Notatki ze spotkania z Phyllis Krystal
18-19.04.2000 – Warszawa
   Jestem bardzo wdzięczna Swamiemu, że pozwolił mi tu przyjechać. Kiedy nakazał mi jeździć po świecie, zapytałam czy wie ile mam lat. Popatrzył na mnie z bardzo śmiesznym wyrazem twarzy i powiedział: „ale to tylko wiek ciała, umysł jest bardzo żywotny”. Swami obiecał mi, że zawsze będą przy mnie młodzi mężczyźni i śmiał się, śmiał się… Przecież każdy jest młodszy ode mnie. Teraz podróżuję częściej, niż kiedykolwiek w życiu. Baba na dodatek oznajmił mi, że zbyt mało piszę. Jak mogę pisać, gdy podróżuję? Swami na to: „pisz!” Nie mogę robić tych dwóch rzeczy naraz. Zawsze przerażała mnie perspektywa mówienia do wielu ludzi. Przemawiałam do Baby w myślach: „możesz mnie wykorzystywać jako instrument, ale nigdy nie żądaj bym mówiła do wielu ludzi”. Jeżeli mówimy, że coś chcemy robić, to jest to połączone z naszą wolą i z ego. Kiedy zapowiadamy, że czegoś nie będziemy robić, to także wypływa z naszej woli, pragnień i z ego. Wówczas Swami nie może nas wykorzystywać jako swoich instrumentów.
  Wiele znanych mi osób pracuje nad małą mantrą: „ufaj i akceptuj”. Oddajemy się Babie – temu Swamiemu wewnątrz nas. Ten Baba wewnątrz nas to jest nasza prawdziwa jaźń. Ludzie są przyzwyczajeni, że traktują siebie jako ciało lub umysł, a to jest tylko mieszkanie. Pamiętam jedną audiencję u Swamiego. Dużo osób czekało w pokoju interview. Swami wtańczył do pokoju i już wiedziałam, że powie coś śmiesznego. Zapytał nas: „Czy wiecie, że jesteście chodzącymi świątyniami?” Jest to takie proste i takie właściwe, że powinniśmy traktować siebie jako świątynie. Powinniśmy zrozumieć, iż wszelkie nasze aspekty, to są tylko konstrukcje w których przebywamy, ale to nie jest to, czym naprawdę jesteśmy.  
  Pamiętam swoją pierwszą podróż do Swamiego w styczniu 1973 roku. Usłyszałam po raz pierwszy o Babie w październiku 1972 roku. Razem z mężem długo studiowaliśmy nauki Wschodu. Teraz wydaje mi się dziwne, że wcześniej nie natknęliśmy się na żadne zdjęcie Baby. Potem Swami uprzytomnił mi jasno, że przez te wszystkie lata był przy mnie, kierował moimi losami. Mój mąż po raz kolejny musiał lecieć do Indii. Nasze córki były już dorosłe i mogłam udać się w podróż razem z mężem. Przed wyjazdem poszliśmy do księgarni, by znaleźć interesujące książki na podróż. Wzięłam do ręki jakąś książkę i wtedy wypadła inna i prawie uderzyła mnie w głowę. Świsnęła mi koło ucha. Upadła na półkę okładką do góry. Normalnie powinna upaść na podłogę. Na okładce przeczytałam tytuł książki w postaci jednego słowa „Baba”. Autorem był znany w Ameryce dziennikarz Arnold Shurman. Zaczęłam kartkować książkę. W środku znalazłam zdjęcie postaci Sai Baby. Wtedy podszedł do mnie mój mąż, a on zawsze się spieszy. Pomyślałam, że powinnam wziąć tę książkę, wszak sama wpadła mi w rękę. Towarzyszyło temu dziwne zjawisko. Brałam do ręki dwie książki i wyraźnie z książki o tytule „Baba” poczułam mrowienie w palcach, druga książka nie dawała mi tego odczucia. Kupiłam obie. Książka o Babie zadziałała na mnie jak magnes. Zanim wyruszyliśmy do Indii przeczytałam ją. Zostało to na mnie wewnętrznie wymuszone. Nie był to hymn pochwalny dla Baby, ale coś zaczęło się we mnie dziać wewnątrz. Uświadomiłam sobie, że bardzo, bardzo chcę pojechać do Baby. Nasz rozkład podróży był już ściśle ustalony co do minuty. Cały nasz pobyt w Indiach miał być na północy tego kraju, a Baba mieszka na południu. Zapytałam wtedy męża, czy nie byłoby możliwe urwać jeden dzień z naszej wizyty i pojechać na południe. Mąż odpowiedział – NIE. Gdziekolwiek jeździliśmy, zawsze były to męża zajęcia zawodowe, dotyczące prawa międzynarodowego. Starałam się przy okazji podróży męża wykroić coś korzystnego dla siebie. I tak, wcześniej byliśmy razem na medytacjach w Birmie, ale teraz w roku 1972 Birma była zamknięta dla turystów i nie mogliśmy tam wrócić. Aż tu nagle na tydzień otwarto granice Birmy dla zagranicznych turystów i mogliśmy odwiedzić znane nam miejsce medytacji. Wizyta ta była bardzo smutna. Pierwsza nasza wizyta w Birmie była wspaniała, otaczał nas dobrobyt. Ludzie żyli radośnie, a nasze medytacje tam były najgłębsze jakich kiedykolwiek doświadczyliśmy. W roku 1972 wszystko drastycznie się zmieniło. Ludzie żyli na granicy nędzy. Byli zdesperowani. Niektóre osoby przebywały wiele lat w więzieniach. Mieszkańcy bali się kontaktów z nami. Musieliśmy spotykać się potajemnie. Później spędziliśmy jedną noc w Kalkucie. Dowiedzieliśmy się, że obu naszym studiującym córkom skradziono biżuterię. Były to hinduskie wyroby. Postanowiłam kupić im nową biżuterię. Odwiedziliśmy sklep z antykami i z biżuterią w Kalkucie. Właściciel sklepu siedział przy stole, a na jego biurku stało zdjęcie Sai Baby. Zapytałam go, czy zna Sai Babę. Zdziwił się: „to Pani też o Nim wie?” – „Właściwie przeczytałam jedną książkę” – odparłam. Polecił nam wtedy sklep z biżuterią w Delhi, ponieważ tam jego brat ma biżuterię, która nas interesowała. Okazało się, że znaliśmy jego brata. Wiedzieliśmy, że nie wierzy w nic. Wierzył w logikę i w logiczne myślenie, a teraz właściciel sklepu oznajmił nam, że stał się on wielbicielem Swamiego i nawet gościł Go u siebie w domu. Wtedy pomyślałam: „niemożliwe”. Ten Baba musi być mocny, bardzo potężny, by zmienić dojrzałego człowieka, który był tak zamknięty. Byłam sfrustrowana. Pojechaliśmy do Delhi. Odszukaliśmy tego pana. Stał się zagorzałym wielbicielem Sai Baby. Oboje z mężem nie mogliśmy uwierzyć w jego przemianę. Wyjaśnił nam to następująco: „wy nie rozumiecie Jego mocy przyciągania”. Pomyślałam – wiem, wiem, bo przecież odczułam mrowienie z książki. Podarował mi zdjęcie Baby z pobytu w jego domu. Dał mi też wibhuti i powiedział: „jeżeli chorujesz – bierz szczyptę tego proszku na język”. Pojechaliśmy w dalszą podróż. Spędziliśmy noc na łodzi i tam zatrułam się śmiertelnie jakimś jedzeniem. Przypomniałam sobie o wibhuti i gdy je zażyłam dostąpiłam uzdrowienia. Po tym wydarzeniu jeszcze bardziej zapragnęłam spotkać Sai Babę. Dostaliśmy adres bhaktów Sai w San Francisco, a mieszkaliśmy w Los Angeles. Pojechaliśmy do nich i okazało się, że już zmienili mistrza i nie byli zainteresowani Babą, ale dali nam adres bhaktów właśnie z Los Angeles. Tak zaczęła się nasza podróż do Baby. Wszystkie historie o znalezieniu Baby są niesamowite. Niektórzy z nas przeczytali książkę, spotkali kogoś… Jeszcze inne historie to dziwne zbiegi okoliczności.
   Kiedyś dostąpiłam wglądu - w medytacji ujrzałam Swamiego jako rybaka, który zarzuca na nas przynętę odpowiednią dla każdego. Łapiemy się na nią i wtedy Swami łagodnie przyciąga nas do siebie. Byłoby cudownie, gdyby powstała książka o tym jak ludzie trafili do Baby. Trzeba by było jednak długo zbierać te informacje i weryfikować je. Może to ja powinnam się tym zająć, ale wolę o tym nie myśleć, bo jak bardzo nie będę chciała, to mnie to spotka. Zawsze gdy kończyłam swoją ostatnią książkę czułam, że mogę już spocząć na laurach. Swami mówi, że nikt nie przyjeżdża do niego bez Jego woli. U nas w ośrodku w Los Angeles są małe dzieci, a ja po raz pierwszy usłyszałam o Swamim po sześćdziesiątce. Okazało się, że Swami znał każdy szczegół mojej pracy, co kiedy robiłam. Baba był moim wewnętrznym nauczycielem. We wczesnych latach, w aśramie było zaledwie kilku białych. Wtedy Swami poświęcał nam więcej uwagi, Podszedł do mnie i powiedział: „pani Krystal proszę przyjść do mnie jutro o 900 z kapelą”. (ang. band – kapela) Zdumiałam się. Co? Mam wziąć muzyków? I co będziemy robić? Mentalnie nic mi nie odpowiedział. Wszystkie kobiety siedzące obok mnie śmiały się. Na czym polegał ten żart? Wyjaśniły mi, że Swami uwielbia droczyć się z ludźmi. Słowo kapela (ang. band) było używane przez Babę jako skrót słowa mąż (ang. husband). Zwykle mąż wszędzie mnie zabierał, a teraz Swami zrobił to celowo na odwrót. Wtedy było tam mało białych. Prawie każdego białego Swami obdarzał audiencją pożegnalną. Pierwszy raz byliśmy u Baby w Whitefield. Gdyby to było Puttaparthi, mój mąż zapewne nie wytrzymałby i wyjechał stamtąd. Przed wyjazdem Baba powiedział nam o której mamy wziąć taksówkę i jaki mamy numer lotu. Mówił do nas: „macie dużo czasu”. Wiedział, że mój mąż chce jak zwykle wyruszyć wcześniej. Swami przedłużał nasz pobyt. Mąż stawał się coraz bardziej spięty. To wszystko było bardzo dziwne i niesamowite. W końcu zawołał nas na audiencję pożegnalną. Mąż spoglądał na zegarek. Swami powiedział na to do męża: „panie Krystal niech się pan nie martwi, macie dużo czasu.” Na prywatnej audiencji pytałam siebie samej: „co teraz?” Zobaczyliśmy Babę i co teraz? Czy jedna wizyta wystarczy? W końcu zadałam pytanie: „Swami czy to jest jedyna nasza wizyta? Czy jedna wizyta wystarczy?” Swami odpowiedział mi: „nie musi pani tu wracać, by zobaczyć to małe ciało”. Zaśmiał się i dodał: „po pierwsze musi pani pamiętać, by znaleźć Moje odbicie w pani sercu. Wszystko zaczyna się wewnątrz.” Byłam bardzo poważna i nieśmiała. Swami uwielbiał naigrywać się ze mnie. Grał na mojej powadze i naiwności. Był jak nauczyciel. Stawał przede mną i machał palcem. Prawie nigdy nie powiedział do mnie po imieniu – tylko: „pani Krystal” Jeden jedyny raz odezwał się do mnie po imieniu – tuż po śmierci męża.
   Swami zapraszał codziennie mnie i męża do swego domku w Whitefield. Wtedy nie uświadamialiśmy sobie jaki to dar.    
    W całej mojej pracy duchowej byłam nauczona, że nie będę miała mistrza zewnętrznego. Mój mistrz jest wewnątrz mnie. Zaskoczeniem dla mnie było spotkanie zewnętrznego mistrza pod postacią Swamiego. Ta sytuacja wywołała we mnie konflikt. Mistrz zewnętrzny i wewnętrzny – byli w moim konflikcie, gdy siedziałam na werandzie Jego domku. Wstawaliśmy kiedy Swami wchodził. Zwykle Baba siedział po męskiej stronie. Z mojej głowy zapewne dobiegały odgłosy wewnętrznej bitwy. Nie miałam złudzeń, że Swami czyta moje myśli, ale nie mogłam uciszyć wewnętrznego konfliktu. Swami łypał na mnie okiem, tak jakby chciał powiedzieć: „czy już kończysz te zmagania?” Radośnie obserwował moją mękę. Swami to prawdziwy mistrz Zen. Daje ci on zagadkę zwaną koan (łamigłówkę umysłową) jako zabawkę dla umysłu. Zwykle jest to zagadka niemożliwa do rozwiązania. W końcu świadomy umysł pada ze zmęczenia nad łamigłówką i odchodzi. Wtedy Swami jeszcze nie używał pojęcia „małpi umysł”. We wszystkich tych dniach przechodziłam tortury. Byłam wykończona. Nie miałam siły się z tym zmagać, musiałam odpuścić. Kiedy sobie odpuściłam, przyszło rozwiązanie – jasne i proste: Baba w ludzkiej formie był zewnętrznym modelem, z którym mogliśmy nawiązać kontakt fizyczny, w celu pokazania nam naszej jaźni. To prawdziwe „ja” jest w środku. Czy medytowaliście kiedyś nad okolicą pępka? Trudno uświadomić sobie, że jesteś tam w środku. W mojej głowie powstało rozwiązanie tego konfliktu – coś się do mnie przebiło. Rozluźniłam się. Wtedy Swami po męskiej stronie z wielkim uśmiechem na twarzy przeliterował do mnie ustami: „a teraz czujesz się lepiej?” Odpowiedziałam: „tak, dziękuję”. Na pożegnalnej audiencji Swami powiedział mi: „Nie będziesz musiała tu wracać, by zobaczyć to małe ciało, ale będziesz wracała by naenergetyzować się”. Przez wszystkie te lata Swami przekazywał mi to, co uważa za najistotniejszą naukę. Powtarzał mi to osobiście i w dyskursach. Teraz chce byśmy to praktykowali w życiu. Jego naleganie na to, to wyraz łaski i troska o nas. Nie mamy być przywiązani do świata zewnętrznego, ale również i do Jego postaci. Swami nie zamierza żyć wiecznie. Ja na pewno odejdę stąd przed Nim, ale wielu z was zostanie tu dłużej niż Swami. Będziecie pozbawieni formy. Jeśli jeszcze nie zrobiliście tego, nie znaleźliście w swoim sercu Jego odbicia, to będziecie zdruzgotani po Jego odejściu z tego ciała.
    Zwykle dzieci nie słuchają tego, co wiele razy powtarzają im rodzice. Tak samo jest ze Swamim. Ludzie Go nie słuchają i to jest jak głuchota. Swami staje się z biegiem lat bardziej stanowczy w tej kwestii. Daje nam przykłady ludzi odwiązanych od formy. Jednym z nich jestem ja.
    Wychowywano mnie w Anglii w taki sposób, bym nikomu nie rzucała się w oczy, żeby nie było mnie widać, ani słychać. Nie lubiłam by ktoś skupiał na mnie swoją uwagę. Miałam duży opór by mówić do ludzi. Swami zawsze stawiał mnie przed widownią. Wiedział, że chcę się wycofać i na dodatek żądał ode mnie bym coś mówiła. Swami wie, że opór to ego i wola naszej osobowości. Jeżeli chcemy być Jego narzędziem, musimy odsunąć nasze ego. Swami musi nas połamać by poskładać nas na nowo.
  Pewnego roku byliśmy w Whitefield i zostaliśmy zaproszeni do domku Swamiego. Zauważyliśmy, że weranda jest przemeblowana. Zdjęcia Baby były pozdejmowane. Swami zaprosił chłopców z college’u by uporządkowali ten bałagan. Wszyscy radośnie sprzątali. Rozejrzałam się i odkryłam, że jestem jedyną, obecną tam kobietą. Nie wiedziałam gdzie powinnam usiąść. Schowałam się w cień. Swami zawołał mnie: „pani Krystal, niech pani wyjdzie”. Wyszłam na pustą przestrzeń. Baba miał dziwny uśmiech na twarzy. Narysował olbrzymie koło na podłodze i powiedział: „to jest część dla kobiet”. Bardzo ważne jest nawiązanie kontaktu wewnętrznego z Babą w środku. Kilkanaście lat temu mieliśmy z mężem 6 audiencji pod rząd. Na ostatniej Swami powiedział do mnie: „no, teraz już nie musisz mnie oglądać”. Uśmiechnął się radośnie. Po śmierci mojego męża Baba wezwał mnie na audiencję i wtedy jedyny raz mówił do mnie po imieniu. Podczas pobytu z moją córką również dostałyśmy audiencję jedyną jaką dostała. Dwa lata temu byłam na święcie Guru Purnima razem z wnuczką i obie dostałyśmy audiencję. Było to interview dla niej - nie dla mnie. Zwykle Swami rozmawia z nimi w taki sposób: „kiedy przyjechałaś, jak się masz…” Do mnie powiedział: „Swami spotka się z tobą nim wyjedziesz”. Później mówił: „-spotkamy się za 2 dni”, „-jutro”, „-rano”, „-wieczorem”… Wszyscy się śmieli. Obiecanki, cacanki. Ostatniego dnia naszego pobytu, kiedy skończyły się bhadźany i Swami wracał do swego mieszkania w hali Purnaćandra, podszedł do mnie i krzyknął: „Pani Krystal proszę wejść do środka teraz!” Przygiął mnie na padnamaskar. Najważniejsze jednak dojść do środka w sobie. Musimy być niezależni od formy zewnętrznej. Mamy być pewni siebie. Ważne jest poleganie na swoim własnym wnętrzu kiedy Jego już tu nie będzie. Wydaje nam się, że jest to niemożliwe, że Złota Era zostanie wprowadzona, ale Swami mówi nam, iż jest to pewne. Gdy zmienią się pojedynczy ludzie, to zmieni się cały świat. Ludzie powinni być nie przywiązani do formy fizycznej, pewni siebie, by głosić Jego orędzie. Opowiedziano mi przypadek dziesięcioletniego chłopca. Podczas audiencji Swami polecił mu coś zrobić, nie pamiętam co to było, ale nic istotnego. Chłopiec nie posłuchał się i odpowiedział: „nie Baba, nie mogę”. Wszystkich zatkało i jego rodziców również. Wstydzili się swego syna. Chłopiec odpowiedział: „mój wewnętrzny Swami mówi NIE”. Baba odpowiedział na to: „to jest mój prawdziwy wielbiciel”. My słuchamy Baby, ale Go nie słyszymy. Od jakiegoś czasu Swami daje nam do zrozumienia, że zostało bardzo mało czasu. Zamiast słuchać Jego nauk, albo czytać (co kojarzy się z podróżą umysłową), mamy żyć Jego naukami w codziennym życiu.
   W czasie naszej pierwszej wizyty u Swamiego w roku 1973, dał nam On najważniejszą naukę. Mamy zastanowić się w jaki sposób możemy nauki Baby realizować. Ja zawsze byłam nieśmiała i stałam w cieniu. Pewnego razu mój przyjaciel powiedział mi, że nieśmiałość wypływa z egoizmu. Zdumiałam się. Ciekawe. Spojrzałam na niego z przerażeniem. Moja matka była osobą bardzo dominującą. Wychowano mnie w przekonaniu, że samolubstwo to grzech. Jeśli ktoś jest zbyt nieśmiały by zadać pytanie, to jest to jak kradzież. Jeśli zadamy pytanie, to spowodujemy, że padnie na nie odpowiedź i inni ludzie dowiedzą się czegoś więcej. Kiedy jesteśmy nieśmiali i nie zadajemy pytania, to tak jakbyśmy ukradli odpowiedź, z której mogliby skorzystać inni. 
PYTANIE z sali: „Jesteśmy przyzwyczajeni do Dekalogu, czyli dziesięciu przykazań. Skąd wzięło się 5 Wartości?”
ODPOWIEDŹ: Przychodzi mi na myśl Swami, kiedy mówi: „nie przyszedłem by założyć nową religię. Przyszedłem by nauczyć was kim jesteście”.
Przypomina mi się też jedno zdarzenie. Swami podśmiewywał się i nagle spoważniał. Powiedział, że między Nim, a nami nie ma różnicy, jedynie w proporcjach. Wszyscy jesteśmy Bogiem. W naukach kościoła wyeksponowane jest pojęcie grzeszników.
   Na audiencji Swami nakazał mi: „pani Krystal, niech pani powie – jestem Bogiem”. Wychowano mnie bardzo surowo w kościele anglikańskim. Moi rodzice byli filarami kościoła. Gdybym kiedykolwiek powiedziała, że jestem Bogiem, to byłoby straszne. Wcale nie chciałam tego mówić, więc wyszeptałam szybko i cicho: „jestem Bogiem”. Swami nie był usatysfakcjonowany i nakazał: „głośniej!” Musiałam powtórzyć „jestem Bogiem” kilka razy, aż udało mi się to wykrzyczeć. Jest to Jego nauka, a nie religia. Swami ma nadzieję, że nasze rozumienie religii pogłębi się i będziemy lepszymi chrześcijanami, muzułmanami, hinduistami… Nauki Swamiego są bardzo proste, absolutnie proste, wręcz elementarne. Swami nie reprezentuje żadnej szkoły. Jest jak fundament, z którego czerpią wszystkie religie. Konkretyzacja wszystkich religii daje te 5 Wartości. Postrzegając nauki Swamiego w kontekście chrześcijaństwa możemy zauważyć, że wszystko pokrywa się ze sobą.
PYTANIE z sali: „Jak mamy się do pani zwracać, czy pani Krystal, czy Phyllis?”
ODPOWIEDŹ: Wolałabym pani Krystal.
PYTANIE z sali: „Czy wiadomo pani coś na temat Reiki? Czy Swami wypowiadał się na ten temat?”
ODPOWIEDŹ: Nigdy nie słyszałam, by Swami powiedział coś o Reiki. Kiedyś mieliśmy spotkania grupy Sai co 2 tygodnie. Zaproszono na jedno z nich panią Takatę – Japonkę z Hawajów, spadkobierczynię tradycji Reiki. Była ona bezpośrednią uczennicą mistrza, który wprowadził Reiki na Zachód. Na pewno mistrz ten wahał się, czy powierzyć to kobiecie. Zainicjował ją i polecił jej uczyć Reiki na całym świecie. Oboje z mężem otrzymaliśmy inicjację Takaty dawno temu. Praktykowaliśmy Reiki, a potem pojawiły się inne rzeczy i ono samo od nas odeszło. Później zaproszono mnie na konferencję „Ciało, umysł, duch”. Było tam stoisko Reiki. Zapytaliśmy z mężem czy to jest to samo, co nauka pani Takaty. Odpowiedziano nam, że tak. Osobiście uważam, że należy upewnić się, czy swoim Reiki nie przeszkadzamy, nie wchodzimy komuś w jego drogę. Powinniśmy czekać aż nas poproszą o Reiki. Nie należy wychodzić ze swoją własną inicjatywą. Należy pomagać ludziom którzy cierpią, ale przede wszystkim uzmysłowić im dlaczego?
PYTANIE: „Jak pani pogodziła swoją pracę zawodową z Organizacją Sathya Sai?”
ODPOWIEDŹ: Wiele razy powoływano się na mnie i tak wyglądało, że ja te sfery mieszam. Były zdania, że chcę wprowadzić moje metody terapeutyczne do pracy ośrodka, ale tak nie było. Zasady Organizacji Sathya Sai spisali dla świata Hislop i mój mąż. Na audiencjach Swami rozmawiał z nimi i przekazywał im te reguły. Na początku – w roku 1975 było mało wielbicieli Sai, zaledwie kilka grup. Były to grupki ludzi, które robiły każda co innego. Swami chciał, by działały według jednolitego wzorca. Hislop i mój mąż przygotowywali szereg zaleceń, zbierali informacje czym się zajmują grupy Sai. W listopadzie na 50-te urodziny Swamiego, była garstka ludzi z Zachodu. Hislop i mój mąż przekazali Swamiemu spisane zasady funkcjonowania ośrodków. Swami dał poprawki i tak powstał pierwszy zestaw zaleceń. Swami chciał by mój mąż był koordynatorem Organizacji Sathya Sai w USA, a Hislop zastępcą. Wtedy Hislop był na emeryturze, a mój mąż pracował bardzo intensywnie jako prawnik. Tak właśnie rodziła się Organizacja Sai w Stanach Zjednoczonych. Dawno temu, zanim powstała Organizacja, byłam zaangażowana w metodę, której uczę. Swami polecił mi napisać książkę o tej praktyce. Nie byłam dobrą pisarką. W Whitefield powstał początek tej książki – kilka urwanych zdań. Myślałam, że bliskość Swamiego spowoduje, że coś spłynie na mnie i powstawać będzie ta książka. Zapisywałam karteczki, jedna po drugiej i układałam je na stos. Siedziałam po stronie żeńskiej i gdy tylko Swami przechodził wstawaliśmy. Pisałam swoją kolejną karteczkę i nie zauważyłam jak przechodził Swami. Stanął nade mną. Zaczęłam to zbierać i wstawać, a On: „nie, nie, siedź”. Zaczął pocierać dłońmi o siebie – tak, jakby krzesał iskry. Potarł trzy razy i faktycznie na stos karteczek sypnęły się iskry. Wykrzesał tak energię, która wpadła w te karteczki. Uśmiechnął się, a mnie ulżyło.
    Kiedy mam mówić do ludzi, to zwykle nie wiem co będę im opowiadać. Pamiętam, że dość dawno poproszono mnie by poprowadzić terapię w Anglii. Mój mąż zadecydował, że wracając od Baby polecimy przez Londyn, gdzie ja poprowadzę warsztaty. Otrzymaliśmy audiencję pożegnalną, na której Swami potwierdził, że mam prowadzić terapię w Londynie. „Tak, pani Krystal”- powiedział. Odpowiedziałam Swamiemu: „jestem przerażona, bo mam mówić o swej pracy ludziom w Londynie”. Swami skwitował to: „przecież ty gadasz cały dzień”. Faktycznie dużo rozmawiałam, ale zawsze w cztery oczy, a nie do dużej grupy osób. Baba zapewnił mnie: „ale Swami ci pomoże”. Wyjechaliśmy z Indii do Anglii. Nigdy wcześniej nie prowadziłam warsztatów. Uczestnikami byli psycholodzy i psychiatrzy. W myśli powiedziałam do Baby: „O.K. Swami, sprowadziłeś mnie tu i obiecałeś, więc teraz błagam o pomoc”. Otworzyłam usta i ku mojemu zaskoczeniu, słowa płynęły same. Cały weekend mówiłam. Pomyślałam: „no, zdarzyło się raz”. Później za drugim razem byłam bardzo zdenerwowana, aż w końcu nauczyłam się rozluźniona podchodzić do tych spotkań. Przypominam wam małą mantrę: „Poddaj się, ufaj i zaakceptuj”. Nie powinniśmy poddawać się innej instancji niż Baba. Tak naprawdę nie wiemy, co jest dobre dla nas samych. Jak może ktoś inny wiedzieć, co jest dobre dla nas. Przez wiele lat było dużo zamieszania. Przekręcano stwierdzenia na mój temat, na temat mojej pracy i tego, co mówił Swami. Kiedy podczas wizyty u Swamiego byliśmy gotowi, by wrócić do domu, Swami polecił nam przyjechać ponownie, z napisaną już książką o mojej pracy. Później przywieźliśmy gotową już książkę i powstała we mnie myśl, by dołączyć jeden rozdział o Swamim. Zapytałam Babę: „czy mogę napisać jeden rozdział o Babie i włączyć go do książki?” Swami zrobił minę bardzo smutnego chłopca i powiedział: „no, nie jeden rozdział, ale całą książkę. Teraz zabierz ją do domu, opublikuj. Nie tu w Indiach, bo jest tu zły papier i druk. Opublikuj ją. Ta książka ma dotrzeć do tak wielu ludzi na świecie jak tylko to możliwe”. Swami błogosławił każdą z napisanych przeze mnie książek. Po każdej książce mówiłam sobie: „uf, no to skończyłam z tym pisaniem”. Na audiencji Swami zagadnął mnie: „jestem bardzo szczęśliwy, bo pani Krystal pisze następną książkę”. Mój mąż wydał jęk. Swami kontynuował: „jaki będzie tytuł?” Odpowiedziałam: „Swami nie wiedziałam, że piszę książkę i nie jestem dobra w tytułach, tytuł zawsze wymyśla mój mąż”. Swami spytał więc o to męża. Miał on dobre przygotowanie prawnicze, więc wybrnął: „dopóki nie przeczytam książki nie mogę określić jaki będzie tytuł”. Swami zaczął kręcić ręką i zmaterializował dla mnie pióro firmy Parker, wyprodukowane w Anglii i powiedział: „niczym się nie martw, całą książkę masz w piórze”. Nigdy nie napisałam książki bez inicjatywy Swamiego. Kiedyś polecił On Tigrettowi by ze mną współpracował. Ani Izaac ani ja nie wiedzieliśmy dlaczego. Nasza współpraca trwa nadal. Gdy pytamy Swamiego czy mamy to robić, Baba mówi: „oczywiście”.
    Żeby nie było ataków ze strony Organizacji, wyjaśnienie sytuacji jest konieczne. Każdy z nas nosi dwa „kapelusze”. Pierwszy z nich to jest nasze określenie się jako wielbicieli Sathya Sai, drugi to jest nasza praca zawodowa, kariera. Mój mąż - Sidney - był aktywnym członkiem Organizacji Sathya Sai w USA. W czasie audiencji zapytałam Swamiego o moje poczynania. „Swami, mnie nikt by nie pozwolił na coś takiego w Organizacji”. Swami odparł: „zapomnij o Organizacji”. Obok mnie siedział mąż – część tej Organizacji. „Nasze połączenie ma być z serca do serca. Oba te serca są boskie.” Byłam wdzięczna, że mi to powiedział. Wszystko to przygotowało mnie do ataków, które nadchodziły na przestrzeni lat. Organizacja jest jak mały świat. Jeżeli dajesz sobie radę w Organizacji, to radzisz sobie w świecie. Jest to bardzo duża edukacja, bardzo bolesna, ale te konfliktowe ataki dały mi siłę. Prowadzi to w końcu do tego, że jedynym autorytetem jest nasz autorytet wewnętrzny. Jedyne wyjście, to znalezienie tego wewnętrznego Baby. Wszystko to bardzo mnie wzmacniało. Teraz jestem bardzo silna. Swami będzie się posługiwał nami. Musimy nauczyć się słuchać naszego głosu wewnętrznego. Nabierzemy wtedy pewności siebie. Będziemy skutecznymi instrumentami, czego wymaga od nas Baba. Swami mówił mi, że będzie nas wykorzystywał jako narzędzia w Jego misji, ale później wykorzystywał mnie jako narzędzie, które mi nie odpowiadało. Ważne jest niesienie innym ludziom radości i szczęścia. Kiedy Swami używa nas jako narzędzi, gdy to nam nie odpowiada, to nie powinniśmy zawsze robić tego, czego inni chcą od nas, ale zawsze możemy działać i robić to uprzejmie.
    Życie pokazało mi, że jest to bardzo pomocna zasada. Kiedy musiałam stanąć w opozycji do poglądów pewnej osoby, to nauczenie się odmawiania było dla mnie bardzo trudne. Ważne jest by być naprawdę pewnym, co jest dla mnie właściwe. Należy przede wszystkim zachować spokój. Najlepiej odpowiedzieć: „przykro mi, że nie mogę zrobić tego, o co mnie prosisz, szanuję twój wybór, ale proszę uszanuj również mój”. Uświadomiłam sobie, że niektórzy kontrolujący moje życie, zaczęli szanować moje decyzje, gdy stosowałam tę metodę. Kiedy osoba kontroluje i wywiera wpływ na drugą, to znaczy, że pogardza tą osobą. Kiedy my się zmienimy, to ta relacja również się zmieni.

CZĘŚĆ DRUGA (Po przerwie)

   Teraz opowiem wam o tym co nazywamy drugim „kapeluszem”. Pomaga to nawiązać kontakt z Babą w sobie. Chciałabym zacząć od opowiadania wam, jak rozpoczęłam pracę terapeutyczną. Otóż moja przyjaciółka Wirginia i ja wpadłyśmy na ten sam pomysł. Obie byłyśmy matkami, zajmowałyśmy się naszymi dziećmi. Obie czułyśmy, że w życiu musi być coś więcej, niż bycie matką i zajmowanie się domem. Pytałyśmy – jaki jest sens życia? Obie miałyśmy podobne doświadczenia i wiedziałyśmy, że pojawiają się sytuacje, kiedy nie wiemy co robić lub nie możemy sobie wyobrazić rozwiązania. Pytałyśmy – co robić? Męczyłyśmy się. Mówiłyśmy – nie ja tego nie rozwiążę. W nocy miałyśmy sny i o dziwo, odpowiedź na trudne pytania przychodziła do nas we śnie. To tak jakby później wypływała na powierzchnię świadomości. Skąd pochodziły te odpowiedzi? Nie wypłynęły one z naszego świadomego umysłu, ale z jakiejś innej jego części. Z jakiej? Czy można nauczyć się tego, by mieć dostęp do tych odpowiedzi jak najczęściej? Były to późne lata 50. Pytania te nie były wówczas popularne na świecie. Tylko garstka ludzi interesowała się tymi sprawami. Obie z Wirginią postanowiłyśmy spotykać się regularnie. Nie było to takie łatwe, bo miałyśmy małe dzieci, jednak byłyśmy zdeterminowane i musiałyśmy znaleźć czas. Każda z nas pytała siebie – jaka część naszego umysłu odpowiada za to, że wycofuje się uwagę ze świata. Jedna z nas „wycofywała” się, a druga zapisywała jej spostrzeżenia. Bardzo pomagały nam te spotkania. Nikomu o tym nie mówiłyśmy. Mój mąż – Sidney – prawnik i Wirginii – biznesmen – nie mogli się o tym dowiedzieć. Byłybyśmy zażenowane. Motywem tych spotkań była chęć życia bardziej satysfakcjonującego. Te spotkania wpływały na nas pozytywnie. Ludzie wokół nas zaczęli odczuwać te zmiany. Pytano nas: czy coś robisz ze sobą, że się zmieniasz? Wiedziałyśmy, że ludzie pytają szczerze i chcą się dowiedzieć. Odpowiadałyśmy, że to eksperyment. Wiedziałyśmy, że w naszych umysłach są rzeczy, których normalnie nie mogłyśmy znać. Odbywałyśmy sen na jawie, ani nie spałyśmy, ani nie byłyśmy pod wpływem hipnozy, ale byłyśmy wyczulone na to co z nami się dzieje. Było to jak śnienie na jawie.
   Moja pierwsza książka nosiła tytuł: „Przecinając krępujące nas więzy”. Naszą intencją było pozbycie się więzów, które krępują nasze wzrastanie. Po jakimś czasie niektóre osoby zauważyły w nas zmianę i zapytały, czy mogą z nami pracować. Obie z Wirginią zajmowałyśmy się teraz kimś innym, jak również sobą nawzajem. Kapłan metodystów poprosił mnie bym go uczyła. Słyszał o mnie od swoich parafian. Chciał on osobiście doświadczyć naszej praktyki. Jedno z jego pierwszych pytań było: „w jaki sposób z większym powodzeniem prowadzić grupę modlitewną?” Nie miałam w tym temacie doświadczenia. Wycofałam swoją uwagę do wewnątrz, a on mówił mi w jaki sposób grupa pracuje. „Ludzie siedzą w kręgu i trzymają się za ręce.” Odpowiedziałam – nie. „Dlaczego?” – zapytał. - Nie wiem. - „Dlaczego?” – pytał ponownie. Ludzie siedzą w kręgu i trzymając się za ręce powodują, że energia grupy dostosowywuje się do najniższych wibracji osoby z grupy. „Jeżeli nie tak, to jak?” – zapytał. Ponownie wycofałam swą uwagę i mogłam odpowiedzieć: gdyby ludzie podnieśli ręce do góry i trzymali się, to energia podniesie się do poziomu najwyższych wibracji osoby z kręgu. Rzeczywiście zaczęli wyobrażać sobie, że trzymają tak ręce w modlitwie i to poskutkowało. Fizycznie trudno by im było przez 30 minut trzymać tak ręce. Zastanawiałam się nad metodą jak stworzyć stały kontakt z naszym wyższym ja, od którego czerpiemy odpowiedzi i go usprawnić. Wówczas przypomniał mi się słup majowy, jaki stawiano dzieciom w dniu 1 maja w Anglii. Na wierzchołku słupa umocowywano długie, kolorowe wstążki i złotą kulę. Dzieci trzymały wstążki i tańczyły wokół słupa. Złota kula na słupie przedstawiła mi się jako pełnia naszej istoty, ideał. Podczas zabawy dzieci, kolorowe wstążki plątały się. Podobnie ludzie mają kłopoty w nawiązaniu kontaktu z wewnętrznym ja. Sama jestem przykładem tego. Nigdy nie mogłam sobie nic zwizualizować. Majowy słup stał się dla mnie przyrządem, który pomaga nawiązać kontakt z naszym wnętrzem. Dzieci uwielbiają majowy słup. Ćwiczenie to jest już znane w wielu krajach. Dzieci bawią się tak, jakby znały to od dawna. Ich małpie umysły nie są jeszcze tak dobrze rozwinięte. Na zajęciach WWL dla dzieci można zamiast złotej kuli, na szczycie majowego słupa umieścić figurkę Baby. Wyjaśniam dzieciom i dorosłym, że kolorowa wstążka jest kablem telefonicznym do naszego wnętrza. Prowadziłam małą grupkę dzieci w wieku pięciu lat. Były podekscytowane, bo wiedziały, że nosimy tę wewnętrzną mądrość w sobie. Dzieci wiedziały o tym i nikomu nie mówiły. Zapytały mnie wówczas: „i ty też o tym wiesz?” Kiedyś mała grupa dzieci łapała za wstążki i wówczas zaproponowałam im. by pociągnęli je i sprawdzili, czy są dobrze przymocowane. Jedno z dzieci cieszyło się, bo jego mądre Ja pociągnęło w swoją stronę. Udało się nam opracować metodę, by nawiązać kontakt z wewnętrzną jaźnią. Wstążka jest kablem telefonicznym do naszej wyższej świadomości, do głębokiej cząstki siebie, do wewnętrznego Buddy, Chrystusa… Wewnętrzny Chrystus jest tylko dla tych ludzi, którzy przywiązani są do tej formy Boga. Zwykle spotykałam ludzi niewierzących, ale każdy z nich wiedział, że wyższa mądrość nie pochodzi ze świadomego umysłu. Metoda majowego słupa pomaga odwiązać się od fizycznej formy postaci boskiej. Jest jedno zastrzeżenie – należy praktykować tę metodę tylko wtedy, kiedy się chce. Musi to wypływać w naturalny sposób od osób zainteresowanych. Obecnie ćwiczenie to znane jest już na całym świecie. W Rosji odbywała się nawet tygodniowa praktyka. W czwartki o godzinie 1900 czasu rosyjskiego stosują tę metodę i możesz przyłączyć się do nich gdziekolwiek jesteś. Wspólna praktyka daje dużą moc. Nastąpiły duże zmiany w nich samych, w rodzinach, sąsiadach, pracy, w społeczeństwie, a może i w kraju. Jest to jakaś metoda do przyczynienia się do poprawy sytuacji na Ziemi. Jeżeli nie widzimy szansy by coś zmienić, to stosowanie tej metody może rozwiązać tę sytuację, a co dopiero gdy zacznie ją stosować 1000 osób. Możemy pomóc sobie i światu. Zwykle modliliśmy się prosząc o coś i prosząc, tak, że nie zostawało już czasu na wysłuchanie odpowiedzi. W naszej metodzie zasada jest taka sama jak przy telefonowaniu, czekamy na odpowiedź. Zwykle po takich sesjach ludzie mówią do mnie: „w jaki sposób wiedziałaś, że ja tego potrzebuję?”
W naszym świecie jesteśmy bombardowani dźwiękami i przeważnie się spieszymy. W metodzie tej prosimy nasze wyższe ja o relaks, pozbycie się napięć. Prosimy o uleczenie. Jest to czas na oczyszczenie nas z negatywnych myśli. Będziemy wdychać energię oczyszczającą, a wydychać nieczystą (złość, zawiść, smutek…). Wdychamy energię, która da nam siłę. Ostatnia prośba do wyższego Ja jest o nieskalaną miłość, o tę miłość jaką może nam dać Swami, bo ludzka miłość jest interesowna i uwarunkowana. Miłość z wyższego Ja jest bezgraniczna. Będziemy wdychać tę miłość i wydychać wszystko to, co przeszkadza przyjęciu tej miłości. Często ludziom towarzyszy poczucie winy, lub brak wiary w siebie, jednak miłość to nasze naturalne prawo. Musimy sobie na nią pozwolić. Napełnienie się miłością dużo zmienia. Wiele ludzi, którzy nie czują się kochani żyją wewnętrznym głodem miłości. Próbują go jakoś zaspokoić przy pomocy narkotyków, seksu, telewizji… Kiedy otrzymamy miłość z naszego wyższego Ja, to ta miłość przynosi nam zaspokojenie i nie potrzebujemy już żadnych substytutów. Aby nie dopuścić do zastoju tej miłości – musimy ją dawać. Trzeba pozwolić jej płynąć. Wyobraźmy sobie ludzi, którym ta miłość jest potrzebna, osoby do których mamy niechęć. Każda z tych osób mogłaby być inna, gdyby odczuła, że jest kochana. Otrzymując miłość mamy większy potencjał, by kochać innych. Wysyłając miłość powodujemy, że relacja nasza z osobą odbierającą miłość zmienia się. Bardzo ważne jest by wysyłać miłość do domów dziecka, więzień, azylów… Możemy nie wiedzieć jakie będą rezultaty, ale ta energia będzie działać. Wysyłajmy miłość do krajów, gdzie panuje głód, są katastrofy, wojny… Posyłajmy miłość do polityków, do głów państw, by mogli zmienić ten świat. Jedyna nasza szansa to zmienienie siebie z miłością tu i teraz. Przeżywajmy każdą minutę w minucie. Tylko żyjąc tu i teraz torujemy sobie ścieżki. W czasie pierwszej sesji obdarzamy po kolei miłością osoby potrzebujące – jedna po drugiej. Zwykle wystarcza ułamek sekundy dla jednej osoby. Ćwiczenie to nie zajmuje wiele czasu i powoduje zmiany w nas samych i w naszej okolicy.
 (Medytacja ósemki) (…)
     Wielu z nas nie żyje w teraźniejszości, a w przeszłości, co jest stratą czasu i energii. Przeszłość minęła i nic nie możemy z nią zrobić. Inne małpie umysły żyją wyścigiem w przyszłość. Przyszłość to coś, co się jeszcze nie stało. Jeden dzień jest jak jeden schodek ku przyszłości. Możemy zmieniać swoją przyszłość. Trzeba koncentrować się na każdym dniu, a po pewnym czasie będziemy dostrzegać zmiany. Kiedy w czasie medytacji odczuwamy mrowienie jest to reakcja na konkretną energię, fizyczne odczucie, że otrzymujemy coś ważnego.
Podsumowywując medytację:
1. Prosimy wyższe Ja o pomoc i udzielenie odpowiedzi trzymając mentalnie wstążkę majowego słupa.
2.  Prosimy wyższe Ja o energię relaksu i wypuszczamy napięcia. W ciągu dnia możemy wykonywać to ćwiczenie i prosić wyższe Ja o energię relaksującą. Wystarczy zaledwie kilka minut. Możemy np. wyjść z pracy do toalety i przeprowadzić to ćwiczenie.
3.  Prosimy wyższe Ja o energię uzdrawiającą.
4.   Prosimy wyższe Ja o energię oczyszczającą.
5.  Prosimy wyższe Ja o energię wzmacniającą.
6.  Prosimy wyższe Ja o najwyższą jakość miłości z wyższego Ja.
7. Oddajemy energię miłości. Zapraszamy osobę, by stanęła przed nami, szczególnie ta, której nie lubimy. Później grupy ludzi – więzienia, kraje z problemami, polityków.
8. Oddajemy miłość samemu sobie. Można objąć się samemu ramionami i ukochać się.
Praktykę tę możemy stosować w częściach. Najważniejsze jest to, że uczymy się utrzymywać kontakt z naszym wyższym Ja.
            Jeśli zdarzy się, że w waszej obecności ktoś zemdleje, to może być to oznaką, iż nie mógł przyjąć tyle tej miłości. By pomóc tej osobie kładziemy silniejszą rękę na splocie słonecznym, a drugą pod głowę. Zrównoważy to pracę mózgu i przywróci do normalnego rytmu. Jest to dobre w pracy z dziećmi, kiedy doznają wstrząsu np. gdy się przewróciły. Każdy z nas ma dwa umysły – jeden w głowie, a drugi w centrum splotu słonecznego, który zarządza dużym systemem nerwowym. Oba te umysły powinny pracować w sposób zsynchronizowaniy.
   Kiedy jeździłam do Sai Baby, Swami wyjaśniał mi symbole, których używałam do pracy. W Whitefield wskazał ma mój pierścionek, który zamówiła mi córka. Był on w kształcie ósemki. Baba powiedział mi wtedy: „Ósemka to jest to samo co S, a S to jest Sai.” Byłam tym zaskoczona, ale i zachwycona. „Ósemka przecina twoją kontrolę nad kimś, albo kogoś nad tobą, ale nie przecina ona więzów. Kończy ona kontrolowanie.” Uświadomiłam sobie co Swami chciał mi przez to pokazać. Swami nie wymusza swojej woli. Nigdy nie będzie działał wbrew naszej woli i karmie. Praktyka ósemki jest bardzo prosta, jedyny jej problem, to fakt, że zapominamy ją wykonywać. Kiedy przypomnimy ją sobie, należy siebie przeprosić i powrócić do ósemki. Ćwiczenie to tworzyliśmy etapami i nie wiedzieliśmy jaki będzie tego koniec. Pierwsza rzecz jaka została nam pokazana to obrona własnego terytorium, ochrona swojej przestrzeni wewnętrznej. Jeśli ktoś czuje się prześladowany, kiedy ktoś wpycha mu się w życie, wisi nad nim, to dla niego idealna jest praktyka ósemki. To samo dotyczy też i nas. Możemy odgrywać rolę intruza w czyjeś przestrzeni. Na początku powinniśmy wyobrazić sobie złoty krąg wokół siebie. Ten złoty krąg oznacza naszą wewnętrzna przestrzeń. Kiedy staramy się nawiązać kontakt z naszym wyższym Ja i nie jest to połączenie czyste, to oznacza, że w naszej wewnętrznej przestrzeni są osoby mające na nas wpływ i my sami możemy też być w przestrzeni innych osób. To tak jak w telefonie, kiedy niewyraźnie słychać, bo zagłuszają inne rozmowy i to nas rozprasza. Należy oczyścić swoją wewnętrzna przestrzeń, by mieć czyste połączenie z wyższym Ja. Nasza wewnętrzna przestrzeń jest miejscem świętym, przez które nawiązujemy kontakt z wyższym Ja. Okrąg jakim otaczamy się powinien być wielkości wyciągniętych rąk i leżeć na ziemi, a my mamy być w jego środku. Są jednak osoby szczególnie wrażliwe, bardzo czułe. Niektórzy wykorzystują te osoby do swoich celów. Łatwo je zranić. Można nimi manipulować. Dla takich osób potrzebny jest nie okrąg, ale walec, kabina ze światła, może ona sięgać bardzo wysoko i jeśli trzeba może być zamknięta od góry. Otoczeni takim kręgiem, lub walcem odcinamy się od tych, którzy nami manipulują. Kiedy jednak my jesteśmy w przestrzeni innych osób, wówczas dodajemy drugi okrąg. Oba powinny być styczne ze sobą w jednym punkcie, ale nie przecinać się. Pierwszy świetlisty okrąg należy zatoczyć zgodnie ze wskazówkami zegara wokół osoby przed nami i po dojściu do punktu styczności, wokół siebie samego, tak by powstała ósemka. Oba okręgi mają być ze światła, a w środku linii okręgu powinny mieć linię koloru akwamaryny (jaskrawo niebieski). Energia tego koloru ma moc zamknięcia mnie i innej osoby w kręgu, byśmy sobie nie przeszkadzali. Kreślenie tych ósemek jest bardzo przydatnym ćwiczeniem. Jego skutki są zadziwiające.
    Uczestniczka warsztatów w Szwajcarii podzieliła się z nami historią swego wnuka, któremu przeszczepiono wątrobę. Leżał on w sali z innymi dziećmi i potrzebował spokoju. Inne dziecko głośno płakało. Babcia chłopca zaczęła kreślić ósemki ustawiając w jednym kręgu swego wnuka i inne dzieci z sali, a w drugim płaczące dziecko. Terapia poskutkowała natychmiast. Płaczący malec usnął. Ćwiczenia z dziećmi możemy robić do momentu ich dojrzewania, ponieważ wtedy my odpowiadamy za nie.
    Kiedy ktoś męczy nas rozmową i chcemy kulturalnie to zakończyć, wówczas czubkiem nosa mentalnie kreślimy ósemki. Dzieci mogą wykonywać to ćwiczenie samodzielnie. Czasem czują się one prześladowane przez inne dzieci i wtedy to pomaga. Nauczenie dziecka zajmuje kilka minut, a my dorośli potrzebujemy na to więcej czasu, bo nasz małpi umysł rozwijał się dłużej. Wiele osób używa ósemek dla bolących miejsc. Ósemka ucina kontrolowanie ze strony kogoś lub czegoś. Ból może kontrolować nas. My możemy kontrolować ból.
    Całe ćwiczenie to nakreślenie kilku ósemek w ciągu jednej do dwóch minut. W ten sposób wysyłamy sygnał do podświadomości i już zaczyna się dziać na poziomie nadświadomości. Nasza świadomość to 1/3 ogół naszej świadomości. Wygląda to tak jak góra lodowa, której 1/3 wystaje na powierzchnię morza, a 2/3 jest pod wodą. Te 2/3 to nasza podświadomość. Jest to zbiornik przechowywania wszystkich informacji, nigdy nie zapada w sen. Powinniśmy przeprogramować naszą podświadomość, jest ona dziecinna i używa języka symboli. Ćwiczenie ósemek trzeba powtarzać kilka razy. Jeżeli podczas ćwiczenia ósemek odcinamy więzy wówczas taka praktyka powinna trwać przez dwa tygodnie, a czasami dłużej. Najlepszym czasem do tego jest poranek i wieczór. Wystarczą dwie minuty skupienia uwagi. Jest to naprawdę niewiele. Wykonywanie tego ćwiczenia w grupie daje większą moc niż pojedynczo. Nasze wyższe Ja jest jak płomyk, a gdy połączymy się w grupie we wspólnych własnych ćwiczeniach, wtedy powstaje już ogromne światło. Ćwiczenie z ósemką służy do oddzielania się od jednej pojedynczej osoby. Nigdy nie robimy tego równocześnie z wieloma osobami. Byłby to zbyt wielki szok i zamieszanie dla podświadomości. Zwykle rozpoczynamy te ćwiczenia od osób, które były dla nas autorytetami. Prowadziłam te zajęcia z nauczycielami. Jedna z nauczycielek zapytała mnie, czy można stosować ósemki wobec nadaktywnego chłopca. Zrobiła to, i bardzo mu pomogło. Czasem dzieci nie mają wytyczonych granic i mają problemy fizyczne i psychiczne. Należy przeprowadzić praktykę ósemki bez wiedzy dziecka.
    Proszę praktykujcie ósemki, by zerwać stare nawyki bycia w relacjach z jakąś osobą, aby przełamać wzorce tej relacji i ułatwić kontakt z wyższym Ja. 
z notatek spisywała: Ela Garwacka

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.