
„Yes, Priest! Si!”
(Tak, Kapłanie! Si!)
- rozdział XVI pt. „Yes, priest! Si!” z książki Don Mario Mazzoleni pt. „Wer ist Sai Baba?”

Tak, jak młody mężczyzna zaręcza się z panną młodą,
tak zaręcza się z tobą twój Stwórca.
Jak narzeczony, cieszy się z narzeczonej
tak Bóg cieszy się z ciebie.
/Jeremiasz 62,5/
Mniej więcej trzydzieści osób siedziało
ściśniętych razem. Byliśmy wezwani na darśan. Jeden z nas, jak to powszechnie
przyjęto, wstał i drżącym głosem powiedział: „Swami,
proszę daj nam interview”, a ON jak zawsze zapytał „Ilu was jest?” Po naszej odpowiedzi przez chwilę zwlekał, jak
gdyby musiał zastanowić się nad spełnieniem tej prośby i powiedział „idźcie”.
Była to moja druga audiencja na jawie. Byłem
zdenerwowany i zalękniony. Z powodu zapalenia gardła byłem bardzo zachrypnięty.
Siedzieliśmy w ogrodzie z różnymi zwierzętami: zające, papugi, sarny i czekaliśmy
na powrót Sai Baby.
Tam! Ta mała niepozorna postać pojawiła
się koło portalu Whitefield. Jego kroki sprawiały wrażenie zmęczonych i żeby
się nie potknąć, podciągnął lekko do góry brzeg swojej szaty. Podniesioną
dłonią robił łagodne, koliste ruchy, jak gdyby chciał powiedzieć: „Jaki jestem zadowolony widząc was tutaj”. Jego
spojrzenie sprawiało wrażenie pozaziemskie, prawie jak w ekstazie.
ON sam sprawiał wrażenie jak gdyby to On
był wielbiącym uczniem, a nie te tysiące ludzi, którzy ze splecionymi dłońmi
siedzieli u Jego stóp. Doprawdy, jeżeli nawet zabrzmi to absurdalnie, ON sam
był tym adorującym uczniem. ON, który wszystkich którzy Go wzywają, napełnia
radością, ON, który da ci wszystko, jeżeli tylko potrafisz cierpliwie czekać.
ON, który ci obiecuje osobiście troszczyć się o wszystkie twoje problemy. Kto
jest pełen oddana, matka czy dziecko? Dziecko, które szuka schronienia i
miłości, czy matka która wszystko daje bez wzajemności?
Po rundzie wśród wielbicieli i uczniów z
internatu, Boski Prymat przekroczył najpierw wejście do swojego prywatnego
pokoju przyjęć, aby odwiedzić chorych, następnie otworzył drzwi i poprosił,
abyśmy wchodzili jeden po drugim, podczas gdy ON czekał na progu.
Pozostawiliśmy nasze torby i pieniądze
przed drzwiami. Dobrze jest wejść do Niego z pustymi rękoma. Jakże bowiem
mogłyby być napełnione? Do Wszechmogącego nie idzie się z pełnymi rękami, ponieważ
wszystko należy do Niego, a my mamy ofiarować się Mu z czystym sercem, wolni od
zewnętrznych, materialnych dóbr. ON jest lekarzem, który nie stawia żadnych
warunków odnośnie honorarium, które można by uregulować papierowymi pieniędzmi.
Od swoich pacjentów domaga się czystego serca i oprócz zdrowia obdarza ich
pomyślnością.
W czasie tego spotkania poprosił - z
powagą w głosie - jednego studenta swojego Instytutu i stwierdził, że ma rozum
małpy. Następnie zwrócił się do Anttonietty - gopi XX wieku i poprosił ją, aby
zechciała zaśpiewać jedną zwrotkę z Wed. Dziewczyna natychmiast spełniła Jego
życzenie i melodyjnym głosem zaśpiewała zwrotkę którą sobie życzył. Swami
przerwał jej, zwrócił się ponownie do studenta i powiedział: „Popatrz, jak dobrze ta cudzoziemka potrafi śpiewać Wedy. Czy ty, który
należysz do tych tradycji nie potrafisz tego czynić z równą pieczołowitością?”
Zmaterializował wibhuti, które dał jednej
kobiecie i dwa pierścienie, które podarował innym dwom kobietom. Następnie
poprosił nas do drugiego malutkiego pokoju. Czuliśmy się jak sardynki w puszce,
Sai Baba usiadł, byłem tak blisko Niego, że mogłem Go prawie dotknąć. Paula,
która siedziała naprzeciwko mnie, przełamała lody i powiedziała Swamiemu, że
wśród nas jest też jeden katolicki ksiądz. „Ja wiem, ja
wiem, ja wiem”,
odpowiedział Swami i dla potwierdzenia tego, na krótko odwrócił twarz w moim
kierunku, i spojrzał mi prosto w oczy. W danym momencie nie zdałem sobie sprawy
z tego, że każdy uczestnik grupy potrzebowałby czasu aby mnie jako księdza
zidentyfikować. Ale On nie potrzebował żadnych wskazówek. On wie o nas wszystko. On nie potrzebuje
żadnej wskazówki, aby znaleźć to czego szuka. Bez wahania, natychmiast mnie
rozpoznał, mimo, że byłem ubrany tak jak inni mężczyźni.
Przy tej okazji dał mi pewne porady i
zdiagnozował stan mojej duszy: „Czasami wątpisz słusznie,
ale czasami niesłusznie, to cię gmatwa, nauka cię wzmocni. Będę z tobą
rozmawiał na osobności”. Tę obietnicę powtórzył Sai chyba ze
trzy razy, ale jak wieloletni wielbiciele wiedzą, Swami nigdy dokładnie nie przestrzega
obietnicy indywidualnego spotkania. Nigdy nie podaje daty.
Niespodziewanie znów spojrzał mi w oczy i
powiedział: „Jak ma się twoja żona?” To pytanie
zmroziło mnie. Śmiech pozostałych onieśmielił mnie, odebrało mi głos i
napędziło lęku. Nie mogłem nawet poprosić o jakieś wyjaśnienie, co by to
pytanie usprawiedliwiało. Wiele myśli przebiegało mi w tym momencie przez
głowę, wiele epizodów z mojego życia. Stawiałem sobie wiele pytań, aby
zrozumieć ogólnie obowiązujący sens słowa „małżonka”. Czy ma to być jakaś
przestroga, abym miał się na baczności przed doczesnymi przyjemnościami? Czy
była to przestroga, bo za bardzo martwię się o przyszłość? Może odnosi się to
do teraźniejszości? Czułem się wolny od wszelkich tego typu związków
uczuciowych i chciałem mu to powiedzieć. Gdybym tylko mógł mówić.
Błagalnie
patrzyłem na niego jak gdybym chciał mu powiedzieć: „Nie
Swami, Ty wiesz dokładnie, że to nie jest prawdą, Ty wiesz dokładnie, że każde
postanowienie, każda rezygnacja przy Twojej aprobacie i pod Twoim nadzorem jest
trafna. Dlaczego powiedziałeś mi coś takiego? Czy pozostały jeszcze w moim
sercu jakieś związki? Jeżeli tak, to proszę Cię, nie tutaj.....nie teraz”.
Żeby
jeszcze wszystko pogorszyć powiedział: „Nieraz
chcesz tę kobietę, a nieraz nie”. Chciałem krzyczeć: „Swami dokąd to ma prowadzić? Ty wiesz dokładnie, że to nie jest
prawdą, Ty wiesz dokładnie, że ja tego typu związków nie szukam.”
Żeby osłodzić pigułkę Swami poruszył moją
brodą i uszczypnął mnie łaskawie w policzek, równocześnie poruszał swoją prawą
ręką, dłonią skierowaną do góry, tuż przed moją twarzą. Nie mogłem oprzeć się
pokusie uchwycenia jej. Wyglądało na to, że chciał swoimi gestami pocieszyć mnie.
Moja lewa ręka nieśmiało uchwyciła Jego prawą, którą On lekko ścisnął, tak jakby
pozdrawiał starego, zaufanego przyjaciela. Przez moment trzymał moją rękę i
mówił dalej.
Dziewczyna która śpiewała wedyjskie
zwrotki pośpieszyła mi z pomocą. „Swami, ksiądz się nie
żeni”.
Sai Baba uśmiechnął się do mnie i odpowiedział: „Nie, ty
nie musisz się żenić, zastań sam”. Następnie zaczął udzielać swoich rad: „Myśl tylko o Bogu. Wszystko jest Bogiem i Bóg jest z tobą, w tobie i
wokół ciebie. Miłość jest Bogiem, żyj w miłości.” On skorygował
mój sposób myślenia i sposób życia. Z jednej strony pochlebiało mi tyle uwagi
poświęconej mnie, z drugiej strony byłem nieprzyjemnie dotknięty otrzymując coram populo (publiczne pouczenia). Pocieszałem się zdaniem z
Apokalipsy „Ego quos amo arguo et eastigo” (Kogo
miłuję, tego karzę i ścigam).
Sai stawiał dalsze pytania. Mimo moich
przeszkód odważyłem się patetyczną angielszczyzną, ochrypłym głosem zapytać: „Swami, gdzie jest wszechobecny Bóg, kiedy ludzie czynią zło?”
Odpowiedział: „Na to pytanie odpowiem ci osobiście”.
Spotkanie zostało wprawdzie umówione, nie ustalono tylko daty. Jeżeli nawet obecnie
na pytanie to otrzymałem odpowiedź, nadal miałem nadzieję na to spotkanie.
Pewna kobieta cierpiąca na silną nerwicę
wstała i poprosiła: „Mistrzu, proszą Cię, spraw, abym była
znów zdrowa”.
Swami obiecał podjąć d1a niej odpowiednie starania. Kobiecie tej wiedzie się
dzisiaj bardzo dobrze. Do jednego z moich przyjaciół powiedział: „Bardzo martwisz się o swego syna. Nie martw się, będę pamiętał o twoim
synu”.
Wszystko co Swami powiedział odpowiadało prawdzie i wyprzedzało czas. Ten
ojciec rzeczywiście bardzo martwił się o swego syna, a nadchodzące zdarzenia
pokazały, jak Sai Baba ochraniał tę rodzinę. Syn ten był ofiarą okropnego wypadku
samochodowego. Podczas gdy auto zostało doszczętnie zniszczone, syn odniósł
tylko lekkie obrażenia ciała.
Pod koniec tego spotkania w malutkim
pokoju, poprosił nas do pokoju obok. Rozmyślałem nad tym co mi powiedział i
ciągle nie rozumiałem sensu jego słów. Czułem się przygnębiony. Baba widząc
moje przygnębienie, powiedział: „Jak się nazywasz?"
„Mario”,
odpowiedziałem ochryple. -„Do jakiego kościoła
należysz?" -„Do katolickiego.”
-„Jest wiele kościołów, katolicki, protestancki itd., ale jest tylko jeden Bóg,
czuj się jednością ze wszystkimi, Jezus też to czynił.”
Nasze spotkanie było skończone i
pokłoniliśmy się stopom Swamiego. Odprowadził nas do drzwi i serdecznie się
pożegnał. Wszyscy milczeliśmy. Po spotkaniu ze Swamim rozszerza się głęboka cisza,
która dotyka nawet najdalszych włókien ciała i duszy. To tak, jak gdyby każda
pojedyncza komórka ciała przestała pracować, aby tylko przyjąć tę świętą ciszę.
Sam rozum milczy. Wszystko to stało się w jednej chwili.
Wycofałem
się z powrotem pod zadaszenie. Wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, napływały
wątpliwości. Zaślepiała mnie albo moja ograniczoność, albo moje niezrozumienie.
Nieustannie pytałem siebie: „Dlaczego On tak ze mną
rozmawiał? Dlaczego nie daje mi żadnej odpowiedzi na obecny stan ducha, na moje
życiowe kłopoty?”
Niektóre kobiety z grupy zauważyły moje
zmartwienie i powiedziały : „Ty nie całkiem zrozumiałeś,
co Baba miał na myśli mówiąc – żona - na pewno miał na myśli Kościół. Tylko to
ma sens. Na koniec spytał cię jednak o Kościół do którego należysz”. To
wyglądało rzeczywiście na trafną interpretację, ponieważ Swami powiedział: „Nieraz chcesz tę kobietę a nieraz nie”. To mogło mieć
rzeczywiście wpływ na mój obecny kryzys, który wprawdzie nie przez sympatię do
Wschodu został wywołany, ale jednak miał z tym związek. Ten kryzys dałby się
może rozwiązać, gdybym w milczeniu wycofał się i moje „małżeństwo” z nim
rozwiązał. Ale Kościoła od dawna nie określa się jako „matkę”, ani jako
„małżonkę”. Moja rodzina, jaka została mi przeznaczona, musi być zatem z innej
struktury. Moje myśli nie zatrzymały się i mój zamęt rósł.
Okryty
białym indyjskim szalem, z głową schowaną między kolanami, w mojej samotności
błagałem usilnie o pomoc:
„Czego chcesz ode mnie Boże? Powiedz mi to.
Chcę Ci oddać wszystko co posiadam,
jeżeli cokolwiek posiadam, co należałoby do mnie,
to powiedz mi to.
Dlaczego mówisz w przenośniach?
Dlaczego posługujesz się tak niezrozumiałą mową?
Co to daje, że jesteś pośród nas,
jeżeli nikt nie może Cię zrozumieć
i potrzebujemy tłumaczy?
Powiedz, czego chcesz, proszę!
Ale powiedz to Twoimi ustami.
Chcesz żebym mówił ludziom o Tobie,
ale przedtem chcesz jeszcze,
abym żył, biorąc z Ciebie przykład.
Bez doskonałości, której wymagasz,
słowa są bezcelowe, więc lepiej zamilknąć.
Nie czuję się powołany do mówienia,
kiedy nawet wielcy filozofowie milczą,
dlaczego ja miałbym mówić,
ja, który nie jestem filozofem.
O Panie, czego chcesz, powiedz mi to.
Ty chcesz mnie całego dla siebie, czy tak?
Nie chcesz fragmentów.
Nie chcesz resztek z jabłka?
Chcesz cały dojrzały owoc.
Teraz rozumiem: Ty jesteś tą kobietą,
którą nieraz chciałem poślubić, a nieraz nie.
Ty jesteś tą narzeczoną,
która wszystkie inne uczucia musi zastąpić.
Teraz wiem też,
że jesteś bardzo zazdrosną narzeczoną.
Tak, Ty jesteś Bogiem zazdrosnym,
który błahe niewierności myśli bierze poważnie.
Ale Ty też jesteś wierny,
Ty nie chcesz serca dzielić z innymi,
a w zamian wszystko dajesz ukochanemu.
O Boże, tak uwodzisz dusze!”
Moją modlitwę przerwał młody mężczyzna,
który widząc moje przygnębienie, przybliżył się i zapytał: „Jak było u Swamiego, dobrze?” „Tak, ale mam wrażenie, że teraz mam
więcej problemów niż przedtem. Może Bóg nie jest ze mnie zadowolony i muszę
swoje życie dokładnie przemyśleć.” „Ty masz ogromne szczęście, bo On
potraktował cię jak jednego ze swoich studentów. On korygował cię z miłością,
wielu zazdrości udzielonego ci błogosławieństwa.”
Poczułem się zachęcony i wzruszony. Może
On sam był tą dobrą duszą, która przyszła, aby mnie pocieszyć. Nie wzbraniałem
się wierzyć temu młodemu człowiekowi, ponieważ wszystko, co dzieje się wewnątrz
Aśramu może być traktowane jako boski znak.
Trochę później, jakiś 30-letni Hindus
zaproponował mi ze szklanej puszki wibuthi. Powiedział, że Sai Baba zmaterializował
je i polecił, abym wziął sobie tyle ile zechcę. Potem zwrócił się do statuy
Kriszny i zaczął śpiewać: „Prema mudhita... Rama, Rama, Ram.” Jego głos
niewiarygodnie przypominał głos Sai Baby. Gdybym nie widział Hindusa na własne
oczy, byłbym przekonany, że słyszę Sai Babę.
Jak
każdego wieczoru wróciliśmy do naszego hotelu w Bangalore, ponieważ Whitefield
ma za mało miejsc noclegowych. Moje serce bolało jeszcze. Zdecydowałem się
napisać do Niego list. Wróciłem do swojego pokoju i zanim zasiadłem przy
biurku, musiałem trochę wypocząć. Otworzyłem pierwszą stronę książki którą
kupiłem w Bangalore: „The
Brihadaranyaka Upanishad” z komentarzem od Shankaracharya.
Czytałem: „Gromadzenie pragnień, daje początek mojemu
„ja”. Pragnienia naciskają następnie: pozwól mi mieć żonę, potem może urodzić
się dziecko. Pozwól mi posiadać bogactwo, bo będę mógł celebrować rytuały. W
gruncie rzeczy, jest to w zasięgu pragnień..., rozsądek jest tym „Ja”, słowo
jest kobietą, siła życiowa jest tym dzieckiem, oko - bogactwem, a ciało
instrumentem dla rytuałów”.
Te
aforyzmy są właściwie sybilijskie. Jeżeli jednak potraktuje się je jako
wyrocznię w myśl I Ching, rzucą więcej światła na słowo „kobieta”.
Rytuał zewnętrzny odpowiada pragnieniu,
któremu ego pozwala rosnąć. Jeżeli „słowo jest kobietą”, a kobieta jest
alegorią, która symbolizuje sumę wszystkich pragnień, pozbawienie mnie głosu
mogło oznaczać: „Takim chcę ciebie, bez głosu i bez pragnień.”
Zasiadłem przy biurku i napisałem moje
odczucia. Zawartość listu można by ująć w tych kilku linijkach: „Tylko jedno jedyne pragnienie, przesłania wszystkie inne: pragnienie
całkowitego zjednoczenia z Bogiem. To jest prawdziwe małżeństwo za którym
tęsknię. Jeżeli Twoja aluzja do „żony”, miała być symbolem dla wszystkich moich
przywiązań, to proszę Cię, daj mi siłę, abym wszystkie mógł przekreślić. Jeżeli
jednak Twoja aluzja jest zaproszeniem do boskich zaślubin, to daj mi proszę
znak i weź mój list.”
Następnego dnia poszedłem na darśan z
silnym postanowieniem podania mojego listu, ponieważ myślałem: „Bóg może wszystko odrzucić, tylko nie duszę, która pragnie zaślubin,
bo taki jest cel Boga”. Z tego powodu - jak podaje Bhagawad
Gita
- od wieków Bóg inkarnuje. Byłem zatrwożony i rozdrażniony. Z jednej strony
byłem pewny, że mnie wysłucha, z drugiej obawiałem się, że jednak mnie nie
wysłucha, a wówczas mój świat zawali się. Od dalekiego portalu zbliżał się
pośród tłumów Świecący Płomień Miłości. „Swami - myślałem - nawet jeżeli mnie nie wysłuchasz, nie odstąpię od Ciebie, nawet
wówczas, gdy będę dla Ciebie ciężarem, tak długo będę Cię dręczył, aż to „Ja”
wyłudzę od Ciebie.”
Swami szedł prosto w moim kierunku, nie
okrężną drogą, nie zatrzymując się. Zwolnił swój krok, objął mnie pełnym
miłości spojrzeniem, wziął mój list i szepnął wyraźnie i pewnie: „Yes, priest! Si!”, (Tak, Kapłanie! Si!) Tego „Si”
nie można przetłumaczyć, On wypowiedział je po włosku.
Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie i tego uczucia szczęścia nie zamieniłbym na nic innego na tym świecie. „Jeżeli nawet miałbym Cię już nigdy nie zobaczyć, Twoja obietnica
będzie radością każdego dnia mojego życia”. Czy
potrzebowałem czegoś więcej?
Jego „Yes, priest”
oznaczało dla mnie zatwierdzenie mojego kapłaństwa. Nic więcej, czego już sam
nie podjąłem, nie musi się w moim życiu zmienić. Przeciwnie, moim obowiązkiem
było przeżywać lepiej swoje kapłaństwo. Jego „Yes”
upewniło mnie, że jestem we właściwym położeniu, a to po włosku wypowiedziane „Si”
oznaczało Jego porozumienie z narzeczoną. Oczywiście partner wymaga przed
zaślubinami innego „Si”, a nie takiej
zwyczajnie wypowiedzianej sylaby. On wymaga gotowości, pełnej gotowości, a
wiele nie trzeba, aby dopuścić się cudzołóstwa, choćby jedną myślą.
Kiedy dzisiaj wracam myślą do tego
zdarzenia, czuję się - pod stałym spojrzeniem Boga - w pełni odpowiedzialnym za
to pełne miłości, ale i bezkompromisowe „Si!”
„Podstępny i obłudny sługo, wiedziałeś o tym,
że żniwuję, gdzie nie posiałem i że zbieram, gdzie nie sypałem... weź talent i
daj temu, który ma dziesięć”, powiedział Pan w przenośni do sługi,
któremu powierzył jeden, jedyny talent.
To jest bardzo uspokajające powierzyć się
Wszechwiedzącemu. W dniach miłości możemy powiedzieć: „Nawet,
jeżeli sam powiem Ci, kocham Cię mógłbyś Ty, który znasz przyszłość, zobaczyć
mnie jako ofiarę przyszłych pragnień. Dlatego mówię ci: gdybyś mnie miał w
mglistych dniach zobaczyć błądzącego po omacku, wspomnij proszę tę miłość,
którą Ci dzisiaj ofiaruję. Jeżeli miałyby się zdarzyć momenty, w których bym
zapomniał o Tobie, nie opuść mnie w imię Twej dobroci i tej miłości, podaj mi
dłoń i wskaż mi drogę”.
„Źródło
ciągle daje więcej, niż się zużywa”, powiedział św. Bernard. To jest bardzo
pocieszające dla tego, kto zna własne granice. Jeszcze bardziej pocieszające
jest następne zdanie Opata: „Nawet jeżeli stworzenie mniej wymaga miłości, bo
jest na niższym poziomie, kocha jednak z całej swojej istoty i nic nie
pozostanie do dodania. Niczego nie brakuje, gdzie wszystko istnieje. W miłości,
jaka by nie była, oznacza uroczystość weselną, ponieważ nie można kochać, będąc
mniej kochanym. Doskonałe, niezawodne zaślubiny, mogą dokonać się tylko przy
obustronnej zgodzie. Niewątpliwe jest zatem, że dusza jest kochana przez Słowo
które przed nią było.”
Wiele dni troski zostało obficie
nagrodzone przez jedno zwykłe słowo „Si!”. To
było „Si!” dla zaślubin, których pragnąłem.
tłum. Maria Wrona - Wrocław
BHAGAWAN BABA - NIEPOJĘTE MISTERIUM
Kiedykolwiek zamierzam pisać lub mówić o
Sai Babie tylekroć odczuwam podwójny lęk. Po
pierwsze czuję, że jestem zarozumiały ponieważ wiem, iż nasze objaśnienia nie
przydają Mu chwały, a po drugie wiem również, że nie sprostam świadectwu
Prawdy, ponieważ Realność BABY bezgranicznie przekracza poziom naszej
Świadomości.
Nie jest łatwo mówić o Babie, lecz każdy
nieustannie pragnie wiedzieć więcej. Minęło już 15 lat, odkąd dowiedziałem się
o ziemskiej egzystencji BABY. Ktoś mógłby
słusznie stwierdzić, że temat został wyczerpany. Zadziwia mnie siła stwórcza z
jaką cała historia manifestuje się sama, z jej niezliczonymi scenariuszami i
nieustannym, ekscytującym przebiegiem zdarzeń. Dla mnie już to samo jest
miernikiem niepojętego Misterium SAI oraz JEGO
niewyczerpanej esencji. Jeśliby ta realność była skończona, można by ją ująć we
wzór i opanować po kilku latach studiów.
Misterium nie odsłonięte nigdy do końca,
jest podobne do pełnego przygód poszukiwania skarbu. Przeżycie tego misterium
jest miłe nawet za cenę tysiąckrotnego ryzyka. Co zmienia się w życiu
człowieka, kiedy napotka to misterium zwane SAI BABĄ? Co
zmieniło się we mnie i w moim życiu, jako katolickiego księdza?
Pierwszą zmianą był mój stosunek do czasu.
Przed poznaniem BABY sądziłem, że liczą się wyniki mojego działania i to
działanie w życiu nabiera wartości proporcjonalnie do zużytego czasu. BABA
nauczył mnie postrzegać wartości życia w kategoriach jakości, a nie ilości
wykonanej pracy.
Jestem zdumiony tym, jak potoczyło się
moje życie. Kiedy myślałem, że robię dużo ponieważ wykonywałem różne prace, de
facto marnowałem mnóstwo czasu. Obecnie, kiedy usiłuję przystosować się do
„czasu Boskiego” tj. oddawać Bogu – który jest czasem – każda chwila dnia staje
się drogocenną poprzez stałe poszukiwanie jedności i identyczności z Nim i w
ten sposób nie marnuję nigdy żadnej chwili.
PRAKTYCZNY NAUCZYCIEL
Dostrzegam zmianę mojego stosunku do
niemiłych zdarzeń w moim życiu, do tych kłopotów jakich każdy pragnąłby unikać.
BABA jest
bardzo praktycznym nauczycielem i wybiera najlepszy moment kiedy pragnie
wystawić kogoś na próbę. Próba z początku wydaje się trudna np. poważna
choroba, wypadek samochodowy, trudności finansowe… Wydarzenia wydają się być
zagmatwane w sposób niewytłumaczalny, bez widoku na ich rozwikłanie. Ma się
wrażenie, iż wszystko co się wydarza usprawiedliwia twoje cierpienie. Wreszcie
uświadamiasz sobie, że jeśli potrafisz całkowicie i bezwarunkowo poddać się
Jemu, to wszystkie problemy rozwiązują się w najlepszy sposób.
BABA mówi,
że jest czas, kiedy wydaje się, że nic się nie wiedzie. Dzieje się tak dlatego
ponieważ BABA wybrał dla nas inną drogę, dłuższą, wolniejszą i chwilowo
bardziej uciążliwą. Wszystko jednak służy temu, aby zostawić wolną i czystą
ścieżkę główną w celu osiągnięcia naprawdę liczącego się celu.
ŚWIAT JEST SCENĄ