ZRÓB COŚ PIĘKNEGO DLA BOGA

Chodź ze mną do świata nędzy,
Do kraju gdzie ludzie umierają bez końca,
Do świata nieludzkiego . . . . .
Czy nie widzisz, że oni głodują,
Gdzież jest twoje miłosierdzie? . . . . .
Oni się śmieją i płaczą,
To są ludzie tacy sami jak ty i ja . . . . .
Oni potrzebują pomocy, a nie tylko współczucia.
Pokaż każdemu coś pięknego dla Boga nad nami,
Coś pięknego by wyrazić swoją miłość,
Pokaż każdemu coś pięknego dla Boga nad nami,
Coś pięknego by wyrazić swoją miłość.

Dzień przemija, noc jest długa dla każdego.
Dziecko płacze, być może dożyje i zobaczy słońce,
Lecz ono wie, że ranek może nie nadejdzie.
Na całej ziemi nasi bracia żyją w biedzie,
Są wszędzie jeśli tylko mamy oczy by to dojrzeć,
Więc rozejrzyj się wokół i odnajdź swoją mądrość . . .
Okaż ludzkości miłość jaką On okazał Tobie . . .
I nakarm Jego owce, tak jak On nakarmił każdego z was,
On kocha ich tak bardzo jak  KOCHA CIEBIE

 Matka Teresa z Kalkuty
z „Sai Reflections” tłum. Kasia Bielecka
 

RELACJA  KASI  Z  POBYTU  W  PRASANTHI  NILAYAM

      Tę relację z wyjazdu mogłabym zatytułować: „Jak Swami nauczył mnie kochać i akceptować siebie do końca.” Trudno powiedzieć na ile jest to trwałe, ale przesłanie z jakim wróciłam do domu jest czytelne.
      Zaraz po przyjeździe dzięki adresowi zabranemu z kraju, trafiłam do sierocińca, który mieści się niedaleko bramy aśramu w Prasanthi i jest prowadzony przez Sylwię i Rona. Jednopiętrowy budynek, parę ciasnych sal z małymi okienkami, które służą za jadalnie i sypialnie. Przekazałam Sylwii ubrania, zabawki i pieniądze zebrane i przywiezione z Polski. Ron oprowadził mnie po salkach. Opowiedział historię całego przedsięwzięcia. Sierociniec działa od 3 lat. Początkowo było to jedno pomieszczenie położone gdzieś nad Ćitrawati, bez urządzeń sanitarnych i światła. Dzieci były zabierane z ulicy. Głodne, żebrzące, zawszone, okaleczone psychicznie, mali świadkowie mordów i gwałtów, nierzadko ofiary okrutnego traktowania. Na początku było ich 20-cioro. W chwili obecnej budynek który zajmują spełnia wymogi sanitarne. Dzieci przybyło (jest ich teraz około 60), zrobiło się ciasno. Wszyscy marzą o kupnie olbrzymiej działki i budowie szkoły z prawdziwego zdarzenia, z warsztatami, z ogródkiem i placem zabaw.
      Obecnie za ścianą sierocińca znajduje się olbrzymie wysypisko śmieci. Można je zobaczyć idąc schodami wewnętrznymi budynku na pierwsze piętro, jak i z tarasu na dachu. Dlatego zawsze po intensywnych deszczach dzieci zapadają na liczne infekcje. Ron tłumaczył mi, że wilgoć sprzyja rozwojowi chorób i że jest to zjawisko normalne.
      W pierwszej sali, zwykle zamkniętej na klucz, znajduje się mały ołtarzyk ze zdjęciami Baby. Na zdjęciach stale materializuje się wibhuti. Od czasu do czasu osypuje się pod swoim ciężarem i tworzy kożuszek szarego pyłu pod zdjęciami. Dla mieszkańców sierocińca jest to świadectwo obecności Baby i Jego szczególnego błogosławieństwa dla pracowników i ich wychowanków.
      Poznałam dzieci. Są spragnione kontaktów z każdą przybywającą tam osobą, stęsknione za czułością, dotykiem, tulą się, zasypiają kołysane na rękach. Wszystkie pamiętają Majkę Quoos z Warszawy, która przygotowywała z dziećmi przedstawienie bożonarodzeniowe. Dzieci od razu zauważyły moje fizyczne podobieństwo do Majki. Pytały czy jestem jej siostrą. Każdego dnia na samym początku pytały czy dzwoniłam do Polski i czy rozmawiałam z Majką. Opowiadały, jak w nocy płaczą z tęsknoty za nią. Wszyscy w sierocińcu czekają na powrót Majki. Barry, Australijczyk, którego poznałam na czwartkowych bhadżanach w sierocińcu, także wspomina Majkę. „To jedyna istota na tej planecie, która może przygotować następny program z dziećmi. Jej zdolności, talenty, miłość do dzieci są kosmiczne! Powiedz jej, że musi wrócić. Wszyscy na nią czekamy… Dzieci płaczą.”
      Po paru dniach zrozumiałam, że nie było w tym przesady. Obejrzałam kilkakrotnie zdjęcia z występów i wielokrotnie wysłuchiwałam relacji z przedstawienia. Przyzwyczaiłam się do tego, że witano mnie pytaniem o Majkę.
      Pewnego dnia na darśanie zobaczyłam Barry’ego idącego na interview z grupą australijską. Swami wyraził zadowolenie z jego pracy z dziećmi i nakazał ją kontynuować. Kilka dni później Barry wyjechał do Australii po dziewięciomiesięcznym pobycie w Prasanthi. Wyjechał z zamiarem skompletowania fachowej kadry nauczycieli, terapeutów i tego co najbardziej niezbędne w sierocińcu.
      Trochę na wyrost postanowiłam poświęcić 2 godziny dziennie na sewę w sierocińcu. Miałam poprowadzić zajęcia z języka angielskiego i Bal Vicas. Jak się później okazało było to zbyt śmiałe przedsięwzięcie dla mnie. Miałam obowiązki: liderki grupy (pomagałam w tłumaczeniach) i mamy (byłam w Prasanthi z córeczką). Dokuczał mi ciągły rozstrój żołądka oraz zmęczenie. Wszystkie te przeszkody nie pozwoliły mi na regularną sewę, mimo to praca w sierocińcu była dla mnie bardzo mocnym doświadczeniem duchowym. Spotkałam się nawet z opinią, że łatwiej jest się „przebudzić” w sierocińcu, niż na placu darśanowym. Pierwsze dni upłynęły mi pod hasłem „bunt”. Nie mogłam zrozumieć jak Baba może pozwolić na to by TAKIE dzieci przebywały w TAKICH warunkach. Baba, który materializuje brylanty, patrzy spokojnie na ciasne, ciemne salki i co… materializuje wibhuti? Chyba najtrudniej jest zaakceptować pozorną niesprawiedliwość świata mai, patrząc na cierpienie dzieci. Widziałam jak zasypiały i po chwili budziły się z krzykiem. Trudno było mi wtedy utulić je i uspokoić. Żeby patrzeć na to spokojnie i z miłością musiałam do końca poczuć i zaakceptować prawo karmy. Przez dwa dni kłóciłam się z Bogiem, zarzucając Mu niesprawiedliwość i okrucieństwo. Nie było mi łatwo. Musiałam się z tym pogodzić, jeśli miałam tam zostać i dalej pracować. Niektórzy twierdzą, że te dzieci to dusze świętych riszich - wysokich joginów, które przyszły aby spalić złą karmę świata. Kiedy patrzyłam na smutne oczy dzieci, ich okaleczone nieraz ciała i psychikę, moje serce matki nie chciało przyjąć takiej wersji rzeczywistości. Mała trzyletnia Samathi szlochała i zatykała rączkami uszy, gdy mówiłam jej, że jest piękna i ją kocham. Trafiła do sierocińca prosto ze szpitala. Została dotkliwie pobita przez swoich rodziców, co było zagrożeniem dla jej życia.
      Pewnego dnia, podczas prowadzenia zajęć Bal Vikas, na jednym ze zdjęć Baby zaczęło materializować się wibhuti. Uczniowie zdjęli zdjęcie ze ściany i pokazali mi z bliska. Plamka wibhuti wielkości paznokcia. Znużona zmaganiami z samą sobą przeszłam nad tym faktem do porządku dnia. Miałam dość.
      Warunki pracy - ciasne, ciemne salki, dyscyplina, upał. Czułam, że to nie jest moje miejsce. Nawet pierwsze rzędy na darśanach, które losowałam w tym okresie i pełne miłości spojrzenia Baby, nie były w stanie zmienić mojej decyzji o rezygnacji z dalszych zajęć. Następnego dnia wylosowałam 16 rząd i tak było przez kilkanaście dni. Mogłam pomyśleć, że Baba nie akceptuje tego że przestałam prowadzić zajęcia w szkole. Rozmawiałam w myślach z formą Sai, tłumacząc Mu, że te zajęcia i jeszcze  codzienne wzloty i upadki, kołysanki nastroju, to za dużo.
      Kilka dni później ktoś przekazał mi, że w szpitalu na oddziale okulistycznym jest moja przyjaciółka - Krysia S. i jestem proszona o pomoc jako tłumaczka. Niezwłocznie udałam się tam. Przeszukałam wszystkie poczekalnie i gabinety. Nigdzie nie słyszano o takiej pacjentce. W ostatniej chwili zobaczyłam w poczekalni Sylwię, opiekunkę bezdomnych dzieci. Z trudem się poruszała z powodu zapuchniętych, zaropiałych oczu, zwichniętej nogi i wysokiej gorączki. Odwiozłam ją do domu. Położyłam do łóżka i wsparłam Reiki, dopóki nie zasnęła. Tak oto zostałam doprowadzona do sierocińca niejako wbrew własnej woli. Po południu znowu wylosowałam pierwszy rząd. Wróciłam do dzieci. Przychodziłam popołudniami na zasadzie odwiedzin. Bawiliśmy się, śpiewaliśmy bhadżany. Wracałam później z tymi wszystkimi, którzy chcieli odwiedzić to miejsce i poznać dzieci. Była tam między innymi ekipa telewizji litewskiej.
      Pewnego dnia po darśanie spotkałam Faye Bailey, którą wraz z mężem Davidem gościliśmy w czerwcu w Polsce. Zaprosiła mnie do siebie do hotelu i spędziłyśmy wspólnie miły poranek. Faye zdradziła mi sekrety uzdrawiania i oczyszczania energii pomieszczeń mieszkalnych i nieznane mi dotąd techniki pracy z wewnętrznym dzieckiem. Oczywiście nie obyło się bez opowieści o Swamim. Jedną z tych historii chciałam się tutaj podzielić. Pewnego dnia na darśanie Baba podszedł do hinduskiego chłopca i poprosił go na interview, mówiąc: „Go”. Chłopiec patrzył na Swamiego, ale nie ruszył się z miejsca. Swami dwukrotnie jeszcze ponawiał zaproszenie mówiąc: „Go”, bez rezultatu. Pod koniec darśanu po raz kolejny podszedł do tego samego chłopca i zapytał: „Dlaczego nie wstałeś, kiedy mówiłem do ciebie „go”?” - „Wybacz, Swami, ale coś w środku mówiło mi, że mam siedzieć.” - „Dobry chłopak.”- odpowiedział Swami i poklepał chłopca po głowie. „Zawsze słuchaj swojego wewnętrznego Swamiego” - dodał zadowolony Baba i odszedł.
      Dokładnie rok wcześniej podczas mojego pobytu u Baby, w naszej grupie wydarzyła się podobna sytuacja. Z jednym wyjątkiem. Baba nie komentował zachowania tej osoby i spowodowało to wiele różnych reakcji. Przyjemnie było posłuchać tej bardzo pouczającej opowieści. Swami powoli odsłania kolejne karty w tej grze o nasze dusze. Dla mnie ta historia była powodem do radości także dlatego, że wtedy daleka byłam od osądzania i komentarzy. Mój głos wewnętrzny mówił mi, że tak właśnie miało być.
      Podczas jednego z darśanów siedziałam rozmyślając nad swoimi słabościami, buntem i tym wszystkim co odkrywałam w sobie każdego dnia. Ostateczna konkluzja była taka: „Swami tak bardzo starałam się dla Ciebie. Chciałam Ci się pokazać z jak najlepszej strony, dać Ci to co we mnie najlepsze. A dzisiaj siedzę przed Tobą i cała moja niedoskonałość i nieboskość została obnażona. Nie taka chciałam Ci się pokazać…” A On przyszedł do mnie w aspekcie matki i w pełni Swojej boskiej miłości zburzył wszystkie podziały na dobrą i złą stronę mojej natury. Pochylił się z uśmiechem nad zgnębioną niedoskonałą częścią mojej istoty, by mi pokazać, że właśnie taką mnie kocha. Do mnie takiej, a nie innej, przychodzi z całym ogromem Swojej cudownej energii. Taki na Jakiego czekałam, starając się wypełnić Jego nauki, nieraz na wyrost, wbrew sobie, by Mu się spodobać. A On odwracał się plecami… I tak odkryłam, że nie muszę się wcale starać by zaskarbić sobie Jego miłość, że ona jest zawsze ze mną i akceptuje do końca wszystkie moje cienie. Swami pochyla się nade mną tym bardziej, im więcej odsłaniam się przed Nim. Kocha mnie bardziej niż ja sama mogłabym pokochać siebie. Tak napełniona Jego miłością wracałam do domu ze świadomością, że nie ma we mnie nic, czego On by nie kochał, że boskie jest nie tylko dobro, ale i to co uważałam kiedyś za zło. Nie muszę się niczego wypierać, ani się wysilać, by zdobyć Jego miłość.
                Katarzyna Bielecka

LIST Z PRASANTHI

W każdym Twoim oddechu
I  najdrobniejszym ruchu
W pokonanej barierze
i  pojedynczym kroku
                        zawsze ochraniam cię.
Każdego dnia
W każdym twym słowie
w każdej twej grze
i w napotkanej próbie
            zawsze ochraniam cię.
Popatrz jesteś Moja
koję każdy ból
śledzę każdy krok
i najdrobniejszy ruch.
W przysiędze złamanej
W zgaszonym uśmiechu
i słowie niedotrzymanym
Jestem z tobą.
Słuchaj, wołam cię
Jak matka
koję każdy ból
Nie lękaj się
            Zawsze jestem z tobą
                                 Katarzyna Bielecka

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.