RELACJA SEWERYNA Z POBYTU U SWAMIEGO na początku 2000
Seweryn Surma
      Wyjechaliśmy z Gdańska 11 stycznia 2000 roku w trzy osoby – Krysia, Leszek i ja. Dołączyli do nas w Warszawie Agnieszka i Edmund z Poznania. Z Gdańska do Warszawy lecieliśmy samolotem za tą samą cenę, jaka obowiązywałaby nas, gdybyśmy startowali z Warszawy. W Paryżu była mgła i przewieziono nas do hotelu. Przenocowaliśmy tam do następnego wieczora. Był to elegancki hotel z wyżywieniem i z barkiem. Nie było jednak typowych wegetariańskich potraw. Zestaw z kurczakiem, po odjęciu go, stawał się daniem wegetariańskim. Później polecieliśmy do Bombaju, ale tam również przewieziono nas do hotelu byśmy odpoczęli. Nakarmiono nas i polecieliśmy do Bangalore, a z Bangalore taksówką do Puttaparthi. Ta taksówka była szokująca. Wszystkie taksówki w Indiach są szokujące, ale ta była szczególna. Taksówkarz zapewniał nas, że ma luksusową i super taksówkę, jednak po drodze dolewał wody do chłodnicy, bo mu wyciekała, miał tylko jeden reflektor i to na długie światła. Oślepiał wszystkich. W momencie gdy stawaliśmy by dolać wody do chłodnicy wszystkie światła gasły i pogrążaliśmy się w ciemnościach. Była to podróż z przygodami, ale w końcu dotarliśmy do Puttaparthi. Właśnie było święto nauki (14 i 15 stycznia 2000 roku). Drugiego dnia po przyjeździe dostaliśmy prasadam. W aśramie było bardzo dużo ludzi. Wszystkich częstowano bezpłatnie prasadanem i pomarańczami. W sumie były to dwa tradycyjne posiłki. Swami wygłosił dyskurs, który z telugu tłumaczył Anil Kumar. Po dyskursie obchodzono dalej święto. W naszej grupie było w sumie 5 osób, doszła jeszcze Halina z Warszawy i tłumacz, czyli razem stanowiliśmy siódemkę. Na spotkaniu ustaliliśmy, że będziemy grupą zdyscyplinowaną i każdy ma obowiązek chodzić w rzędy na losowanie. Po to łączymy się w grupę, by osiągnąć cel, którym było dla nas interview. Ustaliliśmy, że kto z nas nie przyjdzie na losowanie, ten nie liczy się do interview ze Swamim i podamy Babie zmniejszoną ilość osób w grupie. Jeżeli spóźnialski chciałby jednak być na tym interview, to miał się wytłumaczyć przed Swamim. Takie były ustalenia, których raczej przestrzegaliśmy, chociaż czasami ktoś odpoczywał, a innym razem chorował. Całą grupą spotykaliśmy się co dwa dni. Każde spotkanie prowadził kto inny. Posługiwaliśmy się książką „Mój Baba i ja”, czasopismem „Sai Ram” i „Światłem Miłości”. Z tych materiałów prowadzący wybierał jakiś temat, czytał artykuł, prowadził satsang i później śpiewaliśmy bhadźany. Niektórzy z nas byli po raz pierwszy, ale zupełnie nieźle sobie radzili.
      W czasie tego pobytu trochę chorowałem. Kiedy tylko Swami stanął przede mną, wieczorem dostawałem 380 gorączki, a następnie rano już byłem zdrowy i biegłem na darśan. Kiedy Swami ponownie zatrzymał się przede mną i wziął mój list, znowu miałem gorączkę. Tak było chyba przez 4 dni.
      W styczniu na darśanie widziałem, jak Mariuszowi Swami zmaterializował damski pierścionek z trzema diamencikami. Widziałem już wiele razy jak Baba coś materializuje dla wielu ludzi, ale teraz po raz pierwszy było to dla Polaka i to na placu darśanowym. Później zaobserwowałem jak materializuje dwa sygnety dla Hindusów. Trudno to wszystko dostrzec, bo to duży plac, ale o takich materializacjach świadczą oklaski. W czasie ostatniego mojego pobytu widziałem w sumie 5 materializacji na placu darśanowym i wiele podczas interview.
      Dnia 22 stycznia Swami podszedł do mnie i zapytał: „ile was jest?”. Odpowiedziałem: „siedem”, po czym Baba wykonał gest ręką z którego odczytałem, że powinniśmy iść na interview, jednak nie byłem co do tego pewien. Zapytałem więc sewaka z ochrony Swamiego, ale on pokiwał głową na boki, co wcale mnie nie upewniło. Zapytałem na migi osobę która obok mnie siedziała, ale odpowiedziano mi „Italiano”. Za tym Włochem siedział Polak, więc jego zapytałem, ale on zaczął mnie wypytywać do kogo co mówił Swami. Byłem zupełnie zdezorientowany, dlatego nie poszedłem na to interview, a wszystko wskazywało na to że powinienem. Wtedy Swami listów ode mnie nie wziął i wykonał znaczący gest ręką, taki sam jak później kiedy poprosił nas poprzez Pawła na interview. Wtedy nasza grupa składała się już z jedenastu osób. Dwie osoby z naszej starej grupy postanowiły wyjechać 15 lutego, a dwie następne 18 lutego i przez to skracali sobie czas pobytu w aśramie. Przed ich odjazdem wspiąłem się z Leszkiem na najwyższą górę, którą widać z aśramu, za rzeką Ćitrawati. Szliśmy w jedną stronę 3 godziny. Na szczycie góry siedziałem sobie w ciszy, ponieważ mój towarzysz wyprawy zszedł w dół wcześniej. Cała wycieczka na górę trwała 7 godzin. Było to dla mnie trochę męczące, ponieważ bardzo chciało mi się pić. Nawet sobie nie wyobrażałem, że można mieć aż takie pragnienie.
      Dnia 17 lutego połączyliśmy się z grupą z Suwałk i z Dąbrowy Górniczej. Było nas 13 osób, ale 18 lutego wyjechały 2 osoby. Grupa ta była bardzo zdyscyplinowana, aż się dziwiłem. U Baby byłem już pięć razy i jeszcze nigdy nie widziałem tak zdyscyplinowanej grupy, tak jednomyślnej i zorganizowanej. Wszyscy regularnie chodziliśmy na losowania i przestrzegaliśmy decyzji podejmowanych w grupie. Naszym liderem był Paweł z Suwałk, który zna dobrze angielski. Około 20 lutego, kiedy siedzieliśmy w pierwszym rzędzie Swami podszedł do Pawła i zapytał kiedy wyjeżdża. Paweł odpowiedział, że 4 marca, a Swami na to: „good boy”, a ja zrozumiałem „good bye”. Byłem zaskoczony, że już żegna się z nami, co by oznaczało, że nie dostaniemy interview. Ale po kilku godzinach wyjaśniono mi, że to nie było „good bye”, a „good boy” (nie „żegnaj”, a „dobry chłopiec”). Była to zasadnicza różnica i ulżyło mi. No cóż trzeba się uczyć angielskiego.  Po 20-tym lutym grupa nasza spotykała się codziennie. Spotkania prowadził Jarek. Dnia 24 lutego na darśanie podszedł do nas Swami i zobaczył całą naszą zdyscyplinowaną dziesiątkę mężczyzn, siedzącą równiutko w pierwszym, głównym rzędzie i zapytał Pawła ile nas jest. Paweł odpowiedział, że jedenaście osób, no i grupa nasza została poproszona na interview. Razem z nami poszli też Hindusi. Było ich może dziesięciu. Swami długo z nimi rozmawiał, więc dla nas nie zostało już dużo czasu, ale z kilkoma osobami rozmawiał indywidualnie. Do mnie powiedział, że poprzednio podarował mi sygnet i wskazał na niego. Kiedy zostawiałem listy powiedział do mnie „good boy”, co już dobrze zrozumiałem, że nie jest to bynajmniej pożegnanie. Poprosiłem Swamiego o możliwość zadania Mu pytania, ale odpowiedział mi, że będę to mógł zrobić na następnym interview. Chciałem tylko zapytać o książkę, którą pisze Halina. Wcześniej pisałem kilka listów w tej sprawie i Swami wszystkie je wziął.
      Na naszym pierwszym interview były z nami w grupie dwie kobiety z Suwałk. Otrzymały one zmaterializowane przez Babę – jedna - złoty pierścionek z trzema diamencikami, - a druga - złoty wisiorek z wizerunkiem Swamiego. Witek został obdarowany małym sygnecikiem z trzema diamencikami, który mieścił mu się na mały palec. Zmaterializowane przez Babę wibhuti otrzymały – jak zwykle - kobiety. Na koniec powiedział nam, że spotka się z nami ponownie do 28 lutego. Całe to interview trwało około 30 minut, a może i dłużej. Jednak na drugim interview byliśmy ponad godzinę. Było to 26 lutego. Nikt z nas nie spodziewał się w tym dniu interview. Właśnie w tym dniu staraliśmy się pomagać Hindusowi, któremu umierała dwuletnia córeczka. Dziewczynka miała uszkodzony mózg. Nie jadła, nie ruszała się. Była w stanie krytycznym. Lekarze dawali dziewczynce co najwyżej jeszcze dwa dni życia. Hindus prosił nas, by umożliwić mu dostęp do Swamiego, żeby mógł siedzieć w pierwszym rzędzie. Zwracał się do mężczyzn siedzących w pierwszych rzędach do losowania o tę przysługę, by ktoś kto wylosuje pierwszy rząd, zamienił się z nim miejscem. Prosił też o to Pawła z naszej grupy. Paweł powiedział to nam i wspólnie razem postanowiliśmy mu pomóc. Każdy z nas przed losowaniem siedział w innym miejscu, by zwiększyć szansę wylosowania pierwszego rzędu. Postanowiliśmy, że kto z nas wylosuje pierwszy rząd, odstąpi go temu Hindusowi. W końcu siedział w drugim rzędzie, bo w pierwszym nie wolno z dzieckiem. Swami zmaterializował dla chorej dziewczynki wibhuti, dotknął ją. Dziecko dostało się do szpitala. Na drugi dzień w szpitalu dowiedzieliśmy się, że nastąpiła wyraźna poprawa zdrowia dziewczynki, a niebezpieczeństwo śmierci zostało zażegnane. Jeszcze jakiś czas pomagaliśmy temu Hindusowi, by siedział w pierwszym rzędzie, aby Swami mógł dawać mu wibhuti i z nim rozmawiać. W czasie tej akcji nasza grupa była w rozsypce i nie trzymaliśmy się razem, ale mimo to Swami podszedł do Pawła i poprosił nas na interview. Cała grupa mężczyzn poszła na to interview, a kobiety nie zauważyły nas, bo siedziały z boku i nie widziały. Dopiero kiedy pomachałem im szarfą, dostrzegły mnie i też przyszły. Nikt z nas się tego nie spodziewał. Liczyliśmy raczej na interview w dniu 28 lutego. Na tym niespodziewanym interview były trzy podarunki. Paweł dostał zmaterializowany srebrny sygnet z wizerunkiem Baby, na którym twarz Swamiego była wykonana z białego złota. Inny Paweł dostał także srebrny sygnet, a Arek otrzymał zegarek. Później Arek opowiadał, że bransoletka była za mała o 1 cm, a Swami zaczął zapinać i niemożliwe było jej zapięcie. Wtedy Swami zaczął pocierać bransoletkę, która wydłużała się pod Jego palcem i w końcu zapiął bransoletkę na ręku Arka. Każdy z nas rozmawiał osobiście ze Swamim. Baba odpowiadał na nasze pytania, brał wszystkich za ręce. Na pierwszym interview zrobiłem padnamaskar dotykając rękoma i czołem stóp Baby, tak jak powinien wyglądać prawidłowo zrobiony padnamaskar. Na drugim interview tak jak i na pierwszym wchodziliśmy po dwie – cztery osoby do drugiego pokoju, tylko z tą różnicą, że tym razem byliśmy tam długo. Swami rozmawiał z nami szczegółowo na temat naszych osobistych spraw.
      Zadałem Swamiemu to pytanie, które chciałem Mu zadać poprzednio. Zapytałem więc: „Swami proszę powiedz, czy pomagasz Halinie w pisaniu książki pt. ‘Sai Baba mówi do bhaktów o potędze miłości’?” Swami Odpowiedział: „Pomagałem i będę pomagał.” Dodał jeszcze, że chce by tytuł tej książki był: „Sai Baba a miłość”. Była to dla mnie jedna z najważniejszych spraw, o które chciałem zapytać Swamiego. Mnie osobiście Baba doradził bym więcej o Nim myślał. W czasie rozmowy Swami trzymał mnie za ręce, a później ja trzymałem Go za stopy. Zobaczył wtedy mój drugi pierścień i powiedział, że ten też mam od Niego. Przytaknąłem. Na tych dwóch interview w sumie 6 osób zostało obdarowanych przez Swamiego. Wszyscy byli dotykani, głaskani, bici, dostawali szturchańce. Ja też po raz pierwszy dostałem lekkiego klapsa w policzek. W moich wcześniejszych spotkaniach ze Swamim wszyscy obrywali, aż strzelało, a mnie jakoś stale uchodziło. Oczywiście zawsze było to coś w rodzaju przyjacielskiego klepnięcia.
      Chciałem jeszcze dodać, że oddając listy doznawałem takiego uczucia, jakiego wcześniej w czasie moich innych pobytów u Swamiego nigdy nie doświadczałem. Gdy siedziałem w pierwszym lub drugim rzędzie i podawałem list Swamiemu, to Baba obdarował mnie wielkimi wibracjami miłości, promieniował ją i przekazywał ją wszystkim, a szczególnie osobom siedzącym w sąsiedztwie. Gdy przekazywałem list Swamiemu, On lekko dotykał mojej dłoni, a był to taki radosny, przyjemny dotyk, uspokajający, trudny do opisania. Wcześniej tego nie zauważałem, a listów oddałem już bardzo wiele. Wszyscy z grupy, którzy mieli listy oddali je zaraz na drugi, lub trzeci dzień pobytu.
      Naszym liderem był Paweł z Suwałk. Zna on dobrze język angielski. Swami wiele razy do niego się zwracał. Paweł jest studentem pierwszego roku. W Puttaparthi było wielu Polaków – około 60. W trakcie naszego interview Swami mówił nam, że Bóg jest jedynką, a cała reszta zerami. Jeśli dodawać do jedynki zera to powstają wielkie liczby, ale kiedy zabierze się jedynkę, to ta wielka liczbą nic nie znaczy. Bez Boga nie ma niczego. Bóg jest wszystkim.     

     Pierścienie zmaterializowane dla Seweryna przez Sai Babę w roku 1998. Pierścień z podobizną Sirdi Baby uległ lekkiem wytarciu po latach nieustannego noszenia przez Seweryna. Nigdy nie zdejmował swoich pierścieni. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.