DROGA WYKRACZAJĄCA POZARobert Priddy – OsloFragment książki „Źródło Snu”, która uzyskała
błogosławieństwo Bhagawanaw marcu 1994r. Już w niezachwianej radości wywołanej
wiadomością o przyjściu Sathya Sai – żyjącego Boga, Jego wyznawca może znaleźć
łaskę wyzwolenia się od wielu cierpień spowodowanych utratą ducha. Cierpienia
takie, przeżywane są przez ludzi, przed którymi boskość jest całkowicie ukryta.
Głęboki sens wartości poczucia bezpieczeństwa w życiu pogłębia się wraz z dalszym
odkrywaniem jego prawdziwego znaczenia – poprzez Babę. Dla porównania, życie
spędzane nieświadomie, uwięzione w zgiełku bezowocnych i przytępiających rozrywek,
lub przemijających powierzchownych doczesnych dążeń, jawi się jako szare i
pozbawione uroku.
Baba wskazuje
na bezdyskusyjną prawdę: ponieważ przyjemność nie jest niczym więcej niż
przerwą między dwoma okresami cierpienia, osiągnięcie równowagi mającej swoje
źródło w nieprzywiązaniu do ciała, ani czegokolwiek innego na świecie, jest
jedynym sposobem, aby osiągnąć samorealizację. Ta droga prowadzi jak mówi nam, do
doświadczenia „Błogości-Bytu-Prawdy” (Bliss-Being-Truth). Równa się to
odrzuceniu wszystkich światowych pożądań, równocześnie żyjąc w świecie i
spełniając swoje zwykłe zadania i obowiązki. Inaczej, pożądania obecne w człowieku
w momencie, kiedy wydaje swoje ostatnie tchnienie, są przeniesione przy śmierci
i powodują odrodzenie ich w nowym ciele. Te pożądania, które były niespełnione,
lub których się nie wyrzeczono, stanowią o następnej formie urodzin, jako
instynkt i wrodzone skłonności (vasany).
Ta iluzja ego,
naucza Baba, chociaż sama jest nieuniknionym rezultatem narodzin na świecie,
gdzie walczymy o środki do życia, sprawia zawsze i to, że uganiamy się za
niepotrzebnymi, doczesnymi mirażami w rodzaju fałszywych ambicji i wciąż nowych
pożądań do zaspokojenia. Jednakże, nie istnieje żaden wschodni fanatyzm, który
by wykluczał możliwość wspaniałej pracy dla dobra ogółu ludzkości. Jest to, z
zasady, kwestią wewnętrznego wyzwolenia.
Koniec poszukiwań
Poszukiwania pchają
nas zawsze do przodu, od jednej rzeczy do następnej. Na przykład, kiedy byłem
młodszy, często zmieniałem pracę, a nawet kilka razy zawód, opuszczałem jeden
kraj dla następnego i jak większość młodych ludzi moich czasów i środowiska,
angażowałem się w niezliczone przedsięwzięcia – parę dobrych, większość takich
sobie i niektóre złe. W swojej pewności siebie i odwadze nakierowanej na
spełnianie wielu życzeń, które w sobie nosiłem, lub raczej, którymi byłem
nieświadomie „zagracony”, rozkoszowałem się dobrym zdrowiem i moją silną
pozytywną energią życiową, przyjmując je w dużej mierze za oczywistą rzecz i z
reguły akceptując świat takim, jaki był. Tak, porzekadło „młody i głupi”
rzeczywiście się sprawdzało – chociaż równocześnie – odczuwałem potrzebę robienia
czegoś użytecznego. Tak naprawdę nie spoglądałem daleko w przyszłość, ani nie
widziałem przed sobą żadnych szczególnych perspektyw. Nie miałem bladego pojęcia,
jak samo życie może okazać się inne, jeżeli patrzy się na nie „z zewnątrz”. Ani
też nie zdawałem sobie sprawy, jakich wewnętrznych postępów można dokonać.
Życie zawsze
jakby zawieszało marchewkę przede mną, lub raczej osłem, którym byłem,
poganianym od tyłu batem… aż do czasu, gdy stopniowo zacząłem akceptować to, że
wyzbycie się światowych ambicji jest jedynym rozwiązaniem, które daje prawdziwy
spokój umysłu. Ten „napęd”, który uprzednio miał służyć polepszeniu mojej
sytuacji, mojej wiedzy i również częściowo wprowadzić w życie niektóre idee, w
które zdarzyło mi się wierzyć, jeszcze bardziej doprowadził mnie do krańca tej
drogi. Wyswobodziłem się definitywnie od bycia „napędzanym”, przez naciski
zarówno z wewnątrz mnie, jak i zewnętrzne. Tamto było jak wczesne pobieranie duchowej
emerytury. Przedtem, zarówno moje, „strzelone gole”, jak i „strzały w słupek
bramki” były często wybiegami z jakiejś sytuacji życiowej i wydaje mi się, że
tylko poważna choroba mogłaby mnie powstrzymać przed ich stosowaniem. Przeznaczenie,
z początku spełniając kilka z moich najskrytszych pragnień, sprawiło następnie,
że zacząłem je redukować. Baba również spełnił niektóre z moich pragnień.
Powiedział, że albo On musi spełnić to, o co błagamy, albo „my musimy zdać
sobie sprawę z prawdziwej tego absurdalności i zwalczyć w sobie bezwartościowe
tęsknoty”. Moją największą zdobyczą jest prawdziwy i nieugięty spokój umysłu! W
tej ciemnej erze materializmu i rozpadu kultur, to właśnie Sai Baba był tym,
który samym swoim istnieniem, miłością i naukami oświetlił mi drogę
wykraczającą poza. Ta droga jest w chwili obecnej tak gładka jak autostrada!
To, jak
widzimy przyszłość, jest odbiciem naszych własnych umysłowych i emocjonalnych
projekcji na temat obserwowanego świata. Czy wyda się nam on przerażający i
beznadziejny, czy wręcz przeciwnie. Będzie to oczywiście również zależało w pewnej
mierze od osobistej sytuacji, z której ktoś na ten świat patrzy. Wewnętrzne
przemiany stanowią o tym, że teraz czuję, iż mogę rozpoznać bezmierną przemianę
zachodzącą aktualnie w świecie. Niektóre fakty wciąż pozostają nieuniknioną
prawdą. Na przykład – w przeciwieństwie do niesłychanego bogactwa materialnego
i udogodnień technicznych w pewnych miejscach naszego globu – takich, że
przerastają najbardziej bajeczne legendy wzięte z historii - ciągle istnieje, a
nawet przeważa – bieda, wiele rodzajów chorób oraz konflikty i wiele innych
niewypowiedzianych cierpień milionów ludzi.
Marzenia i przepowiednie
W latach
70-tych, staczałem się coraz bardziej w dół, w sidła nienawiści, w oderwanie i
dystans wobec tych wszystkich, którzy przyczyniali się do tego ślepego,
samolubnego pędu ludzkości ku przepaści. Wycofałem się nawet na lata na
norweską wieś, unikając do granic możliwości kontaktu z irytującym tłumem i
znajdując ukojenie w lesie i nad jeziorem. Pisałem o wyimaginowanym świecie,
który ma nadejść po potężnej globalnej katastrofie, nastąpienia której coraz
bardziej byłem pewien. Nie brakowało mi też najbardziej dramatycznych snów
przedstawiających te wydarzenia. Pewna ilość tych wyimaginowanych cech społeczeństwa,
okazała się później, ku mojemu zdumieniu i radości, ucieleśniona w aśramie
Sathya Sai. Tam, byłem świadkiem szczytowego momentu mojej powieści: przewidywana
w wizji, promieniująca światłem świec procesja wielu różnych grup ludzi z
całego znanego świata, wkraczająca do potężnego holu, gdzie ptaki wlatują i wylatują,
podczas gdy grana jest muzyka była rzeczywistością!
Z wszystkimi
przepowiedniami, jasnowidzeniami i innymi strachami dotyczącymi nadchodzącej
światowej katastrofy rozprawił się Sai Baba. Wypowiedział się On przy wielu
okazjach, szczególnie w 1990 roku, bardzo stanowczo, aby odsunąć wszelkie
spekulacje na temat jakiejkolwiek poważnej katastrofy światowej. Zrobił to przy
wielu okazjach, zwracając się do różnych osób, które Go pytały, jak na przykład
czołowi członkowie Organizacji Sathya Sai z Ameryki, włączając między innymi dr
Hislopa oraz autora publikacji i psychiatrę dr Sandweissa. Później, Swami
poświęcił sporo czasu podczas swojego dyskursu z okazji obchodów święta
Śiwarathri w 1990 roku, przed wielu tysiącami zgromadzonych tam ludzi, aby
publicznie obalić plotki, że kiedyś przepowiedział światowy kataklizm. Od lat
70-tych wielokrotnie mówił przy różnych okazjach, podczas interview, że nie
nastąpi żaden nuklearny holokaust. Powiedział również publicznie, że nadal będą
trwały naturalne i ludzkie katastrofy tego lub innego rodzaju, ale że taka, jak
wojna typu Iran-Irak, lub trzęsienia ziemi, nie są naprawdę poważnymi
wydarzeniami na skalę światową. Uderzający przykład przepowiedni, którą uczynił
Sathya Sai Baba i która się wypełnia, może sprawdzić każdy, kto ma na to
ochotę, czytając majowe wydanie Sanathana Sarathri z 1986 roku. Zamieszczono w
nim dyskurs z 10 kwietnia 1986 roku z okazji święta Ugadi (hinduski nowy rok).
Swami mówił w nim co przyniesie rok Akszaja (1986-87) i stwierdził, że „gorąco
będzie niespotykane i może się wydarzyć kilka katastrof ogniowych w miesiącu Vaisakha”
(hinduski miesiąc Vaisakha trwa od kwietnia do maja). Ogniowa katastrofa
reaktora jądrowego w Czarnobylu faktycznie rozpoczęła się 26 kwietnia. Ta
katastrofa była zanotowana jako najgorętszy ogień jaki kiedykolwiek wywołany
został przez człowieka.
Jednostki muszą się odmienić
Sathya Sai
udziela nam lekcji, że my wszyscy musimy nałożyć ścisłe i rozumne ograniczenia
na nasze osobiste pragnienia. Świat może być zmieniony jedynie wtedy, gdy
ostatecznie wiele jednostek odmieni siebie. Jest to absolutnie konieczny
warunek wstępny i nic nie „załatwi się” odgórnie przez „zarządzenia” jakiegoś
rządu, ani żadnego znanego kręgu edukacyjnej partii, zrzeszenia, ani grupy nacisku.
Wysiłki jednostek, wkładane w samotransformację mogą być ujęte w zorganizowaną
działalność, ale będzie ona jedynie sumą tych osobistych wysiłków,
nakierowanych na osiągnięcie samokontroli, co z kolei może doprowadzić do uświadomienia
przyczyn chorób, w obliczu których stoi rodzaj ludzki. Kiedy ludzie
współdziałają w duchu boskiej jedności, wtedy efekt całościowy jest większy,
niż suma częściowych działań. Wyzbycie się samolubstwa i chciwości, co jest
rezygnacją z ego, jest jedynym motorem trwałej zmiany i odrodzenia. Bez tego,
żadna ilość ekologicznych lub innych przedsięwzięć nie będzie w stanie skorygować
braków równowagi, ponieważ żądza posiadania – raz zaspokojona – prowadzi
jedynie do wzrastającej żądzy posiadania jeszcze więcej.
Daremną gimnastyką
są próby zmieniania innych ludzi przez informowanie ich, że jedyną prawdziwą
odpowiedzią jakiej mogę udzielić na życie bez miłości w tak wielu miejscach na
świecie – co Baba nazywa „śmiercią za życia” – jest ulepszanie samego siebie, zagłębianie
się jeszcze bardziej w duchową działalność, troszczenie się o to jeszcze
bardziej i więcej. Wygląda na to, że na świecie dość jest osób publicznie
wygłaszających rady i krytyczne uwagi co do innych, dlatego moje główne zainteresowanie
w życiu praktycznym leży w pracy na rzecz Organizacji Sathya Sai.
Nigdzie
indziej, jak tylko w Organizacji Sathya Sai, nie doświadczyłem takiej harmonii
umysłów i ducha, nakierowanych na najwyższe ideały. Kiedy wszystkie osoby
dzielą tę samą duchową filozofię i pracują wspólnie w celu jej
urzeczywistnienia w duchu Baby – wzajemnego poszanowania i miłości, to takie
doświadczenie jest życiodajne i znaczące. Po przyjrzeniu się wielu innym ruchom
i organizacjom, przekonałem się, że dyrektywy udzielane przez Babę dla Jego
Organizacji, są najmądrzejsze i najczystsze dla realizacji jakiegokolwiek
rodzaju duchowego i ludzkiego przedsięwzięcia. Co jeszcze trzeba zdecydowanie
powiedzieć, żadne problemy, ani personalne konflikty nie mogą powstać pod
skrzydłami Sathya Sai Baby. Oczywiście mogą one mieć miejsce i mają. Jednakże
sposoby ich rozwiązania nigdy nie są odległe, w głównej mierze dzięki bogactwu
i rzeczywistej płodności tych nauk, które są światłem przewodnim dla wszystkich
członków.
Kiedy nasze
najlepsze wysiłki w Organizacji wydawały się nie wykazywać widocznego postępu,
ani rezultatów, Baba dawał nam różne znaki. Jego obrazy spadały w bardzo
znaczących momentach, a raz w bardzo dramatyczny sposób…, wpływajac na
skorygowanie moich myśli. Poprzez sny Baba kierował mną subtelnie, choć bardzo
jasno i przejrzyście, tak jak wtedy, gdy w marcu 1987 roku sprawił, że
pojechałem na konferencję Europejskiej Organizacji w Ghent – koło Brukseli –
pomimo moich problemów z szyją i kręgosłupem. Około sześciu miesięcy później
okazało się, że w rezultacie mojego wyjazdu do Ghent zostałem zainspirowany do
zasugerowania czegoś odnośnie planu szkoleniowego Wychowania w Wartościach
Ludzkich dla Europy, przyczyniając się do złagodzenia pewnych rozdźwięków
personalnych, co do których byłem jedyną osobą mogącą im zaradzić, jakkolwiek
nic z nich nie rozumiałem, dopiero w późniejszym czasie.
Dzięki swoim –
jedynym w swoim rodzaju – celom, metodom i duchowi - Organizacja daje niepowtarzalną
okazję opanowania nieprzywiązywania do światowych trosk i rezultatów działania
i przez to posuwa się w kierunku celu życia. Wymaga to zawsze, abyśmy byli w
stanie utrzymać nasz umysł ponad jakimkolwiek podnieceniem i utrapieniami ze
strony otoczenia oraz wznieść się ponad irytację i odczucia niesprawiedliwości,
które w nas uderzają. To co nas spotyka w każdym momencie musi być odebrane
zarówno jako wyraz boskiej intencji, jak i przemijający chwilowy przypadek.
Kiedy ktoś uczy się krok po kroku poprzez życie, że każde doświadczenie jest
rezultatem wszechobejmującego działania bezczasowej świadomości wewnątrz nas i
poza nami, nie nadaje zbytniego znaczenia temu, co się dzieje. Żadne drobiazgi
zatem nie będą nas oddzielać od głębszej materii, żadne fale nie zatopią świadomości
tego, że dusza naprawdę istnieje, z natury niezależna od strumienia
doświadczeń, których jest świadkiem.
Tym celem, o
który naprawdę warto walczyć jest „skarb z innego świata”, leżący poza
zasięgiem tego świata, jednak ktoś pozostający tu i teraz może ocenić jego wartość.
Prawda - Byt - Błogość (Sath-Ćith-Ananda), naturalny stan wiecznej wewnętrznej
duszy (Atmy). Czasem trudno mi było zdobyć się na konieczną cierpliwość, a to z
tego powodu, że duchowa przemiana jest zawsze stopniowa i jak mówi Baba, trzeba
„wyruszać wcześnie, podążać powoli i osiągać cel bezpiecznie!” Potrzeba było
sporo „powolnego podążania”, aby ujrzeć jakąkolwiek, dającą się ocenić zmianę
we mnie. Niemniej, kiedy spoglądam 10 lat wstecz, widzę jaką niemożliwością
byłoby wtedy dla mnie przyjąć i zintegrować ten wgląd wewnętrzny, który obecnie
stał się nierozdzielną częścią mojej świadomości. W tamtych czasach nikt nie
był w stanie nauczyć mnie takich rzeczy, ani też przekazać mi mojego obecnego
zasobu zrozumienia, ponieważ do tego wymagany był proces wzrostu.
Choćby raj miał spaść komuś na głowę, albo ukazałaby mu
się przed oczami nieskończona prawda, nie jest możliwe wytrwać przy nich,
dopóki człowiek nie stanie się czysty i pozbawiony wszelkich przywiązań.
Ewidentnie
niczego nie można osiągnąć obijając się, w oczekiwaniu na to, że spadnie na nas
łaska Boga, równocześnie ze swej strony nie czyniąc żadnych wysiłków. Zgodnie z
wielkim planem Baby – my w Organizacji Sai – uczymy się, które plany są dobre
(w prawdziwym sensie), poprzez subtelne przewodnictwo i interwencję Baby.
Baba jako nauczyciel