PRAWDZIWE CENTRUM SAI
Jesus Zaragoza
Autor urodził się i ukończył szkołę średnią w Hiszpanii, a studiował w Teksasie; obecnie mieszka i pracuje w Barcelonie.
Siedziałem
w swoim zakładzie pracy UNIX w Barcelonie. Miałem trochę wolnego czasu, więc
uruchomiłem połączenie Internetu i wyszukałem Sathya. Wiele znajomych tytułów
pojawiło się na ekranie, a jeden z nich przyciągnął moją uwagę. Brzmiał: Święta
Księga Pana Sathyi i Pana Jezusa. Kiedy wchłaniałem w siebie słowa tej Księgi,
zaczęło wzrastać we mnie odczucie szczęścia i spokoju i miałem trudności z
powstrzymywaniem łez - chociaż znajdowałem się w wirze zawsze pełnej stresów
pracy inżynierskiej. Od tamtego dnia czytałem ową Świętą Księgę w swoim wolnym
czasie, co często zatrzymywało mnie w zakładzie po godzinach.
Jednego
dnia, kiedy radośnie wertowałem strony Świętej Księgi na ekranie, przyszło do
mnie poczucie obowiązku przetłumaczenia jej na język hiszpański. Ta intuicja
była delikatna, ale wyraźna. Do Centrum Sathya Sai w Słowenii wysłałem pocztą
elektroniczną prośbę o pozwolenie na dokonanie przekładu. Niezadługo przyszła
odpowiedź: „Masz wszelkie nasze błogosławieństwa” - zgoda z nawiązką! Potem
intuicyjnie doszedłem do wniosku, że dla właściwego wywiązania się z tego zadania
powinienem podjąć podróż do tych, którzy tę księgę opracowali. I znów przyszła
odpowiedź ze Słowenii: „Tak”. W następnym tygodniu wziąłem urlop w zakładzie,
kupiłem bilet wolnego podróżowania ważny przez miesiąc, poczyniłem
przygotowania i rozpocząłem pielgrzymkę.
W
nocy przejechałem wzdłuż południowego wybrzeża Francji, a następnego dnia
przejechałem w poprzek Półwysep Apeniński: Ventimiglia, Mediolan, Wenecja.
Następną noc spędziłem w Padwie, leżącej blisko Wenecji; zbudziłem się o piątej
rano i wyjechałem stamtąd do Lublany (Ljubljana). Jak we wszystkich świętych podróżach,
zdarzenia zewnętrzne odbijały odczucia wewnętrzne. „Przypadkowo” spotkałem
przyciągniętych duchowo ludzi: amerykańskiego biologa z Colorado, dwu Hindusów
(jeden pracuje w Mediolanie, drugi w Nowym Jorku), oraz dziewczynę ze Słowenii,
z którą teraz prowadzę korespondencję. Do stolicy Słowenii przyjechałem w
słoneczny niedzielny poranek 26 października 1997 roku. Kiedy, wychodząc,
mijałem zegar centralnego dworca, moje spojrzenie padło na młodą parę, która
właśnie przyjechała samochodem. Nie wiedziałem, jak mają wyglądać osoby, które
po mnie przyjadą, ale natychmiast poczułem, że to oni. Bez słowa przeszedłem
przez jezdnię, dołączyłem do nich i wsiadłem do samochodu, a oni zawieźli mnie
do Centrum Satya Sai w Potiskavcu.
Byłem
poruszony złotą sposobnością spotkania Mamy Alojziji. Po przybyciu do
Słowackiego Centrum Satya Sai w Potiskavcu, ujrzałem naturalnej wielkości
zdjęcie Mamy Alojziji i aż poraziła mnie jasność jej wejrzenia i surowość -
łącząca się jednak z serdecznością wyrazu jej twarzy. Wtedy nie miałem jeszcze
pojęcia, że będę mieszkał w tym samym kompleksie zabudowań, co i ona, ani że
często będzie mnie brać w objęcia. Potem przyjechaliśmy do celu podróży -
„Tybetu” Planinca. Był tam dom na starej farmie, gdzie mieszkała Rodzina Sai.
Mama Alojzija przywitała mnie jeszcze tej samej nocy. Wkrótce też dała mi
wyraźnie do zrozumienia, że oczekuje ode mnie udziału w pracy - oprócz
tłumaczenia Świętej Księgi.
Warunki
w Planincy są trudne: bez ciepłej wody, bez normalnych łazienek, bez telewizji
i radia. Od samego początku stało się dla mnie jasne, iż Rodzina Sai podjęła
się pracy, która ze zwykłej światowej perspektywy widzenia była prawie
niemożliwa. Całkowite posty - o samej wodzie - w poniedziałki, środy i piątki;
ostra praca od piątej rano aż do dziewiątej wieczorem w każdy dzień za
wyjątkiem niedzieli. Dowiedziałem się, że ten program był już realizowany od
ponad pięciu lat! Obejmowała nas atmosfera Bezinteresownej Miłości. Bracia i
Siostry dzielili się wszystkim. Czyste Istoty Ludzkie od stóp do głów. Żadnych
odróżnień jednego człowieka od drugiego, żadnych poleceń. Każdy dokładnie
wyczuwał, co ma czynić. Słowa takie, jak „dziękuję” i „proszę”, były
niepotrzebne i byłyby nie na miejscu. Nie znałem ani słowa w języku słoweńskim,
a przecież rozumiałem. Językiem był Uniwersalny Język Serca. Nigdy wcześniej
nie pościłem ani przez jeden dzień, a tutaj w ciągu trzech dni postu każdego
tygodnia wcale nie byłem głodny. Codzienne ich zajęcia obejmowały - między
innymi - pracę na roli, pracę w szpitalu w Lublanie z upośledzonymi pacjentami,
służenie ludziom wszelkich zawodów i przekonań: od katolickich księży do
ateistów, krótko mówiąc: każdemu, kto potrzebował pomocy. Pomoc też zawsze była
ofiarowywana we Właściwy Sposób, a Nauki były ukazywane własnym Przykładem.
Bezinteresowne Miłowanie Braci i Sióstr w Rodzinie Sai - z Mocną Wiarą w Pana
Satyę - było zasadą numer jeden.
Pan
Satya był obecny w myślach, słowach i czynach każdego. Jakże inaczej mogłaby
być prowadzona tak ogromna praca?… Wspomnę tylko, że w ciągu mniej niż dwu lat
18 hektarów martwego lasu stało się Edenem Pokoju, gdzie ziemia dostarcza
wszelkiej potrzebnej żywności, a nadmiar jest skrzętnie przechowywany; gdzie
zwierzęta żyją na swobodzie oraz prawie jest już ukończony najnowocześniejszy
system oczyszczania wody. Rzut oka na te dokonania wyjawia więcej, niż tysiące
słów… Można przewidzieć, iż teren ten stanie się Praśanti Nilajam (Miejscem Pokoju) Europy.
Mama
Alojzija jest miłującą matką dla każdego. Zawsze wydawała się znać moje myśli i
udzielała mi wskazówek w najsubtelniejszych kwestiach. Pan Satya delikatnie
wyjawia jej na bieżąco to, co potrzebne. Pewnej nocy poszedłem w milczeniu do
lasu, aby pomodlić się specjalnie w pewnej sprawie. Następnego poranka wyjawiła
mi ona sama - bez mojego zapytania - odpowiedź Pana Satyi na mój problem!… Nie
sposób nie kochać tej Rodziny Sai.
Ostatni
dzień mojego pobytu zbiegł się z ukończeniem tłumaczenia. - Święta Księga Pana
Satyi i Pana Jezusa została zestawiona przez Mamę Alojziję z wiernie
przekazanych bezpośrednich przesłań Pana Satya Sai Baby - toteż Prawda jest
objawiana jasno, bez żadnych domieszek czy zafałszowań. Wersja hiszpańska
została sporządzona zgodnie ze wskazówkami udzielanymi przez Rodzinę Sai.
Opuszczając to święte miejsce czułem się tak, jakby się kończył ROMANS mojego
życia… chociaż później poczułem i wiedziałem, że zawsze będę świadomością razem
z nimi…
Po
pobycie w Słowenii powróciłem szybko - jadąc przez trzy dni - do Barcelony, aby
załatwić parę spraw, a następnie podjąłem dalszą europejską pielgrzymkę.
Jechałem przez całą noc i o szóstej rano przybyłem do Paryża. Stamtąd dotarłem
- z przesiadkami - do francuskiej miejscowości nadmorskiej Calais, gdzie
wsiadłem na statek płynący do Dover w Anglii… Tej nocy w mieszkaniu mojego
przyjaciela Seana w Nottingham zadzwonił telefon. Był on bardzo uradowany,
mogąc mnie ujrzeć po dwuletniej przerwie. Sean i ja zasadniczo zgadzaliśmy się
w tych licznych kwestiach, o których rozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że
obecnie piastował czołowe stanowisko w lokalnej Organizacji Sai w Nottingham.
Powiedziałem mu, że moje doświadczenie z ośrodkami Sai w Hiszpanii nie było
dobre: byłem tam tylko raz i więcej już nie wróciłem… Jednakże - kontynuowałem
- odnalazłem bardzo specjalne miejsce w Słowenii: modelowe Centrum Sai. On zaś
wyznał mi, że w Wielkiej Brytanii problemów było wiele: walka o władzę wśród
członków ośrodków, a nawet pomiędzy ośrodkami. Bea, przyjaciółka Seana z Belgii
dodała, że także i w jej kraju sprawy nie układały się dobrze… Słuchałem tego
wszystkiego oniemiały, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszałem. - Pan Satya jest
już znany jak świat długi i szeroki. Znajdowało to odbicie także w wizytach u
Niego coraz wyższych przywódców. Jednakże powiększanie się tłumów wielbicieli i
mnożenie się ośrodków zdawało się bardziej sprzyjać walkom o pozycje niż
Jedności. Doświadczenia te ukazywały, że większość ośrodków nie rozumiała
swojej roli. Gubiły się one w bezużytecznych dyskusjach i ustalonych mechanicznych
obrzędach… Jedynie tam, w Słowenii, miałem sposobność ujrzenia Braci i Sióstr
prawdziwie poddających się prowadzeniu przez Wszechobecnego Boga…
Po
powrocie do Barcelony przygotowałem drugą część mojej pielgrzymki: Puttaparthi
w Indiach - Dom fizycznego ciała Pana Satyi. Kiedy kupowałem bilet otwarty,
spotkałem podróżnego, który miał polecieć do Indii tego samego dnia co ja. Był
to młody absolwent filozofii z Barcelony, który na własną rękę podróżował po
Indiach przez ostatnie trzy lata. Opuścił Barcelonę chory od zachodniej
hipokryzji: od tych wszystkich ludzi, którzy dają się zagrzebać w systemie, w
rutynie i żyją - bez wartości ludzkich i charakteru - jakby byli martwi… Rzekł:
- Zachód stworzył system manipulowanych robotów, chodzących brył mięsa z
oczami, reagujących tylko na to, co jest nieistotne i nietranscendentalne,
bojących się ŻYĆ i bojących się umrzeć. - I tak dalej. Dobrze się czułem w jego
towarzystwie.
Minęło
Boże Narodzenie i zaraz po nim wyruszyłem w podróż do Bombaju. Miałem odlecieć
do Indii z lotniska Heathrow pod
Londynem, ale na trasie pojawiło się trochę drobnych przeszkód i dotarłem tam
dopiero na pół godziny przed odlotem Jumbo 747. Pani operator powiedziała: -
Przykro mi, ale nie może pan wsiąść. Za późno. Lot jest już zamknięty. - W
chwilę potem zaś, gdy właśnie myślałem sobie: „Taka jest decyzja boska, muszę
ją przyjąć”, ujrzałem, że coś ją całkowicie zaskoczyło i powiedziała: - Proszę
zaczekać, właśnie otworzyła się możliwość! Ma pan dużo szczęścia, prawie już
stracił pan ten lot! - Tylko się uśmiechnąłem i podziękowałem Panu Satyi. - Lot
przebiegał spokojnie i na czas dotarłem do Bombaju: kwadrans po północy. Kiedy
wyszedłem z lotniska, poczułem się kompletnie zagubiony w morzu ludzi, w nowym
dla mnie świecie. Rozglądałem się za taksówką, a wtedy podszedł do mnie jakiś
Hindus i zaprowadził mnie z powrotem na lotnisko do punktu „TAKSÓWKA OPŁACONA Z
GÓRY”. Jadąc na lotnisko lokalne, mogłem przypatrzyć się Bombajowi późną nocą.
Wszędzie pełno ludzi. „Czy ktokolwiek tu śpi?” - myślałem sobie.
Kiedy
samolot Indyjskich Linii Lotniczych wylądował około siódmej rano w Bangalurze,
prędko wysiadłem z niego i poszedłem odebrać swoją torbę podróżną. Gdy
czekałem, jakiś dżentelmen podszedł do mnie i zapytał: - Czy pan jedzie do
Puttaparthi? - Zaskoczony potwierdziłem. Na to on:
- Dobrze, możemy wspólnie wynająć taksówkę.
- Tamtego ranka, siódmego stycznia 1998
roku, mój umysł i zmysły były krystalicznie czyste; nie przypominałem sobie,
bym kiedykolwiek wcześniej czuł się tak przebudzony i Żywy. Podczas
czterogodzinnej jazdy taksówką do Centrum Duchowego w Puttaparthi dowiedziałem
się, że moim towarzyszem jest niemiecki lekarz, będący w drodze na konferencję
medyczną w Australii. Postanowił zatrzymać się w Puttaparthi na tydzień. Zaczął
mi opowiadać swoje osobiste doświadczenia: - Rok temu, kiedy przyjechałem tu po
raz pierwszy, byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Planowałem pobyt zaledwie
tygodniowy, ale wydłużył się on do trzech tygodni. To, co tu ujrzałem i
przeżyłem, było dla mnie czymś absolutnie nowym. Rozmawiałem z kolegą lekarzem
ze Specjalistycznego Szpitala Sai, doktorem Bathiyą; wymieniliśmy się
wrażeniami i dowiedziałem się o wyleczeniach, które daleko wykraczały poza
zasięg dzisiejszej medycyny. - Opowiedziałem mu o swoim doświadczeniu w
Słowenii, a na koniec pożyczyłem swój egzemplarz Świętej Księgi Pana Satyi i
Pana Jezusa. Po chwili wskazał na prawo, mówiąc: - Zobacz, to właśnie ów
szpital. - Odebrało mi mowę, gdy ujrzałem największy i najwspanialszy szpital ze
wszystkich, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się widzieć. Jest to szpital
bezpłatny, gdzie stosowana jest najnowocześniejsza aparatura do operacji serca
- to, co mogą zaoferować najlepsze szpitale świata. Fundusze na budowę
zaofiarował pan Tigrett, były dyrektor korporacji przedsiębiorstw
gastronomicznych Blue Star, znanej z kawiarni Hard Rock rozsianych po całym
świecie. Pan Tigrett opowiedział, że kiedy jego Porsche jechał z prędkością 140
km/godz., stracił nad nim panowanie i zaczął spadać w stumetrową przepaść… a
wtedy pojawił się na tylnym siedzeniu Pan Satya i objął go swoim prawym
ramieniem; samochód został doszczętnie zniszczony, ale on wyszedł z kraksy bez
żadnego nawet zadrapania… W swojej korporacji wprowadził później jako hasło
zdanie Pana Satyi:
„KOCHAJ WSZYSTKICH, SŁUŻ WSZYSTKIM”, które
widziałem w Hard Rock Cafe w Barcelonie.
Kiedy
w południe wszedłem na teren Aśramy, poczułem się kompletnie zagubiony w
tłumie… Dzięki pomocy kierowcy taksówki znalazłem drogę do hotelu. Po
rozpakowaniu swoich niewielu rzeczy poszedłem z powrotem do Aśramy, ażeby się
zorientować w sytuacji i skorzystać z Darśanu
(Widzenia Nauczyciela) o czwartej po południu. Po wejściu do Centrum Duchowego
ujrzałem prowadzącą pod górę długą linię ludzi. Podszedłem do jakiegoś pana o
blond włosach i zapytałem, co to takiego. Odrzekł, iż jest to „kolejka darśanowa”, i zaprosił mnie, ażebym
usiadł wraz z nim. Zaczął wyjaśniać mi, jaka jest codzienna procedura: -
Codziennie są dwa Darśany, pierwszy
około siódmej rano, a drugi około czwartej po południu. Rano dobrze jest
przyjść do kolejki około czwartej lub czwartej trzydzieści, a po południu - o
pierwszej.* W ten sposób masz czas, ażeby usiąść, zrelaksować się i zająć się
samym sobą. Podczas Darśanu Pan Satya
przychodzi i chodzi wśród ludzi; już niedługo to ujrzysz. - Tak więc przyjąłem
zwyczaj wstawania o 3.30 rano, a chodzenia spać o 9.30 wieczorem.
W
miarę upływu dni coraz lepiej poznawałem to miejsce, ludzi i atmosferę. Ani
odrobinę nie podobało mi się to, co tutaj widziałem. Na terenie Puttaparthi -
włącznie z Aśramą - zaszło zjawisko degeneracji podobne do tego w starej
Świątyni w Jerozolimie dwa tysiące lat temu. Historia powtarza się i
rozbudowuje się tu interes dla samolubnych celów, ubliżając imieniu Boga.
Atmosfera coraz bardziej upodabnia się do tej, jaka panuje w miejscach
zwiedzanych przez turystów, a coraz mniej jest stosowna w fizycznym Domu Boga.
To bardzo smutne, ale taka jest prawda. Jedynie Pan Satya jest CZYSTY, a ja
miałem szczęście być blisko Niego każdego dnia podczas Darśanu. Przebywanie w
fizycznej obecności Pana Satyi - to doświadczenie przemieniające życie. MIŁOŚĆ
jest największym cudem - i obecnie Miłość w Ludzkiej Postaci znowu chodzi po
Ziemi. Zdrowieją chorzy na nieuleczalnego raka, ślepi zaczynają widzieć, głusi
zaczynają słyszeć, a dorośli ludzie o twardych sercach płaczą jak dzieci nie
wiedząc dlaczego, kiedy przechodzi obok nich Bóg w ludzkiej postaci. Nie ma
niczego ukrytego; Pan Satya zna każdy szczegół naszej przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości. Jego poruszenia, Jego kroki - zawsze powolne,
zawsze ciche - to symfonia Miłości. Cóż mogę powiedzieć o uczuciach
owładających człowiekiem w takiej bliskości Pana? Poezja tu zawodzi; słowa
padają na papier nie dosięgając celu, jak kamień rzucony w kierunku gwiazdy…
Przełożył Jan Nara* W ten sposób ludzie spędzają codziennie
około sześciu godzin w kolejkach - pomimo, iż Satya Sai Baba prosi nas o pracę
dla dobra tego świata, o pomoc bliźnim. Radzi nam, ażebyśmy nasze widzenie
skupiali we własnym wnętrzu i stamtąd - od wszechobecnego Ducha - czerpali
spokój i inspirację do właściwego działania. - Czy więc takie codzienne
marnotrawstwo czasu, połączone z rywalizacją (a nierzadko walką) o lepsze
miejsca na placu darśanowym, nie jest
czymś dokładnie sprzecznym z nauczaniem Sai Baby?… Tak to wzniosłe ideały są
dewaluowane i zaprzepaszczane w rutynie błędnych schematów myślenia i
działania… A On czeka i czeka, aż wreszcie pojmiemy absurdalność sytuacji i z
Miłością wprowadzimy w czyn treść Jego nauk.
(Przyp. tłum.)
OD REDAKCJI