Europejski Młodzieżowy Obóz Sai

w dniach 27 lipca – 5 sierpnia 2001 roku

    Obóz pełen młodzieży kochającej naukę Swmiego? Nie mogłam stracić takiej okazji. Kilka telefonów do Krakowa i Warszawy, aby dowiedzieć się o szczegóły i już miałam kupiony bilet lotniczy do Lublany – stolicy tego pięknego kraju, liczącego ok. 2 ml mieszkańców i 20,3 tysięcy km2.
     Jeden z najbardziej zielonych zakątków Europy, rozciągający się pomiędzy Alpami i Adriatykiem. Miejsce to zostało hojnie obdarowane przez naturę, cieszy oko pięknymi górskimi krajobrazami z licznymi jaskiniami oraz krystalicznymi jeziorami. Nigdy nie zapomnę uroku średniowiecznych miast, starych zamków, malowniczych kościółków... a przede wszystkim niezwykłych 10 dni, jakie dane mi było spędzić w takiej bajkowej scenerii!
 
    W samolocie z Pragi poznałam dwie osoby z Kopenhagi udające się w to samo miejsce. Na lotnisku w Słowenii powitała nas młoda dziewczyna, która jak się okazało potem zajmuje się hodowlą koni. Zawiozła nas samochodem do centrum Sai w Lubianie, które jest zrobione ze smakiem, urzeka czystością, przestronnością i dużą biblioteką. Mam nadzieję, że w Polsce też uda nam się stworzyć tak przytulne miejsce. Podziwiając ten uroczy kraj cieszyliśmy się, że nie dotknęła go wojna. Bhatowie przygotowali dla nas smaczny posiłek. Potem pojechaliśmy dalej, do miasta o nazwie Dolenjske Toplice, a dokładniej zakwaterowaliśmy się w kolonijnej części tego miasta: Tabor Mladih. 180 osób z całej Europy poza chyba tylko Anglią, Portugalią i Włochami (Włochów Swami wezwał do siebie do Indii), zamieszkało w trzech budynkach: szkole, pawilonie i trzyosobowych drewnianych domkach przypominających namioty. Najliczniejszą grupę stanowili Niemcy (ponad 40 osób). W szkole mieściła się sala gimnastyczna, która po dekoracji zamieniła się w malowniczą salę z ołtarzem, gdzie z rana śpiewaliśmy bhadźany i spotykaliśmy się podczas przemówień zaproszonych gości. W tym samym budynku była też stołówka.
Polską grupę szybko polubiłam. Ze cztery osoby z niej zdecydowanie nie były młodzieżą wiekiem, ale z pewnością duchem i pomogły w przewiezieniu z Polski samochodami całej reszty, pochodzącej niemal z każdej części naszego kraju. Ponieważ jedną z atrakcji pobytu były przygotowywane przez uczestników występy kulturowe, spotykaliśmy się wspólnie dosyć często. Z powodu ewidentnych braków zdolności aktorskich u połowy z nas, postanowiliśmy zaprezentować dwie piosenki z płyty „Arka Noego” oraz „Taki mały, taki duży może świętym być” i oczywiście wyśpiewaliśmy „Pomarańczowego Anioła”.
   Z wystąpień innych państw szczególnie zapadł mi w pamięci występ Francuzów, którzy w komediowy sposób pokazali zmianę stosunku do świata pewnego mężczyzny, który początkowo był modnym dzisiaj w społeczeństwie niewolnikiem swoich pragnień (piękna żona, wielki dom, czerwony samochód i mądre dzieci), a z czasem stał się optymistycznym dziadkiem-rapperem, żyjącym bez stresu ze światem i swoją rodziną.
Ciekawy był też układ taneczny Czechów, mówiący o tym, jak Bóg czeka, aż zmęczymy się stadną gonitwą za szybko przemijającymi rzeczami, przyjdziemy do Niego, a On pomoże nam powstać z klęczek, stanąć pewni siebie i uwierzyć, iż tak jak on odpowiedzialni jesteśmy za nasz los i stan świata. Pięknym tłem przedstawienia była tu wyjątkowo dobrze dobrana muzyka.
    Nie zapomnę też przenikającego do głębi operowego śpiewu Hiszpanki, ani wzruszającej baśni opowiedzianej przez Norwegów. Publiczność rozgrzały Chorwackie melodie, a Polaków szczególnie, ze względu na niewiarygodne podobieństwo naszej mowy.
    Słoweńcy rozbawili wszystkich, niemal do łez, udając stalaktyty i stalagmity oraz pokazując pantomimę skoczka narciarskiego. Niemcy również upodobali sobie pantomimę, aby za jej pomocą pokazać radość i niespodziewane konflikty, jakie zapoczątkował upadek muru berlińskiego.
Ciekawymi zajęciami były też warsztaty, dotyczące rozległych dziedzin. Część z nich była też przygotowywana przez poszczególne kraje. Te odbywały się w trzech sesjach. Polska grupa prowadziła zajęcia dotyczące mandali (rysunki i wzory malowane w kole, służące do psychoanalizy, używane przez artystów i mistyków, często można je zobaczyć w książkach o Babie). Co prawda posiadali program na tylko jedną sesję, ale na szczęście pamiętałam dużo z pracy magisterskiej mojej mamy na ten temat, więc mogłam pomóc.
Wyjątkowo interesujący warsztat przygotowała Hiszpanka na temat  przewodzenia innym w świetle nauk Baby. Wszystko, czego się z niego dowiedziałam mam zamiar przedstawić w kolejnym artykule.
     Zafascynował mnie też wykład Słowenki o życiu i charakterach koni. O tym, jak maltretowane lub po prostu nie właściwie traktowane przez ludzi nie wnikających w ich naturę, nie mogą potem odnaleźć swego miejsca na świecie lub jak niektóre z własnej woli same trenują w stajni przed występem, gdyż chcą się jak najlepiej zaprezentować. Mówiła o nieinwazyjnych możliwościach, w jaki można zwierzę i... człowieka uwolnić od stresu! I dużo, dużo więcej, ale tego tematu również wystarczy na osobną historię.
Zorganizowano dla uczestników relaksujący dzień w naturze; poszliśmy wspólnie na spacer, potem podzieliliśmy się na grupy i uczyliśmy się podziwiać uroki lasu, (w czym przeszkadzała zastraszająca ilość much). Otrzymaliśmy w lesie drugie śniadanie. Obiad zjedliśmy też na świeżym powietrzu; zaserwowano nam zupę gulaszową z wielkiego kotła, którą podano w specjalnie upieczonych w formie garnka chlebach...pycha!
Inne warsztaty dotyczyły takich zagadnień jak sposoby skontaktowania się ze swoją jaźnią itp.
      Oczywiście codziennie działało koło sewy, w pocie czoła poszukujących członków...ee nie było tak źle, żartuję. Ja na przykład pomagałam w kuchni, gdzie rozrzucałam sałatkę na 180 talerzyków, gaworząc w przerwach z jakimś Estończykiem. Prowadziłam poranny aerobik i raz sprzątałam kibelki mantrując bez ustanku: „sztuką jest polubić to, co się robi”. Dlatego właśnie wpadłam na pomysł porannego aerobiku: zarówno lubiłam swoje zajęcie jak i nie miałam już czasu na sprzątanie kibelków...co za szkoda. Dwóch chłopaków, którzy w ramach sewy mieli nakłaniać w nocy ludzi do przestrzegania ciszy nocnej, zostało znalezionych w bungalowie damskim, tj. wewnątrz jego (moja uwaga; drzwi były otwarte) i rozzłościli tym faktem wielu organizatorów. Zagrożono im usunięciem z obozu. Ponadto uznano za naganne, iż wiele osób pozwalało sobie na oparcie się na ramieniu osoby przeciwnej płci, co ponoć mogło spowodować lawinę uczuć i zazdrość pozostałych członków obozu. Niektórzy przybyli w parach i tym zdarzało się nawet pocałować się publicznie (moja uwaga; nie po francusku), co też przerażało obrońców ludzkich wartości. Na dodatek spora część dziewcząt nosiła szorty i bluzki na ramiączkach. Sytuacja stała się dosyć poważna i znalazła swoje ujście w ramionach babci Phyllis  Krystal. Młodzież, czyli ci, co nie ukończyli osiemnastki (nie zaliczyłam się...) dosłownie wypłakała jej się ze wszystkich żali: dyscypliny, przeładowanego planu dnia (tego dnia na przykład jako liderowi polskiej grupy kończyło mi się ostatnie zebranie o 2 w nocy, a o 3 rano miałam wstać na nocne om-ki), nieuprzejmości dorosłych, zakazu zorganizowania dyskoteki, z tego, że dorośli mogą jadać w damsko-męskim towarzystwie a oni nie mogą i że na obozie młodzieżowym jest więcej dorosłych niż młodzieży, (co a propos było prawdą) i że wszystko jest po angielsku, a oni nie wszystko rozumieją itd. Pani Kristal zaleciła, aby młodzież miała więcej wkładu w organizację zajęć i aby w grupach narodowych ustaliła, co jej się nie podoba i jakie ma propozycje, aby temu zaradzić. Tak też uczyniono. W efekcie zasad obozu nikt nie zmienił, ale i tak nie wszystkie były przestrzegane...Odwołano cześć zajęć i w końcu mogliśmy się wyspać, a młodzież postanowiła sama zorganizować pożegnalne przedstawienie i tylko zaprosić na nie dorosłych. Pomysł powiódł się w 100%. Sama tańczyłam w układzie tanecznym przygotowanym przez dwie trzynastoletnie Niemki do piosenki brytyjskiej pt. „radość”. Przy prezentacji trochę przeszkadzał nam jeden z młodszych uczestników, trzyletni Francuz, ale radości było dzięki temu nawet więcej. Ku zaskoczeniu, młodzi podzielili boisko na część damską i męską i zorganizowali dyskotekę! Wszyscy bawiliśmy się dobrze, a na koniec ten malutki Francuz, o którym wspomniałam zaprosił równolatkę do tańca i publicznie ją pocałował.
   Wywiad z Phyllis Krystal jak i wspaniałe, pełne humoru wystąpienie koordynatora młodzieży na Europę z Kopenhagi opiszę innym razem. Wdzięczna jestem, że było mi dane ich spotkać oraz iż poznałam tylu wspaniałych osób z wielu państw, z którymi kontakt po zakończeniu obozu się nie urwał. Pozostałym dziękuję, że dodali koloru tym niezwykłym 10-ciu dniom moich wakacji i przepraszam za każdy szczegół, którego nie opisałam, ale mam nadzieję, że udało mi się, choć trochę odzwierciedlić atmosferę tego niecodziennego wydarzenia. Osobiście czuję potrzebę, aby zorganizować tego typu obóz w Polsce i będę informować o poczynaniach zmierzających w tym kierunku.
     Poza tym sądzę, że nauki naszego Mistrza to jedno, a przełożenie ich w praktyce to zupełnie inna sprawa i to o tej praktyce właśnie powinniśmy coraz częściej dyskutować.
Pozdrawiam, Ata.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.