Fragment pierwszego rozdziału nowej książki Howarda Murpheta pt. The Lights of Home (Światła domu).
Chciałbym
zakończyć ten rozdział kilkoma ciekawymi i jak sądzę znaczącymi kontaktami z
matką, jakie miałem po jej śmierci w 1957 r. Kiedy zmarła byłem w
dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewny, że istnieje życie po śmierci i
ostatecznie skontaktowałem się z nią kilka miesięcy po jej pogrzebie poprzez
jasnowidzącą z Brisbane imieniem Anne Novak. Ku własnemu szczęściu odkryłem, że
miłość, jaką okazałem w moich astralnych jej poszukiwaniach, pomogła jej bardzo
i że była teraz w dobrym miejscu i dobrych warunkach, a wydaje się, że leży ono
gdzieś w wyższych pododdziałach astralnej płaszczyzny. Mam wielką nadzieję, że
zobaczę ją znów, gdy sam odejdę z tej ziemi. Po śmierci Iris, mojej drugiej żony, w
1994 r., miałem kolejny astralny kontakt z matką poprzez Iris. Jakież miałem
szczęście, że poznałem wielbicielkę Sai i znakomitą jasnowidzącą Joan Moylan w
czasie mojego wielkiego zagubienia i smutku, gdy Iris opuściła mnie dla
duchowej przygody na drugim świecie. Opisałem już gdzie indziej jak zwykła
przychodzić do mej pracowni w ogrodzie przy moim domu w Górach Błękitnych. Tam
Iris, która jak gdyby wiedziała, co się działo po tej stronie zasłony, zjawiała
się w ciągu kilku minut po zajęciu przez nas miejsc w pracowni. Pozostawała
zawsze przez cały ranek, a w jednym przypadku cały dzień, i wówczas rozmawialiśmy
o przeszłości i o jej życiu po drugiej stronie. Na niektórych z tych spotkań
wśród ludzi, jacy przyszli, były moje siostry Rita i młodsza Leone, która była,
jak oznajmił mi Swami, moją bliźniaczą duszą. Iris powiedziała mi, że
odwiedziła moją matkę i zauważyła, że jest ona bardzo szczęśliwa w swoim
astralnym miejscu pobytu. Przy pewnej okazji powiedziałem Iris, że powróciły
moje siostry i kilku ze starych znajomych, lecz mojej matki nie było. Ona
natychmiast odpowiedziała: „Czy chciałbyś, by przyszła? Jeśli tak, przyprowadzę
ją”. Wstała ze swojego krzesła i zniknęła, ale w niespełna pięć minut była już
z powrotem z moją matką. W czasie studiowania nauk
parapsychicznych, w szczególności kiedy byłem członkiem Towarzystwa Badań
Psychicznych w Londynie, dowiedziałem się, że na astralnej płaszczyźnie, gdzie
wibracje są wyższe, a więc i materia jest lżejsza i łatwiejsza do formowania za
pomocą myśli, ludzie potrafią usunąć wszelkie defekty ciała, które jest repliką
ich ostatniego ciała na ziemi, i przyjmować wygląd z dowolnie wybranego wieku.
Chociaż niektórzy, tak jak Śri Yukteswar, guru Joganandy, decydują się pozostać
w wieku, w jakim odeszli, wielu wraca do wyglądu z wcześniejszego okresu ich
życia. Tak więc moja matka przyszła wyglądając na w przybliżeniu wiek Iris, tj.
nieco po dwudziestce. Oczywiście jasnowidząca Joan nigdy nie widziała mojej
matki za życia, nie widziała też zdjęcia, jakże więc mogła mieć pewność, że
duch czy astralne ciało kogoś, kto się właśnie pojawił, jest rzeczywiście moją
matką? Ona jednak zdawała się natychmiast to wiedzieć i opisała mi ją. Powiedziała
jedną ciekawą rzecz: „Twoja matka ma w sobie tyle słodyczy. Przypomina mi Królową
Matkę”. [Autor wcześniej opisuje wrażenia niespotykanej słodyczy, jakich doznał
widząc za młodu Księżnę Yorku.] Ja, oczywiście, rozpoznałem ją natychmiast po
tym, co do mnie powiedziała. Zaraz jak przyszła zdawała się zapomnieć się na
chwilę i nazwała mnie ,,Dziecko”, tak jak gdyby towarzyszyła jej silna pamięć o
mnie jako dziecku na jej kolanach. Zauważyłem z pewnym zaskoczeniem, że pod
pachą nosiła swoją ulubioną książkę, Biblię Świętą. Na każdym astralnym spotkaniu,
jakie potem mieliśmy, moja matka pojawiała się wkrótce po Iris i niosła Biblię
w ręce albo pod pachą, zaś Iris z szacunkiem zwalniała krzesło, które
ustawialiśmy w miejscu przeznaczonym dla niej, i odstępowała je mojej matce.
Matka zawsze podawała mi tekst z Biblii, wymieniając księgę, rozdział i ustęp,
który chciała, abym przeczytał i przemyślał. Zimą 1998 r., kiedy spędzałem kilka
miesięcy w domu w Oyster Cove, na północ od Gold Coast, odbyło się kilka
spotkań z jasnowidzącą Joan, która mieszkała w tamtych stronach. Na jednym ze
spotkań zdarzyła się niezwykła rzecz. Nie powinno to, oczywiście, być dla mnie
czymś niezwykłym, gdyż w dobrze znanej książce Narada Bhakti Sutras czytałem coś, co znaczyło, że jeśli ktoś
poczyni dostatecznie znaczące postępy na duchowej ścieżce, staje się to
błogosławieństwem dla jego przodków z dwóch lub trzech pokoleń oraz dla kilku
pokoleń następców. Miałem tego dowód na jednym ze spotkań. Moja matka siedziała
na krześle odstąpionym jej przez Iris. W pobliżu tego krzesła plecami do ściany
w swoim subtelnym ciele stał Swami. Przy końcu spotkania Iris wstała z miejsca,
gdzie siedziała na części od łóżka w pobliżu Joan i mnie, przeszła wkoło za
nami do Swamiego i uklękła, by dotknąć jego stóp. Wcześniej Joan wspomniała, że
wzdłuż jednej ze ścian stała kolejka ludzi, których indywidualnie nie potrafiła
rozpoznać, ale wiedziała, że byli to moi przodkowie. Joan nie była zaskoczona widząc
jak moja matka wstaje z krzesła i klęka u stóp Swamiego, ale zaskoczyło ją
bardzo, gdy przodkowie uformowali kolejkę i jeden po drugim klękali, by wykonać
tę samą czynność, którą wszyscy wielbiciele Sai znają jako padanamaskar, czyli oddawanie z szacunkiem czci stopom. Narada,
wielki mędrzec starożytności, jak zwykle powiedział prawdę, ja zaś doznałem
wielkiej radości, że przeze mnie przyszła pomoc przodkom. Jednak jeszcze szczęśliwsze dla mnie wydarzenie
miało miejsce na ostatnim astralnym spotkaniu z moją nieżyjącą żoną i moją
matką za pośrednictwem Joan. Spotkanie dobiegało już końca, kiedy matka
rozmawiała ze mną o biblijnym tekście, który mi poleciła na poprzednim
spotkaniu. Wtedy powiedziała: „Więcej już nie będę przynosiła z sobą Biblii,
gdyż czuję obecnie, że nie jest właściwe trzymać się tylko jednej księgi duchowej.
Chociaż myślę, że Biblia jest najlepszym przewodnikiem, uważam że powinnam
poszerzyć mój światopogląd i teraz zacznę czytać książki, o których ty i
niektórzy ludzie tutaj przychodzący opowiadacie”. Oczywiście, wiem że miała na
myśli książki o naukach Sai. Gdy później o tym rozmyślałem, odczuwałem bardzo
głęboką radość ze świadomości, że moja ukochana matka wydawała się wstępować na
drogę znacznego postępu duchowego, która może ją zawieść na wyższe poziomy
radości i błogości w ogromnym astralnym królestwie prowadzącym do płaszczyzny
Dewaczan i płaszczyzny Przyczynowej.