STEEN PICULELL

koordynator Organizacji Sathya Sai na obszar Europy Centralnej i Wschodniej

OPOWIADA NA VII ZJEŹDZIE WIELBICIELI SATHYA SAI W TURAWIE

      Na początku chciałbym podziękować za to, że zaprosiliście tutaj Inge i mnie. Artur zadzwonił do nas i zaprosił na to spotkanie. Odpowiedzieliśmy, że właściwie to nie mamy czasu, ale w końcu znaleźliśmy czas i mogliśmy przyjechać. Kiedy wczoraj weszliśmy na tę salę powiedzieliście, że zaśpiewacie dla nas piosenkę. To co śpiewaliście, było naszą najbardziej ulubioną pieśnią do Kriszny. Miałem przyjemność zrobienia dwóch dużych zdjęć posągu Kriszny w Puttaparthi i przywiozłem wam te zdjęcia jako podarunki. Ten oto Kriszna stoi koło mauzoleum rodziców Swamiego, tam gdzie są pochowani. Wasza piosenka i te zdjęcia potwierdzają, że Swami dokładnie wie co się tutaj dzieje.
      Na początek powiem kilka słów o sobie i o mojej żonie. Znam Swamiego od 1984 roku. Poszukiwałem duchowego spełnienia na różnych ścieżkach, ale ciągle czułem, że to nie było to. Wyjeżdżając na wakacje poszedłem do księgarni z książkami o rozwoju duchowym kupić lekturę na urlop. Zapytałem czy mogliby polecić mi jakąś pozycję. Wyciągnęli książkę o Swamim. Odpowiedziałem im: „Nie, nie, za tę dziękuję”. Pomyślałem: żadnych guru, żadnych zarabiaczy. Kupiłem różne inne książki i na koniec powiedziałem: „No dobrze, dołączcie i tę książkę o Swamim”. Na wakacjach przeczytałem ją w ciągu jednego dnia. Znalazłem tam odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące duchowości, które sobie w życiu zadawałem. Było to dla mnie tak silne i niezwykłe doświadczenie, że poszedłem na plażę pomyśleć co się wydarzyło. Nagle w jakiś dziwny sposób pojawił się Swami. Był w kontakcie telepatycznym ze mną. Ja zadawałem pytania, a On odpowiadał. Nie widziałem Go, ale rozmawiałem z Nim. Powiedział mi rzeczy, których jeszcze wtedy nie wiedziałem. Mówiąc w wielkim skrócie, powiedział mi że cała ziemia jest jednym potężnym organizmem który oddycha, robi wdechy i wydechy. Swami powiedział mi też, że cały wszechświat również oddycha. Oddech ziemi jest tak zepsuty i cuchnący, że zatruwa cały wszechświat. Trzeba to zmienić. Poczułem się częścią tej zmiany, tak jak wiele innych ludzi. Tak to się ze mną zaczęło. Potem wróciłem do Danii i szukałem kontaktów z ludźmi, którzy znają Swamiego. Dostałem adres grupy w Danii. Po dwóch miesiącach pojechałem do Indii. W aśramie byłem 3 tygodnie. Przez pierwsze 2 tygodnie byłem wniebowzięty. Natomiast ostatni tydzień był dla mnie istnym piekłem. Wiecie że Swami jest jak lustro tego, co się dzieje w nas samych. W ciągu tego ostatniego tygodnia pobytu w aśramie, Swami pokazał mi wszystkie moje wewnętrzne brudy. Byłem tak zły, że po moim powrocie do Danii postanowiłem nie jechać tam nigdy więcej. Za bardzo to wszystko mnie bolało. Minęły 3 miesiące i znowu pojechałem do Baby. Swami zaprosił mnie na audiencję  i zapytał: „Gdzie twoja żona?” Powiedziałem: „Ja nie mam żony”. Było to pierwszego razu, kiedy Swami bardzo groźnie na mnie spojrzał i powiedział: „Zbyt wiele tego i tamtego. Dlaczego się nie żenisz? Załóż rodzinę”. Wiedziałem że teraz decydują się moje relacje, albo byłem na zupełnie straconej pozycji, albo byłem uratowany. Okazało się że byłem uratowany.
      Po trzech, lub czterech miesiącach poprosiłem Inge o rękę i zostałem przyjęty. Ze strony Swamiego największym podarunkiem miłości jaki mógł mi dać, jest moja żona. Jest ona największą materializacją Swamiego w moim życiu. Pojechaliśmy spędzić miodowy miesiąc do Swamiego. Mieliśmy audiencję. Było nas wtedy około 20 osób. Swami zapytał moją żonę: „Jak się masz?” Lider naszej grupy pan Thorbjör Meyer powiedział Swamiemu: „Ona właśnie wyszła za mąż”. A Swami odwrócił się, popatrzył na mnie i powiedział: „Ja wiem”. Później wskazując na mnie powiedział do Inge: „Nie walcz z nim, nie walcz z nim”. Wtedy zrozumiałem, że jest On wszystkowiedzący. Po powrocie zacząłem pracę w Organizacji. Przez całe moje dotychczasowe życie miałem niskie poczucie własnej wartości, aż tu nagle zostałem poproszony by prowadzić kółka studyjne. Przerażało mnie to, ponieważ czułem się sparaliżowany kiedy miałem się odezwać w obecności 3 osób. Wydałem wówczas dużo pieniędzy by opłacić kurs nauki mówienia, prowadzony przez kogoś spoza Organizacji. Potem uświadomiłem sobie, że mój strach przed mówieniem wziął się z tego, że miałem bardzo dominującego i władczego ojca. Zdałem sobie sprawę, że gdy miałem coś do ojca powiedzieć, musiałem to mówić szybko, moja mowa była przez to szarpana i niespokojna. W tym czasie mój ojciec już nie żył. Kiedy zrozumiałem swoje uzależnienie od niego jeśli chodzi o sposób mówienia i brak otwartości na innych ludzi, poszedłem na plażę i rozważając to, zrozumiałem co kryła moja podświadomość. Wziąłem do ręki kamień i cały mój gniew, wszystkie urazy, które do ojca żywiłem przekazałem kamieniowi i rzuciłem go do morza. Wtedy pozbyłem się negatywności i uświadomiłem sobie, że muszę przebaczyć mu to, co mi zawinił. Przebaczyłem ojcu, a potem, co jest jeszcze ważniejsze, udało mi się przebaczyć sobie samemu wszystkie te negatywne emocje, które wobec niego żywiłem. Wiedziałem, że dopóki nie poznam i nie będę rozumiał własnych emocji, nigdy nie będę w stanie zrozumieć emocji innych. Zacząłem pracę nad sobą w Organizacji Sai. Uświadomiłem sobie jaka jest idea powołania tej Organizacji. Swami mówi, że celem istnienia Organizacji jest pokazanie każdemu z nas, czyli także i mnie, tego że we mnie w środku jest Bóg. Mamy otworzyć się na Boga w swoim wnętrzu. Swami ciągle powtarza nam że jesteśmy boscy. Bóg jest w każdym z nas, ale musimy nauczyć się otwierać na Niego. Musimy nauczyć się był czystymi kanałami Boga. Uświadomiłem sobie, że każdy z nas ma dwa aspekty: aspekt A i aspekt B. Swami mówi, że my, jako fizyczne istoty jesteśmy w ¼ demonami, w ¼ zwierzętami, w ¼ ludŸmi i w ¼ jesteśmy boscy. Problem w tym, jak pogodzić te cztery ćwiartki. Mamy dwa aspekty: stronę A i B. Strona A to jest wszystko co dobre: słodycz, wyrozumiałość, miłość, zrozumienie, wszystkie te cechy matki, która tuli swoje dziecko. Każdy z nas ma to w sobie. Każdy też ma tę ciemną stronę B. Składa się ona z sześciu głównych wrogów, o których mówi Swami: nienawiści, gniewu, zazdrości, pychy, egoizmu i jakiegokolwiek pożądania. Wszystkie te cechy są w nas. Co mamy z nimi zrobić? Zrozumieć je, kontrolować i być ich panami. W chwili kiedy siedzisz na tym koniu jesteś przewodnikiem, tym który kontroluje, tym który wyznacza kierunek, ale w jaki sposób to osiągnąć? Modlitwa, Sadhana, Medytacja. Zwłaszcza ta ostatnia jest do tego kontrolowania bardzo dobra. Najlepiej medytować o tym samym czasie w ciągu dnia. Należy usiąść, zamknąć oczy i przyglądać się myślom, które pojawiają się w głowie. Wtedy obserwujemy co pojawia się wewnątrz nas. Stajemy się swoim własnym lekarzem. Myśli przychodzą i odchodzą, tak samo gniew, pragnienia. Obserwując te rzeczy akceptujemy je lub nie. Jedne odrzucamy, z czymś innym musimy pracować. To co się nam nie podoba, tak czy owak wraca do nas. Jednego dnia podczas medytacji jesteśmy w stanie kontrolować to co się dzieje przez 5 minut, jakie są myśli i tendencje. Następnego dnia trwa to już 6 minut, później może znów 5 minut, ale z dnia na dzień coraz bardziej stajemy się panami swojego umysłu. Rezultatem jest to, że dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku będziemy coraz bardziej panami samych siebie. Potem dochodzi do tego, że zaczynamy zapominać o swoich myślach, o swoich pragnieniach, a coraz bardziej żyjemy sewą, czyli służbą dla bliźnich. Właściwie służenie innym, jest tak naprawdę służeniem sobie samemu. Miłość do osób, którym służysz jest środkiem oczyszczającym twoje wnętrze. Jeżeli jednak służymy z myślą o tej miłości, która nas oczyści, jako o zapłacie za naszą służbę, jest to zwykła gra ego i nie jest to praca bezinteresowna. Oczywiście służba powinna być bezinteresowna i z czystego serca. Właśnie w tym celu by pomagać nam w tym procesie Swami stworzył Organizację. Baba jest specjalistą od konfrontowania mnie w różnych sytuacjach z osobami których nie lubię. Z zegarmistrzowską precyzją potrafi postawić przede mną kogoś, kto mnie zezłości i zapali we mnie ten guzik. Dlaczego? Ponieważ ta osoba jest idealnym lustrem tego, co się dzieje we mnie. Swami jeszcze na dodatek mówi do mnie, że mam tej osobie wybaczyć, mało tego - modlić się za nią i medytować nad tą relacją, ponieważ w ten sposób pomagam sobie samemu. Jest to ważny aspekt pracy w Organizacji Sai. Jesteśmy stawiani wobec osób, które włączają w nas jakiś guzik i wychodzi z nas coś, nad czym musimy panować. Gdyby tej sytuacji nie było to nic takiego by z nas nie wyszło. Duchowość jest bardzo prosta. „Bądź dobry, dostrzegaj dobro i czyń dobro. Oto droga do Boga.”
      Każdy z nas nosi w sobie tę stronę B, ten umysł, który trzeba pokonać. W momencie gdy tę stronę B, ten umysł pokonamy, możemy stać się czystymi kanałami dla przekazów Swamiego. Dlatego Swami mówi, że nie potrzebujemy pośredników, ponieważ komunikacja z Bogiem jest z serca do serca. Nikt nie może przyjść do ciebie i powiedzieć, że Swami kazał coś ci przekazać. Jeżeli Bóg chce ci coś powiedzieć to na pewno w jakiś sposób do ciebie dotrze. Nikt nie dostaje od Swamiego informacji do przekazywania innym, bo to, co Swami nam naprawdę mówi, to jest relacja serce – serce. Wiem, że w tej sprawie jest dużo nieporozumień. Początkowo nim sobie to uświadomiłem, Swami wiele razy prosił mnie na audiencje. Moje ego mówiło mi: „No, miałeś tak wiele audiencji, znasz Swamiego, wszystko co robisz i myślisz jest słuszne”. Kiedy wróciłem do domu, postanowiłem że cały świat musi dowiedzieć się o Swamim, wszyscy sąsiedzi, ludzie z mojej pracy…  Jest to oczywiście pewien etap rozwoju duchowego, który po pewnym czasie musimy zostawić, ponieważ cała sprawa polega na tym by nie wychodzić na zewnątrz, tylko wchodzić w głąb siebie. By przestrzegać pięciu wartości: Prawdy, Dharmy, Pokoju, Miłości i Niekrzywdzenia. Co do Prawdy, to są jej dwa poziomy. Jedna jest Prawda wieczna i odwieczna. Jest to coś, co na początku czasu było Prawdą, co teraz jest Prawdą i co będzie prawdą za nieskończoną ilość lat. Drugim poziomem Prawdy jest moja Prawda, twoja Prawda… W jaki sposób ta moja Prawda przejawia się w moim życiu? Bardzo zwyczajnie. Po prostu wchodzę w siebie. Każdy z nas ma dwa głosy. Jeden to jest głos egoizmu, czyli tej ciemnej strony B, który z czasem dzięki medytacji i praktykom duchowym uczymy się coraz bardziej kontrolować. Poniżej głosu ego istnieje poziom świadomości i tam jest głos sumienia, a sumienie to głos Boga. Jest to głos bardzo miękki i łagodny. Kiedy wchodzimy w siebie i zadajemy pytania to ten głos nam odpowiada i może nam powiedzieć to, co mamy robić, lub czego nie powinniśmy. Kiedy nawiążemy to połączenie osiągniemy Prawdę. Kiedy realizujemy tę Prawdę w codziennym życiu, przejawia się to jako Właściwe Postępowanie. Kiedy żyjemy w głębokiej Prawdzie i działamy właściwie, wtedy żyjemy w Pokoju. Poczujcie jaki jest teraz na spotkaniu spokój. Każdy to czuje. Ale od czasu do czasu pozwalamy sobie ten spokój zakłócić. W czasie gdy nadchodzi to zakłócenie powinniśmy sobie uświadomić: „Nie, nie, ty nie jesteś moim panem. Mój wewnętrzny Pokój jest moim Panem”. Tam gdzie jest Pokój, tam jest Miłość. Jest to Boska Miłość która jest wszechobecna, również teraz w tym pomieszczeniu. Właściwie tylko od nas zależy czy się na nią otwieramy, czy zamykamy. Teraz czuję ją w każdym z was. Wszyscy teraz ją mamy. Jeżeli mamy w sobie Miłość, to nie ma mowy o jakimkolwiek krzywdzeniu i zadawaniu bólu. Na tym polega cała duchowość. Jest to bardzo proste. Jednak z drugiej strony żyjemy w świecie, gdzie każdy dzień jest trudny.
      Rosjanie zapytali kiedyś Swamiego: „Co się stanie na świecie na globalna skalę? Co mamy robić?” Swami odpowiedział: „Nie martwcie się o świat zewnętrzny, martwcie się o swoją wewnętrzną relację z Bogiem, a wszystko będzie dobrze”. Wiecie, że czasami życie jest jak cyklon. Rzuca nas do góry, opuszcza w dół, ale w oku cyklonu zawsze jest spokojnie. Tak samo jak z oceanem, którego powierzchnia może być bardzo wzburzona, ale poniżej na pewnym poziomie jest spokój. Życie jest takimi właśnie upadkami i wzlotami. Zawsze tak będzie. Jeżeli osiągniemy poziom tego spokoju, to wtedy czy życie traktuje nas łagodnie, czy brutalnie nie ma to dla nas znaczenia, nie porusza nas to, ponieważ jesteśmy zanurzeni w wewnętrznym pokoju. Nad takim stanem ducha powinniśmy pracować i postawić go sobie ze cel. Organizacja daje nam środki do jego realizacji. Ja nie przyjechałem do was jako lider i przywódca. Przyjechałem jako sługa. Nigdy nie prosiłem Swamiego, żeby dał mi takie zadanie. To po prostu się zdarza. Tak samo wydarzyło się w roku 1997, kiedy Inge i ja pojechaliśmy do Rosji do Petersburga na inaugurację pierwszego Ośrodka Sai. Pamiętam, że miałem olbrzymie obawy przed wyjazdem do Rosji. Jest to olbrzymi kraj i obawiałem się tego, co może nas tam spotkać. Kilka miesięcy później pojechaliśmy do Moskwy. Ciągle nosiłem w sobie ten strach przed Rosją. Poszliśmy w Moskwie na Plac Czerwony, gdzie znajduje się Mauzoleum Lenina. Weszliśmy do środka. Leży Lenin, ma brodę, włosy, jest ładnie ubrany w garnitur, ma woskowatą twarz i zamknięte oczy. Nosząc w sobie strach przed Rosją stanąłem tam i przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w Lenina. Nagle patrząc na zamknięte oczy Lenina zobaczyłem otwarte oczy Swamiego i usłyszałem głos: „Jestem wszędzie”. To naprawdę się wydarzyło. W tej właśnie chwili cały mój strach wyparował. Wróciłem do Danii. Zadzwonił do mnie Bernard Gruber i zapytał czy zgodziłbym się zostać koordynatorem na Rosję. Chciałem przekazać wam, że mam dla was gorące wyrazy miłości od Bernarda Grubera. Rozmawiałem z nim 2 dni temu i odczułem, że zarówno Bernard jak i jego żona czują względem Polski wielką miłość. W tamtym roku Inge i ja jechaliśmy do Indii. Jadąc do Puttaparthi zatrzymaliśmy się gdzieś na herbatę. Spotkaliśmy tam Szwedów, którzy powiedzieli nam, że Bernard miał wylew. Byłem w szoku. Wiedziałem że podczas mojej ostatniej wizyty Swami podszedł do Bernarda i oglądał jego oczy. Bernard ma już słabe oczy i Swami zaaranżował dla niego operację na oczy, gdy przyjedzie następnym razem do Indii. Operacja się udała, a za parę dni Bernard miał wylew. Wtedy w mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Zacząłem siebie przekonywać, że musi być jakiś powód dla którego to się stało. Wieczorem spotkałem się z przyrodnią córką Howarda Murpheta. Wspomniałem o wylewie Bernarda, a ona właśnie coś przeczytała na ten temat w nowej książce Hislopa. Kupiłem sobie tę książkę i na 13 stronie Hislop pisze, że miał problemy z gruczołem prostaty i Swami kazał mu poddać się operacji. Znalazł mu najlepszego lekarza w Indiach. Najlepszy lekarz od prostaty w Indiach przyjechał i obejrzał Hislopa. Nie chciał go operować, bo był przekonany, że ten pacjent tak czy owak umrze. Swami przekonał jednak tego lekarza, by dokonał operacji i że Sam Swami tym się zajmie. Operacja została przeprowadzona. Hislop wyzdrowiał, ale przeszedł przez bardzo wiele cierpienia. Poprzez jakieś inne jeszcze doświadczenia Hislop uświadomił sobie, że w tym momencie choroby na prostatę, jego życie dobiegłoby końca i że Swami obdarzył go nowym życiem, ale zanim dał mu to nowe życie, musiał przejść przez bóle porodowe. I to było owe cierpienie, które przeszedł. Kiedy doszedł do tego wniosku powiedział o tym Swamiemu, a Swami odrzekł: „W końcu zrozumiałeś dlaczego tak cierpiałeś”. Co do Bernarda Grubera to są moje osobiste doznania, no bo niby przez przypadek spotkaliśmy tych Szwedów, którzy przekazali nam informacje o Bernardzie, później spotkaliśmy córkę Murpheta i ona opowiedziała nam o Hislopie. Pojechałem potem do szpitala. Inge jest fizjoterapeutką i kiedy byliśmy w Indiach codziennie przeprowadzała Bernardowi zabiegi. Bernard czuje się już lepiej, ale bardzo powolutku dochodzi do siebie. Może obecnie przejść ponad 300 metrów. Kiedy Gruber leżał w szpitalu, przyjechał Swami i spotkał się z pacjentami. Podszedł do Grubera i powiedział: „Jestem bardzo szczęśliwy”. Wziął żonę Bernarda na audiencję i zapewnił, że jej mąż będzie zdrowy. Planują teraz wyjazd do Puttaparthi na urodziny Swamiego 23.11.1999 roku. Bernard ma obecnie 78 lat. Jest to coś wspaniałego co Swami z nim robi. Znacie panią, która nazywa się
      DANA GILLESPIE. Nagrała kasetę dla Swamiego pt. One to One. Jest piosenkarką jazzowo - bluesową. Śpiewała piosenkę na 70-tych urodzinach Swamiego, a także na ostatnich. Swami prawie z nią nie rozmawiał przez ostatnich 10 lat. Ona pracowała nad swoją muzyką i tworzyła wspaniałe utwory. Podczas urodzin Swamiego Dana śpiewała do audytorium w hali Purnachandra przez pół godziny. Było tam wiele ważnych osób z Organizacji. Prawie sami koordynatorzy. Patrzyli oni na Swamiego z konsternacją, nie wiedząc czemu to tak długo trwa i co się właściwie dzieje. Swami w ogóle nie reagował, tylko siedział i słuchał. Działo się to podczas pierwszego dnia obchodów urodzin Swamiego. c.d.n.
tłumaczył na żywo: Marek Oziewicz
spisała: Ela Garwacka

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.