URODZINOWY PREZENT BHAGAWANA

      13-go listopada 2000 roku po porannym darśanie Anil Kumar ogłosił, że Sai Baba będzie rozdawał kobietom sari. Miało to się odbyć na popołudniowym darśanie około 1500. Już wtedy poczułam podniesienie się kobiecej energii połączonej z emocjami. Kiedy przybyłam (znacznie wcześniej zresztą), by stanąć grzecznie w kolejce, okazało się, że plac darśanowy wypełniony był już po brzegi, a pod schodami siedziały setki pragnących dostać się do środka kobiet. Za księgarnią rozciągał się sznur hindusko-europejskich pań dzielnie powstrzymywanych przez sewaczki. Nic nie wskazywało na „burzę”, mimo sygnałów w postaci napięcia i krzyków zmęczonych ludzi. Nie wiem dlaczego zamiast wtopić się w kolejkę, skierowałam się w stronę schodów. Byłam po prostu zdezorientowana, zresztą sewaczka nie zatrzymała mnie. Widząc to pozostałe kobiety rzuciły się na schody i zrobił się bałagan. Wtedy dopiero zrozumiałam co oznacza niekontrolowana siła tłumu. Kiedy zobaczyłam płaczącą koleżankę przyciśniętą do muru ogarnął mnie strach… niestety było już za późno, żeby zrobić w tył zwrot. Niesiona przez tłum, wcisnęłam się na plac darśanowy i odetchnęłam z ulgą. Nie wiedziałam, że ta ulga miała trwać zaledwie parę minut, ale wtedy miała ona wartość diamentów. Około 1500 Swami wyszedł na plac darśanowy i zaczął rozdawać sari. Najpierw skierował się do sektora starszych pań, a następnie do pierwszych rzędów. Niektórym dawał sari, a z niektórymi bawił się w „kto złapie” rzucając tu i ówdzie kolorowymi materiałami. Nie wiem kto dał znak, żeby kobiety posunęły się do przodu. Nagle ujrzałam żeński tłum zalewający wszystko. Było to tak niebezpieczne, że służbę ochrony ogarnęła panika w trosce o Babę i o studentki siedzące niedaleko mandiru. W tłumie, z ludzi wychodziły różne, prymitywne instynkty. Na twarzach Europejek malował się strach… i to nie tylko na ich twarzach. Nawet Anil Kumar prosił Swamiego o pomoc i przez mikrofon wzywał do pokoju i zdrowego rozsądku. Niestety jego głos stapiał się z krzykiem kobiet. Nie jestem w stanie ogarnąć rozumem jak to się stało, iż w ciągu paru sekund znalazłam się w siódmym, czy ósmym rzędzie. Po prostu przefrunęłam. Kazano mi usiąść, ale o tym luksusie mogłam jedynie pomarzyć. Stałam niczym bocian na jednej nodze szukając dla drugiej paru centymetrów kwadratowych. Niestety żadna z siedzących pań nie chciała posunąć się nawet o milimetr. Na ich twarzach wypisane było jedno magiczne słowo: „sari”. Poza tym nic nie miało większego znaczenia. W pewnym momencie naprzeciwko naszego rzędu stanął Baba. Był nieporuszony ludzkim bałaganem. Dał tylko znak, żeby kobiety z pierwszych rzędów, które otrzymały sari ustąpiły miejsca innym wychodząc dla bezpieczeństwa główną bramą. W tym czasie ujrzałam młodą, nieznaną mi Niemkę, której zrobiło się słabo. Z jednej strony bałam się, że ją zadepczą, a z drugiej ogarnął mnie dziwny spokój. Mówiąc w duchu Mantrę Gajathri, jak zahipnotyzowana patrzyłam na stojącego o jakieś 4 metry ode mnie Sai Babę. Baba był ucieleśnieniem spokoju i miłości. Patrzył na nas ze współczuciem i boską cierpliwością. Nagle mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Boga, wtedy poprosiłam: „Swami nie zależy mi na sari, tylko błagam uratuj tą dziewczynę”. W tym samym momencie ludzie zrobili mi trochę miejsca i zabrałam się do ratowania Niemki. W czasie udzielania jej pomocy Baba od czasu do czasu patrzył na mnie. W pewnym momencie jakaś kobieta ze służb ochronnych (a może była to sewaczka) podeszła do nas i wyprowadziła dochodzącą do siebie dziewczynę. Uspokoiłam ją, że zaopiekuję się jej rzeczami - torebką, poduszką do siedzenia oraz zeszytem… i tak się stało. Obładowana jak wielbłąd dziękowałam Swamiemu za pomoc. Tymczasem On – Ucieleśnienie miłości i dobroci, otoczony paniami ze służby ochronnej rozdawał sari zupełnie nieporuszony sytuacją. W międzyczasie studenci Baby by oczyścić atmosferę, zaintonowali mantrę. W pewnej chwili sewaczka popchnęła mnie w stronę Baby i stanęłam przed Nim w odległości około 15 centymetrów. Tak, byłam twarzą w twarz z Bogiem. Baba wydał mi się malutki, sięgał mi zaledwie do ramienia. Jego boska twarz była lustrzanym odbiciem cierpienia, zmęczenia i strachu siedzących na placu ludzi. Wtedy zrozumiałam, że ten Cudowny Bóg-Człowiek wziął na siebie to wszystko. Wziął zewnętrznie, bo od wewnątrz promieniował spokojem i czystą miłością. Zupełnie tak jakby nic się nie stało. Tego co czułam w ciągu tych paru sekund na placu darśanowym, nie potrafię przelać na papier. Pamiętam tylko, że Swami delikatnie podał mi śliczne sari i uśmiechając się słodko podniósł rękę na znak błogosławieństwa. Opuszczając plac darśanowy środkowym wejściem nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się stało. Uściskałam po drodze kobietę, która również otrzymała sari od Swamiego i która pogratulowała mi błogosławieństwa Baby. Wtedy coś we mnie pękło. Szłam oszołomiona szczęściem, a łzy spływały mi po policzkach niczym dwa radosne strumyki. Od tego wydarzenia upłynęło kilka dni, a do mnie dopiero teraz dotarło, co znaczy urodzinowy prezent Bhagawana i to, że dla Boga nie ma miejsca, czasu i przestrzeni, żeby go ofiarować. On sam wie lepiej co, gdzie, kiedy i dlaczego. Co do mnie to mogę jedynie zdobyć się na ludzkie: „Dziękuję Swami za ten nieoczekiwany prezent na Twoje 75 Urodziny i pragnę z całego serca podzielić się Twoim błogosławieństwem ze wszystkimi, którzy tej Łaski potrzebują.”
OM SAI RAM
 Renata

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.