JESTEM BOSKĄ MIŁOŚCIĄ

Jan Bogusław Mróz

„Dzisiaj jest dzień, który dał nam Pan
Radujmy się nim i weselmy się nim…”

      Dzisiaj jest wspaniały dzień, poranek 24 listopada. Wczoraj był dzień pamiątki urodzin naszego ukochanego Mistrza Sathya Sai Baby 23 listopada. Mieliśmy wspaniałe spotkanie w Gdyni, na ulicy Senatorskiej, w domu Basi Bieleckiej. Jej gościnne pokoje dawały cudowną, boską atmosferę. Baba przemówił do nas ustami Ireny Szewczyk. Były to wspaniałe słowa, które trafiały do naszych serc. Byliśmy wszyscy wzruszeni i z wdzięcznością wielbiliśmy Go pieśnią, śpiewając bhadźany, wielbiąc Jego 108 imion. Przyniosłem piękne złociste róże w prezencie Swamiemu i złożyłem do Jego stóp, wkładając w ręce gospodyni domu.
      Jakże piękny był to wieczór. Sai nasz ukochany Pan i Bóg, Najwyższy Pan w tych czasach objawił się światu w formie Sathya Sai Baby, aby dać nam świadectwo prawdy, aby nam ukazać drogę do źródła, do naszej chwały, do naszej boskości.
      Piękny to był wieczór, wszyscy rozchodziliśmy się pełni radości, w pełni miłości, wszyscy ukojeni majestatem Pana. Jakże hojny jest nasz Pan, nasz Bóg, jak nas bardzo kocha i obdarza nas pełnią radości, pełnią pokoju. Jak dobrze jest żyć w chwale Pana, w Jego Majestacie. I wszyscy poszliśmy spać. Byłem bardzo szczęśliwy. Wielbiłem Pana i dziękowałem za każde słowo, za każdy bhadźan, za wszystkich uczestników tego spotkania i złożyłem do Jego stóp całe moje życie. Całego siebie złożyłem do Jego dyspozycji. Oto Panie jestem, używaj mnie jak chcesz, według Twojej woli.
      Przebudziłem się rano 24 listopada około godziny wpół do piątej. Moje usta zaczęły automatycznie wymawiać Imię Pana i w tym momencie uświadomiłem sobie, że w nocy był u mnie Pan, mój Pan i Bóg – Sathya Sai Baba. W pierwszej fazie snu siedzieliśmy w czwórkę, albo w piątkę przy stole i rozmawialiśmy. Byłem ja i wydaje mi się jeszcze trzy albo dwie wielbicielki. W drugiej fazie snu wstaliśmy od stołu i wyszliśmy na spacer, a później na powrót wróciliśmy do tego stołu. Przy stole stały długie ławki. Stół stał w kącie pomieszczenia. Nasz kochany Sai pierwszy wszedł od strony ściany i usiadł w rogu na ławce. Miałem wrażenie, że dzieli nas od Sai jakaś przestrzeń, coś w rodzaju przeszkody, może morskiej, może wody. Takie było moje wrażenie. Wszyscy zaczęliśmy płynąć. Siedziałem naprzeciw Swamiego. Zapragnąłem usiąść przy Nim. Tak też zrobiłem, przytuliłem się do Niego. Moje kolana dotykały Jego kolan. W tym momencie Swami jakby odsunął się ode mnie w kierunku ściany, w kąt. Przez mój umysł przemknęła myśl: dlaczego Baba odsuwa się ode mnie? Ale w tym samym momencie, kiedy ta myśl pojawiła się – Baba odpowiedział w myśli: „Nie to nieprawda.” Przysunął się do mnie, odczułem bliskość Jego głowy, Jego włosów, Jego twarzy tuż przy mojej głowie. W tym właśnie momencie obudziłem się i zacząłem wypowiadać Imię Pana. Był to cudowny prezent na urodziny Baby tego cudownego ranka, ale równocześnie było to dla mnie znakiem, że Baba wzywa mnie do Puttaparthi, bo prosiłem Babę, aby dał mi potwierdzenie czy mam jechać do Jego stóp. Wcześniej mówiłem wszystkim, że nie pojadę do Indii, jeśli mi się nie przyśni na potwierdzenie Jego zaproszenia. Śnił mi się również 18 października tegoż roku. Wokół Baby siedzieli bhaktowie jakże szczęśliwi, a ja okrążyłem ich i przyjrzałem się Babie. Zobaczyłem ten boski obrazek, że Jego uczniowie siedzą przy Nim i pomyślałem, że dobrze być z Babą. Wtedy obudziłem się uradowany, że Baba dał mi znak, iż mogę do Niego pojechać. Chociaż był to jasny i wyraźny znak, jednak poprosiłem Babę o potwierdzenie tego, że mnie zaprasza. Dzisiejszy sen jest potwierdzeniem tegoż zaproszenia. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy i z głębi mego serca dziękuję mojemu ukochanemu Panu i Bogu, Swamiemu, słodkiemu Sai Babie, który jest zawsze i wszędzie ze mną tak jak i z każdym. Chciałbym teraz złożyć świadectwo Jego obecności, Jego troski i Jego opieki nad nami wszystkimi. Na przełomie 1998 i 1999 roku byłem u Baby na Bożym Narodzeniu, świętowałem tam Nowy Rok. Mój pobyt przeciągnął się na cały styczeń. Były to wspaniałe chwile przebywania u stóp Swamiego, w  obecności kochających bhaktów, w majestacie Pana i w Jego cudownej energii miłości. 
      Na początku mojego pobytu poszedłem poza aśram, aby kupić sobie dźapamalę, ponieważ ta którą miałem porwała mi się. Spotkałem handlarza obwieszonego mnóstwem różnych dźapamali. Obejrzałem kilka i wówczas moją uwagę przyciągnęła dźapamala z kryształu górskiego. Kupiłem ją i zadowolony poszedłem do aśramu. Może po dwóch lub trzech dniach, kiedy mantrowałem, zwróciłem uwagę, że dźapamala jest za krótka. Podejrzewałem, że nie ma w niej 108 paciorków, więc policzyłem je. Stwierdziłem z niepokojem, że było tylko 100 koralików plus jeden, który spinał całość. Przeliczyłem jeszcze raz i jeszcze raz, nie myliłem się, było w sumie 101 koralików. Byłem rozczarowany tym, że handlarz oszukał mnie. Sprzedał mi niekompletną dźapamalę. Poszedłem szukać tego nieuczciwego handlarza, by wymienić wybrakowaną dźapamalę, ale nie udało mi się to. Nie zobaczyłem go już więcej do końca mego pobytu w Prasanthi Nilayam. Nie pozostało mi nic innego jak tylko zwrócić się do Sai Baby, aby zechciał coś zrobić i uzupełnić mi koraliki w dźapamali do 108. Kilka razy próbowałem na darśanach, ale nie udawało mi się. Ostatni raz, kiedy siedziałem w pierwszym rzędzie miałem przy sobie dźapamalę i byłem przekonany, że Baba podejdzie i coś uczyni, ale tak się nie stało. Kiedy Swami podchodził do mnie, omijał mnie. Pomyślałem sobie, że Baba po prostu nie chce. Nie zrozumiałem tego, dlaczego nie chce, ale taka była Jego wola, pogodziłem się z tym i więcej już Go nie prosiłem. Nie wyciągnąłem dźapamali, chociaż innym razem Baba podszedł do mnie i pobłogosławił zdjęcia, które miałem przy sobie, jak również zdjęcie przedstawiające stopy Swamiego i wszystko co miałem przy sobie. Innym razem – 4 stycznia – Baba zmaterializował dla mnie wibhuti. Bardzo cieszyłem się z tego. Kupiłem nawet specjalne pudełeczko, aby je przechować jako najwyższą świętość. Mieszkałem wówczas w szedzie, ponieważ był to okres świąt Bożego Narodzenia, wszędzie w hotelach było tłoczno i brakowało miejsc. Niedaleko ode mnie mieszkał Władek Batkiewicz.
      Po powrocie do kraju, po miesiącu, pudełeczko z wibhuti zmaterializowanym przez Sai Babę wypadło mi, otworzyło się i wibhuti rozsypało się na schody. Byłem bardzo zrozpaczony. Świętość, którą przechowywałem, mój talizman ,zniknął, rozsypał się. Bardzo mi było przykro i zastanawiałem się co to może znaczyć. Ale powiedziałem sobie trudno, taką wolę miał Pan. Wracając z pracy wsiadłem do samochodu. Była tam saszetka z narzędziami i w jakiś sposób zaczepiła o moją dźapamalę, którą nosiłem przy sobie. Kiedy pociągnąłem saszetkę, dźapamala rozerwała się. Wyobraźcie sobie jak musiałem się czuć. Nie dość, że straciłem wibhuti, to w tym samym dniu rozerwałem dźapamalę i wszystkie paciorki rozsypały się w samochodzie. Zastanawiałem się co to wszystko miało znaczyć. Ot, stało się. Pojechałem do domu. Przybity tymi zdarzeniami nie zbierałem paciorków rozsypanych po całym samochodzie, zostawiłem wszystko tak jak było. Na drugi dzień postanowiłem pozbierać dźapamalę, bo przecież nie mogłem tak jeździć w samochodzie z rozsypanymi koralikami kryształu górskiego. Poszedłem do sklepu po żyłkę. Sprzedawca podarował mi kawałek, bo w sklepie nie było w sprzedaży żyłki na metry, tylko na szpule. Dostałem tyle ile dokładnie było potrzeba na dźapamalę. Pozbierałem paciorki w samochodzie i nawlokłem na żyłkę. Kiedy już wszystkie były na żyłce, zacząłem je liczyć, by stwierdzić czy wszystkie wyzbierałem. Liczyłem pierwszy raz i o dziwo było 103. Byłem przekonany, że pomyliłem się i liczyłem drugi raz. Ponownie było 103 paciorki. Za trzecim razem to samo. W tym momencie doznałem olśnienia, przez moje ciało przebiegł dreszcz. Natychmiast zrozumiałem, że jest to dzieło ukochanego Swamiego. Szybko pobiegłem do samochodu i zacząłem szukać następnych koralików. Byłem przekonany, że będzie ich więcej. Powinno przecież być 108. Rzeczywiście szukając znalazłem jeszcze 2, a więc miałem już 105 paciorków. Przeszukałem cały samochód, ale więcej nic nie znalazłem. Był już wieczór. Na drugi dzień szukałem dokładniej i okazało się, ze znalazłem jeszcze trzy. Miałem więc upragnione 108 koralików. Ucieszyłem się, że mam już kompletną dźapamalę. Łącząc ją pomyślałem sobie, że dobrze by było gdyby pojawiły się jeszcze 3 paciorki na początku sznura, ponieważ najpierw śpiewa się trzy razy Om. Trudno, nie było. Minęło dwa dni i podczas sprzątania samochodu dostrzegłem jeszcze dwa paciorki, czyli w sumie Swami dołożył mi jeszcze 9. Byłem przekonany, że na tym koniec i jest to boska lilla Baby. Pomyślałem jak to będzie, mieć na początku dwa koraliki, zamiast trzech. Później postanowiłem zrobić gruntowny porządek w aucie. Powyrzucałem wszystko co było w środku, by umyć wóz. Nie chciałem już szukać paciorków, tylko posprzątać. Kiedy już wszystko wyjąłem z samochodu i czyściłem go, zauważyłem, że w najmniej dostępnym miejscu, w szparze cos się świeci. Nie do wiary, był to dziesiąty koralik podarowany mi przez Swamiego. Wyobraźcie sobie co ja przeżywałem. Baba spełnił moje życzenie. Nie dość, że skompletował mi całą dźapamalę to jeszcze dołożył 3 koraliki na początek, na trzy Om. Byłem niezmiernie szczęśliwy i wdzięczny Bogu za ten wspaniały cud jaki przydarzył się w moim życiu.
      Zastanawiam się w jakim momencie Baba zmaterializował dodatkowe 10 koralików do mojej niekompletnej dźapamali. Czy stało się to w Prasanthi Nilayam, czy w kraju? Być może nie dowiem się tego nigdy. Fakt jest faktem że Baba jest wspaniałym cudotwórcą. Może stało się to na darśanie, a może tu w kraju.
      Inne doświadczenie miałem 21 października tego roku. Przebudziłem się o świcie. Moim zwyczajem automatycznie wymawiam imię Pana, albo mantrę. Wtedy mówiłem So-Ham – wpół śnie, na wpół jawie. Nagle usłyszałem, że włączony został magnetofon i popłynęły słowa pieśni. Od kilku dni nie używałem tego magnetofonu, ale pozostawał podłączony do gniazdka z prądem, a w środku była kaseta z pieśniami dla Swamiego. Zastanawiałem się kto mógł włączyć magnetofon, przecież byłem sam w domu! Kto mógł to uczynić? Tylko kochany Sai Baba. Słowa płynące z kasety odebrałem jako przesłanie od Sai, wyrażone śpiewem Majki Quoos, którą znacie wszyscy.
      Na zakończenie pragnę przekazać najlepsze życzenia dla wszystkich, niech Was Bóg błogosławi, niech Jego oblicze rozjaśni Was, niech Jego łaska będzie z Wami, niech Jego chwała i Jego Miłość zawsze Wam towarzyszy. Jak cudownie być przed obliczem Pana, jak cudownie przechadzać się z Nim.

Oddany Wam JBM, a w świecie Jan Bogusław Mróz, a tak naprawdę znaczy to Jestem Boską Miłością.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.