PODRÓŻ DO BABY - MAJ - CZERWIEC 1998

      „Baba jest w każdym z nas. W tobie, we mnie, w żebraku na ulicy. Baba jest wszędzie. Nie trzeba jechać do Indii - a może właśnie po to jedzie się do Indii by tego doświadczyć? By zrozumieć, że przyjazd tu nie jest warunkiem koniecznym dla rozwoju duchowego. Prawdziwa praca musi się odbywać w nas samych. Baba może nam w tym pomóc, może udzielać wskazówek, ale niczego za nas nie wykona.”

      Były to pierwsze słowa jakie zapisałam w swoim dzienniku zaraz po przyjeździe do Swamiego. I choć dalej zapełniłam kilkadziesiąt stron, to właśnie te parę zdań najpełniej oddaje sens mojego tam pobytu.
      Podróż do Indii była wspaniała mimo opóźnienia samolotu (obawa podłożenia bomby) oraz zaginięcia bagażu (znalazł się po 5 dniach). Baba przebywał w aśramie w Whitefield. W tym czasie panowały w Indiach nieznośne upały, temperatura dochodziła do 45 stopni i prawdopodobnie to sprawiło, że w aśramie nie było zbyt tłoczno. Bywały momenty, że podczas darszanu czy popołudniowych badżanów świątynia świeciła pustkami. Polaków również nie było wielu - Małgosia z Gdyni z dzieckiem, Wiktor z Londynu. Jak już wspomniałam mój bagaż zaginął, ale od wyjeżdżającej właśnie pary z Gdańska dostałam większość niezbędnych rzeczy.
      Pierwszy darszan - popołudniowe badżany. Nie mogę opanować radości i podniecenia. Po pięciu latach obecności Baby w moim życiu, zobaczę Go na własne oczy. I oto wreszcie wchodzi. Jest daleko, bardzo daleko, siada na fotelu i nawet nie spojrzy w moją stronę. I tu pierwsza niespodzianka - nic się nie dzieje, nic nie czuję, moje oczy płaczą, ale właściwie nie wiem dlaczego. Jestem zła, zmęczona, rozczarowana i obrażona na Babę. Następnego dnia i jeszcze następnego sytuacja powtarza się. Bardzo dalekie miejsca, żadnego "porozumiewawczego" spojrzenia od Baby. Odkrywam brutalną prawdę o sobie. Nie jestem tak doskonała jak mi się to wydawało. Przed wyjazdem do Indii dałabym sobie głowę odciąć, że nie poniosą mnie takie emocje. Baba mówi - żadnych oczekiwań. Nie oczekuj nawet, że wzruszysz się na widok Baby. Przecież to wszystko doskonale wiedziałam. Ale kolejny raz okazało się, że wiedza sobie a doświadczenie sobie. Nagle dotarło do mnie bardzo wyraźnie, że jeśli rzeczywiście wierzę w nauki Baby, to przecież wystarczy się do nich zastosować. Skoro Baba jest wszędzie to znaczy, że jest przy mnie zawsze, bez względu na to, czy jestem w pierwszym czy w ostatnim rzędzie, czy jestem w Whitefield czy w Polsce. Nareszcie poczułam to o czym wiedziałam od tak dawna.
      Swami lubi testować swoich wyznawców. Jeśli przejdą przez test pomyślnie czeka ich nagroda. Tak było w moim przypadku. Następnego dnia wylosowałam pierwszy rząd, Baba podszedł prosto do mnie i długo na mnie patrząc zmaterializował wibhuti Hindusce siedzącej obok. Nagle wszystko stało się jasne i proste.
      Tego dnia miałam piękny sen: „śniło mi się, że przywiozłam Swamiego do Polski, na spotkanie grupy (w wiaderku z zimną wodą - by Mu nie było za gorąco). Swami był bardzo zadowolony i przygotowywał dla nas wszystkich jedzenie.”
       Następnego dnia zginęły mi sandały, co ponoć jest dobrym znakiem - Baba w ten sposób odcina ego.
Nie miałam już później żadnych bliskich kontaktów ze Swamim - konsekwentnie przydzielał mi miejsca w ostatnim rzędzie. Zresztą Swami jako człowiek jest bardzo zajęty. Dużo podróżuje, ciągle przyjmuje oficjalne delegacje. Darszany trwają bardzo krótko, rzadko udziela interview. Wyjątkiem są grupy rosyjskie, którym poświęca wiele uwagi.
      Okazało się, że moje doświadczenia nie były przypadkowe. Sathya Sai Baba kładzie wielki nacisk na nieprzywiązywanie się do Jego fizycznej formy. Szczególnie dotyczy to ludzi młodych, którzy będą mieli za zadanie przeprowadzić wyznawców przez okres gdy już nie będzie Sathya Sai Baby, a jeszcze nie będzie Prema Baby. Właściwie wszystkie wykłady, które odbywały się podczas mojej tam obecności sprowadzały się do jednego: wszyscy i wszystko, łącznie ze Swamim, to odpowiednia dawka energii plus poziom świadomości. Różnimy się tylko stopniem skoncentrowania tych wielkości. Człowiek ma przeciętnie 10 do potęgi minus 34 boskiej energii Swamiego. Ale wciąż jest to ta sama energia. Porównano nas do kostek lodu pływających w wodzie. Każda kostka mówiła o sobie, że jest inna, lepsza. Jedna przez fakt, że jest świetnie wykształcona, druga, że jest bogata, inna, że jest sewakiem czy liderem grupy. Ostatecznie wszystkie kostki spotkał ten sam los - rozpuściły się bez śladu w wodzie - w oceanie boskiej miłości. Największą przeszkodą w naszym rozwoju jest fakt, że nie rozumiemy, iż każdy z nas jest tym samym. Ciągle czujemy się lepsi od pozostałych. Nawet jeśli to skrzętnie ukrywamy, ego nie daje za wygraną. Wśród wyznawców Swamiego przybiera to dość niebezpieczne formy. Przejawia się w stwierdzeniach wielu osób, że są bardzo uduchowione. Baba przez swoich wykładowców ostrzega przed takimi osobami. Mówi, że trzeba bardzo uważać na tych, którzy starają się kierować rozwojem duchowym innych. Wykładowcy, choć są tak blisko Swamiego wciąż powtarzają, że sami nie są doskonali i dlatego nie chcą nikogo pouczać. Przekazują tylko słowa Pana, zostawiając słuchaczom ich interpretację. Boga należy szukać w samym sobie, czynić sadhanę, która jest dla danej osoby najodpowiedniejsza. I nieważne jest to, czy właściwie wypowiadamy formułkę. Najważniejsze jest, by mieć czyste serce i czyste intencje. Nie trzeba tworzyć do tego liturgii. Swami nie chce pośredników, prosi byśmy nie komplikowali sobie drogi do Niego. Ta droga w gruncie rzeczy jest bardzo prosta, Pan zawsze przychodzi do nas, jeśli tylko szczerze o to poprosimy. Problem w tym, że wielu z nas tak naprawdę nie chce zbliżać się do Boga - wymaga to bowiem całkowitego rozpuszczenia ego.
      Swami powtarza często, że nie możemy zapominać o swoich ziemskich obowiązkach. Mówi: „Duty first, Duty is God. Finish your work and then come”. I nie jest istotne jaki to rodzaj obowiązku. Zwykle są to obowiązki związane z rodziną, z najbliższymi. Przestrzega przed ucieczką od tych ziemskich spraw - w aśramie jest sporo osób, które wydają się być bardzo oddane Babie, są z Nim bardzo długo - w rzeczywistości jednak traktują aśram jako azyl - nie potrafią żyć w normalnym świecie. Według wykładowców Baby to nie jest żadne rozwiązanie. Uciekając od problemów oddalamy je tylko; nierozwiązane wrócą do nas, czy teraz czy w następnych żywotach. Swami rzadko ingeruje w naszą karmę. Umożliwia nam jednak zmianę punktu widzenia, co sprawia, że przechodzimy łatwiej przez zakręty życiowe. Odpowiedzialność za nasze życie ponosimy jednak sami. Tymczasem według moich obserwacji sporo wyznawców chce zrzucić tę odpowiedzialność czy to na Babę, czy to na innego Guru jeśli się nie udaje nawiązać z Babą kontaktu.
      Swami powtarza, że choć duchowe praktyki i jego fizyczna obecność są bardzo pomocne, to jednak tylko praktykowanie jego nauk w codziennym życiu prowadzi nas do celu.
      W ostatnim dniu mojego pobytu Swami obdarzył mnie prezentem - miałam osobiste spotkanie z Little Heart, osobą niezwykłą, oświeconą, będącą bardzo blisko Baby. Little Heart jeszcze raz powtórzyła mi główne tezy z wykładów, kładąc nacisk na wszechobecność Baby i różnice między „wiedzą” a „osobistym doświadczeniem”. Najbardziej niezwykły był fakt, że Little Heart odpowiadała na moje pytania zanim zdążyłam je słownie sformułować. Bije od niej ogromna dobroć i miłość. Podkreślała wielokrotnie jak istotna jest walka z ego. Na koniec wręczyła mi swoje książki prosząc bym je przetłumaczyła na polski.
      Wyjeżdżałam z Whitefield bez żalu, wiedziałam przecież, że Swami jedzie ze mną. Tęsknię tylko za samymi Indiami, które pokochałam i do których z pewnością wrócę.
 Anna Szkudlarek
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.