MOJA DROGA DO BABY

        Była to bardzo długa droga. Poprzedzona wieloma wątpliwościami i psychicznymi rozterkami. W wieku dziesięciu lat moja miłość do Boga była tak wielka, że koniecznie chciałam opuścić ten świat. Często wieczory spędzałam przed domem, wpatrzona w bezkresne niebo usiane gwiazdami. Którejś nocy miałam sen. Stałam przy drodze niedaleko mojego domu. Zobaczyłam piękną karetę. Wiedziałam, że jest w niej Jezus. Padłam na kolana, pochyliłam się i czekałam. Kareta odjechała. Byłam rozczarowana. Dlaczego Jezus nie zatrzymał się i nie zabrał mnie? Sen opowiedziałam mamie. Była mocno zaniepokojona. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, dlaczego ten sen tak ją przeraził. Ja sama w swojej naiwności często o tym myślałam, nie wiedząc że miałam jeszcze w życiu doświadczyć i nauczyć się wielu lekcji. Uczono mnie, że Bóg jest wielką miłością, ale również srogo karze. Uważałam to za rzecz normalną. Przecież rodzice też kochają, a mimo to czasem karzą. Lata płynęły. Mój stosunek do Boga nie uległ zmianie. W dalszym ciągu wyrocznią dla mnie było to, czego nauczyli mnie rodzice, szkoła i życie. Aż przyszedł czas na podjęcie pracy. Jej charakter polegał w pewnej mierze na wyjazdach w teren. Nadarzyła się mi okazja pojechać na konferencję do Lublina. Były to lata pookupacyjne. W tym czasie po raz pierwszy przeżyłam ogromny szok. Zwiedzając miasto weszłam z koleżankami do jednej z katedr (ulicy nie pamiętam). Katedra była pusta, jeszcze przez nikogo nie objęta w posiadanie. W pewnej chwili odkryłyśmy, że w katedrze konfesjonały ustawione były po linii przekątnej. Któraś z koleżanek, będąc po jednej stronie tej linii przy konfesjonale, coś szeptem wypowiedziała. Stałam po drugiej stronie linii, przy drugim konfesjonale i usłyszałam jej normalny głos. Zachwycone tym odkryciem, prowadziłyśmy bezprzewodową rozmowę, dobrze się przy tym bawiąc. Później jednak sprawa ta dała mi dużo do myślenia. Drugi szok przeżyłam w tym samym czasie. Zwiedziłam obóz koncentracyjny w Majdanku i ten ogrom zbrodni, który tam się dokonał, na długie lata spędził mi sen z powiek. W swej bezsilności obwiniałam za to Boga. Wiele razy wołałam: „Boże - jak mogłeś tak okrutnie karać! Dlaczego, dlaczego byłeś taki okrutny!!!” Nie mogłam pogodzić Miłości z okrucieństwem. Coś we mnie pękło. Nie chciałam takiego Boga. Mój Bóg z dziecięcych snów rozpłynął się gdzieś, jak jesienna mgła, a tego pełnego miłości Boga nie mogłam spotkać na swojej drodze przez wiele następnych lat. Nie było mi łatwo z tym żyć. Życie bez Boga jest puste. Żadnego wsparcia, żadnej nadziei. Smutek ogarnął moje serce. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego. Jednak dociekliwość i ciekawość świata były moją naturalną potrzebą. Czytałam z ogromnym zainteresowaniem ukazujące się co jakiś czas artykuły o Sai Babie. W roku 1992 doznałam wielkiego psychicznego wstrząsu. Tego co wówczas przeżyłam nie potrafię wyrazić słowami. Intuicja mówiła mi, że to jest to, czego szukałam długie lata. Zaczęły ukazywać się książki. Chłonęłam je, czytając wielokrotnie. Nauki w nich zawarte były jasne, przejrzyste i zrozumiałe. Uświadomiłam sobie ile mam wad i jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. Ale już wiedziałam jak nad nimi pracować. Brałam każdą wadę po kolei na warsztat i rozpracowywałam aż do skutku. Nie ze wszystkimi poszło mi tak gładko. Niektóre musiałam tylko podszlifować, inne przerabiam do dziś, lecz wiem jak je leczyć. Baba pomaga mi na różne sposoby. Na wiele dręczących mnie problemów otrzymuję odpowiedzi poprzez lekturę. Oto mały przykład - jeden z wielu. Początkowo chciałam się dzielić moimi odkryciami ze wszystkimi. Lecz wkrótce przekonałam się, że nie tędy droga. Czasem ktoś ze znajomych prosił mnie abym opowiedziała o Sai Babie, ale tylko po to, by przy okazji mnie ośmieszyć. Bardzo to przeżywałam. Któregoś razu było mi wyjątkowo przykro. Wróciłam do domu smutna. W tym czasie czytałam książkę „Głos z Indii”. W tej rozterce duchowej sięgnęłam po książkę, która była akurat w zasięgu mojej ręki i bezwiednie otworzyłam ją na stronie 120, na której przeczytałam: „Ci ludzie są zbyt słabi, aby nawiązać kontakt z boskością, nie posiadają w sobie siły ani wytrwałości umożliwiających pojęcie bożej wspaniałości i majestatu. Mają ograniczone intelekty i małe dusze.” Nadal otrzymuję odpowiedzi na różne pytania i problemy. Bardzo mi one pomagają w tym zagmatwanym świecie. Pewnego razu przydarzyła mi się dość ciężka choroba. Trwała długo. Upływały tygodnie, a ja z każdym dniem czułam się coraz bardziej osłabiona. Trochę zniecierpliwiona zaczęłam pojękiwać. Baba, jak długo jeszcze? I znowu jakby od niechcenia sięgnęłam po książkę pod tytułem: „Orędzie Sai dla ciebie i dla mnie”. Bezwiednie otworzyłam ją na 54 stronie i przeczytałam: „Moje dziecko, bądź cierpliwe, po prostu czekaj, patrz i przyjmuj cokolwiek się zdarza. Te drobne trudności nie powinny tak bardzo przysparzać ci trosk ani zakłócać życia.”  Przyznaję, że była to dobra lekcja - nawet się zarumieniłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś o wiele bardziej cierpi niż ja. Była to lekcja cierpliwości i wytrzymałości. Moja tęsknota za ujrzeniem Baby była coraz większa. Ciułałam pieniądze aby jak najprędzej znaleźć się w Jego zasięgu. I stało się. Pojechałam do Indii. Był rok 1995. Kiedy przebywałam miesiąc Baba pojechał do Whitefield. Nic nie zatrze mojego wrażenia, które tam przeżyłam. W pierwszym tygodniu otrzymałam pierwszy rząd. Baba przechodząc spojrzał na mnie tym ogromnie pełnym miłości wzrokiem, a ja na głos zawołałam: „Baba”, wyciągając do Niego swoje ramiona. Siedząca obok mnie córka zachichotała cicho. Baba uśmiechnął się rozbrajająco i poszedł dalej. Przypomniał mi się sen z dzieciństwa. Kareta nie zatrzymała się - Jezus pojechał dalej. Teraz na jawie, wyciągałam ramiona, wołałam: „Baba”. Łagodny uśmiech i Baba poszedł dalej. I tu zaczęły pojawiać się moje wątpliwości i pytania. Kto był naprawdę w tej karecie? Jezus czy Baba? Któregoś wieczoru modląc się w zacienionym pokoju trzymałam w dłoniach zdjęcie Baby. Ponowiłam pytanie. Na zdjęciu ukazało się piękne złote światełko, wielkości źrenicy oka i trwało tak długo, aż zrozumiałam, że w karecie było światełko!
        I znowu upłynęło trochę czasu. Tęsknota za Babą, za Jego ogromną miłością, którą wszystkich obdziela sprawiła, że ponownie znalazłam się w Puttaparthi. Był to rok 1997. Tym razem doznałam wielu pięknych przeżyć. Jak wszyscy uczestnicy, ja również chciałam doznać tej łaski, aby być na audiencji u Baby. Kiedy czas się wydłużał, a mnie wydawał się wiekiem posłałam myśl do Baby: „Baba, zapomniałeś o nas”. W odpowiedzi usłyszałam normalny głos: „Nie zapomniałem”. Byłam uradowana. Wiedziałam, że ten moment nastąpi. I stało się. Pokrótce opiszę ten szczęśliwy dzień. Byliśmy w małym, ciasnym pokoiku, my - grupa polska, jedna Hinduska i małżeństwo w podeszłym wieku, prawdopodobnie z Zachodu. Baba jak troskliwy ojciec przyniósł dwa foteliki i posadził tych dwojga staruszków. My staliśmy. Kolistym ruchem dłoni zmaterializował wibhuti. Przeszedł koło kobiet i wsypał je na nasze dłonie. Wycierałam szybko ręce, bo znowu były spocone. Bałam się przyjąć wibhuti w takie ręce. Baba zatrzymał się obok mnie i wsypał mi wibhuti pod mój duży palec, gdzie dłoń była sucha. Byłam tym faktem bardzo poruszona. Mężczyznom, machnięciem ręki posłał resztki wibhuti, które pozostały w Jego dłoni. Wzbudziło to w nas pewną wesołość. Po chwili już wszyscy siedzieliśmy u Jego stóp. Baba kolistym ruchem dłoni zmaterializował pierścień starszemu panu, mówiąc że diament w pierścieniu jest unikalnej jakości. Jako drugi zmaterializował damski pierścionek dla jego żony. Było w nim trzy rzędy przezroczystych brylantów, w tym jeden czerwony. Następnie Baba zmaterializował dla tej samej osoby lingam wielkości gołębiego jajeczka. Oddając go w ręce tej pani uświadomił ją jak ma się nim posługiwać aby zachować zdrowie. Jeden uczestnik naszej grupy otrzymał skromny pierścionek. Baba podpisał nam kilka zdjęć i poprosił nas (grupę polską) do drugiego pokoiku. Tam Baba zapytał jednego z nas: Kim jesteś - ciałem czy umysłem. Padła odpowiedź: „umysłem”. Na to Baba: „Nie, nie, nie jesteś ciałem, ani umysłem. Jesteś Atmą”. Lekko zszokowani opuściliśmy ten gościnny przybytek. Nasz pobyt w tym świętym, pełnym spokoju i godności miejscu dobiegł końca. Wracając do kraju czułam, że Baba nie opuści mnie nigdy. Będzie wspierał, pomagał i prowadził. Moje nadzieje sprawdziły się. Baba mocno trzyma mnie w swoich rękach, prowadzi i pojawia się w moich snach kiedy zachodzi potrzeba.
Józefa Kurek – Warszawa
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.