Koniec śmierci sam musi przyjść, jako najwyższe ukoronowanie całości. Jako śmierć nieświadomości.
Śri Aurobindo
Pod koniec
1953 r. miało miejsce zdarzenie, które było prawie tak samo dramatyczne, jak
wskrzeszenie Łazarza przez Chrystusa. Słyszałem o tym od wielu ludzi, włącznie
z mężczyzną, który był tym najbardziej dotknięty, był „Łazarzem” tego
zdarzenia, pan V. Rhadakriszna. Na koniec poprosiłem, aby jego córka Vijaya raz
jeszcze po kolei przedstawiła mi to zdarzenie. Ona jako naoczny świadek całego
zajścia, wszystko zapisywała w swoim dzienniczku, w którym zawsze odnotowywała
swoje przeżycia z Sai Babą. Kiedy opowiadała mi o tym wydarzeniu, jej
dzienniczek leżał otwarty przede mną. Pan V. Rhadakriszna właściciel fabryk i powszechnie w
Kuppam Andhra Pradesh znany obywatel, miał około 60 lat, kiedy w 1953 r.
odwiedził Puttaparthi. Towarzyszyła mu żona, córka Vijaya, oraz jej mąż pan
K.S. Hemhand. Jej ojciec, mówiła, miał w tym czasie dolegliwości związane z
owrzodzeniem żołądka i towarzyszące temu stanowi różne komplikacje. W
rzeczywistości stan jego zdrowia był zły i jednym z powodów odwiedzin w Aśramie
była nadzieja na doznanie ulgi w jego cierpieniu. Znał on Babę od dłuższego
czasu. Obchodzono akurat święto Daśara i ogromna masa ludzi przybyła do Puttaparthi. Pan
Rhadakriszna otrzymał pokój w tym samym budynku, w którym mieszkał Swami i cały
ten czas spędzał w łóżku. Raz kiedy Baba odwiedził go, Rhadakriszna powiedział,
że wolałby umrzeć, aby nie znosić nadal takiego bólu. Swami uśmiechnął się
tylko, ale nie uczynił żadnych obietnic czy go uzdrowi, czy pozwoli mu umrzeć. Któregoś wieczoru Rhadakriszna zapadł w śpiączkę i jego
oddech był podobny do umierającego. Jego żona pobiegła zaalarmować Swamiego.
Kiedy przyszedł On do pokoju, przyjrzał się pacjentowi i powiedział: „bez
obawy, wszystko będzie dobrze” i wyszedł. Następnego dnia pacjent był nadal
nieprzytomny. Pan K.S. Hemhand, zięć, przyprowadził z okręgu sanitariusza,
który bezskutecznie próbował wyczuć puls i po przeprowadzeniu innych badań,
wyraził pogląd, że p. Rhadakrishna jest bliski śmierci, że nie ma już dla niego
ratunku. Godzinę później pacjent stał się bardzo zimny. Trójka przerażonych
krewnych była przekonana, że z jego gardła daje się słyszeć śmiertelne rzężenie
i obserwowała, jak staje się on zimny i
sztywny. Vijaya i jej matka poszły do Baby, który w tym czasie przebywał w
swoim pokoju. Kiedy opowiedziały Mu, że Rhadakriszna wygląda na zmarłego,
uśmiechnął się i poszedł do swojej sypialni. Vijaya i jej matka wróciły do
pokoju „zmarłego” i czekały. Po chwili wszedł Swami, popatrzył na ciało i nic
nie robiąc i nie mówiąc znów wyszedł. To działo się wieczorem, drugiego dnia po
tym, jak Rhadakriszna stracił przytomność. Następna wspólnie spędzona noc, w
czasie której cała trójka czuwała i niespokojnie oczekiwała jakiejś oznaki
życia, ale nie było żadnej. Jednak zachowali ufność, że Sai Baba w jakiś sposób
uratuje Rhadakrisznę, czy nie powiedział, że wszystko będzie dobrze? Trzeciego
dnia ciało podobne było do jakiegoś trupa - było ciemne, zimne i całkiem
sztywne, i zaczęło już cuchnąć. Inni ludzie, którzy przyszli w odwiedziny, albo
chcieli złożyć wyrazy współczucia, radzili pani Rhadakriszna wynieść ciało z
Aśramu. Ale ona odpowiedziała: „nie prędzej póki Swami tego nie nakaże”.
Niektórzy poszli nawet do Baby i proponowali, aby zmarłego, którego ciało
zaczęło już gnić, z powrotem odesłać do Kuppam, albo pochować w Puttaparthi.
Swami odpowiedział tylko: „zobaczymy”. Kiedy pani Rhadakriszna znów poszła, aby zawiadomić
Swamiego co ludzie jej radzili i prosić Go o radę, odpowiedział: „nie słuchaj
ich i nie bój się, jestem przecież tutaj”, następnie powiedział jej, że
niedługo zejdzie na dół, odwiedzić jej męża. Zeszła więc i czekała przy
zwłokach z córką i zięciem. Minuty biegły, minęła godzina, ale Swami nie
przyszedł. Kiedy zaczęli całkowicie powątpiewać, otworzyły się drzwi i Baba
zjawił się w swojej czerwonej szacie, z koroną obfitych włosów i promiennym
uśmiechem. Było to trzeciego dnia, o trzeciej po południu. Pani Rhadakriszna
podeszła do Baby i zalała się łzami, Vijaya zaczęła również płakać. Były one
jak Marta i Maria, siostry Łazarza, które płakały przed swoim Panem, ponieważ,
jak sądziły, przyszedł za późno. Baba poprosił delikatnie obie płaczące kobiety i zasmuconego
pana Hemhanda, aby opuścili pokój. Kiedy byli na zewnątrz, zamknął za nimi
drzwi. Nie wiedzą - żaden człowiek nie wie - co stało się w pomieszczeniu, w
którym byli tylko Swami i zmarły. A1e po kilku minutach Baba otworzył drzwi,
skinął na czekających i kazał im wejść. Na łóżku leżał Rhadakriszna spoglądał
na nich i uśmiechał się. W zdumiewający sposób stężenie pośmiertne ustąpiło i
wróciła mu naturalna barwa skóry. Baba podszedł do pacjenta, pogłaskał go po głowie
i powiedział: „mów do nich, oni się niepokoją”. „Dlaczego się niepokoją?” -
zapytał Rhadakriszna speszony, „mam się dobrze, Ty jesteś przecież tutaj”.
Swami zwrócił się do kobiety: „oddałem ci z powrotem męża”- powiedział, „przynieś
mu więc jakiś ciepły napój”. Kiedy go przyniosła, Swami sam dał Rhadakrisznie
pić, powoli, po łyżeczce. Pozostał jeszcze pół godziny, wzmocnił człowieka,
którego wskrzesił. Następnie kładąc dłoń na głowie pani Rhadakriszna
pobłogosławił całą rodzinę i opuścił pokój. Następnego dnia
pacjent był na tyle silny, że mógł iść na śpiew badźanów. Trzeciego dnia
napisał do jednej ze swoich córek we Włoszech siedmiostronicowy list. Rodzina
pozostała jeszcze parę dni w Prashanti Nilayami za Baby pozwoleniem powróciła
do Kuppam. Zniknęło bezpowrotnie okropne owrzodzenie żołądka z jego komplikacjami. Kiedy osobiście
rozmawiałem z panem Rhadakrishną o jego przeżyciach, zapytałem, czy z tamtego
okresu, kiedy był nieprzytomny i wszyscy mieli go za zmarłego, ma jakieś
wspomnienia. Odpowiedział: „nie, kiedy wróciła mi świadomość, myślałem początkowo,
że jest to ten sam dzień. Później opowiedziano mi, że trzy dni byłem
nieprzytomny, że byłem martwy i właściwie już cuchnąłem. Ale Swami potrafi
wszystkiego dokonać. On jest Bogiem”. Kiedy następuje zgon? Czy wie to jakikolwiek człowiek?
Niestety, według wszelkich medycznych faktów, zdarza się, że zmarli powrócili
potem znów do swoich ciał - często, na nieszczęście, kiedy zostali już złożeni
do grobów. Stwierdzono to po wyglądzie zwłok, które w zamkniętej trumnie były
poruszone. Kiedy Jezus
otrzymał wiadomość o śmierci Łazarza, powiedział do swoich uczniów: „nasz
przyjaciel Łazarz śpi, ale pójdę, aby go z tego snu zbudzić”. Sai Baba sam we wcześniejszych latach, w
Shirdi, opuścił swoje ciało na trzy dni. Prosił zaufanego ucznia, aby pilnował
ciała i powiedział: „idę do Allacha. Jeżeli po trzech dniach nie wrócę, wówczas
pogrzeb moje ciało w tym miejscu”, wskazał przy tym na święte drzewo Neem. Kiedy pan N.
Kasturi, przed paroma laty, chciał pisać na temat tego przypadku wskrzeszenia
ze śmierci, Baba polecił mu, aby słowo „śmierć” pisał w cudzysłowiu. Może powinniśmy
tutaj powiedzieć, że pan Rhadakrishna był bardzo blisko śmierci, prawie
przekraczał bramę śmierci, kiedy Baba wezwał go z powrotem. Może to samo można powiedzieć o Łazarzu. Baba
ratuje niektórych ludzi od ciężkich chorób, czy z progu śmierci, innych nie.
Dlaczego wykorzystuje On te cudowne moce lecznicze tylko przy niektórych, a
przy innych nie? Dlaczego nie uzdrawia wszystkich? Dlaczego wszystkich nie
ratuje od śmierci? Wielu ludzi stawia to pytanie. Równie dobrze można by
zapytać, dlaczego Chrystus w swoim czasie nie uzdrawiał wszystkich wokół siebie
i dlaczego Łazarz był tym jedynym, którego zawrócił z grobu? Czy Jezus ~ a
następnie Sai Baba ~ podjęli szczególny wysiłek przeciw mocy śmierci, dla
rodziny przez siebie umiłowanej i bliskich zwolenników? Może, ale sądzę, że chodzi
o coś więcej. Kiedy
powiedziano Jezusowi, że Łazarz zmarł, On zrobił szczególną uwagę: „to nie jest
choroba na którą umrze, lecz posłuży ona ku chwale Bożej, aby Syn Boży był
przez nią uwielbiony”. Co więc w normalnych okolicznościach jest normalną
chorobą, przez czyn Boga-Człowieka służy ku chwale Boga. Pozostaje jeszcze to
głębokie i całościowe pytanie dotyczące karmy, (konsekwencji czynów ducha i
ciała, łańcucha przyczyn i skutków). W jak wielkiej mierze jest to wyjątkowa
choroba, albo bliska śmierć karmiczna i jak dalece winien Bóg-Człowiek
ingerować w karmę pacjenta. Były dwa
przypadki w tej samej rodzinie, jeden, przy którym wymagania karmy mogły być
odsunięte na bok, drugi, gdzie widocznie nie należało ingerować. Kiedy swego
czasu prawie osiemdziesięcioletnia matka pana Ventakamuni była tak bliska
śmierci, że krewni powiadomieni zostali o jej zbliżającym się końcu, jego żona
Sushila wzięła dźapamalę, którą dał jej Sai Baba i położyła ją na piersi
starszej pani. Baba powiedział Sushili, że można ją wykorzystać w potrzebie do
uzdrowienia. Pacjentka dała natychmiast wyraźny znak poprawy. Działo się to o
godzinie 10-tej wieczorem. Kiedy następnego ranka zjawili się liczni krewni,
wezwani, aby starszej pani wyrazić ostanie słowa pożegnania, zapytała
zdziwionym głosem dlaczego wszyscy tu przyszli. W końcu znów czuła się dobrze i
żyła jeszcze kilka lat. Jednak później,
kiedy jeden z synów pana Venkatamuni, epileptyk, ciężko zachorował i groziła mu
śmierć, Sushila i tym razem zdecydowała się wykorzystać dźapamalę Sai Baby, aby
ratować chłopca. Chciała ją przenieść do rodzinnego salonu z miejsca, gdzie
dźapamala leżała z innymi rzeczami w pudełku. Wróciła bez niej. Zawiedziona i
poirytowana powiedziała swojemu mężowi, że nie potrafiła uchwycić dźapamali.
Wielokrotnie próbowała ją unieść, ale za każdym razem wymykała się z jej rąk.
Nie potrafiła sobie wytłumaczyć tej osobliwej historii, przedmiotu który przy
próbie uchwycenia go opierał się. Co miałoby to znaczyć? Omówiła to ze swoim
mężem i doszli do wniosku, że z jakichś powodów Baba nie chce zastosować w tej
sytuacji tej leczącej mocy. Chłopiec umarł. Wkrótce po tym, rodzice odwiedzili
Babę. Wprawdzie często słyszeli Jego słowa wskazujące na prawdziwą naturę
śmierci, ale byli też tylko ludźmi i mieli smutne twarze. Czuli się ponadto
trochę zranieni tym, że Baba nie okazał odrobiny smutku, przeciwnie, był
pogodny i uśmiechał się. Powiedział do nich: „nie powinniście smucić się z
powodu chłopca. Akurat widziałem go ponownie i jest bardzo szczęśliwy po
„tamtej stronie”. Tu na ziemi musiał odpracować jeszcze troszkę karmy, a kiedy
był z tym gotów mógł odejść. Dla niego odejście było o wiele lepsze. Jest tam o
wiele bardziej szczęśliwy”. Na podstawie słów Baby, rodzice zrozumieli, że stratę
opłakiwali tylko z własnej woli. Znaleźli ukojenie w wiadomości, że ich
chłopiec, którego tak kochali i który zdaje się, że zmarł, w rzeczywistości
żyje, a mianowicie, po przeciwległej stronie swojego cierpiącego fizycznego
ciała. Wiara pana Venkatamuni i jego żony ani przez moment nie zachwiała się.
Ale są i tacy wielbiciele, których wiara, jeżeli zmarł ktoś z bliskich, jest
jak chwiejące się naczynie. Wielu informowało mnie o tym i zdarza się, że
sytuacja często jest pogarszana przez sceptycznych krewnych, którzy mówią:
„dlaczego Baba nie uratował go?” W odpowiednio tragicznych okolicznościach
wiara głęboko oddanych i nawet wysoce inteligentnych zwolenników, sama z siebie
może popaść w wahania. Na przykład, pan Hanumantha Rao, o którym była mowa już
wyżej, miał syna, który w wieku 6-ciu miesięcy dostał porażenia dziecięcego.
Przy całym nieszczęściu chłopiec był jedynym ich dzieckiem. Pan i pani
Hanumantha trafili do Sai Baby kiedy ich syn miał cztery lata. Młody, miły
Swami stał się prawie członkiem rodziny. Często jednak irytował rodziców tym,
że o ich dziecku mówił „mój chłopiec” i często nazywał małego chłopca „Śiwą”,
chociaż w rzeczywistości jego prawdziwe imię było „Iśwari Prasad Dattatreya”.
Swami miał w zwyczaju mówić: „Śiwa jest węzłem, który nas połączył i spina
razem”. Rodzice nie
rozumieli tego i wielu innych słów Swamiego, ale dokonywał On w ich obecności budujących
cudów, mieli więc ogromną nadzieję, że uzdrowi ich syna. Chłopiec w obecności
Baby był bardzo szczęśliwy. Pomimo tego, jego stan zdrowia pogarszał się.
Paraliż zaatakował umysł, miał ataki i po paru latach mały „Śiwa” zmarł. Wraz z
jego śmiercią rozerwał się węzeł. Rodzice boleśnie dotknięci pozbawieniem ich
dziecka, nie odwiedzali więcej Sai Baby. Niewątpliwie mieli uczucie, że On w
jakiś sposób opuścił ich w potrzebie. Jednak czas, który z nim spędzali, Jego
budujący duchowy wpływ, Jego milczące i głoszone, nadzwyczajne nauki, wywarły
na nich głęboki wpływ. Wkrótce po
śmierci ich ukochanego syna, pan Hanumandha Rao ofiarował ogromną sumę
pieniędzy ze swojego majątku, na wybudowanie i utrzymanie w Madrasie Centrum
Ortopedycznego dla dzieci, które przez porażenie dziecięce były kalekie. To
Centrum, jedno z niewielu tego rodzaju w Indiach, nosi imię tego małego chłopca, Iśwari Prasad Dattatreya.
Dzieciom zapewnia się tam leczenie medyczne, chirurgiczne i rehabilitacyjne
oraz regularne kształcenie. Centrum stoi dokładnie naprzeciw głównej siedziby
Towarzystwa Teozoficznego, na przeciwnym brzegu rzeki Adyar. Parokrotnie byłem
tam, aby odwiedzić pana Hanumandha Rao. Widziałem radość jaka rozjaśnia twarze
młodych ułomnych, kiedy ten starszy, w stanie spoczynku przedsiębiorca
transportowy, wchodzi do klas czy pomieszczeń mieszkalnych. Widziałem ich
również, jak w wózkach, stojakach, trzymając kule, z głębokim szacunkiem
pozdrawiali popiersie małego Iśwari, które stoi u wejścia do szpitala. Czują
oni, że chłopiec ten w jakiś sposób zmarł dla nich, że to jego duch przyniósł
im nowoczesną naukową pomoc w cierpieniu i nadzieję na szczęśliwe życie. Kiedy małżeństwo Rao przezwyciężyło wielki ból i
przemieniło go w wielki konstruktywny cel, z ich oczu opadła jakby zasłona.
Zrozumieli, jak bardzo byli niesprawiedliwi, winiąc Babę za to, że ich syna nie
pozostawił przy życiu. Jak powiedział mi pan Hanumandha Rao: „musi być
cierpienie na świecie, to należy do natury tych rzeczy tu na ziemi, ponieważ
człowiek sam to sprawił”. Zrozumieli, że Boskość nie może zdjąć całej karmy z
ramion człowieka i z jednej rzeczy, która z naszego ograniczonego wglądu jawi
się zła, może wypłynąć wiele dobra. Tak pan i pani Hanumandha Rao przyszli z powrotem do
Niego, który dzisiaj jest dla nich Centrum Boskości na tej ziemi. Należą
obecnie do Jego zażyłych wielbicieli. W swoim domu urządzili dla Sai Baby specjalny
pokój. Pokój ten nigdy nie jest udostępniany komuś innemu. Ich stałą modlitwą
jest, ażeby Baba, kiedy tylko może, mógł swoją obecnością ich błogosławić. Moja żona i ja, parokrotnie byliśmy z małą grupką, w domu
Hanumandha Rao, kiedy Baba u nich gościł. Jest to szczególna radość obserwować
Go tam. Jak w dawnych latach, wydaje się że jest członkiem rodziny, szczęśliwy,
beztroski, chłopięcy i pełen żartów. To jest tak, jakby On był synem i ojcem,
matką i Bogiem tej miłej starszej pary. Dusza tego dziecka, która ich
połączyła, węzeł, który wiódł ich do światła, jest jak mi się wydaje, zawsze w
jakiś niewidoczny sposób obecny. W szeregu przypadkach, w których Sai Baba nie
uleczył, czy nie uratował, więc żadnego znaczącego cudu nie przedsięwziął -
zaobserwowałem podobny, wewnętrzny cud i w rzeczywistości o wiele bardziej
znaczący. Może uleczył pragnienie bycia uleczonym i tym sprawił przyjęcie
cierpienia, uleczył rany duszy po tej stracie i myśl, i serce podniósł ku
lepszemu zrozumieniu życia, przekazał nowe, poszerzone spojrzenie na cierpienie
i śmierć. Dzisiaj jest to dokładnie ten sam scenariusz jak przed wieloma laty w
Shirdi. Wówczas leczył i ratował życie wielu, ale niektórych nie ratował. Jedną
z nich była córka bliskiego wielbiciela H.S.Dixit. Ludzie szeptali wówczas: „jeżeli
Sai Baba nie potrafił uratować córki Dixit, jaką korzyść ma się wówczas z
duchowego Sad-Guru?” W odniesieniu do tego, pisze wnikliwy uczeń Sai Baby B.V.
Narasimba: „dobrze - chciałoby się powiedzieć, kiedy umrze ktoś bliski – jaką
korzyść mam z Boga? Ale wiara nie jest gwarancją, że żadnej śmierci, żadnego
zła, żadnego cierpienia w życiu nie będzie. Ale jak w przypadku Dixit, głęboka
wiara człowieka może być podporą i umożliwić mu lepsze zrozumienie Bożego planu
względem jego życia. Życie nie ma być łożem usłanym różami, ani żadnym
schronieniem dla bogaczy. Wiara przenosi wielbiciela w takie położenie, aby ten
rozeznał czym jest życie i czym jest plan Boży i aby mógł swoją postawę wobec
życia poprawiać”. W tej i we wcześniejszej inkarnacji Sai Baba wielokrotnie
mówił, że uzdrowienie osoby, uratowanie przed śmiercią, albo usunięcie
wrodzonego defektu ciała, byłoby niestosowną interwencją w karmę tej osoby. W
takich przypadkach pozostawia On tej osobie dźwiganie krzyża. Z tego wszystkiego możemy wnioskować, że
niektóre choroby są karmiczne, a niektóre nie. Niektóre są rezultatem naszej
działalności (prawdopodobnie we wcześniejszym naszym życiu) i są w związku z
tym częścią wielkiego moralnego prawa zadośćuczynienia. Musimy nasze przeszłe, karygodne czyny odpokutować w ten
sposób, że dźwigamy ich skutki i uczymy się. Z drugiej strony, niektóre ciosy,
choroby, wypadki itd. - w ograniczonym stopniu, lub wcale – nie są
wywołane naszym własnym postępowaniem.
Nad takimi nie musimy długo ubolewać, czy jakąkolwiek określoną lekcję z
naszego zapoczątkowanego błędu sobie przyswoić. Odnosi się to tak
samo do śmierci. W ogólności wierzę, że punkt określający czas śmierci, nie
jest wcześniej dokładnie postanowiony. Możemy powiedzieć, że na naszej linii
życia jest więcej punktów na których może nas spotkać śmierć, ale nie jest to
żadną karmiczną koniecznością, że na pierwszym, czy drugim z tych punktów
musimy umrzeć. Jednakże, na dzisiejszym szczeblu egzystencji człowieka, śmierć
jest esencjonalną częścią składową modelu życia, bo w końcu każdy człowiek musi
umrzeć. Chociaż Łazarz został wezwany z grobu, kilka lat później musiał umrzeć.
To musi też każdy, któremu Baba ratuje życie. Jeżeli jednak przychodzi ten
moment, w którym najlepiej byłoby umrzeć, niemądrze i szkodliwie byłoby
przedłużać życie duszy. Który święty interweniowałby tutaj? Bóg-Człowiek,
oświeceni, wielcy jogini, wiedzą, kiedy nadejdzie ten „właściwy moment” dla
każdego z tych, którzy do nich przychodzą. Jeżeli stare
pisma mówią, że jogin przezwyciężył śmierć, nie należy sądzić, że żyje on
wiecznie. On twierdzi tylko, że to on decyduje o tym, który moment życia jest
tym właściwym, aby mógł opuścić ziemię i wówczas odchodzi z własnej woli, świadomie
opuszczając ciało. Ale jeżeli ludzkość jest dzisiaj w takim stanie, czy nie
możemy od Sai Baby oczekiwać, że wymaże cały ciężki balast karmicznych grzechów
ludzkości, uleczy wszystkie choroby, wszystkich ułomnych uzdolni do chodzenia,
wszystkich trędowatych oczyści, milionom niewidomych żyjącym w Indiach
przywróci wzrok? To, co najwyżej uczyni, to niekiedy, tu i tam ujmie ludziom
trochę ciężkiej karmy i wskaże drogę.
z książki „Sai
Baba i Jego cuda” Howarda Murpheta tłum. Maria Wrona