Relacja Joli ze świętowania 74 urodzin
Sathya Sai Baby na Litwie w 1999 roku
Każdy
z nas – wielbicieli Śri Sathya Sai Baby – jest instrumentem w Jego Cudownych
Dłoniach i ma niepowtarzalną rolę do odegrania w Symfonii Boskiej Miłości. Trzy
lata temu Swami oznajmił mi za pośrednictwem głosu wewnętrznego, że moją sewą
jest zapalanie słuchaczy moich piosenek pochodnią uwielbienia dla Niego –
Ucieleśnienia Boskiej Miłości. Potwierdził Swą Wolę kilkoma snami i wizjami,
które przekazał innym osobom podczas medytacji. Stanowczo zapowiedział, żebym
potraktowała poważnie te przekazy i przygotowała się, doskonaląc swój warsztat
muzyczny i znajomość języka angielskiego, gdyż będzie mi to niezbędne podczas
wyjazdów zagranicznych. Te bajkowe wizje, które początkowo skłonna byłam
potraktować raczej jako projekcje „małpiego umysłu”, zaczęły się z czasem
materializować! Swami zgodnie ze swymi zapowiedziami zaczął mi przysyłać ludzi,
przez których działał, aby to, co było już przygotowane na planie mentalnym,
mogło się dokonać w sferze fizycznej. Na początku lipca 1998 roku, dzięki
inicjatywie Edmunda Hulsza – bhakty mieszkającego w Szwajcarii – wyjechałam do
Salzburga aby szkolić głos u wysokiej klasy nauczycielki śpiewu – Moniki -
emanującej ciepłem i serdecznością. W bieżącym zaś roku (1999) Swami wysłał
mnie i na Zachód, i na Wschód, tak abym mogła przekonać się, że serca dla Niego
płoną jednakowo gorącą miłością niezależnie od narodowości, położenia
geograficznego i zaszłości ustrojowych. W kwietniu gościłam wraz z grupą 10
osób z Trójmiasta u bhaktów berlińskich, a inicjatorem całego przedsięwzięcia
był Stasiu Zakrzewski wraz z żoną Mirką. Spotkanie upłynęło w cudownej
atmosferze miłości i nie przesadzę chyba twierdząc, że najbardziej odczuwaliśmy
ją podczas wspólnego śpiewania bhadźanów ku chwale różnych form Boga. Cieszyłam
się bardzo, że napisana przeze mnie ballada „Alleluja Bhagawan” głęboko zapadła
w serca bhaktów berlińskich. Śpiewali jej refren wraz z naszą polska grupą
wkładając w to całą duszę. Pozostawione w Berlinie kilka kompletów kaset z
moimi balladami w języku angielskim było „muzycznym zasiewem” miłości do Niego
i zaczęło wydawać plony. Podczas Ogólnopolskiego Zjazdu w Turawie, kilka osób z
grupy niemieckiej śpiewało już te utwory wraz ze mną. Zaśpiewałam
je również w październiku 1999 roku podczas kolejnego spotkania z nauczycielami
WWL w Jachrance. W kursie tym uczestniczyła grupa bhaktów litewskich, którzy z
inicjatywy Viliji zaprosili mnie do Kowna i Wilna na wspólne śpiewanie Swamiemu
z okazji Jego 74 Urodzin. Wspaniałym wstępem do tego wielodniowego bhadźanowego
maratonu było dla mnie tegoroczne Akhanda
Bhadźan. Jakby na potwierdzenie konieczności podniesienia temperatury uczuć
duchowych w połowie tej imprezy, około 6 rano zaczął w Warszawie sypać śnieg!
Przedwcześnie zawitała zima, ale pomimo przejmującego chłodu, nie udało jej się
obniżyć temperatury naszych uczuć do Swamiego, choć jak zapewne wiecie, kilka
tygodni wcześniej czynione były próby zamrożenia naszych serc. Na szczęście te
zabiegi nie powiodły się. Bhaktowie Swamiego – w tym przypadku uczestnicy Akhanda Bhadźan – stawili się w
komplecie, a nawet wystąpili w tym roku w wyraźnie wzmocnionym składzie
instrumentalnym. Zasilona
boskimi wibracjami dorocznego saibabowego festiwalu pieśni duchowej spotkałam
się w poniedziałek z dziennikarzem przygotowującym program poświęcony Sai
Babie. Z przejęciem mówiliśmy o cudownych znakach dawanych coraz większej
rzeszy ludzi przez Awatara obecnej ery i o Jego misji głoszenia Duchowej
Jedności. Te kolejne, ewidentne dowody wszechmocy, wszechwiedzy i
wszechobecności Swamiego napełniły mnie dodatkową dawką boskiej energii i
spokojnie wyruszyłam w środę wieczorem w nocną podróż autokarem do Kowna, nie
przejmując się fatalnymi warunkami atmosferycznymi. Wbrew obawom panikarzy
ostrzegających mnie przed wyprawą za wschodnią, niebezpieczną ich zdaniem
granicę, podróżowałam wygodnym autokarem „Mercedes – Benz” należącym do
przewoźnika litewskiego. No cóż, to znak czasów. Zapewniam Was, że współczesna
Litwa jest bardzo europejska i gdyby nie przejście graniczne i napisy w obcym
języku wcale nie zauważyłabym, że jestem już na tym, rzekomo mniej
cywilizowanym Wschodzie. Wygodne warunki jazdy sprawiły, że smacznie zasnęłam i
chyba tylko interwencja Swamiego wywołała moje nagłe ocknięcie się, gdy bladym
świtem wjeżdżaliśmy przez stylowy most do ośnieżonego Kowna. Zimowa sceneria i
misterna, starodawna architektura grodu sprawiały wrażenie, że wciąż jeszcze
śnię! W pośpiechu zaczęłam pakować swe rzeczy, sięgnęłam po gitarę leżącą u
góry na półce, ale zapomniałam o swoich bhadźanowych śpiewnikach, które
pojechały dalej – do Wilna. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy po przybyciu do
gościnnego mieszkania Viliji, stwierdziłam jak żartobliwej, boskiej grze poddał
mnie Swami! Wyglądało na to, że śpiewając muszę obyć się bez śpiewników i to w
warunkach ekstremalnego napięcia, podczas dwóch oficjalnych, urodzinowych
koncertów przed dużą publicznością. Smutkiem napełniła mnie także strata kilku
ulubionych zdjęć Ukochanego Mistrza, ale zrozumiałam, że to lekcja odcinania
przywiązań i pozostaje mi się z tym pogodzić. Swami
jednak ulitował się nade mną i głosem Jonasa, męża Viliji, poradził jak
odzyskać te bezcenne dla mnie śpiewniki. Następnego dnia wieczorem
„upilnowaliśmy” autokar wracający z Wilna i wyobraźcie sobie moją radość, gdy
odnalazłam je na górnej półce! Swami dopilnował, by nikt ich stamtąd nie
zabrał, gdyż On najlepiej wiedział jak bardzo zależało mi na tych śpiewnikach,
zawierających pierwszy zestaw moich utworów dla Niego i bhadźany z opracowanymi
akordami na gitarę. Podbudowana
kolejnym dowodem Jego opieki nade mną, z wielką radością uczestniczyłam w
codziennych, wieczornych, bhadźanowych spotkaniach w mieszkaniach bhaktów. Na
pierwsze, czwartkowe spotkanie zaprosiła nas Sigitta – naczelny koordynator
Organizacji Sathya Sai na Litwie. W jej przytulnym, gustownie urządzonym
mieszkanku, spotkało się kilkanaście osób, kobiet i mężczyzn w różnym wieku –
podobnie jak w naszych polskich grupach. Poprosili aby na początku opowiedzieć
im o swej duchowej drodze do Swamiego i uczyniłam to z wielką ochotą i swobodą,
spowodowaną faktem, że mogłam mówić po polsku. Sigitta tłumaczyła to na język
litewski, a zebrani raz po raz reagowali wybuchami śmiechu, słysząc o wielu
zabawnych wydarzeniach jakie aranżował Swami prowadząc mnie ku Sobie. Potem
zaśpiewałam im kilka moich ballad dedykowanych Ukochanemu, wybranemu przez nas
wszystkich Ucieleśnieniu Pana. Czułam, jak ich serca chłoną te dźwięki i
współbrzmią wraz z moim sercem w tym wielbieniu Go. Następnie oni
zaprezentowali swoje śpiewne, z wielkim wyczuciem wykonane pieśni, w
melodyjnym, ojczystym języku. W drugiej części spotkania odbyła się dwugodzinna
sesja bhadźanowa oryginalnych, hinduskich pieśni duchowych, wykonanych z
ogromnym temperamentem, ale w godnym naśladownictwa porządku. Osoby intonujące
bhadźany od początku ustaliły kolejność śpiewania i gdy jedno „okrążenie”
kończyło się, zaczynało się następne – po kolei: od pierwszego do ostatniego
śpiewaka. Dzięki temu systemowi unika się zarówno przedłużających się przerw
miedzy bhadźanami, jak i bardzo nieelegenckiego, błyskawicznego „wskakiwania” z
następnym bhadźanem – co czasem czynią osoby bardzo złaknione śpiewania i
obawiające się, żeby nikt ich w tym nie uprzedził. Sposób „litewski” jest
najbardziej demokratyczny i zgodny z głoszonymi przez Naszego Nauczyciela
zasadami. Warto go więc stosować nie tylko podczas kółka studyjnego, ale także
w części muzycznej spotkania. Podczas tego wieczoru było kilka „okrążeń” i
zaśpiewaliśmy ponad 30 bhadźanów, a wcale nie mieliśmy ochoty kończyć! Oni są
bardzo muzykalni, naprawdę była to wspaniała bhadźanowa uczta. Sigitta bardzo
rytmicznie wybijała rytm na tamburynie, a ja akompaniowałam na gitarze.
Szczególnie podobały im się dwa bhadźany – grany w styli hiszpańskim „Chita Chora…” oraz drugi – wykonany na
modłę rosyjskiej dumki „Devi Bhavani Ma…”. Tak
pomyślnie rozpoczęte wieczory bhadźanowe odbywały się codziennie, za każdym
razem w innym mieszkaniu. Pomimo tego, że na zewnątrz panowała sroga zima
(temperatura spadała nawet do –10oC) to my – wielbiciele Swamiego, wyrażający
swą miłość do Niego przez wspólne śpiewanie, bynajmniej nie odczuwaliśmy
chłodu. W tych rozgrzewających nas, duchowych wibracjach, czuło się Jego
obecność, przypominała o niej pomarańczowa szata położona na fotelu i wizerunki
spoglądające na nas z fotografii. We wszystkim był tylko On – Boski Mieszkaniec
naszych kochających serc! Goszcząc
w Kownie, oczywiście nie byłam w stanie odmówić sobie przyjemności obejrzenia
najciekawszych zabytków i uroczych zakątków tego przesyconego atmosferą
minionych wieków grodu. Malownicze kamieniczki starego miasta, okazała katedra,
dom, w którym mieszkał i szkoła, w której nauczał wieszcz Adam Mickiewicz,
płynąca przez miasto rzeka i misterne mosty spinające jej brzegi w
śnieżnobiałej, zimowej scenerii – wszystko to sprawiało wrażenie XIX wiecznych
obrazów. Także nowsza część miasta, z jej nowoczesnymi sklepami położonymi
wzdłuż głównej alei oświetlonej stylizowanymi lampami, utrzymana została w
duchu minionego wieku. Kowno ma swój specyficzny klimat, którego nie zatarły
nawet poczynania władz komunistycznych. Pieczołowicie odnawia się kościoły,
które wcześniej służyły jako magazyny, a nawet fabryki! Uroczyste
obchody 74 rocznicy urodzin Swamiego odbyły się w sobotę, 20 listopada w
Regionalnym Muzeum Edukacji. Miejsce to, służące eksponowaniu twórczości
artystycznej dzieci w wieku szkolnym, jak najbardziej nadawało się dla nas –
duchowych uczniów Sai Baby – do zaprezentowania urodzinowej laurki dla Naszego
Boskiego Nauczyciela. Uroczystość rozpoczęła się od prawie godzinnego śpiewania
melodyjnych pieśni litewskich. Następnie pokazano film wideo z poprzednich
urodzin Sathya Sai Baby, obchodzonych w Prasanthi Nilayam, a wygłoszony wówczas
przez Niego dyskurs urodzinowy, Sigitta tłumaczyła z języka angielskiego na
litewski. Następnie Vilija opowiedziała zebranym (wśród których wiele było osób
dopiero początkujących na ścieżce duchowej) jak ważną rolę odgrywają bhadźany w
praktykach wiodących do prawdziwej wolności w urzeczywistnieniu Boskiej
Świadomości. Całą czterogodzinną uroczystość zakończył mój solowy występ, gdyż
organizatorzy zadecydowali, że odbędzie się to w formie koncertu, a nie
grupowego śpiewania. Nie bardzo rozumiałam dlaczego nie chcą intonować
bhadźanów, tylko ten przyjemny obowiązek „scedowali” na mnie. Było to tym
bardziej zadziwiające, że kilkoro z nich bardzo dobrze śpiewa. Wyjaśnili, że
boją się tremy, bo nie przywykli do występów przed liczną widownią i dlatego
poprosili mnie o prowadzenie śpiewania, a oni obiecali dzielnie mnie wspierać.
I tak też się stało. Najpierw zaśpiewałam 4 swoje utwory („Shanti”, „Gdy się zbliżasz”, „Alleluja Bhagawan” i „Ach gdybym była
aniołem” – ten ostatni do słów Jadwigii Ruszkowskiej). Śpiewałam po polsku, a
przed każdą z ballad Vilija tłumaczyła tekst z języka angielskiego na litewski
– tak, aby słuchacze rozumieli o co proszę Swamiego, jak opisuję Jego Boską
Formę, w jaki sposób usiłuję okazać Mu swe uwielbienie i wyrazić wdzięczność za
Jego łaski. Po koncercie podchodzili do mnie, a ich wdzięczność i wzruszenie
się tymi utworami były dowodem, że ich odczucia Miłości do Niego są podobne do
moich. Gdy już „pożywiliśmy” nasze dusze śpiewaniem, przyszedł czas strawy „dla
ciała”. Każdy przyniósł ze sobą „czym wegetariańska chata bogata”, ustawiliśmy
te smakołyki na stole i pożywialiśmy się rozmawiając i ciesząc się cudowną
atmosferą jedności całej saibabowej rodziny w tym szczególnym dniu. A
przed nami była kolejna tura – niedzielne obchody w Wilnie. Wieczorem zaczął sypać
śnieg i Jonas pełniący sewę jako nasz kierowca zażartował, że musimy prosić
Swamiego, aby powstrzymał te opady śniegu. Gdyby bowiem sypał całą noc, to
utworzyłyby się zaspy i moglibyśmy nie dojechać na czas, a rozpoczęcie
uroczystości przewidywano na godzinę 11:00. Ukochany Baba spełnił tę prośbę.
Ranek przywitał nas słońcem i chociaż wciąż było bardzo zimno, wyruszyliśmy w
drogę w dobrych nastrojach. Podróżowaliśmy w czwórkę – Vilija, Jonas (jej mąż),
Marija (ich 17-letnia córka) i ja. Marija pięknie śpiewa bhadźany, co
najwyraźniej odziedziczyła po mamie. Całą rodziną byli 2 lata temu u Swamiego,
a Vilija opowiedziała mi jakie wspaniałe przeżycia duchowe miała tam, tak
blisko ziemskiej formy Bhagawana. W czasie opowieści westchnęłam z nutką
melancholii, że mnie przyjdzie jeszcze poczekać na tego rodzaju przeżycia… Na
razie staram się realizować to, co mi polecił głosem wewnętrznym – śpiewać i
mówić o Nim ku chwale Jego misji. Gdy
dotarliśmy na miejsce uroczystości w Wilnie i zdejmowaliśmy nasze płaszcze w
szatni, portier widząc, że jestem z Polski zaczął mnie „przesłuchiwać”, a
głównie interesował go fakt, dlaczego przyjechałam na spotkanie tej sekty! Jego
zdaniem osoba z tak katolickiego kraju powinna była zwiedzać kościoły i
odmawiać różaniec (pytał nawet czy go mam!) zamiast uczestniczyć w jakichś
„podejrzanych obrzędach”. Otworzył książeczkę do nabożeństwa i wskazując jedną
z bardziej znanych pieśni kościelnych zapytał czy ją znam. Odpowiedziałam, że
akurat tę pieśń potrafię zaśpiewać i to go trochę udobruchało, ale wciąż
jeszcze widziałam naganę w jego oczach. No cóż! Ten przypadek nietolerancji
potraktowałam bardzo humorystycznie, ale tak naprawdę nie jest to zabawne,
dowodzi bowiem, jak wiele jeszcze jest to zrobienia aby uświadomić ludziom zasadę
JEDNOŚCI. Obszerna
sala do której weszliśmy, wypełniona była po brzegi. Uroczystość miała
charakter bardzo oficjalny, więc wyznaczono nam miejsca w sektorze dla
zaproszonych gości. W pewnym momencie zauważyliśmy młodego mężczyznę w
kraciastej kurtce, który jako jedyny usiadł na podłodze. Prawdę mówiąc trochę
mu zazdrościłam, bo sama najchętniej zrobiłabym to samo, ale nie wypadało…
Wspominam o nim dlatego, że następnego dnia Swami dał mi przez niego wspaniały
znak. Spotkanie
rozpoczęło się, podobnie jak w Kownie, od odśpiewania pieśni litewskich, a
następnie hinduskich bhadźanów, które intonowały uprzednio wyznaczone osoby.
Program został bardzo starannie przygotowany przez liderkę Centrum Sai w Wilnie
– Violettę oraz kierowniczkę muzyczną - Grażynę. Uczyła się śpiewu w
konserwatorium, a jej profesjonalizm był widoczny w starannym przygotowaniu
solistów i towarzyszącego im chórku. Takie nieco operowe w stylu aranżacje
bhadźanów były bardzo ciekawe, okazuje się, że można je śpiewać na różne
sposoby! Wśród występujących artystów było zresztą jeszcze kilku innych
muzyków. Dwie studentki grające na wiolonczelach utwór własnej kompozycji oraz
młody, bardzo utalentowany kompozytor śpiewający cudownie w nastroju „dumki”
dla Swamiego i akompaniujący sobie na instrumencie ludowym przypominającym
lutnię. Słuchając ich wszystkich, zastanawiałam się jak przyjmą mój występ,
zaplanowany na zakończenie całej uroczystości. Wszystko wypadło wspaniale –
śpiewałam w stanie mocnej wewnętrznej mobilizacji, ale lekko i bez śladu jakiejkolwiek
tremy. Vilija przed każdym z czterech utworów tłumaczyła tekst, a następnie ja
zaczynałam śpiewać mając przed oczami postać Swamiego i myśląc tylko o Nim. Na
zakończenie wykonałam tylko jeden bhadźan hinduski – dynamiczną, nieco
hiszpańską w stylu interpretację „Chita
Chora”, aby słuchacze nie odnieśli wrażenia, że śpiewam tylko liryczne
ballady duchowe. Reakcja bhaktów była bardzo żywiołowa, a na zakończenie
podobnie jak w Kownie podchodzili do mnie, dziękowali za „serce” zawarte w
utworach, prosili o kasety. Grażyna gratulując mi, spytała o zapis nutowy moich
piosenek, bo chciałaby niektóre z nich opracować i śpiewać – szczególnie
„Alleluja Bhagawan”. Odpowiedziałam, że niestety nie znam nut, więc jedynym
sposobem nauczenia się tych kompozycji jest przesłuchanie moich kaset, których
kilka kompletów zostawiłam wśród bhaktów litewskich. Zostałam zaproszona na
konferencję, która będzie poświęcona Ahimsie (Niekrzywdzeniu) i zaplanowana
jest na wrzesień roku 2000. Wspaniałe jest to tworzenie się więzi między
bhaktami z sąsiednich krajów. Rozmawiałam z kilkoma osobami z Litwy, które
bardzo chętnie odwiedziłyby Trójmiasto i sądzę, że dobrze byłoby to zgrać z
odwiedzinami bhaktów niemieckich. Latem była o tym mowa podczas wspólnego z
nimi spotkania w uroczej posiadłości Stasia w Gościcinie koło Wejherowa (około
50 km od Gdyni). Zażartowałam wtedy, że wielbiciele Swamiego z Zachodu już do
nas przyjeżdżają, a trzeba by pomyśleć także o zaproszeniu tych ze Wschodu. I
Baba zapewnił nam nawiązanie relacji właśnie z Litwinami. On naprawdę wszystko
wie i spełnia nasze prośby, gdy zgodne są one z duchem boskiej współpracy. W
Wilnie ulokowano mnie w gościnnym mieszkaniu Angeli i jej rodziny. W
poniedziałek Witas zawiózł mnie na zwiedzanie Starego Miasta w Wilnie. Ma ono
nieco inny charakter, niż to w Kownie – jest bardziej europejskie w stylu
(jeśli tak to można określić). Pierwszym i najważniejszym punktem programu było
odwiedzenie Obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej. Wizerunek ten, naprawdę
emituje tak wspaniałe wibracje, że odczułam to natychmiast po wejściu do małej
salki, w której jest wystawiony. Potem przeszliśmy obok klasztoru sióstr Matki
Teresy i nagle tuż przed nami, jak spod ziemi, wyrósł ten młody człowiek,
którego widziałam siedzącego na podłodze podczas uroczystości urodzinowych.
Widząc nas bardzo się ucieszył i zaczął mnie o coś prosić, a gdy Witas
przetłumaczył jego prośbę myślałam, że się przesłyszałam. On prosił mnie o
błogosławieństwo! Pochylił się przede mną, a ja położyłam mu obie ręce na głowie
i modliłam się do Swamiego o opiekę nad nim. Witas powiedział mi potem, że
życie jego jest bardzo trudne, wychowywany był przez różne grupy duchowe
(między innymi wyznawców Kriszny), przebywał również jakiś czas w klasztorze
Matki Teresy w Wilnie. Czasem prosi niektórych ludzi o błogosławieństwo i
bardzo się cieszy otrzymując je, co świadczy o tym, że właściwie pojął sens
duchowych nauk i nauczył się widzieć Boskość w każdym człowieku. Rozradowany
faktem pobłogosławienia go, wyjął z torby kilka arkuszy z uzyskanymi z
internetu wizerunkami Prema Sai i podarował mi je. Dla mnie to wydarzenie
udzielenia komuś błogosławieństwa, na dodatek na chodniku wielkiego miasta,
było wielkim przeżyciem duchowym. Zarówno bowiem ja jak i Witas przekonani
byliśmy o tym, że nie był to przypadek, a całe wydarzenie zaaranżował jak
zwykle Nasz Boski Reżyser. Wieczorem
odbyło się spotkanie bhadźanowe u Stasisa, na którym zostałam obdarowana
wspaniałą dźapamalą. Ukochany Baba wiedział co mi podarować przez swego bhaktę
– do tej pory bowiem nie miałam jeszcze dźapamali. 23
listopada spędziłam śpiewając bhadźany z dwiema młodymi wiolonczelistkami.
Wieczorem zaś odbyło się spotkanie u Wioletty, liderki Centrum Sai. Ponieważ
był to Dzień Urodzin, podzieliliśmy się nie tylko wibhuti, ale także amritą.
Śpiewaliśmy Boskiemu Solenizantowi do godziny 22:00, a potem szybko przebrałam
się i pożegnałam ze wszystkimi, dziękując za ich serdeczną gościnę i dary –
duchowe i materialne. Witas odwiózł mnie na dworzec autobusowy i ulokował w
autokarze zdążającym do Gdańska. Gdy wyjeżdżałam 23 listopada wieczorem,
zaczęła się odwilż, zima ustępowała po 12 mroźnych dniach. Czyżby Swami chciał
nam wszystkim symbolicznie przedstawić, że po epoce „zlodowacenia duchowego”
tak długiego w dziejach naszej planety, następuje proces stopniowego odmrażania
ludzkich serc. Dokonuje się boskie dzieło rozjarzania Ziemi ŚWIATŁEM MIŁOŚCI,
czystej – bo bezinteresownej. W naszej epoce zapoczątkował je właśnie ON –
Awatar Śri Sathya Sai Baba, w momencie swych ziemskich urodzin, w dniu 23
listopada 1926 roku.
Kochamy Cię Boski Solenizancie!
Jesteś najwspanialszym darem Wszechświata
dla Ziemi!