RELACJA ZE SPOTKANIA W BERLINIE
Sathya
Sai Zentrum Berlin
Region
VI Deutschland
Sathya
Sai Erziehung
Berlin 9.03.1999
ZAPROSZENIE
Kochani
Sathya Sai Przyjaciele!
Bylibyśmy zadowoleni mogąc Was i Wasze
dzieci z serca powitać i gościć w okresie Świąt Wielkanocnych od 1.04.1999 do
5.04.1999 roku. Na ten czas przygotowujemy dla Was obszerny program.
Nasz
polski kolega – Stanisław wytłumaczy Wam jakie są możliwości dojazdu oraz inne
okoliczności Waszego pobytu. Zaplanowaliśmy codzienne wspólne śpiewanie, wspólne
gotowanie i jedzenie, a przy dobrej pogodzie spacery przez stare i nowe miasto
Berlina. Być może będzie także piknik.
W
Święta Wielkanocne odbędzie się wspólne spotkanie w Centrum, obejrzymy filmy
wideo o Swamim, a później wybierzemy się na zwiedzanie zamku. W programie
możliwe jest również odwiedzenie muzeum, zwiedzanie statku, ZOO i inne
atrakcje. Mamy nadzieję, że miło spędzimy te kilka dni napełnieni Miłością Swamiego.
Życzę
Wam wszystkim błogosławieństwa Baby, zdrowia i opieki aniołów.
Z Miłością dla Was
OM SAI RAMBerlińscy Wielbiciele SaiHannelore Kensy - koordynator Kochani.
To wspaniałe zaproszenie, które tu widzicie zostało nam przesłane faxem przez
grupę berlińską w dniu 12.03.1999 roku. Cytujemy je wam w całości, gdyż jest
ono dla nas wszystkich wzorem profesjonalnego i odpowiedzialnego przygotowania
się wielbicieli Sai z Centrum Organizacji Sai w Berlinie do wizyty zaproszonych
bhaktów Sai z Trójmiasta.
Ustne
ustalenia ze Staszkiem Zakrzewskim z Berlina potwierdziły fakt, że z zaproszenia
może skorzystać około 10-ciu osób. W rezultacie różnych zmian, przetasowań i
ustaleń wyjechały na świąteczny pobyt w Berlinie następujące osoby: Jola
Włodarczak (z gitarą), Ala Sakowicz, Bogdan Posmyk z synem Michałem, Ilona
Miler z synem Mario, Bolek Poprawski – wszyscy z Gdańska. Był z nami także
Wojtek Margraf z Choczewa, a Gdynię reprezentowały Kasia Rządkowska i Marianna
Młyńska.
Tak
oto Swami wysłał nas na świąteczny odpoczynek. Kiedy wsiedliśmy do mikrobusu
jadącego nocnym rejsem do Berlina, odeszło od nas całe zmęczenie i napięcie
przedwyjazdowych przygotowań. Księżyc w pełni, dobry zwiastun, przybrał kolor
szaty Swamiego.
Obecność
Baby była odczuwalna podczas całego naszego pobytu w Berlinie, w podniosłości
nastrojów, wspaniałej, wiosennej, słonecznej pogodzie, miłości i serdeczności
jakiej doświadczyliśmy od gospodarzy, jedności we wspólnych modlitwach,
satsangach, wspólnym śpiewaniu i uczestnictwie w nabożeństwach Wielkanocy w
kościele.
Tak,
jak to zapowiadał tekst zaproszenia, program przygotowany dla nas był
rzeczywiście obszerny i bogaty.
Myślę,
że należy powiedzieć, iż miasto Berlin jest Centrum Sathya Sai Regionu VI w
Niemczech. Jest w nim liczna grupa wielbicieli Baby, a większość z nich znamy,
bądź rozpoznajemy z pobytów w aśramie Sai w Indiach.
Centrum
w Berlinie ma swój stały lokal do ogólnych spotkań, z piękną, przestronną salą,
przedpokojem i łazienką. Ponadto są sale spotkań dla poszczególnych grup.
Gościliśmy w jednej z nich, w dzielnicy tureckiej, w pięknym słonecznym
miejscu, na rozbudowanym poddaszu, przy mieszkaniu wielbicielki Swamiego -
Katy.
Śpiewając
wspólnie bhadżany i religijne pieśni wielkanocne byliśmy sami zaskakiwani tym,
że znamy je i potrafimy wspólnie zaśpiewać, a przede wszystkim, że jest w tym
śpiewie tyle miłości i spontaniczności. Jola oczywiście na gorąco dobierała
akompaniament gitary. Niemieccy bhaktowie mówili, że śpiewamy całym swoim
jestestwem, oddajemy się bez reszty i wkładamy w to całą duszę. Bardzo im się
to podobało i to właśnie sprawiło, że oni również ożywiali się przy śpiewaniu i
spontanicznie włączali się tworząc wspaniale brzmiącą wielogłosową harmonię
śpiewanych pieśni.
Widzieliśmy
i odczuwaliśmy bardzo mocno (wszyscy uczestnicy wyjazdu podkreślali to w swoich
słownych relacjach), jak Swami w każdej okoliczności i sytuacji w nas pracuje.
Byliśmy Jego pomostami porozumienia, aniołami miłości, duchami pojednania –
zarówno niemieccy, jak i polscy wielbiciele. Tak to Swami jakoś urządził (a On
przecież jest Mistrzem w Boskiej Grze), że nie było trudności językowych, ani
niezrozumienia wynikającego z braku znajomości języka niemieckiego, bądź
angielskiego. Kiedy zwiedzaliśmy Berlin i Muzeum Naturalne byli z nami Staszek
lub Dorota (Polacy mieszkający na stałe w Berlinie) w funkcji tłumaczy z języka
niemieckiego. W Centrum Berlina i przy Bramie Brandenburskiej oprowadzającą
była dystyngowana pani Wera zakochana w swoim mieście i doskonale znająca jego
historię. Mówiła ona pięknie między innymi po angielsku, a tłumaczyli nam na
język polski Kasia lub Bogdan.
W
Centum Sathya Sai Baby koordynatorki niemieckie Hannelore i Hella posługiwały
się językiem angielskim, tak, byśmy mogli łatwiej wszystko zrozumieć. Były też
próby porozumienia się w języku rosyjskim. Dominował jednak język serca – ta
cudowna forma więzi, która sprawia, że nawet melodyka i barwa głosu mówiącego
do nas drugiego człowieka zdradza nam to, co chce on przekazać. A przecież
dzieliliśmy się ze sobą opisem najsubtelniejszych stanów i doznań, do których
wyrażenia potrzeba dużego zasobu słów.
Kiedy
w poniedziałek wielkanocny, po wspaniałych uroczystościach w Centrum Sathya Sai
Baby cieszyliśmy się odpoczynkiem na świeżym powietrzu w parku okalającym zamek
księcia Brandenburgii, uświadomiłam sobie, że oto któraś z kolei osoba spośród
berlińskich bhaktów Sai z rozrzewnieniem wspomina swoje powiązania z Polską.
Hannelore, jako małe dziecko wraz z rodzicami wyemigrowała z Polski. Pamięta
tylko skoczne ludowe piosenki, które po polsku śpiewała jej mama. Helmut
urodził się na Ukrainie, nad Wołgą i wraz z rodziną przywędrował do Polski na
Śląsk. Bardzo poprawnie i bez zniekształceń wymawia kilkanaście polskich słów,
które jeszcze nie umknęły mu z pamięci, a o tamtych czasach mówi z nostalgią w
głosie. Marianne również opowiadała historię swojej rodziny związaną z Polską.
Najbardziej wzruszyła mnie Brigitte. Gdy po przejściu pieszo sporej części miasta
odpoczywaliśmy w parku przy Bramie Brandenburskiej, Brigitte podjechała do nas
na rowerze i wyznała, że bardzo chciała nas zaprosić do siebie do domu, ale
napięty program naszego pobytu nie dawał jej takiej możliwości. Jednak skoro
już jesteśmy w tym miejscu, niedaleko jej domu, bo trzeba tylko przejść przez
park, to może zechcielibyśmy odwiedzić jej progi. Ona sama pojedzie przodem na
rowerze, żeby wszystko przygotować, a my dojdziemy spacerkiem mając Helmuta za
przewodnika. Poszliśmy. Zachodzące słońce kąpało się w rzece, mosty nad nią
były bardzo poważne i koniecznie chciały w naszych oczach uchodzić za
monumentalne. Ożywał na nowo ten niepowtarzalny klimat otwartego
wielonarodowościowego, postępowego miasta w sercu Europy, którego wielkości nie
zdławił nazizm. Brigitte, osoba pełna ciepła i prostoty czekała na nas ze wspaniałą
kwiatową herbatą, sałatkami, ciepłym chlebem. Jej buddyjski spokój można było odczuć
w całym domu. Rozsiedliśmy się wygodnie. Płonęły świece, paliły się kadzidełka,
ulegliśmy temu wspaniałemu nastrojowi. Mieliśmy sobie tyle do opowiedzenia.
Dorotka nie nadążała z tłumaczeniem. Helmut opowiadał historię swego życia, Brigitte
wspominała dzieciństwo spędzone w Polsce. Na akordeonie zagrała nam hymn
„Jeszcze Polska…” i „Hej góralu…”. Był już późny wieczór, gdy pożegnaliśmy
wspaniałą gospodynię. Potem nastąpił jeszcze niezapomniany nocny spacer po
Berlinie. Zanim dotarłyśmy z Kasią do mieszkania Hannelore dochodziła prawie
północ. Zastałyśmy zaścielone łóżka, wyklepane poduszki, ciepłe koce, tak aby
niczego nam nie zabrakło. Dawno już nikt o mnie tak nie zadbał.
Pożegnaliśmy
się z gościnnymi berlińczykami we wtorek wieczorem. Cała grupa niemieckich przyjaciół
żegnała nas przy Zoologischen Garden. Zostaliśmy obdarowani „od serca”
przeróżnymi drobiazgami, prowiantem, słodyczami. Dzielili się z nami wszystkim
co mieli. Brigitte podarowała nam tę wspaniałą kwiatową herbatę, która nam tak
smakowała w jej domu.
Nie
lubię pożegnań, nie lubię rozstań. Jest we mnie odczucie, że powiększyła się
nasza grupa. Oni należą już do nas, a my należymy do nich. Miłość i
porozumienie zaistniały między nami i tak już pozostanie.
Obie
strony obiecywały sobie częste wzajemne kontakty listowne, jak i osobiste. Zaproszono nas
również na duchowe spotkanie Organizacji Śri Sathya Sai. Jednakże ostateczne
potwierdzenie scenariusza tych spotkań jest u Swamiego.
Dziękuję
Ci Panie za Twoją Boską Miłość i najpiękniejsze interview jakie otrzymaliśmy od
Ciebie za pośrednictwem berlińskich wielbicieli Sai.
OM SAI RAM.
„Bóg jest życiodajnym oddechem każdej
duszy” – oto co powiedział mi Swami poprzez „aniołka”, na czwartkowym spotkaniu
grupy Sai w Gdańsku.
Marianna Młyńska
NOTATKI Z BERLINA