Yes, Priest! Si!

(Tak, Kapłanie! Si!)

- rozdział XVI pt. „Yes, priest! Si!” z książki Don Mario Mazzoleni pt. „Wer ist Sai Baba?

Tak, jak młody mężczyzna zaręcza się z panną młodą,
tak zaręcza się z tobą twój Stwórca.
Jak narzeczony, cieszy się z narzeczonej
tak Bóg cieszy się z ciebie.

/Jeremiasz 62,5/

      Mniej więcej trzydzieści osób siedziało ściśniętych razem. Byliśmy wezwani na darśan. Jeden z nas, jak to powszechnie przyjęto, wstał i drżącym głosem powiedział: „Swami, proszę daj nam interview”, a ON jak zawsze zapytał „Ilu was jest?” Po naszej odpowiedzi przez chwilę zwlekał, jak gdyby musiał zastanowić się nad spełnieniem tej prośby i powiedział „idźcie”.
      Była to moja druga audiencja na jawie. Byłem zdenerwowany i zalękniony. Z powodu zapalenia gardła byłem bardzo zachrypnięty. Siedzieliśmy w ogrodzie z różnymi zwierzętami: zające, papugi, sarny i czekaliśmy na powrót Sai Baby.
      Tam! Ta mała niepozorna postać pojawiła się koło portalu Whitefield. Jego kroki sprawiały wrażenie zmęczonych i żeby się nie potknąć, podciągnął lekko do góry brzeg swojej szaty. Podniesioną dłonią robił łagodne, koliste ruchy, jak gdyby chciał powiedzieć: „Jaki jestem zadowolony widząc was tutaj”. Jego spojrzenie sprawiało wrażenie pozaziemskie, prawie jak w ekstazie.
      ON sam sprawiał wrażenie jak gdyby to On był wielbiącym uczniem, a nie te tysiące ludzi, którzy ze splecionymi dłońmi siedzieli u Jego stóp. Doprawdy, jeżeli nawet zabrzmi to absurdalnie, ON sam był tym adorującym uczniem. ON, który wszystkich którzy Go wzywają, napełnia radością, ON, który da ci wszystko, jeżeli tylko potrafisz cierpliwie czekać. ON, który ci obiecuje osobiście troszczyć się o wszystkie twoje problemy. Kto jest pełen oddana, matka czy dziecko? Dziecko, które szuka schronienia i miłości, czy matka która wszystko daje bez wzajemności?
      Po rundzie wśród wielbicieli i uczniów z internatu, Boski Prymat przekroczył najpierw wejście do swojego prywatnego pokoju przyjęć, aby odwiedzić chorych, następnie otworzył drzwi i poprosił, abyśmy wchodzili jeden po drugim, podczas gdy ON czekał na progu.
      Pozostawiliśmy nasze torby i pieniądze przed drzwiami. Dobrze jest wejść do Niego z pustymi rękoma. Jakże bowiem mogłyby być napełnione? Do Wszechmogącego nie idzie się z pełnymi rękami, ponieważ wszystko należy do Niego, a my mamy ofiarować się Mu z czystym sercem, wolni od zewnętrznych, materialnych dóbr. ON jest lekarzem, który nie stawia żadnych warunków odnośnie honorarium, które można by uregulować papierowymi pieniędzmi. Od swoich pacjentów domaga się czystego serca i oprócz zdrowia obdarza ich pomyślnością.
      W czasie tego spotkania poprosił - z powagą w głosie - jednego studenta swojego Instytutu i stwierdził, że ma rozum małpy. Następnie zwrócił się do Anttonietty - gopi XX wieku i poprosił ją, aby zechciała zaśpiewać jedną zwrotkę z Wed. Dziewczyna natychmiast spełniła Jego życzenie i melodyjnym głosem zaśpiewała zwrotkę którą sobie życzył. Swami przerwał jej, zwrócił się ponownie do studenta i powiedział: „Popatrz, jak dobrze ta cudzoziemka potrafi śpiewać Wedy. Czy ty, który należysz do tych tradycji nie potrafisz tego czynić z równą pieczołowitością?”
      Zmaterializował wibhuti, które dał jednej kobiecie i dwa pierścienie, które podarował innym dwom kobietom. Następnie poprosił nas do drugiego malutkiego pokoju. Czuliśmy się jak sardynki w puszce, Sai Baba usiadł, byłem tak blisko Niego, że mogłem Go prawie dotknąć. Paula, która siedziała naprzeciwko mnie, przełamała lody i powiedziała Swamiemu, że wśród nas jest też jeden katolicki ksiądz. „Ja wiem, ja wiem, ja wiem”, odpowiedział Swami i dla potwierdzenia tego, na krótko odwrócił twarz w moim kierunku, i spojrzał mi prosto w oczy. W danym momencie nie zdałem sobie sprawy z tego, że każdy uczestnik grupy potrzebowałby czasu aby mnie jako księdza zidentyfikować. Ale On nie potrzebował żadnych wskazówek.  On wie o nas wszystko. On nie potrzebuje żadnej wskazówki, aby znaleźć to czego szuka. Bez wahania, natychmiast mnie rozpoznał, mimo, że byłem ubrany tak jak inni mężczyźni.
      Przy tej okazji dał mi pewne porady i zdiagnozował stan mojej duszy: „Czasami wątpisz słusznie, ale czasami niesłusznie, to cię gmatwa, nauka cię wzmocni. Będę z tobą rozmawiał na osobności”. Tę obietnicę powtórzył Sai chyba ze trzy razy, ale jak wieloletni wielbiciele wiedzą, Swami nigdy dokładnie nie przestrzega obietnicy indywidualnego spotkania. Nigdy nie podaje daty.
      Niespodziewanie znów spojrzał mi w oczy i powiedział: „Jak ma się twoja żona?” To pytanie zmroziło mnie. Śmiech pozostałych onieśmielił mnie, odebrało mi głos i napędziło lęku. Nie mogłem nawet poprosić o jakieś wyjaśnienie, co by to pytanie usprawiedliwiało. Wiele myśli przebiegało mi w tym momencie przez głowę, wiele epizodów z mojego życia. Stawiałem sobie wiele pytań, aby zrozumieć ogólnie obowiązujący sens słowa „małżonka”. Czy ma to być jakaś przestroga, abym miał się na baczności przed doczesnymi przyjemnościami? Czy była to przestroga, bo za bardzo martwię się o przyszłość? Może odnosi się to do teraźniejszości? Czułem się wolny od wszelkich tego typu związków uczuciowych i chciałem mu to powiedzieć. Gdybym tylko mógł mówić.
      Błagalnie patrzyłem na niego jak gdybym chciał mu powiedzieć: „Nie Swami, Ty wiesz dokładnie, że to nie jest prawdą, Ty wiesz dokładnie, że każde postanowienie, każda rezygnacja przy Twojej aprobacie i pod Twoim nadzorem jest trafna. Dlaczego powiedziałeś mi coś takiego? Czy pozostały jeszcze w moim sercu jakieś związki? Jeżeli tak, to proszę Cię, nie tutaj.....nie teraz”.
      Żeby  jeszcze wszystko pogorszyć powiedział: „Nieraz chcesz tę kobietę, a nieraz nie”. Chciałem krzyczeć: „Swami dokąd to ma prowadzić? Ty wiesz dokładnie, że to nie jest prawdą, Ty wiesz dokładnie, że ja tego typu związków nie szukam.”
      Żeby osłodzić pigułkę Swami poruszył moją brodą i uszczypnął mnie łaskawie w policzek, równocześnie poruszał swoją prawą ręką, dłonią skierowaną do góry, tuż przed moją twarzą. Nie mogłem oprzeć się pokusie uchwycenia jej. Wyglądało na to, że chciał swoimi gestami pocieszyć mnie. Moja lewa ręka nieśmiało uchwyciła Jego prawą, którą On lekko ścisnął, tak jakby pozdrawiał starego, zaufanego przyjaciela. Przez moment trzymał moją rękę i mówił dalej. 
      Dziewczyna która śpiewała wedyjskie zwrotki pośpieszyła mi z pomocą. „Swami, ksiądz się nie żeni”. Sai Baba uśmiechnął się do mnie i odpowiedział: „Nie, ty nie musisz się żenić, zastań sam”. Następnie zaczął udzielać swoich rad: „Myśl tylko o Bogu. Wszystko jest Bogiem i Bóg jest z tobą, w tobie i wokół ciebie. Miłość jest Bogiem, żyj w miłości.” On skorygował mój sposób myślenia i sposób życia. Z jednej strony pochlebiało mi tyle uwagi poświęconej mnie, z drugiej strony byłem nieprzyjemnie dotknięty otrzymując coram populo (publiczne pouczenia). Pocieszałem się zdaniem z Apokalipsy Ego quos amo arguo et eastigo (Kogo miłuję, tego karzę i ścigam).
      Sai stawiał dalsze pytania. Mimo moich przeszkód odważyłem się patetyczną angielszczyzną, ochrypłym głosem zapytać: „Swami, gdzie jest wszechobecny Bóg, kiedy ludzie czynią zło?” Odpowiedział: „Na to pytanie odpowiem ci osobiście”. Spotkanie zostało wprawdzie umówione, nie ustalono tylko daty. Jeżeli nawet obecnie na pytanie to otrzymałem odpowiedź, nadal miałem nadzieję na to spotkanie.
      Pewna kobieta cierpiąca na silną nerwicę wstała i poprosiła: „Mistrzu, proszą Cię, spraw, abym była znów zdrowa”. Swami obiecał podjąć d1a niej odpowiednie starania. Kobiecie tej wiedzie się dzisiaj bardzo dobrze. Do jednego z moich przyjaciół powiedział: „Bardzo martwisz się o swego syna. Nie martw się, będę pamiętał o twoim synu”. Wszystko co Swami powiedział odpowiadało prawdzie i wyprzedzało czas. Ten ojciec rzeczywiście bardzo martwił się o swego syna, a nadchodzące zdarzenia pokazały, jak Sai Baba ochraniał tę rodzinę. Syn ten był ofiarą okropnego wypadku samochodowego. Podczas gdy auto zostało doszczętnie zniszczone, syn odniósł tylko lekkie obrażenia ciała.
      Pod koniec tego spotkania w malutkim pokoju, poprosił nas do pokoju obok. Rozmyślałem nad tym co mi powiedział i ciągle nie rozumiałem sensu jego słów. Czułem się przygnębiony. Baba widząc moje przygnębienie, powiedział: „Jak się nazywasz?" „Mario”, odpowiedziałem ochryple. -„Do jakiego kościoła należysz?"  -„Do katolickiego.” -„Jest wiele kościołów, katolicki, protestancki itd., ale jest tylko jeden Bóg, czuj się jednością ze wszystkimi, Jezus też to czynił.”
      Nasze spotkanie było skończone i pokłoniliśmy się stopom Swamiego. Odprowadził nas do drzwi i serdecznie się pożegnał. Wszyscy milczeliśmy. Po spotkaniu ze Swamim rozszerza się głęboka cisza, która dotyka nawet najdalszych włókien ciała i duszy. To tak, jak gdyby każda pojedyncza komórka ciała przestała pracować, aby tylko przyjąć tę świętą ciszę. Sam rozum milczy. Wszystko to stało się w jednej chwili.
Wycofałem się z powrotem pod zadaszenie. Wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, napływały wątpliwości. Zaślepiała mnie albo moja ograniczoność, albo moje niezrozumienie. Nieustannie pytałem siebie: „Dlaczego On tak ze mną rozmawiał? Dlaczego nie daje mi żadnej odpowiedzi na obecny stan ducha, na moje życiowe kłopoty?”
      Niektóre kobiety z grupy zauważyły moje zmartwienie i powiedziały : „Ty nie całkiem zrozumiałeś, co Baba miał na myśli mówiąc – żona - na pewno miał na myśli Kościół. Tylko to ma sens. Na koniec spytał cię jednak o Kościół do którego należysz”. To wyglądało rzeczywiście na trafną interpretację, ponieważ Swami powiedział: „Nieraz chcesz tę kobietę a nieraz nie”. To mogło mieć rzeczywiście wpływ na mój obecny kryzys, który wprawdzie nie przez sympatię do Wschodu został wywołany, ale jednak miał z tym związek. Ten kryzys dałby się może rozwiązać, gdybym w milczeniu wycofał się i moje „małżeństwo” z nim rozwiązał. Ale Kościoła od dawna nie określa się jako „matkę”, ani jako „małżonkę”. Moja rodzina, jaka została mi przeznaczona, musi być zatem z innej struktury. Moje myśli nie zatrzymały się i mój zamęt rósł.
     Okryty białym indyjskim szalem, z głową schowaną między kolanami, w mojej samotności błagałem usilnie o pomoc:

„Czego chcesz ode mnie Boże? Powiedz mi to.
Chcę Ci oddać wszystko co posiadam,
jeżeli cokolwiek posiadam, co należałoby do mnie,
to powiedz mi to.
Dlaczego mówisz w przenośniach?
Dlaczego posługujesz się tak niezrozumiałą mową?
Co to daje, że jesteś pośród nas,
jeżeli nikt nie może Cię zrozumieć
i potrzebujemy tłumaczy?
Powiedz, czego chcesz, proszę!
Ale powiedz to Twoimi ustami.
Chcesz żebym mówił ludziom o Tobie,
ale przedtem chcesz jeszcze,
abym żył, biorąc z Ciebie przykład.
Bez doskonałości, której wymagasz,
słowa są bezcelowe, więc lepiej zamilknąć.
Nie czuję się powołany do mówienia,
kiedy nawet wielcy filozofowie milczą,
dlaczego ja miałbym mówić,
ja, który nie jestem filozofem.
O Panie, czego chcesz, powiedz mi to.
Ty chcesz mnie całego dla siebie, czy tak?
Nie chcesz fragmentów.
Nie chcesz resztek z jabłka?
Chcesz cały dojrzały owoc.
Teraz rozumiem: Ty jesteś tą kobietą,
którą nieraz chciałem poślubić, a nieraz nie.
Ty jesteś tą narzeczoną,
która wszystkie inne uczucia musi zastąpić.
Teraz wiem też,
że jesteś bardzo zazdrosną narzeczoną.
Tak, Ty jesteś Bogiem zazdrosnym,
który błahe niewierności myśli bierze poważnie.
Ale Ty też jesteś wierny,
Ty nie chcesz serca dzielić z innymi,
a w zamian wszystko dajesz ukochanemu.
O Boże, tak uwodzisz dusze!”

      Moją modlitwę przerwał młody mężczyzna, który widząc moje przygnębienie, przybliżył się i zapytał: „Jak było u Swamiego, dobrze?” „Tak, ale mam wrażenie, że teraz mam więcej problemów niż przedtem. Może Bóg nie jest ze mnie zadowolony i muszę swoje życie dokładnie przemyśleć.” „Ty masz ogromne szczęście, bo On potraktował cię jak jednego ze swoich studentów. On korygował cię z miłością, wielu zazdrości udzielonego ci błogosławieństwa.”
      Poczułem się zachęcony i wzruszony. Może On sam był tą dobrą duszą, która przyszła, aby mnie pocieszyć. Nie wzbraniałem się wierzyć temu młodemu człowiekowi, ponieważ wszystko, co dzieje się wewnątrz Aśramu może być traktowane jako boski znak.
      Trochę później, jakiś 30-letni Hindus zaproponował mi ze szklanej puszki wibuthi. Powiedział, że Sai Baba zmaterializował je i polecił, abym wziął sobie tyle ile zechcę. Potem zwrócił się do statuy Kriszny i zaczął śpiewać: Prema mudhita... Rama, Rama, Ram.” Jego głos niewiarygodnie przypominał głos Sai Baby. Gdybym nie widział Hindusa na własne oczy, byłbym przekonany, że słyszę Sai Babę.
       Jak każdego wieczoru wróciliśmy do naszego hotelu w Bangalore, ponieważ Whitefield ma za mało miejsc noclegowych. Moje serce bolało jeszcze. Zdecydowałem się napisać do Niego list. Wróciłem do swojego pokoju i zanim zasiadłem przy biurku, musiałem trochę wypocząć. Otworzyłem pierwszą stronę książki którą kupiłem w Bangalore: The Brihadaranyaka Upanishad z komentarzem od Shankaracharya. Czytałem: „Gromadzenie pragnień, daje początek mojemu „ja”. Pragnienia naciskają następnie: pozwól mi mieć żonę, potem może urodzić się dziecko. Pozwól mi posiadać bogactwo, bo będę mógł celebrować rytuały. W gruncie rzeczy, jest to w zasięgu pragnień..., rozsądek jest tym „Ja”, słowo jest kobietą, siła życiowa jest tym dzieckiem, oko - bogactwem, a ciało instrumentem dla rytuałów”.
Te aforyzmy są właściwie sybilijskie. Jeżeli jednak potraktuje się je jako wyrocznię w myśl I Ching, rzucą więcej światła na słowo „kobieta”.
      Rytuał zewnętrzny odpowiada pragnieniu, któremu ego pozwala rosnąć. Jeżeli „słowo jest kobietą”, a kobieta jest alegorią, która symbolizuje sumę wszystkich pragnień, pozbawienie mnie głosu mogło oznaczać: „Takim chcę ciebie, bez głosu i bez pragnień.”
      Zasiadłem przy biurku i napisałem moje odczucia. Zawartość listu można by ująć w tych kilku linijkach: „Tylko jedno jedyne pragnienie, przesłania wszystkie inne: pragnienie całkowitego zjednoczenia z Bogiem. To jest prawdziwe małżeństwo za którym tęsknię. Jeżeli Twoja aluzja do „żony”, miała być symbolem dla wszystkich moich przywiązań, to proszę Cię, daj mi siłę, abym wszystkie mógł przekreślić. Jeżeli jednak Twoja aluzja jest zaproszeniem do boskich zaślubin, to daj mi proszę znak i weź mój list.”
      Następnego dnia poszedłem na darśan z silnym postanowieniem podania mojego listu, ponieważ myślałem: „Bóg może wszystko odrzucić, tylko nie duszę, która pragnie zaślubin, bo taki jest cel Boga”. Z tego powodu - jak podaje Bhagawad Gita - od wieków Bóg inkarnuje. Byłem zatrwożony i rozdrażniony. Z jednej strony byłem pewny, że mnie wysłucha, z drugiej obawiałem się, że jednak mnie nie wysłucha, a wówczas mój świat zawali się. Od dalekiego portalu zbliżał się pośród tłumów Świecący Płomień Miłości. „Swami - myślałem - nawet jeżeli mnie nie wysłuchasz, nie odstąpię od Ciebie, nawet wówczas, gdy będę dla Ciebie ciężarem, tak długo będę Cię dręczył, aż to „Ja” wyłudzę od Ciebie.”
      Swami szedł prosto w moim kierunku, nie okrężną drogą, nie zatrzymując się. Zwolnił swój krok, objął mnie pełnym miłości spojrzeniem, wziął mój list i szepnął wyraźnie i pewnie: Yes, priest! Si!, (Tak, Kapłanie! Si!) Tego Si nie można przetłumaczyć, On wypowiedział je po włosku.
      Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i tego uczucia szczęścia nie zamieniłbym na nic innego na tym świecie. „Jeżeli nawet miałbym Cię już nigdy nie zobaczyć, Twoja obietnica będzie radością każdego dnia mojego życia”. Czy potrzebowałem czegoś więcej?
      Jego Yes, priest oznaczało dla mnie zatwierdzenie mojego kapłaństwa. Nic więcej, czego już sam nie podjąłem, nie musi się w moim życiu zmienić. Przeciwnie, moim obowiązkiem było przeżywać lepiej swoje kapłaństwo. Jego Yes upewniło mnie, że jestem we właściwym położeniu, a to po włosku wypowiedziane Si oznaczało Jego porozumienie z narzeczoną. Oczywiście partner wymaga przed zaślubinami innego Si, a nie takiej zwyczajnie wypowiedzianej sylaby. On wymaga gotowości, pełnej gotowości, a wiele nie trzeba, aby dopuścić się cudzołóstwa, choćby jedną myślą.
      Kiedy dzisiaj wracam myślą do tego zdarzenia, czuję się - pod stałym spojrzeniem Boga - w pełni odpowiedzialnym za to pełne miłości, ale i bezkompromisowe Si!”
       „Podstępny i obłudny sługo, wiedziałeś o tym, że żniwuję, gdzie nie posiałem i że zbieram, gdzie nie sypałem... weź talent i daj temu, który ma dziesięć”, powiedział Pan w przenośni do sługi, któremu powierzył jeden, jedyny talent.
      To jest bardzo uspokajające powierzyć się Wszechwiedzącemu. W dniach miłości możemy powiedzieć: „Nawet, jeżeli sam powiem Ci, kocham Cię mógłbyś Ty, który znasz przyszłość, zobaczyć mnie jako ofiarę przyszłych pragnień. Dlatego mówię ci: gdybyś mnie miał w mglistych dniach zobaczyć błądzącego po omacku, wspomnij proszę tę miłość, którą Ci dzisiaj ofiaruję. Jeżeli miałyby się zdarzyć momenty, w których bym zapomniał o Tobie, nie opuść mnie w imię Twej dobroci i tej miłości, podaj mi dłoń i wskaż mi drogę”.
      „Źródło ciągle daje więcej, niż się zużywa”, powiedział św. Bernard. To jest bardzo pocieszające dla tego, kto zna własne granice. Jeszcze bardziej pocieszające jest następne zdanie Opata: „Nawet jeżeli stworzenie mniej wymaga miłości, bo jest na niższym poziomie, kocha jednak z całej swojej istoty i nic nie pozostanie do dodania. Niczego nie brakuje, gdzie wszystko istnieje. W miłości, jaka by nie była, oznacza uroczystość weselną, ponieważ nie można kochać, będąc mniej kochanym. Doskonałe, niezawodne zaślubiny, mogą dokonać się tylko przy obustronnej zgodzie. Niewątpliwe jest zatem, że dusza jest kochana przez Słowo które przed nią było.”
      Wiele dni troski zostało obficie nagrodzone przez jedno zwykłe słowo Si!. To było Si! dla zaślubin, których pragnąłem.
tłum. Maria Wrona - Wrocław

BHAGAWAN BABA - NIEPOJĘTE MISTERIUM

      Kiedykolwiek zamierzam pisać lub mówić o Sai Babie tylekroć odczuwam podwójny lęk. Po pierwsze czuję, że jestem zarozumiały ponieważ wiem, iż nasze objaśnienia nie przydają Mu chwały, a po drugie wiem również, że nie sprostam świadectwu Prawdy, ponieważ Realność BABY bezgranicznie przekracza poziom naszej Świadomości.
      Nie jest łatwo mówić o Babie, lecz każdy nieustannie pragnie wiedzieć więcej. Minęło już 15 lat, odkąd dowiedziałem się o ziemskiej egzystencji BABY. Ktoś mógłby słusznie stwierdzić, że temat został wyczerpany. Zadziwia mnie siła stwórcza z jaką cała historia manifestuje się sama, z jej niezliczonymi scenariuszami i nieustannym, ekscytującym przebiegiem zdarzeń. Dla mnie już to samo jest miernikiem niepojętego Misterium SAI oraz JEGO niewyczerpanej esencji. Jeśliby ta realność była skończona, można by ją ująć we wzór i opanować po kilku latach studiów.
      Misterium nie odsłonięte nigdy do końca, jest podobne do pełnego przygód poszukiwania skarbu. Przeżycie tego misterium jest miłe nawet za cenę tysiąckrotnego ryzyka. Co zmienia się w życiu człowieka, kiedy napotka to misterium zwane SAI BABĄ? Co zmieniło się we mnie i w moim życiu, jako katolickiego księdza?
      Pierwszą zmianą był mój stosunek do czasu. Przed poznaniem BABY sądziłem, że liczą się wyniki mojego działania i to działanie w życiu nabiera wartości proporcjonalnie do zużytego czasu. BABA nauczył mnie postrzegać wartości życia w kategoriach jakości, a nie ilości wykonanej pracy.
      Jestem zdumiony tym, jak potoczyło się moje życie. Kiedy myślałem, że robię dużo ponieważ wykonywałem różne prace, de facto marnowałem mnóstwo czasu. Obecnie, kiedy usiłuję przystosować się do „czasu Boskiego” tj. oddawać Bogu – który jest czasem – każda chwila dnia staje się drogocenną poprzez stałe poszukiwanie jedności i identyczności z Nim i w ten sposób nie marnuję nigdy żadnej chwili.

PRAKTYCZNY NAUCZYCIEL

      Dostrzegam zmianę mojego stosunku do niemiłych zdarzeń w moim życiu, do tych kłopotów jakich każdy pragnąłby unikać.
      BABA jest bardzo praktycznym nauczycielem i wybiera najlepszy moment kiedy pragnie wystawić kogoś na próbę. Próba z początku wydaje się trudna np. poważna choroba, wypadek samochodowy, trudności finansowe… Wydarzenia wydają się być zagmatwane w sposób niewytłumaczalny, bez widoku na ich rozwikłanie. Ma się wrażenie, iż wszystko co się wydarza usprawiedliwia twoje cierpienie. Wreszcie uświadamiasz sobie, że jeśli potrafisz całkowicie i bezwarunkowo poddać się Jemu, to wszystkie problemy rozwiązują się w najlepszy sposób.
      BABA mówi, że jest czas, kiedy wydaje się, że nic się nie wiedzie. Dzieje się tak dlatego ponieważ BABA wybrał dla nas inną drogę, dłuższą, wolniejszą i chwilowo bardziej uciążliwą. Wszystko jednak służy temu, aby zostawić wolną i czystą ścieżkę główną w celu osiągnięcia naprawdę liczącego się celu.

ŚWIAT JEST SCENĄ

      Analizując moje życie dostrzegłem – ku mojemu zaskoczeniu – ile wydarzeń następuje jedno po drugim.
      Wydaje się, że w ciągu tych 50 lat przeżyłem wiele istnień. Słyszę stale jak BABA powtarza, iż świat jest całkowitą iluzją na scenie niekończącej się Boskiej Komedii. Kiedy wiemy o tym, wtedy, pomimo że cierpimy, nie przytłacza to już naszego umysłu w takim stopniu jak uprzednio ani nie posiada też takiego samego efektu końcowego. W cierpieniu człowiek zaczyna dostrzegać Łaskę. Z zaistniałego wypadku człowiek wyciąga korzyści i upewnia się, że bez obronnej ręki BABY wynik byłby fatalny. Człowiek może również doświadczyć radości jako świadek będąc obserwatorem swojego własnego dramatu…
Mario Mazzoleni
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.