

TO BYŁY PIĘKNE DNI... – RELACJA Z PODRÓŻY
Po raz pierwszy u Sai Baby byłam 3 lata temu. Znam wypowiedź Rona Lainga – męża Peggy Mason – na temat częstych pobytów w aśramie Baby. Kiedy tylko dotykała mnie tęsknota za fizyczną postacią Swamiego powtarzałam sobie za Ronem: „Częste jeżdżenie do Prasanthi Nilayam jest pobłażaniem samemu sobie. Należy się skoncentrować na pracy dla Swamiego w swoim kraju.” Bardzo pomagała mi też odpowiedź Baby, jakiej udzielił Izaakowi Tigerttowi na prośbę pozostawienia go na stałe w aśramie. - „Masz wracać do kraju, potrzebuję jasnych punktów w tym świecie”. Pamiętam też relację Ani Gromadki, która twierdziła, że wielu bhaktów obecnych na placu darśanowym bardzo potrzebowało interview u Baby i ona oddałaby swoje widzenie się z Babą drugiemu bardziej potrzebującemu. Jeżeli otrzymałaby interview, to później w kraju jeszcze mocniej tęskniłaby za powrotem do Indii. Tak samo ja, w czasie mojego pierwszego pobytu na przełomie 1997/98 nie otrzymałam audiencji. Będąc w Polsce przez następne 3 lata starałam się być tym „jasnym punktem” w świecie.Przed wyjazdem nie miałam wewnętrznego przekonania, że powinnam teraz pojechać do Sai Baby, ale miał je mój Sai–przyjaciel (Edmund, mieszkający na stałe w Szwajcarii) i on namówił mnie, opłacając większą część biletu lotniczego. Jedynym potwierdzeniem słuszności tej decyzji był sen, w którym razem z dość dużą grupą Polaków mieszkałam w hali Purnaćandra, obok pokoju Swamiego. Za namową utwierdzonego w przekonaniu o słuszności naszego wyjazdu Edmunda, zaczęłam załatwiać bilet lotniczy dla siebie i dla trojga przyjaciół z Polski. Korespondowałam i uzgadniałam warunki z niemieckim biurem podróży przez e-mail. Po uzgodnieniu szczegółów biuro wysłało mi zwykłym listem blankiety bankowe, na które mieliśmy wpłacić należności za nasze bilety. List ten zaginął. Po tygodniu ponownie wysłano mi taki sam list, który również nie nadchodził. Uprosiłam wreszcie o przysłanie mi numeru konta przez internet. Wtedy przyśnił mi się list od Swamiego. We śnie otrzymałam na białej kartce wydruk z komputera następującej treści: „Ja Śri Sathya Sai Baba wyrażam zgodę na pobyt w aśramie następujących osób w określonych terminach…” i dalej były imiona i nazwiska nas czworga oraz daty pobytu w aśramie. Przeczytałam swoje dane i termin od 27 września do 26 października 2000. Sprawdziłam inne osoby i ku mojemu zdumieniu jedno z nas, ale nie ja, nie miało terminu powrotu. Kiedy chciałam odczytać kto to jest, zadzwonił budzik. Czułam, że ktoś z nas (ale nie ja) ma tę łaskę, że może jeździć kiedy zechce.
Mentalnie pytałam Swamiego po co mnie wzywa do Siebie. Dostawałam tylko jedną odpowiedź: „mam plan”. Jechałam z nastawieniem – niech się dzieje Wola Boża.
Podróż była komfortowa. Na lotnisku w Bombaju, nie umawiając się przecież, spotkaliśmy Edmunda z dzieckiem oraz nowopoznaną Annę z USA, która wiozła dwie pary skrzypiec do szkoły Sai. Spędziliśmy noc w Darmakshetrze. W zakwaterowaniu pomogły nam dokumenty o członkostwie w Organizacji Sathya Sai Amerykanki i przyjaciela ze Szwajcarii. Obsługujący nas sewak w Darmakszetrze wyjaśnił mi, że jest to jedyne czyste energetycznie miejsce w Bombaju, w którym zatrzymuje się Swami podczas wizyty. Później po odbyciu całości podróży (w obie strony) czułam jak Baba przestawiał nas z jednego czystego miejsca w drugie czyste. Wiem, że bardzo pomaga w podróżowaniu niekoncentrowanie się na świecie zewnętrznym, ale bycie w pokoju i oczekiwaniu na kres podróży, bez zbędnego rozpraszania energii. To samo mogę powiedzieć o opuszczaniu aśramu i udawaniu się do wsi Puttaparthi. Nauczono mnie, aby przed każdym wyjściem poprosić Babę, Ganeszę, lub inną bliską formę Boga o opiekę i bezpieczny powrót. Zawsze to czyniłam i uwagę moją skupiałam na wewnętrznym Swamim (bardzo podoba mi się zwrot „fiksowałam się na Swamim”). Ogarniał mnie spokój i miejscowi handlarze nie mieli do mnie dostępu. Zwykle byłam w stanie dokonać jednego zakupu, nie więcej, bo męczyło mnie to.
Wracając do kolejności zdarzeń, trafiłam do aśramu w trakcie trwania Międzynarodowej Konferencji na temat Podnoszenia Wartości Edukacji (International Conference on Strengthening Values Education). Przy zakwaterowaniu przydzielono mnie i koleżankę do najdalej położonego, nowego szedu (DD). Edmund ze Szwajcarii posiadał kartę dotatora, która upoważniała go do zajęcia pokoju. Był z czteroletnim synkiem. Przygarnął też naszych dwóch kolegów. Moja prawa stopa jeszcze w pełni nie zagoiła się po skręceniu w Polsce i trudno było mi chodzić między szedem a placem darśanowym. Miejsce do spania przypadło mi w środku szedu nieopodal łazienki. W ciągu dnia przebywałam na placu darśanowym i u Edmunda w pokoju, ale noce spędzałam w szedzie. Było to dla mnie bardzo męczące, bo nie mogłam tam spać. Każda z obecnych tam sióstr miała swój indywidualny rytm dnia i nocy, różny od innych. Od trzeciej w nocy rozbrzmiewały różne budziki, których nikt nie wyłączał. Wieczorem natomiast nikt nie dbał o to, że jest już cisza nocna. Trzeciej nocy na Annę z Ameryki i na moje nogi spadło pranie z bardzo długiej linki, bo ktoś zawadził o nią w półmroku. Czułam, że Swami pokazuje mi, w jaki sposób można zniszczyć umysł, tak by czuć tylko sercem. Po trzech takich nocach byłam wyczerpana i niezdolna do pracy umysłowej. Z trudem mogłam poruszać ustami, by coś mówić. Oczywiście chodziłam do biura prosić o pokój i zawsze mówiono mi, że jutro. Po czterech dniach dostałyśmy z Tereską dwuosobowy pokój z wygodami. Mój początkowy stan lekkiego otępienia i spowolnienia reakcji nie tak szybko ustąpił, bo towarzyszył mi prawie do końca pobytu.
Od pierwszego dnia nie opuszczałam żadnego darśanu. Przez osiem kolejnych dni Swami wygłaszał po południu dyskurs. Pierwsze dwa były z okazji Konferencji, a później na okoliczność święta Daśara. Starałam się wsłuchać w słowa wypowiadane przez Babę w telugu, by odczuwać je sercem, a później w słowa tłumacza Anila Kumara, by coś zrozumieć moim intelektem. Wysłuchiwałam też przedmówców Swamiego. Podczas tego pobytu odebrałam to co mówił Baba jako pełne mocy i o różnym natężeniu. Bardzo dobitnie Swami przestrzegał, by nie krytykować innych. Mówił: „jaki z ciebie wyznawca, skoro krytykujesz?” Tak samo głośno ganił używanie internetu, zamiast pielęgnowania kontaktu z serca do serca. Czynił to tak mocno, że czasami przypominało mi to księdza grzmiącego z ambony.
Głęboko przeżywałam, kiedy wskazywał nam drogę do boskości poprzez kolejne etapy: CZYSTOŚĆ – JEDNOŚĆ – BOSKOŚĆ. Bardzo podobało mi się, kiedy przedmówca Baby na zakończenie mówił, że teraz modlimy się wszyscy do Swamiego o Jego boski dyskurs. Często używano określenia boski w odniesieniu do dyskursów. Czułam ogromną wagę tego, co Swami mówi, wszak jest to boskie.
W trakcie trwania konferencji między żeńską a męską stroną placu darśanowego ustawione były białe krzesełka, na których zasiadali delegaci. Było ich 600 z 78 krajów. 1/3 delegatów nie była wielbicielami Sai. Dnia 29 września jedna z przedmówczyń Baby – pani z Kanady – podsumowywała konferencję mówiąc, że bardzo ważne było to, że wszyscy mówili do siebie słodko i uśmiechali się. Już samo to, było narzędziem transformacji samego siebie. Na zakończenie swej wypowiedzi oznajmiła: „oferujmy międzynarodowy uśmiech!” Drugim przedmówcą Baby był Tom Scovill z USA z Collegu w Kalifornii. Kładł nacisk na to, o czym uczy Swami, by mówić tylko to, co konieczne i praktykować to, czego się naucza. Trzeci przedmówca prof. dr Roger Packham z Australii z Uniwersytetu Londyńskiego w Sydney był osobą z ramienia UNESCO. Zaznaczył, że na konferencji była nauka o pokoju w sensie międzynarodowym. Podkreślał doniosły moment, w którym po raz pierwszy w Prasanthi spotkali się nie-wyznawcy z wyznawcami Sai Baby. Nigdy wcześniej nie miało to miejsca. Później przemawiał delegat z UNESCO, pochodzący z Afryki. Powiedział, że program Wychowania w Wartościach Ludzkich jest nową energią dla świata i reformą charakterów. Podkreślał, że doniosły jest fakt, iż muzułmanie, chrześcijanie, hinduiści i wyznawcy innych religii spotykają się teraz razem, a program edukacji w Wartościach Ludzkich jest najlepszą szczepionką dla świata. Należy dzielić się edukacją i promować ją w sensie międzynarodowym.
Później Swami wygłosił swój Boski Dyskurs. Tego dnia podkreślał ogromne znaczenie nauczyciela w szkole, który sam musi być przykładem. Powinien być jak zbiornik czystej wody, z którego mogą ją pić uczniowie. Nauczyciele są odpowiedzialni za swoich uczniów. Ganił powszechny obecnie pośpiech życia. Z naciskiem prosił: „nie spiesz się!” Mówił, by szanować siebie i wszystkich. Zwracać uwagę jakie książki czytają dzieci. Czego się uczą. Obecnie dzieci wymagają od rodziców, by dawali im jedzenie, ubranie, pieniądze, mieszkanie, a później tego nie szanują i marnotrawią to. Swami prosił by szanować samego siebie. „Dlaczego nie szanować samego siebie?” Ludzie podążają za masmediami (telewizorem, wideo, radiem, gazetami...) i za internetem. Nie rozwija to komunikowania się z serca do serca, które jest językiem nowych czasów. Wiele razy Swami prosił, by ograniczać pragnienia, myśleć dobrze, mówić to co dobre i robić to co dobre. „Myśl dobrze, a będzie dobrze”. Ludzie zamiast współpracować próbują manipulować. Nie próbuj manipulowania innymi. Tylko współpraca. Nagle Baba zakończył dyskurs słowami: „a teraz pytania, na które chciałbym odpowiedzieć”, po czym wyciągnął karteczki z pytaniami. Pierwsze z nich dotyczyło pięciu żywiołów i utrzymaniu ich w równowadze przez praktykowanie Wartości Ludzkich. Swami odpowiedział, że głowa, serce i ręce powinny współpracować i funkcjonować w harmonii (jedność myśli, uczuć i czynów). Drugie pytanie brzmiało: „Swami, masmedia, takie jak radio, wideo i internet wywierają coraz większy wpływ na ludzi”. Baba odpowiedział, że dużo ludzi korzysta z internetu, radia, wideo itp. Wszystko to są tylko przepływające chmury, strata czasu, nastawienie na biznes. To nie jest nasz cel. Nie podążaj za internetem, ale za wnętrzem (ang. - innernet). Jako trzeci ktoś zapytał o to, czy poświęcenie i duchowość są konieczne dla nauczyciela? Swami odparł, że jeśli ktoś nie ma poświecenia, to nie jest on nauczycielem. Na czwartej karteczce ktoś zapytał o radę jak przywrócić duchowość do edukacji? Baba odpowiedział, że duchowość jest konieczna w edukacji. Powstaje ona z zaufania. Gdzie jest zaufanie, tam jest Miłość. Gdzie jest Miłość, tam jest Pokój. Gdzie jest Pokój, tam jest Prawda. Gdzie jest Prawda, tam jest Błogosławieństwo. Gdzie jest Błogosławieństwo, tam jest Bóg.
Następnego dnia t.j.30 września Swami materializował jakieś przedmioty na porannym darśanie po stronie męskiej, bo często były oklaski. Przedmówcą Baby był nauczyciel z Instytutu WWL w Tajlandii. Podkreślał, że tylko nauczyciele zmieniają świat, należy mówić z serca, wierzyć w to, czego się naucza i praktykować to. Bardzo ważne by mówić z serca i z wiarą, wtedy dzieci ulegają transformacji. Jest jeden język – język serca. Znowu przedmówca modlił się o Boski Dyskurs Swamiego.
30 września Baba ostatni raz mówił do delegatów konferencji. Powiedział m.in.: instrukcja od nauczyciela do ucznia powinna być jasna i prosta, jak z serca do serca. Miłość powinna mówić do miłości. Ucz się szybko jak być szczęśliwym. Nie marnuj czasu, pieniędzy, jedzenia, energii. Potrzeba pieniędzy jest demonem. Swami obiecuje, że pomoże, by w następnym roku powstało więcej szkół edukacji w Wartościach Ludzkich. Baba pragnie rozwoju Instytutu Wartości Ludzkich na Śri Lance. Baba jest zadowolony z Instytutów Wartości Ludzkich w Tajlandii i Zambii.
W tym miejscu pomyślałam o naszej Europie i o Instytucie Wartości Ludzkich w Danii. Oby Swami był dla nas tak łaskawy jak dla instytutu na Śri Lance.
Zaraz po zakończeniu konferencji zaczęły się obchody święta Daśara, na które licznie przybyli Hindusi. Lecąc samolotem z Frankfurtu do Bombaju poznałam Hindusa - Ravi Raj Nasery, który nosił medalion z wizerunkiem Shirdi Baby. Okazało się, że jest on nauczycielem bhadźanów w szkole Sai. Tłumaczył mi on doniosłość święta Daśara. Mówił, że trzeba wysłać telegram do Baby i każda prośba w nim zawarta spełni się. Pytałam (otępiała podróżą) o rodzaj telegramu, czy to może być list. Hindus śmiał się i droczył ze mną. Zakończył – „pomyśl, a będziesz wiedziała”. Domyśliłam się, że chodzi o telegram mentalny.
Pierwszego dnia obchodów Daśara – 1 października na plac darśanowy weszła odświętnie przystrojona słonica Gita. Wchodząc do świątyni zatrąbiła. Trzymali ją na linkach sewakowie, a tuż przed nią stało paru muzyków. Swami jak zwykle nadchodził z żeńskiej strony i szedł w kierunku Gity. Objął ją za trąbę, a ona uniosła ją do góry w zadowoleniu. Studenci śpiewali mantry, można było usłyszeć słowa „Saraswati namaha, Lakszmi namaha...” Po darśanie wszyscy chcieli dostać się do hali Purnaćandry, by wziąć udział w nabożeństwie – pudźa-jagnia (z paleniem ognia). Ze świątyni do Purnaćandra stroną żeńską przechodzili kapłani ubrani w pomarańczowe szale i białe dhoti. Tam siadali na scenie i rozpalali ogień ofiarny. Swami uczestniczył w nabożeństwie, które odbywało się, by zniszczyć zło i na pomyślność wszechświata. Kapłani śpiewali mantry, które mieszały się ze sobą dając różne odczucia, zależne od słuchacza. Można je porównać do pobrzęku roju pszczół, albo modłów mnichów tybetańskich, lub śpiewów transowych... Ja osobiście doświadczałam, jak muzyka ta przechodzi przez całe moje ciało i materia przestaje być materią. Stawałam się tym dźwiękiem i tą wibracją. Nabożeństwo trwało parę godzin, obecny był Swami. Bywało tak codziennie przez siedem dni. Ci, którzy weszli do środka hali, mogli zaobserwować co się dzieje. Mówili, że Baba pracował z żywiołami. (Np. jednego dnia sypał ryżem, innego polewał wodą.) Codziennie palono ogień dolewając masła czy oliwy, dokładając zeschłe liście ziół. Trwało to od około godziny ósmej do dwunastej. Na popołudniowym darśanie młodzi studenci wygłaszali krótkie mowy, po czym Swami wygłosił swój Boski Dyskurs. Mówił między innymi o tym, by o Wartościach Ludzkich mówić ciągle, bo wtedy to promieniuje z człowieka. Na świecie nie istnieje nic bez Boskości. Nie należy nikogo krytykować, bo krytykuje się Boskość. Nie jest możliwe unicestwienie miłości. Należy szanować wszystkich. Swami odpowiada na głosy wyznawców, kocha wszystkich. Bhagawan jest numer 1. Baba da nam odwagę. Każdego dnia mamy szkołę Bhagawana. Szczęście to jedność z Bogiem. Wszyscy są jednym. Człowiek jest Bogiem. Ciesz się Boskością. Między słowa Boskiego Dyskursu wtrącił: „CIESZ SIĘ TYM DYSKURSEM”. (Ach, jak mi się to podobało).
Drugiego października ponownie trwały uroczystości Daśara. Po południu przedmówcy wygłosili swoje mowy. Podkreślali fakt, że praca jest wielbieniem. Podążając za Mistrzem mamy odwagę, życie to gra, życie jest snem, Bóg jest najważniejszy.
Tego dnia z dyskursu Baby zrozumiałam to, że człowiek nie ma cierpliwości, ucieka od życia. Powoduje to, że brak mu poczucia bezpieczeństwa i pokoju. Bhagawan ma 75 lat, kocha wszystkich. Jest pełen miłości. Jest zawsze szczęśliwy. Baba mówi, że jest to Jego obowiązek.
3 października, po południu przedmówca złożył swoją mowę do lotosowych stóp Baby. Powiedział, że kiedy Swami mówi do nas, jest to słodka melodia serca. Ma On miłość tysiąca matek. Swami rozpoczął dyskurs – jak zwykle – od nazwania nas ucieleśnieniami miłości (prema swarupa). Bardzo przyjemnie mi było tego słuchać. Kładł nacisk na niszczącą siłę pragnień. Powiedział, że Bóg nie jest odseperowany od nas. Zapomnieliśmy, że mamy Boga w swoim sercu. Jakimi wyznawcami jesteśmy, skoro krytykujemy?
Czwartego października rano Swami wydał polecenie chłopcom. Zadziwiła mnie ich błyskawiczna gotowość. W oka mgnieniu biegali do pokoju Swamiego przyległego do hali Purnaćandry i przynosili białe męskie ubrania, po czym rozdawali je studentom. Swami doglądał wszystkiego. Po południu pierwszy przedmówca apelował, byśmy otworzyli swoje oczy na mądrość. Drugi, zaś powiedział, że mądrość to akceptacja wszystkiego. Baba jest dla nas jak Boski nauczyciel, który uczy nas na tysiące sposobów. Nie należy obawiać się otworzyć na Niego. Nie bać się tego, co się wydarza, bo to właśnie jest dla nas najlepsze. W dyskursie Swami mówił o tym, że cierpimy z powodu umysłu. Umysł podąża za światem. Pragniemy wszystkiego na tym świecie. Nie ma pokoju, tylko pragnienia. Wyznawcy Swamiego już posiadają bogactwo, po co im jeszcze pragnienia, po co rozproszenie umysłu. Złość jest niszcząca. Mów miło. Czyń dobro. Służ swemu krajowi.
W trakcie mojego pobytu padały deszcze i często chciało mi się spać. Ratowałam się kawą. Wzbudzało to u współtowarzyszy różne reakcje, mówili że raczej nie powinnam tego robić. I tak na fali rozmów na temat kawy Swami raczył także wtrącić co nieco. Opowiedział nam historię pewnego aptekarza, którego bolała głowa. Tak samo właściciel hotelu miał ból głowy. Aptekarz poszedł do hotelu i powiedział do właściciela: „mam okropny ból głowy, proszę zrób mi na to kawy”. Odpowiedź brzmiała: „O jak to dobrze, że przyszedłeś, mam straszny ból głowy i potrzebuję na to tabletki saridon z twojej apteki”. Swami zakończył tę opowieść konkluzją, że obaj mieli środki, by sobie pomóc, ale każdy z nich nie wierzył w swoje możliwości. Czułam się trochę usprawiedliwiona przed Swamim, że popijam kawę.
W aśramie spotykaliśmy osoby, które nosiły małe, drewniane tabliczki na sznurku (jako wisiorek) z napisem: „Jestem w ciszy”. Ucieszyła mnie taka praktyka i możliwość odbycia jej w aśramie.
Niejednokrotnie czuję jak Swami podpowiada mi na mojej drodze duchowej. Podobnie było i tym razem. Teresa, z którą mieszkałam opowiadała mi o jej grupie polsko-włoskiej sprzed dwóch lat. Jeden z Włochów był autorem książki, którą sprzedawano wówczas w aśramie. Członkowie grupy spodziewali się interview, ponieważ czuli, że Swami może podziękować za książkę. Na szczęście Teresa czuła, że jest w tym fałsz, bo to nie Swami powinien dziękować, ale autor. Grupa ta dostała interview, ale po wyjeździe autora książki. Kiedy mi to opowiedziała, czułam że Swami podpowiada mi, bym to przeanalizowała. Zaraz po tym jedna z Polek stwierdziła, że powinniśmy mieć interview, bo Swami musi mi podziękować za pracę. Zaśmiałam się, bo byłam już przygotowana i z całym przekonaniem odpowiedziałam, że to ja powinnam Swamiemu dziękować za możliwość służenia Mu. Chyba był to mały egzamin. Za to w nocy przyśnił mi się Shirdi Baba, który wręcz wylewnie dziękował mi za wszystko, za całe moje życie, aż czułam się zażenowana i chciałam Go powstrzymać.
Nasza grupka czworga osób z Trójmiasta utworzyła większą grupę wraz z paroma szwajcarskimi przyjaciółmi Edmunda. Byli z nami razem ze swoimi rodzinami: nauczyciele, wychowawcy, delegatka Konferencji oraz pastor kościoła ewangelicko-reformatorskiego. Piątego października pastor wyjeżdżał z Prasanthi. Członkowie jego rodziny byli wyznawcami Sai, ale on sam nie był do boskości Swamiego przekonany. Wiele lat pracował jako pastor, a teraz zmęczony tą posługą został redaktorem naczelnym znanego czasopisma pt. „Kirchenbote” (Posłaniec Kościelny).
Tego dnia na darśanie porannym Swami znowu materializował coś dla mężczyzn, bo trzykrotnie rozlegały się oklaski. O godzinie 720 wjechał złoty rydwan. Klaskano. Swami rzucał cukierkami, a później wszyscy pospieszyli do Purnaćandry na przedostatnie już nabożeństwo z paleniem ognia. Po południu dziewięciu uczniów śpiewało przed Swamim. Ponownie mówili przedmówcy Baby. Pierwszy z nich wspominał Dzień Matki – 6 maja. Porównywał Swamiego do Boskiej Matki.
Po południu Swami wygłosił kolejny Boski Dyskurs, w którym powiedział, że bezpieczeństwo gwarantują nam informacje pochodzące z serca. Miłość nie umiera, bo jest Bogiem. Na świecie jest wielu wyznawców, ale w przypadku trudności zapadają na depresję. Duchowe praktyki dają czysty umysł. Nauki Swamiego należy stosować w praktyce. Bóg jest obiektem, a człowiek Jego odbiciem. Nie jesteśmy istotami ludzkimi, gdy zapominamy o Wartościach Ludzkich. Swami zaapelował, by praktykować Jego nauki z sukcesem.
Po tych dniach, kiedy Swami parę razy ganił fascynację za internetem i masmediami, a nawoływał do kontaktowania się poprzez serce, nastąpiła trwająca kilka dni awaria telefonów i połączeń internetowych. Nie można było się nigdzie dodzwonić. Może Baba testował nasze możliwości komunikowania się sercem.
Wiedziałam, że wielu moich przyjaciół z Polski chce, bym przywiozła im odpowiedzi od Swamiego. Miałam 11 listów od różnych osób i nosiłam z własnej woli dwie książki do pobłogosławienia. Bardzo mocno odczułam mentalnie odpowiedź na te różne ludzkie zapytania: „Nie należy wywierać presji na Bogu. Zadawanie pytania jest już wymuszaniem odpowiedzi. Lepiej jest tylko mówić: bądź wola twoja.” Ciągle nie było okazji, by je Swami zabrał ode mnie listy. Pewnego wieczoru usłyszałam w głowie: „wezmę twój dzisiejszy list”. Tuż przed snem na żółtej karteczce, jakiej często używam do małych liścików, napisałam krótki dziękczynny list do Baby, ale i tak w sumie przez trzy tygodnie Swami nie brał tych listów. W końcu 18 października po południu udało mi się usiąść w pierwszym rzędzie podczas Arati, kiedy Baba wychodzi z placu darśanowego. Kobiety z pierwszego rzędu wyciągały ręce ze swoim listami. Pomyślałam wtedy, że jest to niegrzecznie, aż tak narzucać się i utrudniać Mu przejście. Wyciągnięte ręce zdawały mi się szlabanami, lub poprzeczkami na drodze Baby. Swami szedł powolutku. Złożyłam ręce, jak do modlitwy i między nimi trzymałam wszystkie 12 listów. Na twarzy (tak mi się zdaje) wymalowane miałam szczęście. Kiedy Swami przechodził obok mnie, spojrzał najpierw na plik listów, później na moją twarz i parsknął śmiechem. Wtedy odeszło całe moje zamartwianie się. Listy nie były już dla mnie, aż tak ważne. Po dwóch dniach 20 października – na tydzień przed wyjazdem, a trzy tygodnie po przybyciu do aśramu, Teresa siedząca w pierwszym rzędzie oddała moje listy. Widziałam to w zwolnionym tempie. Trzymała je na dłoni jak na tacy, a Swami poderwał je od dołu jakby wprost do nieba. Ulżyło mi.
Szóstego października, ostatniego dnia obchodów Daśara, Swami rozdawał sari ze złotym haftem. Jedno sari rozpakował i sam sobie przyłożył, tak jak przymierza się spódniczkę. Podszedł do panów na werandzie i zaoferował jednemu, ale wywołało to zamieszanie i nawet zawstydzenie. Nikt z mężczyzn na werandzie nie chciał sari od Swamiego. Po południu przedmówca złożył swą mowę u lotosowych stóp Baby. Zwrócił się do nas: „bracia i siostry”. Mówił między innymi o tym, że śpiewanie Wed jest dobre dla rozwoju duchowego, że cały tydzień słuchaliśmy dyskursów Swamiego, że biła od nich światłość. W każdym wieku życia człowiek podlega edukacji. Swami mówi: kochaj mnie, to najlepszy egzamin. Co robisz, by zdać ten egzamin? Drugi przedmówca stwierdził, że bez Swamiego edukacja byłaby bardzo trudna i życie byłoby bardzo trudne. O Babie powiedział w ten sposób: „największe życie, a takie proste”. (W dyskursie tego dnia Swami podkreślał, że nie jesteśmy tym ciałem - „Ja jestem Ja.”) Mówił też, że Baba chce byśmy sobie pomagali i że nadchodzi era Ludzkich Wartości.
Siódmego października, rano, po darśanie odbyła się purnaahuti – czyli ostatnia pudźa-jagnia w hali Purnaćandra w obecności Swamiego. Podczas tego nabożeństwa należało złożyć w ogniu ofiarnym sześciu wrogów rodzaju ludzkiego: pragnienia, złość, chciwość, przywiązania, dumę i złośliwość. Na obu darśanach tego dnia rozdawano słodycze. Nie było już Boskiego Dyskursu Sai.
Padające deszcze zmywały kurz z zieleni. Stawała się ona jeszcze zieleńsza. Kwitły drzewa i kwiaty. Sewacy kosili trawniki ręczną kosiarką. Po aśramie skakały małe żabki, fruwały motyle, przemykały jaszczurki, ale bzykały też komary i muchy. Miałam pogryzione stopy. W jedno takie ukąszenie komara na prawej stopie, muszka złożyła jajka, rana się zaogniła i już do końca pobytu w aśramie nie dawała mi spokoju. Każdego dnia w przyaśramowym szpitaliku czyszczono mi zainfekowane miejsce i zakładano lekarstwo. Mały synek Edmunda również nabawił się tej przypadłości, ale w o wiele większym stopniu. Bandażowano mu nogi aż do kolan. Tak więc we trójkę chodziliśmy do szpitala. Przyjmowała nas szwajcarska pielęgniarka, która od dwóch lat pracuje tam jako wolontariusz. Od niej usłyszeliśmy, że jest to proces, jaki daje nam Baba. W niedzielę, kiedy zwyczajnie chcieliśmy wejść na zmianę opatrunku, nie wpuszczono nas, ponieważ Swami dawał interview pracownikom szpitala. Pojechaliśmy do Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai i tam przekonaliśmy strażników, że musi ktoś nam zmienić opatrunki. Przyjęto nas na kardiochirurgii. Szliśmy długimi korytarzami, a po bokach ścianki dzieliły sale dla pacjentów bez ścian i drzwi od korytarza. Było bardzo czysto. Łóżka porozstawiane były trochę mniej ciasno, niż w Polsce. Na stolikach pacjentów stał tylko kubek z wodą. Przy niektórych chorych byli goście. Na wielkiej sali kardiochirurgii leżeli najbardziej chorzy. Każdy z nich miał monitor, na którym widoczna była akcja serca. Opatrunki chłopca zmienił lekarz kardiochirurg, a mnie pielęgniarka. W pomieszczeniach dzięki klimatyzacji panował przyjemny chłód.
11 października moja znajoma, młoda studentka z Nepalu otrzymała audiencję od Swamiego. Później zapytałam ją czy rozmawiała ze Swamim o swoim kraju. Odpowiedziała mi, że nie widziała potrzeby, bo gdy jej rodzina będzie szczęśliwa, to jej kraj też będzie miał się dobrze. Baba zaprosił także Rosjan. Były ich dwie grupy – jedna z Syberii, a druga z Moskwy. Jedno z interview Rosjan z Moskwy było niezwykłe, bo nie dane im było rozmawiać z Babą. Nikt z nich nie był w stanie otworzyć ust, a Swami tylko patrzył na nich i nic nie mówił.
12 października Swami poprosił jedną z grup polskich na interview. Siedziałam wtedy dość blisko i miałam nadzieję na chociaż jedno spojrzenie Baby, ale tego dnia nie było mi ono dane. Pamiętam opowieści pewnych ważnych osób, które gotowe iść na interview, obserwowały parę razy, jak Swami zamiast nich zapraszał trędowatego. Zapytano Babę dlaczego tak robi. Swami odpowiedział, że to jest najlepszy sposób na kruszenie ego tych osób. Było mi przykro, że Swami nie patrzy na mnie, lecz na szczęście później to się zmieniło. Kiedy wielokrotnie pytałam mentalnie dlaczego nie obdarzy mnie spojrzeniem, słyszałam w swoim wnętrzu odpowiedzi: „kuracja”, później innego dnia: „specjalna kuracja” i na koniec: „super-specjalna kuracja”.
Byłam na koncercie amerykańskiego zespołu Lighstorm. Tworzy go małżeństwo z córką. Śpiewają bhadźany, ale bardziej rytmicznie oraz inne piękne pieśni do słów Swamiego. Solista opowiadał nam historię wyznawcy, któremu Swami uświadomił, że wystarczy tylko jedno Jego spojrzenie, by uległ transformacji. Tak właśnie powstała piosenka z repertuaru tego zespołu pt. „Just only one look” (Tylko jedno spojrzenie). Czułam się pocieszona i zadowolona, że przecież Swami już nieraz na mnie patrzył.
Kiedy rozczulałam się nad sobą i biadoliłam, że Swami mnie nie zauważa, pewien Niemiec rubasznie zawołał do mnie: „Hej, siostro! Czy ty znasz Izaaka Tigretta? Przez 15 lat Swami nie spojrzał na niego i nie dał mu interview. Po tych piętnastu latach Izaak ofiarował Babie 108 mln. dolarów. Wątpię w to, że ty siostro będziesz miała po takim czasie tyle pieniędzy!” Przykład z Izaakiem bardzo mi przypadł do serca.
Kiedy polska grupa weszła na interview cieszyłam się, że będę mieć wiadomości z pierwszej ręki. Ucieszyło mnie zmaterializowanie pierścionka dla Oskara, bo przecież pochodzimy z tego samego miasta. Poczułam, że Gdynia została zauważona przez Babę.
Po dwóch dniach - 14 października - Swami ponownie poprosił Polaków, ale tylko kilkoro – Oskara (z pierścionkiem), jego matkę, dwóch nowoprzybyłych pielgrzymów z Olsztyna i z Poznania. Również wtedy interview wyprosiła Irena Szewczyk z Gdańska z tłumaczką z Czech. Baba dmuchając na pierścionek Oskara, zmienił go na inny, z seledynowym oczkiem. Podarował również Oskarowi złoty krzyżyk z łańcuszkiem.
W rozmowie z jednym z członków mojej grupy dowiedziałam się, że „negatywne interview” jest o wiele bardziej cenne od pozytywnego. Zapewne Baba dokonuje jakichś przeobrażeń nas samych Jemu tylko znanymi sposobami. Członkowie naszej grupy kilkakrotnie prosili Swamiego o audiencję, ale nigdy nie padła żadna odpowiedź z Jego strony.
Podczas tego pobytu czułam się, jakbym zdawała co jakiś czas egzamin. Pomagałam dzieciom i parę razy mówiłam z przekonaniem, że „wszystkie dzieci nasze są” (za słowami piosenki Majki Jeżowskiej). Wcześniej bałam się tęsknoty za własnym synkiem, prosiłam Babę, by mi ją oddalił i tak się stało. Wszyscy bliscy mi przyjaciele z ruchu Sai stawali mi przed oczyma na placu darśanowym i tam uzmysłowiłam sobie, że może zbyt mało uwagi poświęcam sama sobie. Choroba mojej prawej nogi od ukąszenia komara męczyła mnie fizycznie i psychicznie. Dociekałam dlaczego mi się to przydarzyło. W medytacji widziałam siebie, jak wysoko zadzieram tę nogę chyba do nieba. Zastanawiałam się czy może nie przyspieszam zbyt szybko w rozwoju duchowym. Dowiedziałam się, że prawa noga symbolizuje ojca. Naszły mnie wspomnienia związane z moim nieżyjącym od siedemnastu lat tatą. Później w Polsce zasugerowano mi, że być może chodzi o moją męską stronę, gdyż jestem zbyt łagodna. Dzień przed wyjazdem przyśnił mi się Swami w białej szacie – jako doktor - i powiedział mi, że nie miał wcześniej czasu, a teraz już będzie leczył moją nogę.
W aśramie mówiło się o nadchodzących uroczystościach urodzinowych Swamiego. Pewien bhakta dawał mi radę na czas urodzin Baby: „nie oczekuj niczego w świecie zewnętrznym, bo nic się nie zdarzy, patrz do wnętrza”.
Pod koniec pobytu byłam na wykładzie Anila Kumara i zapamiętałam szczególnie jedną naukę. Kumar przytoczył przykład małego chłopca, który bawił się. Podszedł do niego dorosły mężczyzna i zaczepił go. Mały chłopiec chciał się bić. Mężczyzna zdumiał się, że taki mały, a niczego się nie boi. Zapytał chłopca dlaczego. Na to malec wskazał mu stojącą w pobliżu mamę. Tak samo my, wiemy, że tuż tuż mamy Boga i nic nam nie jest straszne.
Uczestniczyłam też w spotkaniu z Ratanem Lalem. Najbardziej podobało mi się pytanie jakie zadawał słuchaczom: „Jak masz na imię?” Prawidłową odpowiedzią było: „Ja jestem Ja”. Mówił nam też, że umysł jest szczęśliwy, kiedy może widzieć różnice. Atma nie różnicuje. Umysł widzi to, że ty jesteś Polakiem, a ty Czechem. Ratan Lal kładł nacisk, by być w swoim środku (ang. innerbeing). Powiedział nam też, że przyszedł tu jako poszukiwacz, a nie jako mówca (ang. gra słów: I go as seeker, not as speaker). Z punktu widzenia wewnętrznego (innerbeing) ludzie są jednością. Widzimy, że Słońce wschodzi i zachodzi, a przecież jest ono takie samo. Nie ma ani wschodu, ani zachodu. Słońce jest zawsze.
W dniu mojego wyjazdu - 26 października - była uroczystość Diwali, albo Dipawali, czyli święto światła. Rano plac darśanowy i świątynia były odświętnie udekorowane. Przybyło dużo młodych uczennic i uczniów Swamiego. Dziewczynki ubrane były na biało i na żółto. Siedziałam w siódmym rzędzie i już na wiele ze strony Swamiego nie liczyłam, nawet na spojrzenie, wszak przeważnie patrzy na pierwsze lub drugie rzędy. Wiedziałam, że to mój ostatni darśan i kto wie kiedy jeszcze będę mogła pojechać do Indii, by być znowu na darśanie. Idąc powolutku Swami przeciągle patrzył na nas dwie – odjeżdżające właśnie po darśanie – Tereskę i mnie. Osłupiałyśmy z wrażenia. Słońce pobłyskiwało przez środkowy dach z pleksi, ale nie raziło. Rozległy się piękne pieśni, także w języku angielskim. Baba zasiadł w fotelu i wspólnie razem słuchaliśmy wspaniałych utworów. Sewy i sewakowie zaczęli rozdawać prasadam (słodki poczęstunek). Było tego bardzo dużo i dla każdego starczyło. Słodkie ciasteczka, rodzaj chałwy, inne jako kuleczki niczym bajaderki, popakowane w małe torebki plastikowe. Po darśanie w trakcie Arathi – odchodząc – Swami obejrzał się na nas jeszcze raz. Na trawniku, przez mieszkankiem Baby, zaczęto ustawiać podstawy z desek, prawdopodobnie do wystrzeliwania fajerwerków. Lecąc nad Bangalore i później Bombajem widziałam pojawiające się wszędzie światełka, co stwarzało wrażenie, że miasta żyją jako żywy organizm. Gdybym mogła zostałabym dłużej w aśramie, ale obowiązki mnie wzywały. Jak światełko ze świąt Diwali ja również chcę błyszczeć, odbijając światło nauk Swamiego w świecie z dala od Jego fizycznej formy.
W drodze powrotnej z Bombaju do Frankfurtu, Renata (rodowita Austriaczka) opowiedziała mi o tym, że Swami wyjawił doktorowi Bhati, że kiedy przyjeżdżamy po raz pierwszy do Baby jawi się On nam jako Kriszna, a za drugim razem jako Shirdi Baba. Zapytałam co za trzecim razem. Tego Baba nie ujawnił. Obecnie dr Bhatia pracuje w Delhi i Swami odwiedza go astralnie każdego dnia. Był zbyt mocno przywiązany do fizycznej postaci Swamiego i dlatego Baba go oddalił. Pewnie tak samo mnie wysyła w ten szeroki świat, bym odkryła Go wszędzie, a najbardziej w sobie.
Ela Garwacka