
KORALE
Niewielki pokój na piętrze gdyńskiej kamienicy
niknie w oczach z każdym upływającym dniem.
Niedługo skryje się cały w pięści
tak grubej jak ściany tego Aśramu.
Jeden człowiek w siedemnastu, może osiemnastu ujęciach,
zawsze z dobrotliwym uśmiechem na twarzy.
Niewysoki, o śniadej cerze, z kępą włosów
nad szerokim czołem.
Na tym zdjęciu w rogu lekko oparty o zwisający konar drzewa,
na tamtym o maskę samochodu przed wejściem do świątyni.
Co jest w jego spojrzeniu takiego, że nie kuszą cię już
pociągnięcia pędzlem po powierzchni płótna,
długie rozmowy o zmierzchu,
karmienie łabędzi, zbieranie muszli wyrzuconych na brzeg morza.
To wszystko zmalało raptem i mieści się w jednym zagłębieniu szaty,
Teraz możesz bez końca słuchać
jakim głosem przemawia twój mistrz, przywoływać nuty
i zbierać z podłogi wyschnięte korale,
toczyć za sobą szare kamienie świtu.