Jeżeli
chociaż w minimalnym stopniu można przyczynić się, by świat stał się lepszy,
warto podjąć pracę charytatywną. Dając radość innym zmieniam wibrację kuli
ziemskiej z tych negatywnych na pozytywne, które oddalają kataklizmy. Mając tę
świadomość odebrałam telefon od Basi, w którym informowała, że kieruje do nas
autokar pełen dzieci z biednej wiejskiej szkoły (na wycieczkę). Mój umysł
protestował stanowczo, czułam, że nie podołamy i jest to absolutnie niemożliwe.
Jednak serce czuło, że dzieci tego potrzebują i że przyjmując je sprawimy im
wielką radość. Basia była tak zdecydowana, że żadne moje wątpliwości co do powodzenia
tego przedsięwzięcia nie zdołały jej odwieść od decyzji. Na szczęście okazała
się ona osobą w pełni odpowiedzialną i załatwiła niezbędne rzeczy, których jako
wielbiciele Sai nie zdołaliśmy zorganizować. Jej determinacja skierowała ją do
magazynu wojskowego, z którego wypożyczyła materace dla dzieci. Ja
uczestniczyłam w pracach porządkowych, które miały przygotować salę około 100 m2
na strychu domu Edmunda w Gdyni.
Bezinteresownie udostępnił on najbardziej reprezentacyjne pomieszczenie w swoim
domu wraz z przyległą kuchnią i łazienkami.
(Jedynym mankamentem
całej tej wycieczki było złe zaparkowanie autokaru, który całą noc stał na włączonym
silniku (obok domu sąsiada), ponieważ kierowca spał w środku i ogrzewał się.
Sąsiedzi czuli się z tego powodu poszkodowani i poskarżyli się Edmundowi. Tak
więc - pomagaj, ale nie wyrządzaj przy tym szkody innym.)
Osobiście będąc
ogniwem w łańcuchu prac przygotowawczych cieszyłam się, że nie ponoszę odpowiedzialności
za całość. Dzieci były umówione na ognisko i jazdę konną, a następnego dnia na
rejs statkiem po Zatoce Gdańskiej i zwiedzanie oceanarium. Trzeba było zdążyć
na czas. Przed rejsem nakarmić 35 dzieci i ich opiekunów, rozdać suchy prowiant
na drogę powrotną do domu i sprawdzić czy niczego nie zapomniano. Te zadania,
przy tej liczbie małych dzieci, wydały mi się karkołomne, jednak nad wszystkim
czuwała Basia. Kiedy dzieci odjechały, szybko zwijaliśmy materace, by je oddać
z powrotem do magazynu. Basia pracowała, jak mi się zdawało, ponad swoje siły.
Znosiliśmy materace na dół, do samochodów, dźwigając tyle ile kto mógł unieść.
Po dwóch miesiącach od tych wydarzeń okazało się, że Basia jest poważnie chora.
Kiedy dowodziła naszą akcją służebną na pewno była już w niej ta choroba.
Gdybyśmy to wiedzieli, czy pomagalibyśmy bardziej? Później dowiedziałam się, że
wśród dzieci były dwie dziewczynki, które przeżyły tragedię rodzinną. Ich
ojciec przebił kosą na wylot ich mamę, po
czym wyjął kosę i sam usiłował się zabić. Tylko dzięki natychmiastowemu
zaalarmowaniu sąsiadów przez najstarszą dziewczynkę z czwórki rodzeństwa,
odratowano rodziców. Ojciec siedzi w więzieniu. Dwie najstarsze dziewczynki,
dotknięte tą tragedią, gościły u nas w Gdyni. Czy wiedząc co przeżyły,
pomagalibyśmy więcej?
Nigdy nie
wiemy kim naprawdę jest osoba, której pomagamy, ile doświadczeń życiowych przeszła,
kim była kiedyś dla nas itp. Nie wiemy też kiedy i jak doświadczy ona radości,
miłości i wiary w dobroć ludzi przypominając sobie naszą pomoc. Może kiedyś
wspomni, że byli tacy ludzie, którym chciało się coś zrobić, by choć trochę
rozjaśnić ich życie.
Kiedy
wiejskie dzieci spod Olsztyna wróciły do swoich domów i już trochę zdołaliśmy o
tym zapomnieć, udało się nam legalnie wynająć nowe pomieszczenie na spotkania
naszej grupy Sathya Sai. Uznaliśmy to za swojego rodzaju nagrodę. Cieszyliśmy
się nowym miejscem 3 miesiące i ponownie zostaliśmy poddani próbie służenia.
Zwróciła się do nas o pomoc Irena – pani prezes Fundacji na Rzecz Pomocy
Dzieciom z Domów Dziecka i Innym Pokrzywdzonym. Irena jest zaprzyjaźniona z
niektórymi członkami naszej grupy Sai i jest człowiekiem czynu. Od wielu lat
organizuje dzieciom z Domów Dziecka wycieczki i wspólne spędzanie świąt w swoim
domu. Robi to zupełnie bezinteresownie. Jeździ również na Litwę z darami dla
Polonii. Sama jest wychowanką domu dziecka więc zna problemy dzieci
pozbawionych opieki rodziców i ciepła ogniska domowego.
Po
raz pierwszy od wielu lat Irena nie mogła ugościć dzieci w swoim mieszkaniu,
dlatego poprosiła Edmunda o bezpłatne udostępnienie dużej sali, kuchni i
łazienek w jego domu w Gdyni, a nas o pomoc, jeśli zechcemy podarować dzieciom
coś więcej niż tylko dni świąteczne przy wspólnym stole. Irena zwykle bierze
czworo dzieci. Zaprosiliśmy Irenę na spotkanie grupy. Opowiedziała nam o dzieciach
z domu dziecka i zapytała o możliwość pomocy z naszej strony. Dała nam
sposobność okazania ducha służenia. Uczulała nas na zranione dziecięce serca,
które zawiodły się na dorosłych i bardzo trudno im na nowo zaufać. Wspólnie
uzgodniliśmy, że należy zaprosić ośmioro dzieci. Staraliśmy się ustalić plan
działania, określający kto i kiedy zajmie się dziećmi, ponieważ Irena w dni robocze
musiała być w pracy. (Robienie tego planu i wzięcie odpowiedzialności za opiekę
nad nimi kosztem własnego wypoczynku nie było łatwe.) Stwierdziłam więc na
zakończenie, że jeśli brak będzie osób do opieki nad dziećmi, to zostaną one
odwiezione z powrotem do Domu Dziecka. Opowieść Ireny o dzieciach z Domu
Dziecka była niezwykle poruszająca, więc wszyscy starali się pomóc w tym
przedsięwzięciu ofiarowując dobrowolne datki na zakup żywności, poprzez
wypożyczenie śpiworów, materacy, sprzętu wideo i filmów, ofiarowanie paczek,
żywności i zabawek.
Jednak z konkretnym zdeklarowaniem się
co do ilości ofiarowywanego czasu i rąk do pomocy było dużo trudniej. Każdy z
nas ma przecież swoje obowiązki. Moje serce mówiło mi jednak: „przecież to są
pokrzywdzone dzieci i należy im się nasza uwaga, pomoc, życzliwość…”.
Postanowiłam, że będę osobą do dyspozycji dzieci na wypadek braku kogoś innego.
Nasza pomoc przy dzieciach na co dzień sama się układała i spontanicznie
dzieliliśmy się obowiązkami. Z naszej inicjatywy dzieci były w stadninie koni,
gdzie uczyły się jazdy konnej i zwiedzały stajnię. Opiekunka koni opowiadała o
każdym koniu z tej stajni. (Innego dnia zorganizowaliśmy dzieciom wyjście do
kina.) Same wybrały film o uczuciach i koniach p.t. „Mustang z Dzikiej Doliny”.
Ponadto Irena wraz z naszym kolegą zabrała dzieci na kulig.
Mnie
przypadło w udziale m.in. gościć dzieci dwa razy u siebie w domu, wozić je
autobusami po Gdyni i pomagać przy podawaniu obiadu. Ucieszyła mnie fascynacja
dzieci miejskimi trolejbusami. Zwykła drobna rzecz – jak przejażdżka
trolejbusem – a cieszy! Przy posiłkach zauważyłam, że jedna z dziewczynek (z I
klasy Szkoły Podstawowej) nie lubi nic innego tylko chleb i ziemniaki, a
chłopiec marzy o tym, by nigdy już nie był bity. (Czy wiedząc to pomagalibyśmy
bardziej?)
Od jednej z
naszych koleżanek dzieci dostały własne kieszonkowe. Były bardzo dumne i poruszone
z tego powodu. Żywo rozmawiały o planach wydania tych niewielkich kwot
pieniędzy.
Podarowałam
jednemu z chłopców buty do gry w piłkę, tzw. „korki”. Był tak szczęśliwy, że
wkładał je na sanki i spacery.
Cała
nasza pomoc w opiece nad dziećmi z domu dziecka w okresie od 24 grudnia 2002 do
1 stycznia (wieczorem) 2003 była dla mnie daleka od ideału, ale inicjatorka
tego przedsięwzięcia widziała wszystko w idealnych barwach. Była nam głęboko
wdzięczna za okazaną pomoc. Uzmysłowiłam sobie, że nie należy doszukiwać się
przeszkód w działaniu i widzieć niedociągnięcia. Wystarczy zrobić cokolwiek by
pomóc, a już świat staje się przez to lepszy. „Małe cokolwiek” każdego - może
zbudować wiele.
Kiedy
robiłam podsumowanie stwierdziłam, że ducha służby okazało aż 27 osób. Zdziwiło
mnie bardzo, że przy tej ósemce dzieci zaangażowało się tyle ludzi. Były wśród
nich również osoby nie związane z Ruchem Sathya Sai. Teraz wyraźnie odczuwam,
że zostaliśmy – jako wyznawcy Sai – bardziej zaakceptowani wśród znajomych.
Widzieli nasze zaangażowanie i dzięki temu staliśmy się dla nich bardziej
wiarygodni. Chciałabym, by tego rodzaju akcje łączyły nas jeszcze mocniej.
Byśmy tworzyli wspólny organizm, w którym wyznaczone osoby są odpowiedzialne za
poszczególne zadania. Czy tak było tym razem? Wie tylko Sai.
Elżbieta
Garwacka
PS - Irena
biorąc dzieci z domu dziecka modli się o ich ochronę do świętego Michała. Oto
treść tej modlitwy:
Michał z przodu, Michał z tyłu, Michał
po lewej,
Michał po prawej, Michał od dołu,
Michał od góry,
Michał, Michał z nim kroczę pospołu
Jam jest jego miłość
Co chromi tu
Chroń Michale … (podać imię osoby)
Kocham cię. Amen.
Wcześniej,
kiedy Irena nie wiedziała nic o mocy tej prośby do św. Michała, bardzo często
jeżdżąc samochodem miała drobne stłuczki. Obecnie, kiedy odmawia tę modlitwę,
skończył się dla niej okres stłuczek samochodowych.
List otwarty do Ojca 1.01.2003
Najdroższy Ojcze przyjmij moją radość,
tak jak przyjmujesz troski każdego z nas. Przyjmij wdzięczność za to, że w
ostatnich dniach 2002 roku dałeś mi odczuć Twoją miłość poprzez kontakt z
dziećmi z Domu Dziecka goszczącymi w domu Edmunda w Gdyni.
Chciałabym powiedzieć, że kocham Was
dzieciaki nie tylko za łagodność i rozsądek Kamila, cichą pokorę Basi,
otwartość i wyrozumiałość Pauliny, zakamuflowaną mądrość Bartka, wdzięczne
serduszko Patrycji i złożone jak do modlitwy wołające o czułość rączki Sylwii,
która chce zostać kiedyś „nikim”…
Jeśli nikt dotychczas tego nie uczynił niech mi będzie wolno zauważyć,
że bez wielkiej otwartości i ciągłego optymizmu Edmunda oraz wielu wysiłków i
skromnej niestrudzoności zawsze spontanicznie uśmiechniętej Eli, to piękne „spotkanie
duszyczek” przez tak wiele dni nie byłoby chyba możliwe… że nie wspomnę o wielkim
sercu pani Ireny…. i innych…