„Polacy dostaną wibhuti oddzielnie…”

czyli nie zakończone interview

A ja patrzyłam w Twoje oczy
Najcudowniejsze klejnoty świata
Przepełnione boskim spokojem
Łagodnością, cierpliwością
Ciepłem i wyrozumiałością
Aż do granic prawie niepojętych…

Wszystkie troski, stresy, niepokoje
Rozpłynęły się natychmiast
W tym oceanie niezmierzonym
Twojej Miłości
Otulającej wszystko wokół
Taką bliskością bezpośrednią…
Dzięki moja Boska Matko i Ojcze najsłodszy.

     Początek mojej drogi do Ukochanego Sai zainicjował sen w roku 1993, w którym Swami trzymał mnie na kolanach wskazując złotą drabinę na tle nieba. Pierwsze doświadczenie wielkiej błogości spowodowało – po przebudzeniu się – potok łez, a przez następne 3 dni czułam się jak na skrzydłach. Skończyłam wtedy natychmiast z Radża Jogą.
      Podnoszące mnie na duchu piękne sny ze Swamim dosłownie przeplatały się z troskami życia codziennego, których po powrocie z pierwszego pobytu u Baby jakby nie ubywało, a czasami wręcz przeciwnie.
      O wyjeździe do Baby zaczęłam myśleć po ostatnim śnie z 13.09.1999 roku, który składał się z trzech części. W pierwszej – Swami zbliżając się do mnie i do bhaktów oddzielonych ode mnie parawanem – z bardzo zasmuconą twarzą mówił coś do nich wydając się być zawiedziony. W drugiej części Swami przyszedł do mnie, rozmawiał ze mną, a ja pomyślałam sobie: „nareszcie interview osobiste!!!” Wziął moje złożone ręce w swoje i dość długo trzymał. Ucałowałam Jego dłonie ze łzami i uwielbieniem powtarzając jak bardzo Go kocham. Trzymałam też swoją głowę na Jego piersi czując Jego oddech. Mówił do mnie cichym głosem i tłumaczył mi dlaczego moje życie jest trochę poplątane. Zapytałam: „co ja teraz mam robić Swami?” On odszukał tabliczkę i pokazał mi ją. Było na niej napisane moje imię. Powiedział mi: „pisz Alicja przez dwa „l” tj. Allicja i zrób porządek z tym imieniem”. Następnie umyłam i oczyściłam pojemnik z imionami i oddałam go Swamiemu, bo tak chciał. W międzyczasie mówiłam do grupy, że Swami jest teraz wolny i może ktoś chce z Nim porozmawiać, ale nikt nie chciał, a nawet odchodzono. Szukałam tłumacza, ale on też poszedł sobie. Wtedy Swami zniknął fizycznie, ale ja bardzo mocno odczuwałam Jego Formę Duchową. Usilnie zachęcałam, aby nie odchodzono, bo Swami z całą pewnością jest tu… Nadal siedziałam – w moim śnie - mając w ręku książkę lub zeszyt i zapewniałam, że Swami jeszcze tu jest i można z Nim rozmawiać lub pytać Go o coś. Bardzo mocno czułam, że mnie słyszy i że jest obok… Żałowałam, że inni nie korzystają z  bliskości Swamiego. Ktoś poprosił mnie, aby tłumaczyć i powiedzieć Swamiemu jak bardzo Go kocha. Na zakończenie po angielsku powiedziałam: „Bardzo Cię kocham moja Największa Matko” i odchodząc musnęłam Jego stopę ręką. Obudziłam się z wrażeniem trudnym do opisania, z wielką radością. Była to trzecia część mojego snu – tego długiego interview.
      Chciałam dodać, że przed tym snem obudziłam się ok. godziny 3 nad ranem z myślą aby Swamiego o coś poprosić, powiedziałam nawet kilka razy Swami czy mnie słyszysz, ale akurat o tej porze w Prasanthi jest darśan, więc nie chciałam przeszkadzać i zawracać Swamiemu głowy moimi sprawami i zasnęłam.
      Po tym śnie zainteresowałam się numerologią, która okazała się dość pasjonująca, bo prawie wszystkie moje większe wydarzenia ze Swamim odbywały się w dniach, których wibracje numerologiczne wynosiły 1,3,13,11 i 33.
      Dnia 28.09.1999 roku w Medytacji Światła błagałam Swamiego o to, aby poradził mi co mam dalej robić, bo nie chcę już dłużej znosić przykrości odczuwania „trzech zer”. (Pierwsze zero – brak środków materialnych, drugie zero – bliskich osób i trzecie zero – utrata dobrego imienia.) Odpowiedź Swamiego była pocieszająca, jednak do końca nie wierząc w siebie poprosiłam Swamiego o jakiś znak, bym uwierzyła w to co mówi. Po skończonej medytacji i otwarciu oczu zobaczyłam piękny widok – świeca, która nie chciała się zapalić paliła się dużym płomieniem. Czy wyobrażacie sobie jakie miałam samopoczucie? Wyjazd do Baby stawał się coraz bardziej realny… Dnia 3.10.1999 roku miałam prawie pewność, że za miesiąc będę w Puttaparthi. Brak środków finansowych nie był w stanie powstrzymać moich przygotowań do podróży. Mocno wierzyłam, że Swami tak chce i nie może być przeszkód nie do pokonania. Tak też było – łącznie z przeciwnościami losu, a nawet przykrościami – dokładnie za miesiąc 3.11.1999 o godzinie 8:00 wieczorem przyjechałyśmy z Beatą do Puttaparhi.
      Dnia 6.12.1999 w 33-cim dniu pobytu Swami spełnił mi marzenie, do którego tęskniłam już dłuższy czas. Dla nas – dla polskiej grupy – to interview było jak prezent mikołajkowy.
      Po wyjeździe z aśramu grupy z Wrocławia 24.11.1999 mieliśmy trudności z utworzeniem nowej grupy, zatem szansa na interview była znikoma. Ogłaszaliśmy spotkania Polaków chcących utworzyć grupę, ale bez skutku. Na drugie spotkanie u Jadzi w mieszkaniu dnia 5-go grudnia kilka osób zadecydowało, że jeśli Swami zapyta ile was jest, to powiemy „13”. Nie trzeba było długo czekać, bo zaraz na drugi dzień Swami właśnie tak zapytał Krzysia – syna Jadzi z Wrocławia. Wyglądało na to tak jakby czekał na nasz mały krok w Jego kierunku. Zapytał też: „ile kobiet?” Było nas 10. Zażartował: „czy to jest ta twoja grupa ten pierwszy rząd?” Wiedział, że grupa w podanym składzie 13-stu osób nigdy się nie spotkała. Kiedy Swami zaczął odchodzić Krzysiu zapytał: „Swami iść, czy nie iść?” Odpowiedział: „chodźcie, tylko wy dwaj”.
      Gdy byłyśmy na werandzie sewaczka chciała nas zawrócić, ale poprosiłyśmy ją, by poczekać na decyzje Swamiego. (Po interview chłopcy wyjaśnili nam, że to tylko oni zostali poproszeni, a my nie.) Prosiłam wszystkich o spokój i modlitwę, by Swami nas przyjął w komplecie. Zaraz też nadszedł Baba i bardzo uważnie patrzył na mnie. Wyszeptałam nieśmiało: „please!” On zrobił trzy kroki do drzwi, przystanął i znowu patrzył na mnie wzrokiem, który zdawało się, że wyrażał: „No i co ja mam teraz z wami zrobić?” Z błagającym spojrzeniem, z głębi serca wyrwała mi się myśl: „Swami! Nie zrobisz tego! Nie oddalisz nas! Weź nas!!!”
      W pokoju napełnionym miłością i spokojem byliśmy razem z siedmiorgiem Hindusów i młodym małżeństwem z dzieckiem z Berlina. Cały czas Baba był jak niezmiernie wyrozumiały Tatuś. Otaczała Go aura wielkiego spokoju i czegoś trudnego do opisania. Ciągle widziałam te wielkie oczy, przepełnione czymś nieziemskim lub też łagodnie spoglądające co pewien czas na mnie, co mnie bardzo satysfakcjonowało. Mój wzrok ciągle śledził Jego spojrzenia i były one dla mnie jak odpowiedzi w cichym porozumieniu oczy-serce-oczy. Czasami Swami wchodził w stan wielkiej błogości, podnosił głowę do góry, zamykał oczy, a twarz Jego wyrażała spokojną szczęśliwość… Były to takie chwile, po których normalnie rozmawiał i to prawie ze wszystkimi. Po rozdaniu wibhuti zmaterializował pierścień z dziewięcioma kamieniami dla starszego Hindusa i wkrótce poprosił polską grupę do drugiego pokoju. Tam po kolei zaczynał rozmowę z każdym z nas od zwyczajowego: „Jak się czujesz? Co u ciebie? Jak masz na imię?” Mężczyźni słyszeli Swamiego jakoby zwracał się On do niektórych kobiet „sir”, co wydało się nam nieprawdopodobne, ale Baba lubi czasem żartować z kobiet, które często chodzą w spodniach. Rozmowy były raczej osobiste, o małżeństwie, o biznesie, o pracy, o nauce, zdrowiu, dzieciach… Rozmowę zaczął od Krzysia, aprobując to, że dłużej zostaje z żoną w Puttaparthi i właściwie najdłużej z nim rozmawiał. Czekał on na to interview 10 miesięcy z przerwami, a teraz Swami obiecał jemu i jego żonie dwójkę dzieci. Do Czesia mieszkającego od pół roku w „polskim domu” powiedział, że ma studiować i nie szukać pracy oraz, że ma się ożenić, bo tak będzie lepiej rozwijać się duchowo. Do mnie też Swami powiedział: „How are you?”, odpowiedziałam Mu „OK.” Powtórzył pytanie. Wtedy przyznałam się, że mam „problem”. Wychylił się z fotela, jakby niedowierzając: „Problem? Z czym?” Odparłam, że chodzi o moją pracę. „Praca? Jaka praca?” – „Ja Swami nie mam pracy, nie pracuję! (zawodowo – dodałam w myśli, wiedząc, że On i tak o wszystkim wie).” Swami zaczął mówić i dokładnie przetłumaczono mi: „Swami mówi, że to teraz nie masz pracy, ale do tej pory pracowałaś!” I zaraz podniósł rękę i głowę do góry i palcem coś napisał w powietrzu. Jak mi później wyjaśniano może to oznaczać zmianę zapisu karmicznego w Kronice Akaszy. Z kolei inne tłumaczenie zapisów w powietrzu ręką Swamiego mówi, że spisuje On kontrakt z aniołami co do danej osoby. Tym sposobem zabrał mi stres spowodowany moją niską samooceną z powodu ostatnich „bardzo chudych lat”, których powodem – jak myślałam – było to, że widocznie moja praca nie jest właściwa lub to, że nie potrafię efektywnie pracować. Następnie Baba poprosił grupę Hindusów, a potem tę niemiecką rodzinę z dzieckiem do małego pokoiku. Po powrocie gdy dziewczynka siedziała przed stopami Swamiego, zapytał jej matkę o imię dziecka i co ona chce. Niebawem zakręcił ręką i zmaterializował jej pierścień. Widząc, że nie jest zadowolona chciał go zmienić i zapytał: „jaki kolor?” Wymienił różne kolory. Następnie dmuchnął na niego trzykrotnie i pierścień zmienił się w złoty pierścionek z zielonym oczkiem. Nakładając jej na palec powiedział: „green is peace” (zielony to spokój), po czym dodał: „ten będzie dobry”. (Dodam jeszcze, że na porannym darśanie Swami wziął męża kobiety obecnie obdarowywanej pierścieniem - na interview. Pytał o żonę i obiecał, że weźmie ich razem na interview podczas darśanu popołudniowego. Mąż prosił o pierścień z brylantem, ale Swami nie spełnił tego życzenia, tylko zawezwał ich rodzinę ponownie, razem z nami i zmaterializował pierścionek jego żonie.) Ciekawe, że akurat tę rodzinę poznałam podczas pobytu w Berlinie, gdy nasza grupa gościła u bhaktów berlińskich w czasie świąt wielkanocnych. W trakcie, gdy Baba rozmawiał z nimi – widząc na poręczy fotela cudowną boską rękę Baby – położyłam swoją prawą dłoń na Jego i tak trzymałam przez dłuższą chwilę. Potem delikatnie pogłaskałam Boską stopę Baby, która rzeczywiście wydała mi się cudownie piękna i lotosowa. Wcześniej jeszcze miałam okazję wziąć Swamiego za rękę i dotknąć Jego stopy, gdy przechodził do drugiego pokoju.
      W pewnym momencie Swami wstał i poprosił Anię z Lublina o koszyczek z wibhuti. Rozdawał je Hindusom mówiąc: „dziś dostają ci, którzy odjeżdżają”, ale inni też chcieli dostać. Z naszej grupy Polaków dostała jako jedyna 7 paczuszek wibhuti Renata, która nazajutrz odjeżdżała. Na nasze prośby, aby choć po jednej sztuce dał Polakom, Swami wyraźnie powiedział: „Polacy dostaną wibhuti oddzielnie” i powtórzył słowo: „oddzielnie”. Nie wiedzieliśmy jak to rozumieć. Krzysiu zapytał kiedy dostaniemy to wibhuti? Baba powiedział: „jutro, pojutrze… czas nie istnieje”.
      Na interview była z nami Kasia Okońska ze Szwecji, która ma szatę Baby. Swami obiecał jej zmaterializować lekarstwo, jakiego nie ma na świcie, na jej dolegliwości. Jadzi z Wrocławia powiedział, że otrzyma dźapamalę na jej nadciśnienie. Mariusz ze Szklarskiej Poręby był razem z nami tylko dlatego, że wygrał w totka właśnie taką sumę pieniędzy, która potrzebna była na opłacenie podróży do Baby. Rok wcześniej Swami obiecał zmaterializować mu pierścień. We śnie natomiast powiedział mu w jakim dniu odbędzie się nasze interview.
      Po wyjściu, gdy znalazłam się na placu darśanowym zauważyłam, że otacza mnie wielki spokój, coś na kształt „zauroczenia” i nabożna cisza, taka której nie można przerwać. Pierwsza o wrażenia z interview zapytała mnie kobieta z Boliwii. Powiedziała, że miała męża z Polski. Ostatniego dnia żegnając się z nami Krzyś powiedział: „To interview nie zostało zakończone, a więc trwa i to jest powód do wielkiej radości!”
      Przypomniałam sobie, że interview ze snu także miało część duchową…
      W dniu wyjazdu 11.11.1999 Baba tak pokierował mną, że musiałam wyjechać z Prasanthi rano o godzinie 7:30 i do czasu odjazdu pociągu do Madras o godzinie 21:30 miałam dość dużo czasu, aby odwiedzić aśram Brindawan w Whitefield. Byłam tam z Wiesławem z Kalifornii. Pobyt ten pozostawił mi niezapomniane wrażenia. Aura tego miejsca jest naprawdę niezwykła, emanuje spokojem i miłością… czymś wręcz dla mnie niewyrażalnym. Chodząc powtarzałam: „Boże jaka ja jestem szczęśliwa.” To długie popołudnie było też czymś na kształt trzeciej części duchowej interview ze snu, gdyż mimo fizycznej nieobecności Baby czułam cały czas boskie wibracje miłości. Tak bardzo chcę tam powrócić…       Om Sai Ram.
      Nikt nie jest w stanie opisać ci jak smakuje Słodycz z Boskiego Oceanu, musisz sam się jej napić…
Allicja Sakowicz - Gdańsk
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.