BARDZO CIEKAWA I POUCZAJĄCA HISTORIA
PEWNEGO HINDUSA Z NEW DELHI
Spotkałem
niesamowitego Hindusa gdy mieszkałem poza terenem aśramu na ulicy prowadzącej do Citrawati i drzewka życzeń (Citrawati road). Obok mnie w pokoju
mieszkał Hindus z młodą żoną i paromiesięcznym dzieckiem. Mijaliśmy się z tym
Hindusem i nie zamienialiśmy ani słowa. Jednak po paru dniach zapoznaliśmy się
i on zaprosił mnie do siebie. Opowiedział mi swoją historię o tym jak doszedł
do Swamiego i jak obecnie pracuje z mantrą Gajatri. Hindus powiedział mi, że
spędził cały rok w pokoju w którym ja obecnie mieszkałem, na końcu korytarza.
Mieszkał tam parę miesięcy przede mną. Do Puttaparthi przyjechał z New Delhi,
gdzie pracował w wielkim hotelu jako szef od zakupów (intendent). Urodził się jednak
w stanie Andra Pradesh, w tej części Indii gdzie leży Puttaparthi, ale nigdy
nie słyszał o Babie. Był rok 1993, pracował w New Delhi i oprócz swoich zajęć w
pracy miał jedno hobby – było nim picie whisky. Co piątek po tygodniu pracy
kupował sobie jedną butelkę whisky i pił. Zbliżało się święto Nowego Roku.
Wziął urlop i postanowił odwiedzić swoje miejsce urodzenia w Andra Pradesh.
Wynajął pokój w hotelu i na przywitanie Nowego Roku kupił - nie jedną butelkę
whisky jak zwykle - ale dwie. W towarzystwie tych dwóch butelek whisky powitał
Nowy Rok. Kiedy już był dobrze wstawiony pokazał mu się Swami w swojej
fizycznej postaci. Stanął po prostu przed nim. Hindus przestraszył się. „Oj! To
musi być diabeł – pomyślał – to musi być diabeł. Za dużo wypiłem”. Jednak po
chwili Swami zniknął, a Hindus położył się spać. W nocy Swami przyszedł do
niego ponownie, tym razem we śnie. Hindus obudził się w szoku. „O Jezu, znowu
diabeł mnie prześladuje. O, Boże!” Był bardzo wystraszony i nie wiedział co ma
o tym myśleć. Rano wstał i poszedł na poranną kawę. Kiedy wszedł do kawiarni
zobaczył obraz Swamiego na ścianie. „Oj! Kto to jest!” – pomyślał coraz
bardziej zaszokowany. Zawołał właściciela i powiedział mu że ten człowiek na
obrazie przyszedł do niego aż dwa razy w nocy. A właściciel kawiarni mówi: „To
jest Sai Baba, Święty Awatar z Puttaparthi. Jaki ty jesteś błogosławiony, że
Swami do ciebie przyszedł aż dwa razy. Jaki jesteś błogosławiony!” „Coś takiego,
mówi Hindus, kto to jest? Sai Baba? Nie znam.”
Wypił swoją kawę i chciał za nią zapłacić, ale właściciel kawiarni nie
chciał przyjąć pieniędzy. „Nie – mówi - ty jesteś taki błogosławiony. Swami do
ciebie przyszedł, nie wezmę od ciebie, ani grosza”. Hindus z New Delhi przekonywał
go tymi słowami: „Jak nie weźmiesz ode mnie pieniędzy - jako od pierwszego
klienta w Nowym Roku - to nie będziesz dostawał zapłaty od innych przez cały
rok. Musisz wziąć moją zapłatę za kawę”. Trochę się pospierali i w końcu
właściciel kawiarni zgodził się przyjąć pieniądze, ale pod warunkiem, że Hindus
z New Delhi pojedzie do Puttaparthi i pójdzie na darśan aby zobaczyć Sai Babę. Doszli tak do porozumienia. Pojechał
więc do aśramu, usiadł na swoim
pierwszym w życiu darśanie, a Swami idzie
prosto do niego, staje przed nim, unosi swoją szatę i pokazuje lotosowe stopy.
Hindus zaskoczony patrzy to na stopy Swamiego to na Jego twarz. Sąsiedzi wokół
zaczynają szeptać: „Hej! Hej! Bierz Padnamaskar.
Padnamaskar bierz! Hej!” Aha, mówi do
siebie Hindus i w końcu dotyka nóg Swamiego i bierze Padnamaskar, a Swami idzie dalej. Takie było jego pierwsze spotkanie
ze Swamim, że nawet nie wiedział co to jest Padnamaskar.
Kiedy już przebywał jakiś czas w aśramie kupił jakieś książki, przeczytał je i
dowiedział się więcej o Swamim, pomyślał sobie: „Więc to jest Swami. Swami
przyszedł na świat jako Awatar. I to jest takie piękne i takie ważne, że ja
muszę tu przyjechać na długo, aby to postudiować. I muszę spędzić dużo czasu z
moją Boską Matką i Boskim Ojcem”. Wziął więc długi urlop i przyjechał na cały
rok do Puttaparthi i właśnie wtedy wynajmował ten pokój, w którym ja teraz
mieszkałem. Codziennie dokładnie słuchał bhadżanów
i z kupionego w aśramie śpiewnika „Bhadżanamala”
powtarzał później w swoim pokoju wcześniej intonowane pieśni. W ten sposób
nauczył się wszystkich 1008 bhadżanów. Śpiewał rzeczywiście pięknie, z wiarą,
oddaniem, radością, niemal jak Swami. W trakcie jednego z darśanów siedział obok koordynatora z Indonezji lub Malezji (nie
pamiętam dokładnie). Swami podszedł do tegoż koordynatora i wskazując na Hindusa
powiedział: „Zaproście go do siebie – do swojego kraju - niech on was nauczy
śpiewać bhadżanów”. Tak też się stało. Zafundowali mu dwutygodniowy pobyt, w
trakcie którego uczył ich bhadżanów, bo tak pięknie śpiewał, tak ślicznie jak
młodzi studenci Swamiego. A uczył się tylko z książki „Bhadżanamala” i na placu darśanowym.
W
czasie kiedy wynajmował pokój w Puttaparthi, który później przypadł mi w
udziale, zdarzyła się rzecz niezwykła. W nocy obudził się, gdyż jedna ze ścian
w pokoju paliła się. Bardzo się wystraszył i zaczął krzyczeć: „Ratunku, ratunku
ściana się pali! Pali się!” Tymczasem z palącej się ściany wyszedł żywy Swami i
powiedział: „Idź do szedu – tu podał numer – zapytaj o dziewczynę z Cejlonu.
Porozmawiaj z nią i jeśli się sobie spodobacie to weźcie ślub. Jeżeli się
pobierzecie, to urodzi się wam chłopiec. Nazwijcie go Saitidżia*”. Swami
odwrócił się i wszedł z powrotem w ścianę, a do Hindusa zaczynają przychodzić
ludzie, bo on przecież krzyczł, że ściana się pali i wzywał pomocy. Przybiegł
też właściciel hotelu i wszyscy widzą jak się pali, ale ogień wchodzi z
powrotem w ścianę. Znika w ścianie. I rzeczywiście właściciel hotelu
potwierdził, że tak było i że on to widział na własne oczy. Rano Hindus z New
Delhi wybrał się do szedu żeńskiego
pod wskazany przez Swamiego adres. Poprosił sewaczkę
o odszukanie dziewczyny z Cejlonu. Była tam faktycznie jedna wielbicielka
Swamiego z Cejlonu, ale na stałe mieszkała w Londynie. Poszli razem na spacer.
Hindus opowiedział szczerze kim jest i jak trafił do szedu za namową Swamiego z palącej się ściany. Spodobali się sobie.
Wzięli ślub i zamieszkali razem w New Delhi. Niedługo urodził im się syn.
Nazwali go zgodnie z zaleceniem Swamiego Saitidżia. Kiedy żona Hindusa była
jeszcze w ciąży ojciec dziecka codziennie trzymał rękę na brzuchu żony i
śpiewał temu dziecku swoje ulubione bhadżany
oraz mantrę Gajatri. Chłopiec urodził się i wieku dwóch miesięcy zabrali go na darśan. Swami podszedł do dzidziusia i
mówi: „Saitidżia, Saitidżia, wreszcie przyszedłeś. Saitidżia, Saitidżia,
wreszcie jesteś!” I sypnął na niego ryż, który Hindusi przynoszą na tacy.
Podciął też chłopcu trochę włosków, zmaterializował dla niego piękny łańcuch z
medalionikiem i zawiesił go niemowlęciu na szyi. Wszystko to działo się na
pierwszym w życiu darśanie tego
dziecka. Chłopczyk ten prawie nigdy nie płacze. Przecież wszystkie małe dzieci
płaczą, czasami całe noce, ale Saitidżia nie płacze. Wcale nie płacze. Jak
czegoś potrzebuje, albo coś jest nie tak, to tylko cichutko zamruczy, ale nie płacze.
I co jeszcze jest ciekawe. Pewnego dnia Hindus powiedział do mnie: „Zobacz co
się stanie”. Wziął niemowlę na ręce, a dziecko jak to dziecko obraca w koło
głową tam i z powrotem, patrzy dookoła, gdziekolwiek, jak to robi niemowlę,
które jeszcze nie umie skupiać wzroku. A Hindus zaczyna recytować temu dzidziusiowi
do ucha Gajatri.
„Om Bhur Bhuvah Svah *
Tat Savitur Varenyam *
Bhargo Devasya Dhimahi *
Dhiyo Yonah Prachodayath” *
Wtedy
chłopiec nagle „rozświetlił” się jak słoneczko. Zrobiły mu się duże oczy,
wielki uśmiech, tak jakby był w raju. Tak właśnie zareagował. Widziałem to na
własne oczy. Cudownie było zaobserwować jaka zaszła w dziecku zmiana. Taką siłę
ma Gajatri śpiewane dziecku w łonie matki.
Hindus
czytał książki Swamiego. Mówił do mnie: „Ja nie tylko je czytam, ja je
studiuję. Każdą książkę dokładnie czytałem, stronę za stroną, zdanie za zdaniem
100 razy. Wiem, że Swami jest Awatarem i nie mówi głupstw. Musiałem dokładnie
czytać co mówi Swami. Co jest ważne. Co należy robić. Na początku grubej
książki o bhadżanach Swami mówi:
„Obojętne co robisz trzymaj się Gajatri,
wszystkie inne mantry możesz porzucić, ale zawsze pozostań przy Gajatri,
ponieważ jest ona mantrą wszystkich mantr.” Było to pierwsze ważne stwierdzenie
jakie dotarło do mnie.”
Mój
rozmówca opowiedział mi także co jest ważne przy intonowaniu Gajatri: „Jedność
umysłu, słów i czynów. Kiedy utrzymamy to, wtedy jest w tym moc. Kiedy myślimy
A, mówimy B, a robimy C, to nie ma w tym żadnej siły. Kiedy myślimy A, mówimy A
i robimy A wtedy mamy moc.” Aby utrzymać tę jedność Hindus siedział na podłodze
i tuż przed sobą na ścianie na wysokości oczu nakleił zdjęcie Swamiego, tak,
żeby swoim poziomem wzroku być na wysokości oczu Baby. Siedział tak z prostymi
plecami. Przeczytał, że nasz kręgosłup jest jak antena i musi być prosty by
dobrze odbierać fale od Boga. Gdy będziemy medytować Gajatri to nasz umysł może wędrować, dlatego musimy zafiksować go
na Bogu. W tym celu Hindus patrzył w jedno oko Swamiego. Umysł miał w ten
sposób skoncentrowany na Bogu, usta recytowały mantrę Gajatri, a ręce obracały dżapamalę.
Swami zmaterializował dla niego małą dżapamalę
o 27-miu koralikach. Kiedy Hindus odmawiał 4 razy małą dżapamalę, co dawało w sumie 108 oczek, to z tej dżapamali zaczynało wytwarzać się wibhuti. Sam widziałem jak po 108-ej Gajatri materializowało się w rękach
Hindusa wibhuti.
Pewnego
razu Hindus pojechał za Babą do Kodaikanal i postanowił, że właśnie teraz chce
interview. Nie wiedział co powinien w tym celu zrobić. Jedna rzecz jaką potrafił
dobrze to Gajatri. Wieczorem o
godzinie 18 usiadł i całą noc śpiewał Gajatri.
Miał swoją małą dżapamalę i miseczkę
ryżu. Kiedy odśpiewał 27 oczek małej dżapamali
wyciągał jedno ziarnko ryżu, w ten sposób liczył przez całą noc. W sumie było
to 1080 czy 1800 razy Gajatri (już
nie pamiętam dokładnie) bez przerwy.
Później rano wszystko go bolało – plecy, nogi, ręce, wszystko. Powlókł się na darśan. Usiadł gdzieś z tyłu. Swami
podszedł i zawołał: „Ej ty! Co chcesz?!” Hindus na to: „Ja chcę interview”. „No
to chodź”. Na interview Swami zapytał go: „Co robiłeś w New Delhi?” Hindus
odparł: „Pracowałem”. „Po pracy!” – huknął groźnie Swami. Zmieszany i przestraszony
Hindus błagał: „Swami nie krzycz tak na mnie, bij mnie jeżeli byłem zły, ale
nie krzycz tak na mnie. Bij mnie jeśli byłem zły!” Swami zmiękł, pogłaskał go i
powiedział: „No, już dobrze” i pochwalił go. Później na darśanie tuż przy mnie
zmaterializował mu piękny pierścionek. Wszyscy klaskali. Bardzo rzadko
Swami materializuje jakieś przedmioty na darśanie – przeważnie wibhuti – dlatego też wszyscy bili
brawo. Widziałem to na własne oczy. Oprócz tego pierścionka ma również dżapamalę, z której materializuje się wibhuti po 108 Gajatri. Gdybyście spotkali tego Hindusa, to nie powiedzielibyście,
że jest po takich przejściach, bowiem wygląda zupełnie zwyczajnie, tak jak
przeciętny Hindus w wieku około 30-tu lat. Codziennie śpiewa 108 Gajatri, co jest jego drogą do sukcesu.
Swami dał mu także do zrozumienia, że był jednym z bhaktów Ramakriszny, który żył około 100 lat temu niedaleko
Kalkuty. Opowiadanie tego Hindusa zrobiło na mnie duże wrażenie, dlatego dziele
się z wami.
Jens Kästner – Szwecja
* OM - Stworzył Bóg światy, Bhur - gruby o zagęszczonej
konsystencji, materię ziemską, Bhuvah
– subtelny, eteryczny, Svah –
najdelikatniejszy, niebiański.
* Tat
Savitur Varenyam –Ten, którego wszyscy czcimy, pełen
Chwały.
Bhargo
Devasya Dhimahi – promieniujące Światło Boga
unicestwia ciemność, niewiedzę i wszystkie niedoskonałości. Doświadczając
medytujemy nad Nim. Rozważmy Twą Boską Chwałę.
* Dhiyo
Yonah Prachodayath – prosimy oświeć nasz intelekt,
byśmy mogli doświadczyć Chwały Boga wewnątrz nas. Szczerze Ciebie o to prosimy.
WYMOWA FONETYCZNA
Om Bur Buvah Swaha,
Tat
Sawitur Wareniam.
Bargo
Dijewasja Dimahi,
Dijo
Jonah Praczodajat.
* Saitidża – pisownia – Sai Teja – tłum. „Promienny”