JAK POWSTAŁO „ŚWIATŁO MIŁOŚCI”
    Od pewnego czasu wśród grup gdańskich krążyły rękopisy lub maszynopisy tekstów Swamiego, powielane na ksero. Wzbudzało to we mnie żal, że słowom Baby brakuje należnej im oprawy.
    W połowie roku 1997 z inicjatywy kilku osób, zrodziła się w Trójmieście idea rozpowszechniania nauk Sai Baby w formie czasopisma.    Zorganizowaliśmy kilka spotkań dla zainteresowanych tego rodzaju sewą. Analizowaliśmy to przedsięwzięcie i rozważaliśmy przeróżne jego aspekty.
    Gdy już udało się nam złożyć pierwszy numer, fala przeróżnych opinii na jego temat urosła do maksimum. Właśnie wtedy we śnie, przyszedł Swami. Było to dla mnie tak mocnym przeżyciem, że jeszcze do tej pory czerpię inspirację z tego snu.
    Szłam korytarzem uniwesyteckim zalanym światłem słonecznym na wykład Sai Baby. Szli ze mną inni bhaktowie. Było ciepło, jasno, czysto i wtedy zauważyłam, że między nami idzie Sai Baba w swojej pomarańczowej szacie i boso. My wszyscy byliśmy ubrani po europejsku. Zdziwiłam się, że nikt nie widzi Baby. Wszyscy byli zajęci rozważaniami na temat za i przeciw wydawaniu czasopisma. Odbierałam cały ten zgiełk jak szum brzęczących pszczół. Wszystko zlewało się w nic nie znaczące strzępki zdań. (Sądzę, że tak właśnie wygląda świat dualny – rzeczywistość podzielona na dwie opcje, z której wyłania się brak porozumienia.) Różnice zdań tak zajmowały bhaktów, że nie widzieli idącego między nami Swamiego. Instynktownie wyprzedziłam Babę i kolana same mi się ugięły. Swoje czoło złożyłam na Jego stopach. Wtedy Swami pochylił się nade mną i zaczął mocno uciskać mi czubek głowy w kilku miejscach. Trwało to parę chwil, po czym z naciskiem, wręcz rozkazująco, powiedział do mnie: „Masz to robić!” Wyglądało to tak, jakby był zły, że jeszcze tego nie robię. W końcu doszliśmy do nowoczesnej sali wykładowej z eleganckimi miękkimi krzesełkami. Na ścianie wisiały duże tablice szkolne – tak jak na Uniwersytecie Gdańskim. Przed nami w całym blasku swej skromności stanął Swami, lecz wszyscy, zajęci swoimi sprawami, byliśmy tacy dalecy od Niego. Zdziwiłam się tym brakiem naszej reakcji i znowu, kierowana głosem serca, podeszłam do Baby. Kolana ugięły mi się same i położyłam czoło na Jego stopach. Swami tak samo jak poprzednio pochylił się nade mną i przeprowadził drugi masaż mojej głowy. Potem odbył się wykład, a po jego zakończeniu wybiegliśmy – jak niesforni uczniowie na przerwę – na starówkę gdańską, nie dbając o to, że zostawiliśmy Swamiego.
    Obudziłam się i wciąż jeszcze czułam uciski rąk Swamiego na mojej głowie. Z oczu popłynęły mi łzy, wszak coś się wydarzyło. Wiedziałam już, że mam poparcie najlepszego Protektora.
* * *
    Jakiś czas przed tym snem w roku 1996 zapragnęłam kupić sobie komputer, by przepisywać teksty Swamiego i o Nim, ale także usprawnić sobie swoją pracę zawodową. Słyszałam wtedy wyraźnie, jak Swami mówił do mnie głosem wewnętrznym, że cały komputer jest Jego. Przekomarzałam się wtedy z Babą, że przynajmniej połowa ma być zarezerwowana na moją pracę zawodową. Teraz prawie całość pamięci komputera zajmuje Swami.
     Gdy już potrzebny sprzęt komputerowy pojawił się w moim domu, przypomniała mi się scena pobłogosławienia maszyny do szycia z musicalu „Skrzypek na dachu”. Pomyślałam sobie: „ach jakby było dobrze gdyby Swami pobłogosławił komputer”.
     Długo nie musiałam czekać. Nad ranem w pół śnie, ale mając zamknięte oczy, zauważyłam, że Swami stoi koło komputera, chucha na niego, pucuje i pociera. To mi wystarczyło. Wyobrażałam sobie wprawdzie, że przeprowadzi błogosławieństwo w sposób bardziej tradycyjny, na przykład kropiąc wodą święconą, ale tak też mogło być.
    Czyż nie są to dla mnie znaki – drogowskazy, za którymi muszę iść, by spełniać Jego wolę, w celu tylko Jemu wiadomym?
    Póki co nie odczuwałam nigdy, że Swami zwalnia mnie z obranego kursu i pozwala odpocząć. Jeżeli tak się stanie, to z pokorą podziękuję Mu, że pozwolił mi tak długo być na tej służbie. Wypowiedziane przez Niego w surowy sposób słowa: „masz to robić” są dla mnie jak rozkaz.
    Do tej pory nie czułam potrzeby opublikowania moich przeżyć, ponieważ cały czas uważałam i nadal twierdzę, że Miłość nie potrzebuje reklamy, ani obrony i ma płynąć z serca do serca. Dzielę się nimi z czytelnikami, by znali moje intencje, dalekie od jakichkolwiek ambicji i zaspokajania ego. Wiadomo, że wykonawcą wszystkiego jest Swami, a ja tylko życzyłabym sobie  być Jego narzędziem. Om Sai Ram.
Ela Garwacka
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.