samochód zapakowany niemalże pod sam dach śpiworami, poduszkami, torbami z kredkami, farbami, krepą, kolorowymi balonikami, piłkami około 16:30, wesoło ruszył w dziewiczą drogę. W szkole w Duninkach mieliśmy wziąć udział w spotkaniu informacyjnym dla uczestników tegorocznego obozu medycznego.

         Rozentuzjazmowani, szczęśliwi przybyliśmy o 20:00, tuż przed rozpoczęciem spotkania.

            Było coś niezwykłego w tym wydarzeniu. Około 80 osób, w różnym wieku i o różnych zawodach, opierających się o ściany, umęczonych podróżą, wzajemnie na siebie znacząco spoglądało, uśmiechało się i pozdrawiało – „Sai Ram”. Oprócz Polaków była pewna grupa lekarzy i masażystów z Niemiec. Wszyscy cierpliwie czekali na ogólne pozdrowienie z ust Majki - przewodniczącej polskiej Organizacji Sathya Sai. Po przywitaniu, każdy dołączył do grupy, w której chciał uczestniczyć. Ja, wraz z koleżanką Nadin zaangażowałyśmy się w prowadzenie warsztatów dla dzieci. Ania podjęła się trudnego i mozolnego zajęcia – usług fryzjerskich dla kobiet i mężczyzn, Maciek dołączył do ekipy budowlano-remontowej. Majka wyjaśniła nam, że w tym roku są dwie wsie, w których będziemy pracować, że czekają na nas dzieci i dorośli w Duninkach i Żytkiejmach.

            Ania z Martą i innymi paniami prowadziły warsztaty w Duninkach, zaś Nadin, Julia, Ania, Basia, Kasia i ja dojeżdżaliśmy codziennie do Żytkiejm. Dołączyli do nas później Ania z Warszawy (w miejsce Basi) i Karol. Cała nasza ekipa, w której byli lekarze, masażyści, rejestratorki, fryzjerki, panie wydające odzież i my – osoby prowadzące warsztaty dla dzieci, liczyła około 17 osób. Około 8:00 rano pomarańczowym busem (z napisem NAPPY) podwożeni byliśmy do Żytkiejm i wracaliśmy po 10 lub 11 godzinach pracy. Dwaj panowie naprawiający dzieciom rowery dojeżdżali osobno.

          Pogoda nam sprzyjała. Lato było w pełni. Pod starą, drewnianą remizą strażacką, w cieniu drzew, na dwóch drewnianych stołach, rozłożyliśmy akcesoria potrzebne do zabaw dla dzieci.

            Wkrótce dzieci wraz z rodzicami dołączyły do nas. Podczas przyjmowania dzieci do grupy, ich adaptacji i udzielaniu rodzicom pewnych informacji, Karol wyśpiewywał swój bogaty repertuar z „naszego” śpiewnika, przygrywając sobie na gitarze. Po skończonej piosence rodzina bocianów, mająca swe gniazdo na wieży remizy z zachwytu wydawała dźwięki „kle, kle, kle…”, ku uciesze wszystkich.

            Zgłosiło się do nas 38 dzieci w wieku od 3 do 14 lat. Pierwszego dnia tematem warsztatów była świadomość dźwięku. Na ćwiczeniach dzieci mogły same odczuć wibracje w różnych obszarach swego ciała pod wpływem wypowiadanych niektórych samogłosek i spółgłosek. Następnie było opowiadanie „o dobrym i złym języku”, po którym Julia z Ania, Basią i Kasią prowadziły zajęcia plastyczne. Później były różne gry i zabawy.

      Po południu starsi chłopcy rozgrywali mecz piłki nożnej, spontanicznie doświadczając świadomości dobrego i złego języka. Doświadczenie to skłoniło mnie, bym nazajutrz rano opowiedziała dzieciom o wewnętrznych wrogach: gniewie, złości, nienawiści itp. I sposobie radzenia sobie z tymi negatywnymi uczuciami. Zajęcia te zbliżyły nas do siebie. Chłopcy stali się bardziej ufni, otwarci, grzeczni, uczynni i pełni szacunku. I w takiej atmosferze zajęcia odbywały się przez następne dni. Ostatniego dnia warsztatów dzieci nie poszły do domu na obiad, chętnie zaś brały udział w dekorowaniu kolorową krepą drzew i w urządzaniu wystawy złożonej z ponad 120 rysunków, które powstały w ciągu tylko 3 dni! Inspiracją większości prac byli bohaterowie opowiadanych dzieciom historyjek. Powstaniu niektórych prac wtórowały dźwięki muzyki klasycznej. W sobotni wieczór wystawę prac plastycznych dzieci oglądali rodzice, dzieci i inni goście z Duninek. Wieczór zakończył się wspólną kolacją i śpiewaniem. Dzięki uczestnictwu Julii i Ani z Gdyni, dzieci miały możliwość poznania różnych technik plastycznych, mogły też doświadczyć świadomości kolorów, wiary w siebie, ufności itp. Pogadanka Ani z Warszawy na temat wpływu pożywienia na nasze myśli i znaczenia tych myśli pozostała w sercach dzieci na zawsze. Kochana Nadin dbała, by każde dziecko miało dostateczną ilość wody do picia w to upalne lato. Częstowała też różnymi smakołykami, wywołując radość na twarzach dzieci. Uczyła je też francuskich piosenek.

            Wracaliśmy wieczorem na kolacje do Duninek, zmęczeni, ale jakże szczęśliwi. W pomarańczowym busiku zajęłam już wygodne miejsce. Cała nasza 16-osobowa ekipa czekała na spóźnialskiego współtowarzysza. Ujrzałam idącego, zmęczonego Oliviera – masażystę z Niemiec. Z trudem taszczył na swoich barkach ekwipunek niezbędny do jego pracy. Kiedy wchodził do busiku, spytałam go słodko po angielsku: „Are you happy?” Zdejmując bagaż wyprostował się, oczy zaiskrzyły się uśmiechem i powiedział głośno: „Ananda!” Jego radość udzieliła się wszystkim pasażerom. Zaintonowaliśmy: „Ananda, Ananda, Ananda…” Żartowaliśmy, śmialiśmy się.

            Wieczorem z soboty na niedzielę szkoła w Duninkach wypełniła się pielgrzymami (około 150 osób). Nocowali na parterze, my zaś na piętrze. Szkołę wypełniła uroczysta cisza. Tylko toalety były nieco częściej używane.

            Kiedy wstałam w niedzielę rano, kilka minut po 4, słońce świeciło już nad horyzontem. Cała szkoła wypełniona była ciszą i uderzającą czystością. Przy oknie stała kobieta – sprzątaczka. Kiedy przechodziłam obok niej, ta z zachwytem patrząc na jaskrawe, brylantowe słońce powiedziała: „Wygląda tak, jakby więcej światła dziś było w tym słońcu.”

            Po cichu weszłam do klasy matematycznej, w której nocowałam od trzech dni razem z trzema małymi dziewczynkami (mieszkanie tych dziewczynek było remontowane przez naszą ekipę). Najstarsza 10-letnia dziewczynka podeszła do tablicy i narysowała dwie ręce uniesione do góry, połączone łańcuszkiem serc, w środku którego był napis: „Bóg”. Zamknęłam oczy i westchnęłam: „Boże, dziękuję Ci”.

            Przed śniadaniem, po skończonej mantrze Gajatri, kiedy razem z Anią z Warszawy i z innymi współtowarzyszami braliśmy kąpiel w pobliskim jeziorze, rozległy się nagłośnione przez megafon słowa modlitwy Jezusa: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”  To szła drogą pielgrzymka do sanktuarium Matki Boskiej, które było położone po drugiej stronie granicy.

            Wczesnym popołudniem ruszyliśmy zielonym suzuki w powrotną drogę. Kilka minut później spadły duże krople deszczu. Można by powiedzieć: „Słonce świeci i letni deszcz pada”. Bagaże doniosły mi moje współtowarzyszki pod same drzwi wejściowe. Podeszłam do portretu Sathya Sai Baby. Z wdzięcznością zaintonowałam: „Om Sathya Sai Baba Dżiki Dżej!”.

 Wspomnienia spisała:   Ira Janowska-Żach

powrót do spisu treści numeru 35 - wrzesień-październik 2006

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.