numer 11 wrzesień-październik 2002

Jak Kriszna ukazał Naradzie czym jest maja

    Narada był starożytnym mędrcem, który żył tysiące lat, wędrując swobodnie poprzez wszystkie poziomy świadomości od nieba po ziemię. Ponieważ był bardzo bliski Panu Krisznie, mógł mu zadawać najróżniejsze pytania. Pewnego razu, gdy się razem przechadzali, Narada zapytał Krisznę: „Panie, czy mógłbyś wyjaśnić mi na czym polega tajemnica owej magii, którą zwiemy mają? Kriszna zawahał się, jako że zrozumieć czym jest maja znaczyło pojąć całokształt życia, zważywszy jednak na szczere oddanie Narady postanowił mu odpowiedzieć. „Oczywiście,” rzekł. „Usiądźmy sobie w cieniu i zaraz ci wszystko objaśnię. Ale jest tak strasznie gorąco, że najpierw poproszę cię, żebyś przyniósł mi szklankę wody.” „Już idę,” odpowiedział Narada i raźno ruszył przez pola. Słońce prażyło niemiłosiernie i chociaż mędrzec był dobrym piechurem, wydawało mu się, że idzie i idzie, a linia słomianych dachów wioski na horyzoncie wcale się nie przybliża. Upał stał się nie do wytrzymania. Naradzie też zaschło w gardle, pomyślał więc, że poprosi o dwie szklanki wody i sam jedną wypije. W końcu dotarł do wioski i pobiegł do najbliższego domu. Zapukał, a kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał najpiękniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek dane mu było oglądać. Dziewczyna uśmiechnęła się do Narady, mrużąc cudowne oczy okolone długimi, czarnymi rzęsami, a on poczuł, że dzieje się z nim coś takiego, czego nigdy jeszcze nie przeżywał. Dosłownie odebrało mu mowę. W końcu jednak zdołał wykrztusić: „Czy zechcesz mnie poślubić?”

    Dziewczyna wyraziła zgodę i już wkrótce odbył się ślub. I tak zaczęło się szczęśliwe życie małżeńskie, po czym na świat zaczęły przychodzić dzieci, aż wreszcie Narada został głową tętniącego życiem domostwa. Zawsze tam kogoś kąpano lub ubierano, trzeba było zadbać o posiłki i opiekować się domownikami. Narada i jego żona pogrążyli się w swoim osobistym światku, powoli budując nowe marzenia. Mijały lata. Dzieci dorosły, pokończyły szkoły, założyły rodziny i z czasem Narada został dziadkiem. Stał się patriarchą wielkiego rodu, którego posiadłości rozciągały się aż po bezkres i cieszył się szacunkiem całej wioski. Oboje z żoną popatrywali na siebie wzajemnie z zadowoleniem i mawiali: „Czyż bycie dziadkami nie jest najwspanialszą rzeczą pod słońcem?”

    Aż tu nagle, któregoś dnia przyszła wielka powódź. Przez pola wokół wioski przetoczyła się rwąca rzeka, która na oczach bezsilnego Narady zmiotła wszystko co kochał i dla czego żył – jego ziemie, bydło, dom i przede wszystkim ukochaną żonę oraz wszystkie dzieci i wnuki. Z całej wioski ocalał tylko on jeden. Nie mogąc znieść widoku straszliwych zniszczeń Narada upadł na kolana i z głębi serca zaczął wołać o pomoc: „Kriszno! Kriszno!” W ułamku sekundy rwące wody znikły, a przed oczami Narady ukazał się Pan Kriszna i te same pola, po których przechadzali się razem, zdawałoby się wieki temu. „Narado,” spytał łagodnie Kriszna, „gdzie moja szklanka wody?”

                                        Nadesłał Ruben V.M.   tłum. Joanna Gołyś

powrót do spisu treści numeru 11 wrzesień-październik 2002

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.