Nauka i wiara             numer 28 - lipiec-sierpień 2005

Dr Y. T. Thathachari, wybitny naukowiec z południowych Indii, przez ponad 30 lat prowadził badania na Uniwersytecie w Stanford w dziedzinie krystolografii i struktur molekularnych. Do Bhagawana Baby przybył w 1966 roku po tym, jak został cudownie uzdrowiony z raka. Otrzymał ponowne zaproszenie ze Stanford, lecz miał wątpliwości czy powinien opuszczać Indie. Baba poradził mu, by pojechał, a Bóg będzie z nim, by go zawsze chronić. W październiku 1993 roku z zamiarem osiedlenia się w Indii dr Thathachari przybył do Prasanthi Nilayam, by prosić Bhagawana o łaskę. Udał się do Superspecjalistycznego Szpitala na badania serca, ponieważ zamierzał poddać się operacji wymiany zastawek. Powstał problem, ponieważ charakter schorzenia wymagał leczenia najpierw w szpitalu w Bangalore, a następnie w Madrasie. Wolą Boga było, by 23 listopada 1993 roku w 68-me urodziny Bhagawana dotarł do lotosowych stóp Pana.

       Poniżej znajdują się wyjątki z wykładu, wygłoszonego przez dr-a Thathachari w Stanford w USA, w czasie którego odwołał się do najważniejszych zdarzeń w swoim życiu oraz nawiązał do tematu wzajemnego stosunku między nauką i wiarą.

        Przyszedłem na świat w Srirangam, małym lecz bardzo sławnym mieście w południowych Indiach - 200 mil na południe od Madrasu. Od ponad 13-stu wieków święci wywodzący się z tego miasta głosili ewangelię „całkowitego oddania się Bogu”. Najsłynniejszym z nich był Ramanuja, który żył w XI wieku. Jednym z najwcześniejszych duchowych przodków Ramanuji był Nathamuni, wielki mędrzec, żyjący w VIII wieku. Zebrał on 4000 strof pieśni mówiących o głębokim oddaniu, które były śpiewane przez wielkich świętych, znanych jako Alwarowie, żyjących wieki przed nim. Nathamuni czuł, że pieśni te zawierają bezpośrednie świadectwo odczucia Boga i powinny być traktowane jako święte pisma na równi z Wedami i Upaniszadami. Od tego czasu te 4000 strof napisanych w języku tamilskim, stało się częścią hinduskiej świętej literatury.

       Mój ojciec był nauczycielem duchowym w linii Nathamuni i Ramanuji. Praktycznie nigdy nie rozmawiał ze mną o Bogu czy religii. Jednak moja ciotka, babcia i matka, gdy byłem dzieckiem, zwykły opowiadać mi niezliczone historie z hinduskiej mitologii. Żywo pamiętam jeszcze odprawianie moich własnych modlitw, które odmawiałem wieczorem udając się na spoczynek. Wyobrażałem sobie wtedy, że Bóg jest osobistym przyjacielem, który mnie wysłuchuje, a byłem wtedy trzy czy czteroletnim dzieckiem.

Ciche modlitwy

       Gdy miałem około czterech lat, ojciec zaczął uczyć mnie sanskrytu. Już jako mały chłopiec czytałem prace wielkich pisarzy i reformatorów. Niektórzy z nich zawzięcie atakowali niesprawiedliwość ustroju społecznego Indii w owych czasach.

      Rozruchy, czasami gwałtowne, zdarzały się w naszej części Indii, przeciwko braminom i przeciw wierze w Boga. Wszystko co przeczytałem i czego wysłuchałem, wywarło na mnie wtedy wielki wpływ. Czasem dyskutowałem z moim kuzynem i ciotką o tym, czy można udowodnić istnienie Boga. Jednak ciągle kontynuowałem moje modlitwy.

        Gdy miałem 14 lat zmarł mój ojciec. Półtora roku później umarła matka. Byłem wtedy w koledżu. Uzyskałem stopień magisterski w dziedzinie fizyki w znanym kolegium Jezuitów w sąsiednim mieście Tiruchi. Wiara i poświęcenie ojców Jezuitów miały na mnie wielki wpływ. 

     Z Tiruchi przeniosłem się na zachód do miasta Bangalore, by rozpocząć studia w dziedzinie fizyki w Indyjskim Instytucie Naukowym, pierwszej instytucji w Indii, której prace naukowe były wysoko zaawansowane. 

      Przez wszystkie te lata nie tylko zajmowałem się nauką. Nadal czytałem wiele prac w sanskrycie oraz różnego rodzaju książki religijne i inne. Zastanawiałem się nad nimi. Przez te lata wydawało mi się, że moje nocne modlitwy kontynuuję bardziej z przyzwyczajenia, niż z głębokiego przekonania. Na dłuższy okres odrzuciłem je całkowicie, jak gdybym udowadniał sobie, że mogę porzucić tę obłudną praktykę.

  Ukończywszy studia w Bangalore poślubiłem Madhuri, słodką siedemnastoletnią dziewczynę, która studiowała na Uniwersytecie w Madrasie. Gdy uzyskała dyplom, wyjechaliśmy oboje do Cambrige w stanie Massuchusetts w USA, gdzie związałem się z laboratorium biofizyki. 

      W 1961 roku przenieśliśmy się do Standfordu w USA, dokąd zostaliśmy zaproszeni przez Howarda Patee. Cieplejszy klimat Kalifornii nie zredukował bólów karku i kolan, których nabawiłem się w Cambridge. Bóle nawet nasiliły się. W dodatku na mojej głowie pojawiło się kilka guzów. Zacząłem nawet podwójnie widzieć, co było niepokojąco częste i uciążliwe. Bałem się okropnie, że mam guz mózgu. Z moich obaw zwierzyłem się naszemu lekarzowi - dr Eckertowi, który rozwiał je, zapewniając, że wszystkie moje problemy powstały na tle reumatycznym i nie ma się czym martwić. 

       Chociaż takie zapewnienia były krzepiące, złe przeczucia nie opuszczały mnie, ponieważ moje dolegliwości stały się nieznośne. W końcu, ulegając naleganiom Madhuri, dr Eckert niechętnie zaordynował prześwietlenie czaszki. Nastąpiły niezliczone prześwietlenia i tomografie. Trepanobiopsja została przeprowadzona przez dr Jamplisa, chirurga, profesora kliniki w Standford. 

Rak mózgu

      W ciągu tygodnia oboje z Madhuri odwiedziliśmy wielu lekarzy. Było to w drugiej połowie października 1962 roku. Pamiętam jak dziś: „Nie są to dobre wiadomości - zaczął dr Jamplis - to rak złośliwy, daje obszerne przerzuty. Nie oszukujmy się co do leczenia. Leczenie jest niemożliwe.” Ataki następowały jeden po drugim.

      „Przed ponad rokiem wyraziłem swoje obawy, lecz pan je zignorował” - oskarżałem dr Echerta. Z chwilą, gdy zacznie się podział komórek, śmierć jest nieunikniona. „W tych małych komórkach rakowych wcześniejsza diagnoza nie odgrywa istotnej roli. Nic nie jest w stanie zatrzymać postępu choroby.” - odpowiedział dr Jamplis. 

      Doktorzy nie podjęli żadnego leczenia i chcieli, bym niezwłocznie wrócił do Indii, by ostatnie dni spędzić wśród najbliższych mi osób. Nie było pewności czy przeżyję nawet dwa tygodnie. „Chociaż - zakończył łaskawie dr Jamplis - cuda czasem się zdarzają. Mamy nadzieję, że tak będzie w pana przypadku.”

      Przez wszystkie te miesiące przeżywałem tortury z powodu obaw związanych z moją chorobą. Teraz moje najgorsze obawy urzeczywistniły się. Niespodziewanie jednak pojawił się wewnętrzny spokój: W jakiś sposób odczułem, że Bóg ma zamiar mnie uratować. Który Bóg ma zamiar odpowiedzieć na moje modlitwy? Czy ten, którego istnienie tak często usiłowałem przedstawić jako nie dające się udowodnić?

Cud uleczenia

      W głębi czułem jakieś wyrzuty sumienia i zakłopotanie. Pomimo moich wątpliwości ufałem, że Bóg zamierza mnie wyleczyć.

      Razem z Madhuri wróciłem do Madrasu. Madhuri pocieszała mnie mówiąc, że wkrótce będę czuł się dobrze. Jej rodzice, bracia i siostry mówili to samo i wszyscy szczerze modlili się o mój powrót do zdrowia. Opiekujący się mną lekarz był głęboko religijnym człowiekiem. Powiedział mi, że już wkrótce całkowicie powrócę do zdrowia. Podawano mi preparat azotowy, którego wielu nie toleruje, a który w najlepszym razie uśmierzał ból i to wszystko. Jednak, w ciągu kilku dni guzy na mojej czaszce zniknęły, minęło również podwójne widzenie. W ciągu następnych osiemnastu miesięcy miałem dwa poważne nawroty, gdy moja kość biodrowa i wątroba poważnie dały mi się we znaki. Również tym razem, wbrew opiniom niektórych lekarzy, szybko reagowałem na leczenie. Teraz czułem się dobrze i nic mnie nie bolało, jednak w głębi duszy martwiłem się, czy na trwałe wrócę do zdrowia. Czy choroba uderzy ponownie, by mnie zabić? Te myśli często mnie nachodziły. Tymczasem dr Eckert napisał, że bardzo się cieszy z tego, że cud, którego mi życzył, w istocie zdarzył się. Mój przyjaciel Scott Blois pytał mnie, czy nie zechciałbym wrócić do Standford, by rozpocząć nowy program badawczy. Nie chciało mi się ponownie opuszczać Indii.

Wizyta u Baby

      Wtedy to Madhuri i ja usłyszeliśmy o świętym człowieku, znanym jako Sai Baba, który jest uzdrowicielem. Miliony ludzi w Indiach uważa go za Boga. Gdy się z Nim spotkaliśmy, był dla nas bardzo uprzejmy. Powiedział mi, że powinienem przyjąć zaproszenie do Standfordu. Zapewniał mnie, że Bóg będzie ze mną, by mnie zawsze ochraniać. Mimo zastarzałych wątpliwości, Jego słowa bardzo podniosły mnie na duchu.

      W 1966 wróciliśmy do Standford. Byłem całkowicie zdrowy. Często pracowałem szesnaście godzin na dobę. Codziennie pokonywałem żwawo kilka mil i nie czułem potrzeby zażywania środków uśmierzających ból, które w dużej ilości przyjmowałem kilka lat temu. Nagle zrozumiałem również, że chociaż zewnętrznie miałem pewne wątpliwości, to w głębi serca wierzyłem, że Bóg mnie ochrania, tak jak mnie zapewnił Baba.

      Idąc za sugestią Baby, co miesiąc przez dwa lata wygłaszałem odczyty na temat Upaniszad. Brałem również udział w wielu akademickich dyskusjach o wierze i religii.

     Na liście moich zainteresowań obok krystalografii i struktur molekularnych śmiało umieściłem teorie naukowe, filozoficzne i religijne.

      Stało się dla mnie jasne, że zajmowanie się nauką nie wymaga wyparcia się wiary. W rzeczy samej, wydaje mi się, że poleganie na racji, na której opiera się nauka, samo w sobie jest aktem wiary.

Nauki Ramanui

     Każda religia ma swoją własną siłę przyciągania i musi być ścieżką prowadzącą ku Bogu. Krótko powiem o naukach Ramanuji.

      Tocząc boje z monistami[1] Ramanuja zapewniał, że zazwyczaj człowiek nie dostrzega ISTOTY rzeczy, a nauka oparta jest na rozróżnianiu czyli dostrzeganiu różnic. Jeżeli pojmujemy tylko ogólną istotę rzeczy, to dlaczego, pyta żartobliwie Ramanuja, człowiek szukający konia zobaczywszy bawoła, wraca niezadowolony. Problemu nie rozwiązuje również stwierdzenie, że świat jest iluzoryczny. Niedoskonała wiedza zachowuje ważność tak długo, dopóki istnieje przymus. Ktoś, kto w linie widzi węża, zachowa się tak jakby rzeczywiście go widział. Jego reakcja będzie trwała dotąd, dopóki nie ustali, że to nie wąż tylko lina. Ramanuja omawia podstawy wiedzy wyłaniającej się z percepcji, świadectwa i konkluzji. Omawia związek Boga kontrolującego, ze światem świadomości i światem egzystencji materialnej.

      Ramanuja dowodzi, że nie ma moralnej odpowiedzialności bez wolnej woli. Powstaje więc kwestia: jak pogodzić wolną wolę z doskonałym Bogiem, który jest zwierzchnikiem. Ramanuja zakładał, że Bóg obdarza nas wolną wolą i wolnością wyboru ścieżki poddania się, prowadzącej do wybawienia od bólu.

Wiara kontra intelekt

      Jasne jest, że pomimo tych doskonałych argumentów, które wysuwa, nierozwiązane kwestie będą istniały przy każdym intelektualnym podejściu do religii. Ostatecznie domaga się uznania tego, co mówią inne religie i Upaniszady: to nie intelekt czy erudycja prowadzą do Boga i podtrzymują wiarę. To naturalność wiary prowadzi do tego odkrycia. Snobizm różnego rodzaju jest przeszkodą na tej ścieżce. Zgubny jest zwłaszcza snobizm intelektualny, dlatego, że w odróżnieniu od snobizmu władzy i bogactwa, uważany jest za dopuszczalną formę snobizmu.

      Ćaitanja, który żył czterysta lat temu, był wielkim uczonym. Odrzucił jednak całą swoja erudycję, by powrócić do prostej wiary - intonowania imienia Boga.

      Ramanuja, a przed nim Januna, oraz Alwarowie na długo przed nimi obydwoma a także wielu świętych innych wyznań mówili o swoich najgłębszych cierpieniach i ekstazie. Mogłoby się zatem wydawać, że to głębokie cierpienie pobudza potrzebę wiary i tylko bezwarunkowe oddanie się prowadzi do przejawienia się Łaski, która niweczy smutek. Przy sztywnym rozumieniu pojęć, wydaje się to być przesłaniem większości religii, chociaż można to odnieść również do kultury i tradycji. Prawdziwe przeżycie wiary i łaski wydaje się być możliwe tylko w tych okolicznościach. Wszystkie inne akademickie dyskusje o wierze są w pewnym sensie niestosowne.

      Nie możemy budować naszej wiary na wierze innych. Zwłaszcza, że może się okazać, iż wiara uczonego (zwłaszcza z zakresu nauk ścisłych) jest pewniejsza, niż wiara zwykłego człowieka.

      W doświadczeniach innych może być widoczny efekt „porzucenia walki”. Próbowałem różnego rodzaju medytacji, łącznie z ogólnie znaną TM (medytacją transcendentalną). Zawsze zauważałem, że głęboka medytacja występuje tylko wtedy, gdy zanika świadomość medytującego i gdy porzuca on walkę. Dopóki świadomie próbuję się relaksować, napinam się.

      W naszej tradycji kładzie się również nacisk na wartość służby. Nie ma nic poniżającego w pracy służebnej. To jest również Boska praca. Gdy odkurzam dywany lub zamiatam garaż, czasem zauważam, że mój umysł jest całkowicie wolny od wszelkich myśli i w moim wnętrzu panuje spokój.

Bóg jako obrońca

      W skrócie, jaki jest stan mojej wiary obecnie? Zewnętrznie mogę jeszcze mieć wątpliwości i mogę je wypowiadać, lecz w głębi duszy wydaje się być wiara, że Bóg (w jakiejkolwiek formie) ochrania mnie. Mogę jeszcze powiedzieć, że wiara w Boga nie jest kwestią sporną dla nauki konwencjonalnej. Nie mam jednak żadnej wątpliwości, co do istnienia głębokiej potrzeby wiary w Boga, wywołanej przez cierpienie. Intelektualnie zbliżenie do Boga nie jest ani konieczne ani pożyteczne. Prosta wiara jest tym, co prawdziwie podtrzymuje. Tutaj każdy musi być sobą.

       Zakończę przykładem ulubionej pieśni ludowej śpiewanej w języku hindi. „Nie znam melodii lecz śpiewam pieśń ku chwale Boga. Słowa pieśni mogą mieć głębokie znaczenie, o którym nic nie wiem. Pytasz mnie, czy te słowa chwały odsłaniają mi Boga, lecz ja jestem zbyt prostym człowiekiem, by dać odpowiedź na tak uczone pytanie. Jestem zadowolony nawet wtedy, gdy tylko powtarzam: ‘Panie, ach mój Panie’.”

(Tekst tego wykładu dostarczył prof. S. Sampath, były prorektor Sri Sathya Sai Institute of Higher Learning).

Z Sanathana Sarathi - marzec 1997 tłum. Fryderyk Listwan


powrót do spisu treści numeru 28 - lipiec-sierpień 2005

[1] Monizm - w filozofii, pogląd w ontologii przeciwny dualizmowi i pluralizmowi wg którego natura bytu jest jednorodna, np. istnieje tylko substancja materialna, albo tylko duchowa (słownik wyr. obcych PWN)

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.