Moja relacja z pobytu w Prasanthi Nilayam

            Rok temu, wracając z Indii zarzekałam się, że nie prędko tam powrócę. Planowałam następny – trzeci mój wyjazd - na koniec 2004 roku. W tym roku byłam świadkiem rozmów osób przygotowujących się do podróży do Swamiego i nawet przez myśl mi nie przeszło, że podążę za nimi. Zapraszano mnie do wspólnego lotu, ponieważ niemiecka firma lotnicza Lufthansa zorganizowała loty po promocyjnej cenie, z Frankfurtu prosto do Bangalore. Każdemu odpowiadałam, że w tym roku nie jadę, ponieważ byłam niedawno w Indiach i póki co mam wiele świeżych doświadczeń stamtąd do przepracowania. Cały czas pamiętam powiedzenie Rona Lainga, że zbyt częste jeżdżenie jest pobłażaniem samemu sobie.
     Ale oczywiście nasz Swami – Mistrz dowcipów – pokazał mi, że moje postanowienia, moje plany nic tu nie znaczą wobec planów boskich, gdyż dane mi było być ponownie w Indiach w tym roku.
     Ten rok odczuwam jak czas szybszego oczyszczania, przechodzenia prób i transformacji. Moją bliska rodzinę dotknęła tragedia. Dwaj chłopcy w wieku 13 i 8 lat zostali nagle pozbawieni rodziców. Wszyscy moi krewni na różne sposoby radzili sobie z tą sytuacją, a mnie jako wyznawczyni Swamiego i cioci chłopców przyszło odegrać rolę zbliżoną do matki tych dzieci. O wypadku tym pisałam do przyjaciółki - Annabeth - ze Szwajcarii przez e-mail. Jest ona pedagogiem i tworzy szkołę WWL w Szwajcarii. Właśnie ona postanowiła, że najlepszy teraz dla mnie będzie wyjazd do Baby, być może w celu podładowania akumulatorów – jak mawia Phyllis Krystal. Nie zdążyłam jeszcze podjąć decyzji i przyzwyczaić do myśli o wyjeździe, kiedy mój bilet został wysłany pocztą listem lotniczym. Poczta dostarczyła mi go dwa dni przed wylotem. Uznałam to za cud Swamiego. Babcia osieroconych chłopców (a moja ciocia) twierdziła, że nie powinnam jechać ze względu na dzieci. Jedynym usprawiedliwieniem dla mnie była moja wiara w Swamiego i stawianie Go ponad wszystkim.
    Mój wylot miał nastąpić 13 września 2001, czyli dwa dni po zamachu na World Trade Center w Nowym Jorku. Niektórzy z moich znajomych obawiali się o mnie i radzili mi pozostać w Polsce ze względu na niepewną sytuację światową. Moje głębokie przekonanie o opiece, jaką mnie Swami otacza, ufność w powodzenie Jego planu, spowodowały, że nie odwołałam swojego wyjazdu.
     Okoliczności podróży ułożyły się dla mnie bardzo korzystnie. Dziękuję Mirce i Stasiowi z Berlina, którzy dołożyli starań bym się nie zmęczyła na początku mojej drogi do Indii. We Frankfurcie spotkałam całą grupę osób, które leciały do Baby. Były z nami cztery osoby mówiące po polsku, a mieszkające na stałe w Niemczech (czytelnicy „Światła Miłości”), cztery młode panie z Niemiec, młodzieniec ze Słowenii, pani ze Szwajcarii i mój kolega Edmund – Polak mieszkający na stałe w Szwajcarii. Niemcy przygotowali dla nas małą flagę Zjednoczonej Europy – na niebieskim tle krąg gwiazd. Tak powstała nasza grupa. Później mówiliśmy, że to Lufthansa nas połączyła.  
       W samolocie okazało się, że pięć osób, jadących do Swamiego, parę godzin po wylądowaniu ma umówione spotkanie w bibliotece liści palmowych w Bangalore. Cztery lata temu i rok temu – w trakcie moich pobytów u Baby – starałam się o wizytę w tej bibliotece, ale bezskutecznie. Tym razem Edmund poprosił mnie, abym była jego tłumaczem. W pokoju urządzonym jak biuro mogłam wysłuchać tekstów odczytanych z liści palmowych dla trójki pań z Niemiec i dla Słoweńca, a później tłumaczyć na polski przekaz dla Edmunda. Całe to przeżycie było dla mnie czymś niezwykłym. Obserwowałam jak słuchający swoich liści rośli w siłę, radość i zadowolenie. Każdy z nich wydał mi się pozytywnie zszokowany. Dalsze ich plany na obecne życie były bardzo rozległe i pełne sukcesów. Trudności życiowe w obecnym życiu były wytłumaczone w prosty sposób karmą z innego życia. Niestety ja sama nie mogłam skorzystać z odczytu moich liści, ponieważ nie byłam wcześniej umówiona. Jedyny termin jaki mi zaoferowano to dzień na 5 dni przed moim wylotem do Polski. Zgodziłam się i umówiłam na ten dzień również dwie koleżanki.
     Dalszą podróż do Puttaparthi odbyliśmy taksówką, która dowiozła nas pod samo biuro zakwaterowań w Prasanthi Nilayam. Nowością było dla mnie to, że pierwszy meldunek otrzymuje się tylko na 4 dni, w trakcie których trzeba koniecznie przejść godzinne przeszkolenie na temat zasad przebywania w aśramie. Szkolenia odbywają się każdego dnia nad stołówką pendżabską między godzinami 8:00 a 9:00. W trakcie szkolenia mówiono nam m.in. o tym, że podczas darśanów odbywa się boska praca. Swami był porównywany do boskiego doktora, do którego przychodzą pacjenci z różnymi dolegliwościami. Pacjent z bólem głowy otrzymuje pastylkę, a inny z ciężkimi dolegliwościami jest kierowany na operację. Zdarza się, że pacjent z bólem głowy wraca do doktora, twierdząc, że doktor się pomylił i ma dać mu skierowanie na operację. Jednak boski doktor wie najlepiej co komu zapisać i nie nam o tym decydować. Wprowadzający nas nauczyciel porównał cały aśram do laboratorium. Prosił byśmy byli stale uważni na to co nas spotyka. Jeśli ktoś z nas będzie miał pytania zawsze może tam przyjść przed godziną dziewiątą rano i uzyska odpowiedź. Zdarzyło się, że przyszła po pocieszenie zapłakana wyznawczyni Baby, twierdząc, że Swami jej nie kocha, bo wcale nie zwraca na nią uwagi.
     Większość z nas interesowała się sytuacją na świecie po niedawnych wypadkach w Ameryce. Przez telefon i listy przesyłane e-mailem otrzymywaliśmy informacje co się dzieje na świecie. Samolot do Londynu jednej z koleżanek został odwołany, co zabarwiało grozą nasz pobyt. Po pięciu dniach mogła odlecieć. Jeden z wykładowców Baby (wykłady odbywają się codziennie w godzinach 9:00 – 10:00 nad stołówką pendżabską) twierdził, że tam gdzie nie ma miłości, tam możliwe są wypadki, które zdarzyły się w Ameryce. Pod koniec mojego pobytu dr Aggarwal został poproszony wraz z żoną i córką na interview. Dwa dni później zapytałam go co mówił Swami o sytuacji na świecie. Doktor odrzekł, że było to prywatne interview poświęcone jego córce. Córka właśnie rozpoczęła studia na medycynie w Londynie. Przestało jej się to podobać i przyleciała do rodziców zupełnie załamana. Zaraz Swami zawołał ich na interview i przemienił córkę, po czym wróciła ona do Londynu, mieszka w akademiku i jest zadowolona ze swoich studiów. Co do sytuacji światowej doktor twierdził, że Swami mówi, iż będzie ochraniał swoich wielbicieli, ale tak naprawdę 50 do 60% Jego wyznawców jest godnych miana prawdziwego wielbiciela. Ucieszyłam się, że to przecież dużo. Pamiętam czasy, kiedy Swami twierdził, że prawdziwych wielbicieli można policzyć na palcach jednej ręki. Pod koniec mojego pobytu wysłuchałam dyskursu Swamiego z okazji święta padug. Zrozumiałam dobitne słowa Baby o pokoju. Jeżeli będziemy mieć pokój w sobie, będzie on i na świecie.
     Hindus redagujący międzynarodową stronę internetową przypomniał mi fragment jakiegoś dyskursu Baby, w którym Swami obiecywał, iż już wkrótce cały świat będzie żył w pokoju. Powinniśmy w to uwierzyć, jeśli mamy wiarę w powodzenie Misji Swamiego.
      Dochodzące do nas informacje ze świata wcale nie były pocieszające. Znalazłam sobie lekarstwo na te dolegliwości. Przypomniała mi się historia Australijczyka chyba sprzed dwóch lat. Dostał się on na interview wraz z grupą. Swami powiedział mu, że bardzo się martwi o swoją chorą żonę, którą pozostawił w łóżku w Australii. Baba zrobił znak ręką i na ścianie pokoju interview pokazał się ekran, a na nim miasto w Australii, później dom, a na koniec pokój z chorą żoną w łóżku. Swami klepnął Australijczyka po ramieniu i odesłał go do żony, a do obecnych na interview powiedział, by nie zapomnieli zabrać ze sobą paszportu kolegi. Historią tą pocieszałam innych, twierdząc, że Baba może nas odesłać do domu bez pomocy samolotów, co może być nawet ciekawym doświadczeniem.
     Do naszej grupy należała również Hinduska – Shyla - na stałe mieszkającą w Londynie. Przeciętnie trzy razy w roku odwiedza ona aśram. Posiada pierścień z zielonym oczkiem od Baby. W Londynie –wykonuje dużo sewy różnego rodzaju (praca ze starszymi osobami, z dziećmi, pomoc ubogim…). W tej sewie najważniejsza jest miłość, a bez niej praca ta byłaby niemożliwa. Opowiadała nam jak Swami zmaterializował jej ten pierścień. Najpierw był to dialog:
Swami: Czy lubisz kamienie?
Shyla: Ja nie wiem.
Swami: Ile kamieni lubisz? Chcę dla ciebie coś zmaterializować. Jaki kolor?
Shyla: Ty Swami wiesz.
Swami: Czy chcesz pokoju?
Shyla mogła w tym momencie zrobić padnamamskar.
Swami: Zielony kolor to jest pokój. (I nałożył Shyli zmaterializowany pierścień.) Rok temu Shyla pisała list do Swamiego, w którym prosiła Go o pokój.
      Shyla udzieliła nam kilku rad. Mówiła, że Swami najbardziej lubi rozmowy o duchowości np. „jak medytujesz? Jak kontrolujesz swój małpi umysł?
     Opowiedziała nam rozmowę z pewnym bhaktą podczas jej interview. Swami zapytał go: „gdzie jest Bóg?” Bhakta odpowiedział: „wszędzie”. Na to Swami: „to dlaczego tu przyjeżdżasz”. Prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: „bo chcę widzieć fizyczną formę Boga”. Kiedy Swami pyta nas kim jesteśmy, wiadomo, że poprawną odpowiedzią jest: „jestem Bogiem”. Z opowieści Kumara wiemy, że po takiej odpowiedzi Swami kazał chłopcu wyjść na plac i dać darśan. Według Shyli najlepszą odpowiedzią jest: „jestem cząstką Ciebie, Swami”. Wiadomo jednak, że u Swamiego nie ma reguł i za każdym razem może być różnie. Gabriela z Niemiec opowiedziała mi swoje doświadczenia podczas jej interview. Siedziała w pokoju interview pośrodku między częścią kobiet a mężczyzn. Była jak sparaliżowana. Swami patrzył wprost na nią. Wcześniej przechodziła głęboką depresję i teraz czuła jak Swami odbudowuje ją na nowo. Usłyszała jak mówi do niej: „ty masz małpi umysł”. Później po zakończeniu interview pytała współtowarzyszy o potwierdzenie tego. Nikt z obecnych tego nie usłyszał, tylko same pozytywne określenia, które Swami wypowiadał pod adresem Gabrieli, ale ona ich w ogóle nie zarejestrowała w swojej pamięci.
     Na naszych spotkaniach grupy modliliśmy się o pokój na świecie, przeprowadzaliśmy kółka studiów (przeważnie po niemiecku, a mnie tłumaczono to na polski, czy też na angielski), medytacje światła… Był z nami Bernt z Niemiec. Podzielił się z nami swoim niezwykłym doświadczeniem. Mówił, że nigdy nie miał niezwykłych zdarzeń ze Swamim. Wszystko do tej pory zdawało mu się normalne. Pod koniec medytacji światła – prowadzonej przez Edmunda po niemiecku – Bernt nie był pewien czy już należy otworzyć oczy. Uchylił powieki, by przekonać się jak postąpili inni. Jego pierwsze spojrzenie padło na zdjęcie Baby, który na zdjęciu zamknął powieki. Szybko Bernt zrobił to samo, później w podobny sposób przekonywał się, że jeszcze nie koniec medytacji. Po jej zakończeniu Swami na zdjęciu miał już oczy otwarte.
     Jedna z naszych koleżanek z grupy powtarzała nam, że każdy chce interview ze Swamim, ale ona modli się o to, by Swami brał tylko tych od których zależy pokój na świecie. Podczas mojego pobytu w ciągu miesiąca cztery razy była proszona grupa z Iranu.
     Parę razy widziałam na werandzie naszego europejskiego koordynatora Organizacji Sai – Thorbjörna Meyera, który również został poproszony na interview.
Ciekawym zjawiskiem na placu darśanowym był dla mnie Murzyn z Namibii, który nie zapraszany wstawał i szedł na interview. Dowiedzieliśmy się, że słyszy on głosem wewnętrznym: „go”, dlatego wstaje i idzie. Nikt go nie zatrzymywał. W ten sposób był aż pięć razy na interview z różnymi grupami. Jeden z panów naszej grupy miał podobne doznanie. Wstał słysząc wewnętrznie „go”, ale służby sewaków zaraz zatrzymały naszego kolegę.
      Grupa młodych Niemców, która jednego wieczoru zasiadła do śpiewania pod drzewem w ustronnym miejscu, została poproszona o spokój, a następnego dnia na interview. Była z nimi Katia – kandydatka na koordynatora skrzydła młodych Organizacji Sai w Niemczech. Po tym interview młodzi Niemcy nosili przypięte do ubrania serduszko z papieru z napisem „jestem w ciszy”, nie mogliśmy więc dowiedzieć się co Swami do nich mówił. Wiem tylko, że pobłogosławił Kati na jej drodze do zostania koordynatorem skrzydła młodzieżowego.
     Na parę dni dołączyli do nas dwaj Rosjanie – znajomi Edmunda. Opowiedzieli nam o niezwykłym doświadczeniu ich kolegi. Mieszka on od roku w Puttaparthi. Miał wiele interview ze Swamim, a raz specjalnie dla niego Swami zatrzymał czas na godzinę i cały plac darśanowy zamarł bezruchu. Młody Rosjanin mógł chodzić między ludźmi dotykać ich, a każdy siedział bez ruchu. Wysłuchałam tego z niedowierzaniem i poszłam z Gienią – koleżanką z pokoju – na bhadźany z dziećmi do sierocińca Sylwii. Dokładnie zamknęłyśmy pokój. Wróciłyśmy dość późno i szybko poszłyśmy spać nie sprawdzając czasu na obu budzikach. Rano wstałyśmy jak zwykle i oba budziki pokazywały ten sam czas, tylko mój zegarek na ręku godzinę później. Uwierzyłyśmy wiec budzikom. Kiedy przyszłyśmy na darśan okazało się, że już dawno jest po losowaniu i niebawem będzie wchodził Baba. Okazało się, ze mój zegarek na ręku pokazywał dobrą godzinę, a oba budziki późniły się równo o jedna godzinę. Czyżby ktoś był w pokoju i poprzestawiał nam czas? Było to niemożliwe, a więc pewnie Swami chciał mi potwierdzić wiarygodność doświadczeń Rosjanina.
Nasza koleżanka z Londynu – Shyla – opowiadała nam o swoich kłopotach zdrowotnych w trakcie jednej z wizyt u Baby. Bardzo bolał ją kręgosłup i prosiła Swamiego o zabranie tej dolegliwości. Baba odpowiedział jej na to: „czy chcesz tę karmę przepracować w tym, czy w przyszłym życiu?” Shyla zgodziła się dokończyć ten rozdział w tym życiu. Być może zasugerowałam się jej opowieścią, albo też zmartwił mnie list do naszej koleżanki od jej córki, ze na pewno będzie wojna. Rozbolał mnie kręgosłup w odcinku piersiowym. Bardzo prosiłam Babę o pomoc i wskazanie mi kręglarza, który nastawiłby mi kręgi. Odjeżdżająca z naszej grupy Szwajcarka podarowała mi środek znieczulający w sprayu. Cierpiałam parę dni cały czas prosząc Babę o pomoc. Przybyli nowi Szwajcarzy i Annabeth, dzięki której byłam w Indiach. Przyjęłam do pokoju Hillę, z którą siedziałam na darśanie. Hilla zauważyła, że kobieta za mną coś pokazuje innej na moich plecach. Była to Rosjanka z Ufy na Uralu, która zajmuje się nastawianiem kręgosłupa. Tuz przed nadejściem Swamiego powiedziała mi, że mam kłopoty z kręgami piersiowymi i ona teraz postara mi się pomóc. Pomanewrowała moimi ramionami i na resztę umówiłyśmy się w jej pokoju. Później byłam u niej na dwóch zabiegach, które dały mi dużą ulgę. Dziękowałam Babie, że w tak niezwykły sposób podesłał mi pomoc. Kiedy już czułam się lepiej przypadło mi miejsce na placu darśanowym za Iranką. Swami idąc przez żeńską część placu skierował się do niej z pytaniem kiedy wyjeżdża. Siedziałam bardzo blisko, także Baba zlustrował mnie swoim wzrokiem od stóp do głów, a wewnętrznie usłyszałam: „i co lepiej z tobą?”
Obserwując Swamiego na placu odbierałam Jego słowa i gesty jako rozbawiające nas. Śmiałam się na głos kiedy Swami obładowany listami pokazywał kobietom, że już naprawdę nie ma możliwości wziąć więcej listów. Tuż przede mną Swami przewracał oczami, czyli pracował mentalnie na innym planie. Obok mnie kichnął zasłaniając się listami. Zaraz potem siedząca za mną Hinduska kichnęła na cały głos.
      Pytaliśmy Shyli co znaczą gesty rąk Swamiego. Shyla zapytała Hindusów z werandy i przyniosła nam wytłumaczenie. Kiedy Swami zamyka oczy i pisze ręką w powietrzu znaczy to, że wysyła komuś wiadomość. Kiedy pisze i ma oczy otwarte zmienia życie osoby, która jest obecna w pobliżu, lub kogoś z jej rodziny. Tak było w przypadku córki Shyli. Ruchy rąk skierowane ku górze świadczą o tym, że Swami coś zmienia. Na jednym z interview Swami wpadł w trans i wykonywał ruchy rąk jakby kogoś wyciągał. Obecni przy tym ludzie zapytali Babę, co to miało znaczyć. Swami odpowiedział, że właśnie kogoś ratował z opresji.
     W trakcie mojej obecności mogłam służyć parę razy swoimi umiejętnościami masażu stóp. Trzem chorym osobom dało to pomoc w dolegliwościach. Wcześniej niby przypadkiem otrzymałam od wyjeżdżających osób mleczko do ciała, które bardzo mi się przydało do masaży stóp. Później w dyskursie Baby z okazji święta Ganeśy przeczytałam o starszym sewaku, który miał zwyczaj codziennie masować stopy Swamiemu.
      W dniu 2 października uroczyściej niż zwykle śpiewano bhadźany i dało się odczuć świąteczną atmosferę. Zapytałam sewaków o powód tego. Okazało się, że jest to rocznica urodzin Gandhiego.
       Zbliżał się czas mojego wyjazdu do biblioteki liści palmowych. Były koordynator Szwajcarii właśnie zachorował i kiedy masowałam mu stopy odwodził mnie od wyjazdu do Bangalore. Inni przypominali mi, to co Swami powiedział w rozmowie z Hislopem na ten temat. (Jest to w książce Hislopa pt. „Conwersation with God”.) Astrologiczny odczyt gwiazd jest prawidłowy, ale czasami interpretacja tego nie jest właściwa. W końcu odczułam w swoim wnętrzu, że moja wizyta w bibliotece liści palmowych jest prezentem dla mnie i mam go przyjąć. Jedna z umówionych na wizytę koleżanek z Polski zrezygnowała z wyjazdu do Bangalore. W jej miejsce zabraliśmy inną Polkę z Warszawy, nie uprzedzając nikogo w bibliotece. Po dotarciu na miejsce kapłan od razu wiedział, że Wanda nie była umówiona. Podał krótką charakterystykę jej życia patrząc na nią. Z moich obserwacji wnioskuję, że częściowo bierze on swoje informacje ze zdolności jasnowidzenia. Nastąpił odczyt moich dwóch koleżanek, które również zdały się być pozytywnie zaskoczone uzyskanymi odczytami. W końcu nastał mój czas. Wcześniej wypełnialiśmy formularze z datą urodzenia, danymi odnośnie wykształcenia, wykonywanego zawodu itp. Przed odczytem kapłan brał dany formularz i wychodził z biura do magazynu po odpowiednia książkę – zbiór liści zasznurowanych w dwie deseczki, jako okładki usztywniające sztywne, zasuszone deszczułki liści. Na liściach tych drobnym maczkiem wyryte były stare znaki hinduskiego pisma. Wyglądało to jak grawerunek wklęsły. Chwila oczekiwania na mój odczyt zdała mi się wiecznością. Faktycznie kapłan przyjął jakiegoś gościa i musiałam czekać. Koleżanki czekały już na zewnątrz. Odezwał się mój małpi umysł. Być może nie ma moich liści. Doczekałam się jednak. Kapłan szybko posuwał palcami po deseczkach szukając właściwych dla mnie spośród zebranych w jednym pliku. Odnajdując właściwe informacje, pozwolił mi włączyć magnetofon, by nagrywać przekaz od niego. Rozpoczęło się odczytywanie towarzyszących mi gwiazd i planet w określonych okresach mojego życia. Kapłan zanotował to dla mnie. Znalazł również informację ile mam lat, miesięcy i dni w momencie tego odczytu. Później jak z armaty oznajmił mi: „Byłaś urodzona w Indiach przy Shirdi Babie. Pracowałaś jako organizator spotkań z Shirdi, pracownik socjalny, niosąc pomoc biednym oraz nauczyciel śpiewu!!!” Jakże mnie to zaskoczyło. Później, gdy usłyszałam, że żyłam w czasach Jezusa i to są powody, że teraz jestem przy Babie, cała błogość wlała się w moje serce i nic więcej nie potrzebowałam już wiedzieć. To tak jakbym na chwilę umarła i przyniosła na ten świat cząstkę wszechwiedzy. Jeszcze przed długi czas czułam obecność w sercu Shirdi Baby i Jezusa. (W obecnym życiu byłam raczej gnębiona za mój śpiew i próby gry na instrumentach, co może tłumaczyć się tym, że byłam zbyt srogim nauczycielem śpiewu i obecnie odbierałam to co kiedyś zasiałam.)  

 Dalej kapłan mówił mi o jeszcze innych moich wcieleniach (w Egipcie, Chinach i w kraju niemiecko-języcznym). Podał mi szczegóły z obecnego życia i to co mnie jeszcze czeka w życiu. Przepowiednie wydały mi się bardzo optymistyczne i czasem wręcz trudne do wierzenia. Być może mają mi one dać wiarę w możliwość osiągania nieosiągalnego. Odczyt dla jednej osoby trwa zwykle pół godziny. Płaci się co łaska. Po wyjściu z biblioteki świat zobojętniał mi trochę i nic nie mogło zakłócić mojego wewnętrznego obcowania z Shirdi Babą i Jezusem. Przypomniały mi się moje trzy sny z Shirdi Babą.

 Tłumacz z biblioteki liści palmowych – Gunjur Sachidananda Murthy z plikiem zapisanych liści przed sobą, na zdjęciu na ścianie jego ojciec.

Po wizycie w bibliotece odwiedziłyśmy Parlament stanowy w Bangalore, pobliski uniwersytet, a w drodze do nowego szpitala Baby ogromny ogród botaniczny z różnorodnością drzew, krzewów i kwiatów z różnych stron świata. Zauważałam głównie drzewa z Australii i z Mozambiku. Nowy szpital Baby prezentował się bardzo okazale. Trzy bramy wejściowe do niego były zamknięte. Tabliczka informowała, że można wejść do środka między godziną 10:00 a 12:00. Prosiłam jednego sewaka, który stał u bramy, by wyjątkowo nas wpuścił, gdyż jesteśmy z bardzo daleka. Niestety nasze prośby były bezskuteczne, kazał nam przyjechać jutro. Z zewnątrz budynek szpitala wyglądał jak okazały pałac w kolorach piaskowych, większy od starego szpitala. Później odwiedziliśmy świątynię Śiwy, która jest placem położonym przed ogromnym posągiem Śiwy stojącym na tle sztuczne uformowanego masywu Himalajów i znajduje się w centrum Bangalore. Powrót do Puttaparthi nie był dla mnie zbyt przyjemny, gdyż jechaliśmy w deszczu, w ciemnościach, które kontrastowały z oślepiającymi nas długimi światłami samochodów jadących z naprzeciwka. Następnego dnia na darśanie Swami spojrzał mi w oczy i usłyszałam lekko zadziorny ton pytania: „I co, podobało ci się?”
Starałam się jak najmniej myśleć i nie wdawać się w kombinacje myślowe. Swami – boski mistrz wydobywania z nas tego, co jeszcze pozostaje gdzieś głęboko – zgotował mi „przedstawienie”. Siedziałam w bardzo bliskim rzędzie, a naprzeciwko mnie koleżanka z grupy – Marina – ze Szwajcarii, mająca pierścień od Baby ze znakiem Om. Swami, wchodząc na plac darśanowy, skierował się prosto do Mariny z pytaniem skąd pochodzi. Marina odpowiedziała, że ze Szwajcarii. Dalej Baba zapytał ile was jest. Padła odpowiedź, że 10. Dalej Swami powiedział coś takiego, co rozbawiło wszystkich i śmiano się w głos. Niestety ja tego nie usłyszałam i nikt z moich sąsiadów. Po darśanie koleżanka wyciągnęła mnie z placu z prośbą o bycie jej tłumaczem i tak w nieświadomości co Baba odpowiedział Marinie, przeleciały mi może 3 godziny. Mój umysł skręcał się z ciekawości i spekulował, a może „tomorow” (co znaczy jutro), a może za godzinę… W końcu dowiedziałam się, że Swami powtórzył po Marinie w zabawny sposób „10”. Później w grupie rozmawialiśmy co też może to znaczyć. Były koordynator Szwajcarii oznajmił nam, że nie znaczy to nic, po prostu Swami chciał nas rozbawić. Ogólnie w Prasanthi było dużo Szwajcarów i Niemców, ze względu na promocyjne ceny Lufthansy.
      Koleżanki z grupy miały zwyczaj siedzieć jak najdłużej na placu darśanowym, czekając po darśanie na bhadźany i końcowe przejście Swamiego, podczas mantry Arathi. Kilka razy siedziałam tak z nimi. Będąc w pierwszym rzędzie miałam szansę podać Babie list. Akurat miałam kopertę i notesik z kartkami. Długo pisałam list swojego życia, dziękując Babie za wszystko, prosząc o opiekę i o rozwiązanie moich problemów zgodnie z Jego wolą. Swami przechodząc nie brał listów od nikogo, ale w zamian zesłał mi sen. We śnie objawił mi się jako młodzieniec ze swoimi rodzicami, którzy po polsku pokazywali mi niektóre projekty na moją przyszłość. Twierdzili, że oni to wszystko przygotowywują i ja nie mam im pomagać. Kilkakrotnie napominali: „tylko pamiętaj masz się nie martwić”. Poczułam się uspokojona o moją przyszłość, na którą przecież nie mam większego wpływu, przecież Swami nią kieruje.
Hilla moja współmieszkana, narzekała, że w swoim domu ma większy kontakt ze Swamim, niż w aśramie. Mówiłam jej na to że cudownie jest być w Jego bliskości, czuć jego aurę miłości i być razem z Jego fizyczną formą.
         Odwiedziłam kilkakrotnie wraz z członkami grupy – w celach turystycznych i duchowych – superspecjalistyczny szpital i zupełnie nie wiedziałam, że podczas mojej pierwszej wizyty leżał tam jako pacjent Mario Mazzoleni. Dopiero parę dni po jego śmierci wiadomość o tym przyniosła do nas włosko-języczna Marina. Nikt w Indiach nie mówił o zamachu na jego życie. Wszyscy pytani twierdzili, że nie mamy wiele o tym rozmawiać, gdyż przywiązujemy Mario do ziemi. Na spotkaniu z redakcją międzynarodowej strony internetowej zapytałam wszystkich, czy to prawda, że Mario Mazzoleni nie żyje. Odpowiedzieli mi wówczas ze śmiechem, że to tylko jego ciało umarło. Miało 49 lat. Swami obiecał Mario wyzwolenie, a żonie pozwolił przyjeżdżać do Prasanthi kiedy zechce.
          W trakcie pobytu u Baby wysłuchałam trzech wykładów Anila Kumara. Bardzo podobał mi się o gunach (sattwa, radżas, tamas), czyli o atrybutach obecnych w nas. Człowiek przepełniony sattwicznymi cechami nigdy nie narzeka, jest pełen miłości i pokoju. Kiedy przeważają cechy radżasowe człowiek dąży do aktywności. Narzeka, jest jak nieugaszony ogień, zawsze aktywny, musi coś robić, ma wiele pragnień. Przewaga cech tamasowych daje depresję, ciemność, iluzję, identyfikowanie się z ciałem, senność i lenistwo. Od kolorów Słońca pochodzą kolory odpowiadające określonym gunom. Kolor biały to sattwa, czerwony to radżas, czarny to tamas. Również metale mają swoje przyporządkowanie: złoto to sattwa, srebro to radżas, żelazo to tamas. (Tłumaczenie tego wykładu ukaże się w przyszłości na łamach naszego czasopisma.)
         Odwiedziłam nowy dworzec kolejowy, znajdujący się za superspecjalistycznym szpitalem. Dworzec ten został otwarty w dniu 22.11.2000 roku. Posiada trzy perony. Raz dziennie - o godzinie 16:30 - wyjeżdża stąd pociąg, który do Bangalore dociera o godzinie 20:45. Cała podróż trwa więc 4 godziny i 15 minut. Bilet kosztuje 59 rupi (około 6 złotych), a dla dzieci 30 rupi (około 3 złotych). Z Bangalore pociąg wyjeżdża o godzinie 6:45 rano i jest w Puttaparthi 10:45. Widziałam prace przy kopaniu tunelu pod nową linię kolejową, mającą łączyć Puttaparthi z Madrasem, jak nam powiedział kierowca rikszy.
          Byłam trzykrotnie w nowym muzeum Ćaitanja Dźoti (otwartym w dniu 18 listopada 2000 roku), którego budynek zaprojektowali i wybudowali Chińczycy. Muzeum robi wielkie wrażenie. Bogactwo eksponatów i łatwość ich odbioru czynią zwiedzanie go bardzo interesującym. Zwiedzającego nie powinno dotknąć zmęczenie muzealne. Na początku witają go dwa filmy. Jeden o pięciu żywiołach i o pięciu Wartościach Ludzkich (Prawda, Prawość, Spokój, Miłość i Niekrzywdzenie). Drugi film wyświetlany jest w małej sali kinowej na dużym ekranie. Na suficie świecą odległe galaktyki i gwiazdy. Film pokazuje stworzenie świata i cały kosmos jako żywy organizm. Towarzyszą temu śpiewane niewiarygodnie czystym głosem wersety z Wed, Śastr, Puran, Upaniszad i innych świętych pism. Podczas zwiedzania można oglądać w telewizorach powtarzane kilkuminutowe filmy m.in. z życia Ramy, Kriszny, Shirdi Baby, przepowiednie Nostradamusa, materializacje Swamiego, narodziny lingamów… Komputerowo przedstawiony jest film z narodzin Swamiego, podczas których same grały instrumenty, a pod łóżeczkiem znaleziono kołyszącą niemowlę kobrę. Inna komputerowa animacja przedstawia lot wenezuelskich linii do Baby, który miał zakończyć się tragicznie, jednak Swami uratował samolot, na dowód tego pokazując się w chmurach. Również komputerowo nałożono szereg zdjęć robionych w Kanadzie, w Toronto podczas obchodów urodzin Baby 23 listopada 2000 roku. Wyraźnie widać z tych zdjęć, że girlanda zawieszona na portrecie Swamiego rośnie i w końcu opiera się o stolik. Obliczono, że urosła o 75 cali.
W nowym muzeum są przedstawione scenki z życia młodego Sai Baby, świadczące o Jego cudach (np. nauczyciel przyklejony do krzesła, naprawianie przez Babę samochodu myśliwego, kot, którego biła kobieta, a Swami obsypał go całego wibhuti w 1971 roku…).
       Duże wrażenie zrobił na mnie film pokazujący różową i ogromną aurę Swamiego, rozpraszającą się na wszystkich wokół.
       Pomniejsze ekspozycje to: wystawa poświęcona matce Swamiego – Eaśwaramie (ur. 6.05.1895, zm. 6.05.1963), Wychowaniu w Wartościach Ludzkich, obrazom religijnym… Na zakończenie można zobaczyć mapę świata, na której zaznaczone są regiony i centra Sai na świecie. Wchodząc do muzeum po schodach i później schodząc nimi w dół można obserwować basen, w którym pływają ogromne ryby w kolorach: czerwonym i białym. Przy wejściu dwie ogromne kule z oszlifowanego kamienia obracają się pod wpływem strumienia wodnego. Widziałam naprawę jednej z nich, ponieważ zatrzymała się. Kilku zupełnie mokrych sewaków mocowało się z nią przy pomocy drążka, jako dźwigni, która ma zapoczątkować obracanie się kuli, co się w końcu udało.
Liderka mojej grupy, moja serdeczna przyjaciółka – Annabeth – chodziła pomagać do kuchni. Cała reszta pań, nie chcąc zostawiać jej samej udawała się razem z nią do prac pomocniczych. Był to dla mnie ideał lidera, który swoim postępowaniem służy jako wzór dla całej grupy. Ja również pomagałam w kuchni.
       Dwa dni przed moim wyjazdem (9.10.2001) odbyła się uroczystość padug – symbolizujących oddanie boskim stopom. Plac darśanowy został odświętnie udekorowany. Do konstrukcji drewnianej, okalającej wejścia, powleczonej aluminiową folią poprzyklejano kolorowe kwiaty i kawałki włóczki. Wyglądało to jak gobelin. W przeddzień święta (8.10.2001) na placu darśanowym rozdawano jabłka, studenci śpiewali wersety z Wed, obchodzili wokół Mandir i na koniec darśanu Baba odjechał białym mercedesem o numerze rejestracyjnym APO2.B.8100. W czasie wieczornych bhadźanów włoscy artyści dali koncert instrumentalny, podczas którego Swami siedział w beżowym fotelu ze złoconą stolarką i zachwycał się muzyką. Grały m.in. bębny, gitara elektryczna, organki. Ogłoszono, że ten zespół muzyczny dał więcej niż 100 koncertów.
      Następnego dnia jako pierwsze na plac darśanowy weszły pary z padugami, zarówno na stronę żeńską, jak i męską. Uprzednio przygotowano miejsca dla nich z butelką wody mineralnej i innymi plastikowymi słoiczkami. Sewak tłumaczył nam, że jest to jedyny dzień w roku, gdy mężczyźni i kobiety mogą siedzieć razem na placu. Od par z padugami oddzielało nas przejście, którym później chodził Swami, doglądając pudźy padug. O godzinie 5:50 rano kiedy wszyscy zajęliśmy miejsca na placu lunął deszcz. O 6:00 zagrała hinduska muzyka (bębny i flet). Każdy z posiadaczy padug nosił plakietkę, czy kotylion świadczący o przynależności do Stowarzyszenia Padug. O 6:30 zapalono wszystkie światła. Na żeńską stronę przeszli kapłani wraz przewodniczącym Stowarzyszenia Padug, ubrani w dhoti, trzymając kwiaty. Czekali na powitanie Swamiego. Po powitaniu Baba przeszedł wzdłuż szpaleru kapłanów do centralnego miejsca na werandzie. Zapalił świeczki. Towarzyszył temu śpiew kobiety, w którym można było usłyszeć imię Shirdi Baby. Później kapłan śpiewał do Ganeśy. Wszyscy kapłani odśpiewali mantry, gdzie powtarzało się słowo: „namaha” – czyli pokłon do stóp, albo też oddanie duszy. Po krótkim przemówieniu w telugu i po angielsku, rozpoczęto pudżę do stóp Ramy. Po bokach fotela Swamiego były ustawione posągi Ramy i Kriszny. Przewodniczący Stowarzyszenia Padug ubrany w zielone i bordowe dothi śpiewał mantry i rzucał płatki kwiatów do stóp posągu Ramy. Po zakończeniu oznajmiono wszystkim, że rozpoczynamy pudźę do padug. Było to 9 abiśekam (kąpieli) padug. Przez głośniki podawano instrukcję co do kolejności kąpieli. Z malutkich pudełeczek wydobywano, lub wylewano określone produkty do tej uroczystości. Polewano i posypano tak padugi:
-        mlekiem (modląc się o błogosławieństwo Boga dla nas, o nasze czyste serca, tak czyste jak mleko i o stały umysł),
-        twarogiem (symbol rodzicielstwa),
-        miodem (jako cudowną medyczną wartością, która ma dać nam słodkość głosu),
-        mlekiem kokosowym (jako słodką wodą młodości, wybaczenia, pomocy wtedy, kiedy tego potrzebujemy),
-        wodą różaną (jako urodzaj i rodzicielstwo, likwidującą napięcia umysłu),
-        sokiem owocowym (usuwającym złość, przywracającym równowagę umysłu),
-        uświęconym pokarmem (jeden z pięciu smacznych pokarmów np.. rodzynki, w celu opanowania zmysłów, opieki nad rodzicami i starszymi, błogosławieństwa Sziwy),
-        wibhuti (święty popiół, który jest końcowym produktem naszego ciała, odsyła pragnienia umysłu),
-        pasta z drzewa sandałowego (odsuwa złe zapachy i przynosi aromat i błogosławieństwa bogini dobroci Mahalakshmi).

Po pudźy umyto padugi wodą z butelki, a całą mieszaninę zlano do woreczka foliowego. Później dzielono się tym z wszystkimi, jako uświęconym pokarmem z pudży padug. Podczas tego rytuału Swami chodził i doglądał obrządku. Tym razem muzykanci z hinduskiego stanu Kanartaka grali instrumentalne utwory muzyczne. Mantrę Arathi śpiewała przez głośniki kobieta. Po południu było bardzo gorąco, a o 13:55 rozległ się huk grzmotu. Rozległa się muzyka darśanowa, a muzycy zaczęli grać na inną nutę. W końcu pozostała muzyka darśanowa. Swami wszedł wcześniej niż zwykle. Wbiegli studenci. Nadeszły Hinduski z instrumentami. Zajęły miejsce tuż przy Swamim. Wszyscy wiedzieli, że ma być dyskurs Baby. O 14:30 Swami usiadł na fotelu. Rozległy się oklaski. Jeszcze jakiś czas grała muzyka. Później studenci zaintonowali Om i mantrę „Ganeśa Namaha, Saraswathi Namaha…” Trzej przedmówcy wygłosili swoje krótkie mowy. Powiedzieli m.in., że padugi dają możliwość padnamaskaru, który został niedawno zabroniony przez Swamiego. Od roku 1996 obchodzona jest uroczystość padug. Jest to oddanie się w opiekę do Jego stóp. Ktoś inny apelował o czyste serca i o robienie pudży padug we własnym sercu. Wspomniał też swoje interview z dnia 5 października, podczas którego Swami powiedział mu: „otwórz oczy i zobacz kreację Boga, zamknij oczy i zobacz Boga w środku”. Przypomniał nam grę słów Swamiego: Unity, Purity, Divinity (Jedność, Czystość, Boskość) i dodał bez publicity (reklamy). Zapytał nas: „czy możemy znaleźć czas dla siebie, a dla Boga nie?” Zakończył modląc się o Boski Dyskurs. Swami pięknie zaśpiewał i rozpoczął jak zwykle, nazywając nas ucieleśnieniami miłości. Dużo mówił o pięciu żywiołach, z których jest zbudowany cały świat, o obecności Boga wszędzie, o konieczności stania się mistrzem własnego umysłu. Swami podał nam przykład Antonio Stradivardi’ego, który cały rok robił skrzypce, a ludzi śmieli się z niego, gdyż nie zarabiał. Odpowiadał im, że to co robi, robi dobrze. Swami nalegał, by to co robimy, było robione dobrze, należy patrzeć na wszystko to co dobre… oto droga do Boga. Powiedział też m.in.: „Myśl o Bogu nieprzerwanie.” „Nie żyw nienawiści do nikogo.” „W ciszy nie ma konfliktów.” „Jesteście pełni konfliktów, bo nie poznajecie Boga.” „człowiek jest całkowicie doskonały.” „Należy akceptować swoich braci.” „Jeśli jesteś z kimś w przyjaźni to wszystko zaakceptujesz.” „Dzisiaj duchowość to biznes. Duchowość ma być wolna od opłat.” „Pieniądze przychodzą i odchodzą, a moralność przychodzi i rośnie.” „Jeśli będziesz pełen pokoju, to cały świat będzie wypełniony pokojem.” Swami zakończył bhadźanem: „Prema Mudita…”, po czym kobiety dały koncert wraz z wibrującymi dźwiękami śpiewu.
     Następny dzień po święcie (10.10.2001) również był uroczysty. Studenci śpiewali i chodzili wokół Mandiru. Ważne osobistości poszły na interview. Po wyjściu z placu darśanowego można było doliczyć się dwudziestu ciężarówek stojących wzdłuż głównej ulicy w aśramie. Każda z ciężarówek była do 1/3 załadowana workami i pudełkami, a w pozostałe miejsce wskakiwali studenci. Na zewnątrz ciężarówek umocowany był żółty transparent ze znakiem pięciu religii i z napisem w czerwonym kolorze: „SRI SATHYA SAI GRAMA SEVA”. Zapytałam sewaków co to znaczy. Odpowiedzieli mi, że jest to służba dla wsi. Studenci jadą rozdawać wieśniakom ubrania i jedzenie. O godzinie 17:00 ciężarówki powróciły i trochę przybrudzenie studenci wbiegali na plac darśanowy na bhadźany.
     Dnia następnego (11.10.2001) po całonocnej ulewie nadal padało. Darśan był uroczysty i po nim Swami kazał ogłosić Kumarowi komunikat przez głośniki. Okazało się, że tego dnia, ze względu na opady deszczu, ciężarówki nie mogą pojechać rozwieźć prezentów do wiosek, więc Swami zadecydował rozdać je wszystkim obecnym w Prasanthi Nilayam. Najpierw na placu darśanowym rozdawano sari dla Hindusek, później ciasteczka, jabłka, jakieś paczuszki. W całym aśramie można było z ciężarówek otrzymać ryż z sosem podany na liściu bananowym, zapakowany w gazetę.
     Ostatni, podczas tego pobytu, mój darśan miał miejsce dnia 11.10.2001. Cieszyłam się z wylosowania bliskiego miejsca, ale niespodziewanie dla nas wszystkich, Swami wyszedł 15 minut wcześniej i poszedł na skos do Mandiru, nie udzielając nam darśanu. Na werandzie czekały jakieś osobistości (zarówno kobiety jak i mężczyźni) na interview. Już w Polsce ktoś z Niemiec zadzwonił do mnie, że był tam podobno premier Wielkiej Brytanii. Na ostatnim Arathi Swami spojrzał na mnie i usłyszałam w swojej głowie: „i posłał robotników po żniwo swoje”. Musiałam przyjąć Jego wolę i wracać do Polski do pracy dla siebie samej, na rzecz Jego Misji.
      Na jednym z wykładów Anila Kumara usłyszałam co mówił na temat interview. Jeśli Swami obdarza kogoś interview, to może znaczyć, iż żegna go przed podróżą do domu. Jeżeli natomiast Swami nie zaprosi kogoś na audiencję, to znaczy, że odwozi go z powrotem do domu.       
         Do Polski wróciłam w nastroju harmonii i jedności z Jezusem, Shirdi Babą i Sai Babą, ale w Polsce czekały już na mnie egzaminy życiowe do zdawania, które nieco mną zachwiały i przerosły mnie. Tak więc znowu prosiłam Babę o pomoc. Przyśnił mi się uradowany, że wszystko jest pod Jego kontrolą, według Jego planu i spełnią się Jego marzenia.
Sai Ram. Ela Garwacka        

 Słowo naszego Pana:

      „Uczynki człowieka determinują jego przyszłość. Istnieją trzy rodzaje działań: myśli, wyrażanie ich i postępowanie zgodnie z wypowiedzianymi słowami. Umysł odpowiada za myśli, język za mowę, ręce zaś za uczynki. Połączenie myśli, słowa i uczynku określa kondycję człowieka.”    
Baba       (tłum. J.G.)  

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.