Boskie gry Bala Sai
V.R. Kriszna Kumar  (wyjątki – ciąg dalszy)

Listy Swamiego

List Swamiego z 9 sierpnia 1946 roku.
   Większość listów Swamiego przychodziła do nas w czwartki, więc od rana czekaliśmy niecierpliwie na listonosza. Prawdopodobnie Swami wybrał ten dzień dlatego, że wielbiciele uznali go za szczególnie pomyślny. Wymieniał w listach imiona nas wszystkich i błogosławił każdą osobę po kolei. Jego charakter pisma przypominał cenne perły, a Jego zapewnienia wyzwalały w nas odwagę. Czytaliśmy te listy ze łzami w oczach. Nikt inny na całym świecie nie okazuje tyle miłości i uczucia. Przytulał nas do Siebie pięknymi słowami jakbyśmy byli małymi dziećmi. Był dla nas Bogiem wielkim jak góra, ukrytym w drobnym, pełnym słodyczy ciele. Kochaliśmy go z całym oddaniem i absolutną ufnością. Może było to coś, co mędrcy nazywają pełnią. Nie mógł znieść smutku wielbicieli i czuł się zraniony mocniej od nich. Czasami zapominaliśmy o Jego boskości i traktowaliśmy Go jak przyjaciela. Musiało być wiele powiązań i liczne zasługi w wielu minionych wcieleniach, aby zyskać tak wielkie szczęście.
   Przedstawiam Wam treść listu Swamiego wysłanego z Puttaparthi. Kiedy przeczytacie, zrozumiecie dlaczego się nim z wami dzielę.


    Do kochanego wielbiciela Kriszny Kumara (to moje imię i nazwisko), Kići Kumara (Kumara wrażliwego na łaskotki), Pići Kumara (szalonego Kumara), Baba. (Możecie wyobrazić sobie iloma imionami mnie nazywał?)
  Mój drogi, czy wciąż przebywasz w Kuppam? Kiedy dojechałeś? Czy dobrze się miewasz? Pamiętasz Mnie? Jestem Sai Baba z Puttaparthi. Teraz będziesz o Mnie pamiętał. Biedaku! Po prostu żartuję sobie z ciebie. Co wspominasz? Na co patrzysz? Przez cały czas wypełnia cię Atma, bo urodziłeś się w Atmie i przebywasz w Atmie. Czyż nie znam moich wielbicieli? Kiedy ten list przeczyta Kumari (moja niezamężna siostra), Amba (mój brat Amrendra Kumar) oraz matka tej rodziny, pewnie się na Mnie pogniewają! Będą zazdrośni, ponieważ do tej pory nie napisałem do nich. Ale każdy ma rękę z pięcioma palcami i gdziekolwiek się znajdzie, towarzyszy mu pięć palców, a nie tylko jeden. Podobnie, kiedy wszyscy członkowie domu są Moimi wielbicielami, to nawet jeśli obsypuję łaską jednego z nich, to obejmuje ona wszystkich. Miejmy to już za sobą. Kiedy zamierzasz przyjechać? Ponieważ nie ma samochodów, nie chciałem cię niepokoić. Wielbiciele z Mysore zdecydowali się przyjechać, ale kiedy dowiedzieli się, że chcę 22. odwiedzić waszą wioskę, odwołali swoją wizytę i postanowili pokazać się na Śiwaratri. Dlatego nie docierają  tutaj samochody. Jeśli w międzyczasie ktoś przybędzie tu autem, pojadę nim. W przeciwnym wypadku będę wam towarzyszył kiedykolwiek przyjedziecie. Jestem gotowy przyjechać. Przyjedzie również Nagamani. Moje błogosławieństwa dla Nagamuni (mojego szwagra), Suszilammy (mojej kuzynki) i ich dzieci. Przekaż im je.
   Powiedz, że spotkam się z nimi osobiście. Pamiętając także o nich, moje serce raduje się.           
                                           Z błogosławieństwem. Baba
Potwierdź szybko swój przyjazd.
   Widzicie, jak rozbrajający potrafi być Swami? Kiedy tak bardzo pragnąłem otrzymać Jego darszan, gdy wytężałem wzrok i czekałem z ciężkim sercem, On jak gdyby nigdy nic pisał, czy Go zapomniałem? Napisał ten list, gdy postanowił odwiedzić naszą wioskę Kuppam. Kiedy Pan jest gotów przybyć do nas, to czy możemy czekać żeby ktoś inny przywiózł Go swoim samochodem? Amba i ja natychmiast wyruszyliśmy do Puttaparthi, aby Go do nas sprowadzić. Swami przyjechał zgodnie ze Swoją wolą. To była Jego druga wizyta w tym miejscu. Opowiem wam o Jego pierwszych odwiedzinach w Kuppam.

Odwiedziny w Kuppam

    Po pierwszej wizycie w Puttaparthi namówiliśmy Swamiego do odwiedzenia naszej wioski, a kochający Pan wyraził na to zgodę. Moja starsza kuzynka Suszilama również była w Puttaparthi. Ponieważ wcześniej niż my poznała Swamiego, postawiła warunek, że Swami najpierw odwiedzi jej dom. Zgodziliśmy się i ustaliliśmy daty. Mieliśmy zabrać Swamiego z domu Sakammagaru w Bangalore, ale Swami postanowił przyjechać Sam. Czekałem z członkiem rodziny Suszilammy na skrzyżowaniu dwa kilometry przed Kuppam, aby wskazać drogę do wioski. Swami nie pojawił się do 22:00 i krewny Suszilammy wrócił do wioski. Zostałem sam na leśnym skrzyżowaniu, ale już od 20:00 nikt się tam nie pojawił z obawy przed dzikimi zwierzętami. Około 23:00 nadjechał samochód, skręcił w niewłaściwym kierunku i wjechał do lasu. Udało mi się go zatrzymać światłem latarki. Na widok Swamiego, machającego do mnie ręką, odczułem ogromną radość. Sakammaguru i Subbaradżugaru, których zabrał ze sobą, byli zdziwieni widząc, że czekam samotnie w tak bezludnym miejscu. Wsiadłem do samochodu i pojechaliśmy do mojego domu, zamiast do domu Suszilammy, jak to było wcześniej zaplanowane. Powitaliśmy Go girlandami i arathi. Z uśmiechem przyglądał się nam wszystkim.
    Obok naszego domu znajdował się wielki pusty plac, więc zorganizowaliśmy na nim spotkanie z Bala Sai. Wielu mieszkańców wioski, w tym nasi nauczyciele i koledzy ze szkoły, otrzymało Jego piękny darszan. Przez te wszystkie lata żartowali ze Swamiego i z naszych częstych wizyt w Puttaparthi, ale teraz, kiedy Go zobaczyli, zaakceptowali Jego boską formę. To nas ogromnie ucieszyło. Byli oczarowani, bo tamtego wieczoru Swami śpiewał jak słowik. Odwiedziła Go cała nasza rodzina. Trzy dni minęły jak trzy minuty. Płacząc, pożegnaliśmy Pana Sai, a On pocieszał nas przyrzekając, że wkrótce przyjedzie ponownie. Potem odjechał do Bangalore.
    Kiedyś, gdy w starym mandirze rozmawiał z naszą rodziną, prosiliśmy Go, aby pozwolił nam pozostawać zawsze blisko Niego. Swami zażartował, że mamy zbyt dużo pragnień, ale od tamtej chwili do dnia dzisiejszego jesteśmy Jego dziećmi. Bez Jego łaski i błogosławieństwa nie moglibyśmy cieszyć się Jego bliskością. W dwaparajudze, w brązowym wieku, Pan Kriszna zagwarantował przyjaciołom Swoją bliskość, a w tym wieku Kali mieliśmy szczęście śpiewać i tańczyć z Sai Kriszną. Jestem przekonany, że w żadnej innej epoce nikt nie odczuwał tak wielkiej miłości jaką obdarzał nas Bala Sai.

Walka ze Swamim

  Czasami Swami był tak zajęty, że można się było zastanawiać, czy Jego miłość zniknęła. Zajmował się nowoprzybyłymi – zorganizowaniem ich pobytu i audiencjami. W takich chwilach dostawaliśmy od niego ścisłe polecenia i ostre komendy wydawane surowym tonem, sprawiającym, że zaczynaliśmy wierzyć, że nas nie chce. Gdybyście w tamtych czasach nie otrzymywali Jego miłości i uwagi, z pewnością byście oszaleli. Kiedy nie odezwał się do mnie przez cały dzień, podjąłem z Nim walkę, pisząc kilka słów: „Swami, nie okazałeś mi wystarczająco dużo miłości!”. Nie patrząc na mnie powiedział, żebym wlał wodę do kubeczka stojącego na stole. Gdy nalewałem powtarzał: „więcej, więcej”. Kubek się przepełnił i woda rozlała się na blat. Widząc to krzyknął: „Nie masz ani odrobiny rozumu? Jak możesz dolewać wodę, skoro kubek jest pełny?”. Szybko wytarłem stół, nie rozumiejąc, co ma na myśli. Obawiając się kary, upadłem Mu do stóp i prosiłem o wybaczenie. „Co? Nie zrozumiałeś co powiedziałem? Jestem w twoim sercu, a ty w moim! Czy to nie miłość? Jeśli dam ci jej więcej, będzie to taka sama strata jak strata rozlanej wody. Powinieneś dostrzegać to co otrzymujesz, bez marnotrawstwa. W taki sposób myślą mędrcy”, gniewał się Swami. Na te słowa popłynęły mi łzy radości i nie mogłem ich opanować. Podniósł mnie, wytarł je i stukając mnie w głowę powiedział: „Czy pojąłeś w końcu?”. Tak postępował z ignorantami.

Milczący sadhu

    Rozmawiając kiedyś z nami, Swami zdawał się być bardzo szczęśliwy i nieustannie żuł paan[1]. Był to wyraźny znak, że wydarzy się coś ważnego. Poinformował nas, że następnego dnia dojdzie do zabawnej sytuacji. Nie znając boskich tajemnic, czekaliśmy na ten moment. Następnego dnia przybył do mandiru sadhu[2] razem ze swoim uczniem. Byli gorliwymi wyznawcami Matki Kali. Sadhu miał długą brodę, znaki z kurkumy na całej twarzy, czerwony znak z pasty kumkum na czole, a na szyi girlandy z rudrakszy pomieszane z dziwnymi koralami. Wyglądał przez to jak czarownik. Mężczyźni, zanim dotarli do mandiru, wykąpali się porządnie w Ćitrawati. Uczeń wychwalał sadhu za wybudowanie świątyni i jego cudowne moce. Nikogo z nas nie interesowała ta propaganda. Nie wiedzieli, że nasz filigranowy Mistrz zmusza ludzi do płaczu i pociesza ich jak małe dzieci. Kiedy podeszli, na twarzy Swamiego gościł dziwny uśmiech. Kiedy sadhu chciał Mu ofiarować cytrynę, Swami skinął, żeby ją sobie zatrzymał i zwrócił się do wszystkich: „Moce nie mają formy. To, czego nie można zobaczyć, można odczuć. Kiedy napompujemy balon, powietrze przyjmie jego formę, chociaż jest niewidzialne i bezkształtne. Ale chociaż jest niewidzialne, to może pięknie pachnieć lub cuchnąć. Wewnętrzne moce są również niewidzialne. Ci, którzy tego nie rozumieją, są ignorantami. Wszystko, co się rodzi, musi zginąć, ale Atma, przebywając w różnych formach, jest niezniszczalna i wieczna. Taki jest cykl narodzin i śmierci ciała. Wielkie boskie dusze zakryte są przez maję, iluzję. Ci, którzy pokonali złudzenie i dostrzegają je, uważani są za joginów. Do osiągnięcia tego potrzebna jest łaska. Łaskę Boga można otrzymać zanurzając się nieustannie w myślach poświęconych Bogu”. Nagle sadhu chciał zadać Swamiemu pytanie, ale z jego ust nie wydostało się ani jedno słowo. Kiedy zawiodły go wszystkie wysiłki aby przemówić, poczuł strach. Nie mogąc ścierpieć niełaski, nie dał nic po sobie poznać.
    Następnego dnia, gdy wszyscy siedzieliśmy, Swami zapytał sadhu, co chciał wczoraj powiedzieć. Ze łzami upadł on Swamiemu do stóp. Swami uspokoił go i zapytał, czy ma jakieś kłopoty. Nagle asceta odzyskał mowę. Powiedział: „Wybacz mi proszę, ponieważ słuchając kogoś popełniłem wiele błędów. Wczoraj straciłem mowę i odzyskałem ją dopiero wtedy, gdy złożyłem Ci hołd. Byłem z siebie bardzo dumy, a Ty Swoimi stopami skruszyłeś tę dumę. Przestałem mówić z powodu swojego ego, a dzięki Twojemu dotknięciu, odzyskałem tę zdolność. Dałeś mi naprawdę dobrą lekcję. Teraz rozumiem boską grę wielkich dusz. Proszę, pobłogosław mnie!”. Miałem wrażenie, że Bala Sai schwytał go w Swoją sieć w chwili, gdy sadhu, podając Mu cytrynę, wypróbowywał na Nim swoją magię. Było tak wiele zdarzeń nie znanych światu, że cieszę się, mogąc wam opowiedzieć o tych, które widziałem. Nawet gdy próbuję wydobyć ze zdarzeń to co w nich najważniejsze, powstaje gruba książka. Nigdy nie ocenimy łaski i miłości Swamiego, ale ci, którzy ich doświadczyli, są prawdziwymi szczęściarzami.

Dharma Paripalakudu

Obrońca dharmy, prawości

   Chociaż wszyscy interesujemy się plotkami, to nieporozumienia nie mogą przynieść szczęścia. Nie jest łatwo tworzyć nieporozumienia. Jakikolwiek błąd ze strony gracza, a z pewnością wpadnie w kłopoty. Mistrzem sztuki tworzenia nieporozumień był nie kto inny jak święty Narada, syn Brahmy. W naszej epoce Kali wiele osób próbuje odegrać tę rolę, ale nie osiąga sukcesu i wpada we własne sidła. Początek może być łatwy, ale bardzo trudno z powodzeniem dobrnąć do końca. Ta sytuacja może wzbudzać podziw widzów, ale zaangażowani w nią ludzie nigdy nie czują się dobrze. Ten, kto to zaplanował, zostanie przyłapany.   Wielcy święci, tacy jak Narada, często podejmowali takie gry dla pomyślności świata. Nasz Bala Sai był w tym Mistrzem i odegrał mnóstwo boskich gier, mając na względzie dobro ludzi. Mogliście słyszeć o wielu wielkich złodziejach, ale nasz słodki Pan był z nich najlepszy. Wszyscy, którzy o tym nie słyszeli, dowiedzą się teraz. Sztuka jest zależna od roli jaką odegra Swami oraz od tego, kogo do niej zaprosi i zaangażuje. Przyjmując ludzką postać, zachowuje się jak zwykły człowiek. Cieszy się w pełni tym, co nas cieszy. Wiele osób może myśleć, że wielka psota kończy się źle, ale w tym wypadku wynik jest zawsze wspaniały. Jeśli Swami chciał kogoś czegoś nauczyć, nie robił tego bezpośrednio na oczach innych. Wybierał do udziału w grze długoletnich wielbicieli i trzymał ich w gotowości. Do wielkich zadań typował Sakammagaru, a do drobniejszych Sawitrammę, Konammę, Seszagiritatę i na chybił trafił ludzi takich jak ja. Wybierał tych, których najbardziej lubił, ale zapewniał, że odegrają role, które będą w stanie znieść. Kulminacją tej gry był śmiech, przypominający chłodną bryzę po groźnym sztormie.
    Czytaliśmy w „Bhagawatham”, że psotom Pana Kriszny nie było końca. Ale czy możemy je nazwać zwyczajnymi psotami? Nie! To były lile, boskie gry, wypływające z serca wypełnionego miłością i nie raniące nikogo. Przeznaczone przeważnie dla pasterek, były przejawami Jego miłości. Kiedy przychodziły do Jaśody i skarżyły się na małego Krisznę, z radością przyglądały się, jak Jaśoda próbuje okiełznać niegrzecznego Gopalę. Tak naprawdę pragnęły, aby żartował przez cały czas, bo wtedy czuły się najszczęśliwsze. Miały powód przychodzić do Jaśody z bezpodstawnymi skargami, gdyż dzięki temu spotykały Krisznę, słodkiego łobuziaka. Wydawało się, że Jego postępowanie bardzo je gniewa. Jednak na widok Jego zachwycająco pięknej twarzy topniały jak lód. Podobnie Swami mógł się na nas gniewać na oczach wszystkich ludzi, jednak sposób, w jaki nas później pocieszał, nie da się wyrazić słowami. Nawet gdybyśmy próbowali komuś to wytłumaczyć, nikt by nam nie uwierzył. Czasami nie rozumieliśmy dla kogo odgrywa przedstawienie. Nie wyobrażacie sobie jak się zamieniał w ciągu sekundy, stając po jednej lub po drugiej stronie, w zależności od sytuacji. Kiedy Swami opowiadał o lilach, boskich grach, godziny mijały jak minuty, zanurzając nas w szczęśliwości. O wielu z nich wspomniała moja siostra Kumaramma.
    Jest pewien limit wiekowy na czynienie psot, powiedzmy do 16 lub 20 roku życia. Potem wyglądają dziwnie. Jednak bez figli dzieciństwo i młodość byłyby bezbarwne. Czasami, gdy Swami był w dobrym nastroju, wspaniale odpowiadał na wszystkie nasze wątpliwości. To co wtedy mówił było samą esencją życia. Kiedyś, zbierając całą swoją odwagę zapytałem, dlaczego bywa rozgniewany. Swami odrzekł: „To nie gniew. To nadmiar mojej miłości. To wszystko jest zabawą, przedstawieniem i boskimi czynami”. Dzięki tym słowom odwiedzający Go ludzie zapominali o swoich zmartwieniach i byli szczęśliwi. Przychodząc do mandiru czuli często, że smutek i cierpienie wypełnia ich po brzegi. W takich chwilach przekazywanie wiedzy w poważny sposób nie było właściwe. Natomiast właściwa mieszanka gry i przekomarzania się działała jak cudowne lekarstwo, dzięki któremu zyskiwali trochę spokoju umysłu. Humor Bala Sai odgrywał ważną rolę i przynosił ulgę tysiącom ludzi. Każdy Jego czyn zawierał w sobie oprócz radosnej beztroski wiele wskazówek moralnych. Wszystko to skutecznie przekształcało smutki w wewnętrzną harmonię. Nawet teraz, myśląc o tym po 60 latach, odczuwamy tę samą przyjemność.
   Ludzie ze starego mandiru tworzyli jedną wielką rodzinę. Nie ma na świecie ogniska domowego wolnego od nieporozumień. Życie, jak smaczny, słodki i gorący posiłek, powinno stanowić mieszankę kłopotów i radości. W tym małym królestwie Swami był jak król i także jak farmer uprawiający ziemię. Gdy zanurzamy się w oceanie życia, odnajdziemy w nim perły, a także zmierzymy się z jadowitymi stworzeniami. Swami nauczył mnie trzymać się pereł i unikać jadowitych stworzeń. Aby coś osiągnąć w życiu, musimy pokonywać przeszkody. Ze Swamim, jako naszym guru, z pewnością wygramy tę grę.
     Czy możemy teraz wkroczyć na arenę lil Swamiego?
Brakujące masło
  W tamtych czasach w Puttaparthi osiedliła się pani Sakammagaru, żarliwie zaangażowana w służbę dla Swamiego. Była bogatą właścicielką plantacji kawy w Coorg, w stanie Karnataka. Miała dobre maniery, światową wiedzę i odnosiła się z szacunkiem do starszych. Z oddaniem i determinacją stąpała też ścieżką duchowości. 
    Mówiła płynnie językiem kannada i angielskim, ale słabo znała telugu. Swami był jej życiem. Dbała bardzo o dyscyplinę i czystość. Miała bardzo łagodny charakter i rzadko kiedy traciła panowanie nad sobą. Traktowała służących i pracowników jak członków własnej rodziny.
Kiedyś mieszała dla Swamiego masło z cukrem. W dwaparajudze, wieku brązowym, było to ulubione danie Pana Kriszny i rozkosz dla pasterek. Widząc jak pracuje wyobrażałem sobie, że nasz Bala Kriszna przypomni sobie poprzednie wcielenie i pobiegnie do Swojej dawnej siedziby w Repalle[3]. Wielbiciele Pana Wisznu nazywali tę mieszankę „nawanitam – wiecznie nową” i wierzyli, że Wisznu bardzo ją lubi. Dlatego, kiedy zstąpił na Ziemię jako Pan Kriszna, stała się Jego przysmakiem. Sakammagaru poprosiła Nagamaniammę, aby ją bezpiecznie przechowała, a ona spełniła jej polecenie.
  Gdy zjedliśmy posiłek Sakammagaru poprosiła Nagamaniammę o przyniesienie miski z masłem. Chociaż Nagamaniamma umieściła ją w znanym sobie miejscu, teraz nie mogła jej znaleźć i zaczęła płakać. Swami udawał, że o niczym nie wie i zbeształ ją, że powinna coś zrobić. Widząc zbliżającą się Sakammagaru poczuła się jeszcze gorzej. Obawiając się jej gniewu powiedziała: „Niestety! Schowałam miskę starannie, ale teraz gdzieś zniknęła! To musi być psota Swamiego. Pewnie ją przeniósł w inne miejsce!”. Tym samym zmusiła swawolnego Bala Sai do wejścia na ring. Sakammagaru rozgniewała się: „Dzisiaj jest Gokulastami, święto narodzin Kriszny, więc przygotowywałam tę potrawę ze szczególnym oddaniem, pragnąc ofiarować je Swamiemu. Zmarnowałaś cały mój wysiłek”. Gdy irytacja Sakammagaru buchnęła jak ogień, włączył się Bala Sai: „Och, ta miska! Musi gdzieś tu być. Jak może jej brakować?”. Dał mi znak i zrozumiałem, że to tylko przedstawienie i mam szansę odegrać w nim swoją rolę. Wyszedłem i wróciłem ze zgubioną miską. Stała w miejscu, z którego zniknęła. Widząc ją w moim ręku Nagamaniamma straciła cierpliwość i schwyciła mnie za ucho: „Wszyscy są złodziejami, ale dlaczego to ja mam być ich celem?”. W ten oto sposób zostałem oskarżony o ukrycie masła. Chociaż przysięgałem, że jestem niewinny, nie puściła ucha. Zanim sprawa wymknęła się spod kontroli, Swami schwycił miskę, zjadł masło i powiedział, że bardzo mu smakowało. Przepadał za grą w kotka i myszkę, czerpiąc wielką przyjemność z doprowadzania nas do płaczu i wplątania w bójkę. Chociaż nas prowokował i zmuszał do łez, wszystko kończyło się śmiechem. Przez całe dnie i miesiące z radością rozprawialiśmy o Jego boskich zabawach i czekaliśmy niecierpliwie na następne. Zobaczcie, co było dalej.
   W tym momencie doszło do wielkiej zmiany. Nagamianamma puściła moje ucho, wyjęła pustą miskę z ręki Swamiego i przypuściła na Niego atak: „Cóż to Swami! Nie zostawiłeś dla nas nawet odrobiny jako prasadam?”. Wyobrażacie sobie jak wszystko zmieniło się w jednej chwili? Swami schwycił pustą miskę i pokazał je Sakammagaru: „Zobacz sama! Ta kobieta ciągle mnie o coś oskarża!”. Kiedy zajrzeliśmy do środka, było tam trochę masła, wszyscy zaniemówili. Cóż innego mogliśmy zrobić w takich chwilach, jak tylko paść Mu do stóp i się modlić: „O Wielki Dramaturgu! O Wielki Aktorze! Twoja sztuka jest w najwyższym stopniu  doskonała, lecz nikt jej nie rozumie!”. Nabrał małą porcję masła i podał je Sakammagaru, prosząc, żeby poczęstowała nim innych. Widząc wokół siebie tak wiele osób zastanawiała się, jak ta odrobina ma starczyć dla każdego. Widząc, że ma problem, Swami powiedział: „O czym myślisz? Czy to twoja własność? Bądź uprzejma podać je wszystkim!”. Wykonała Jego polecenie i wszyscy zostali poczęstowani masłem. Nigdy nie zapomnimy jak nasz Śri Kriszna świętował Gokulastami. Mieliśmy okazję być świadkami wielu cudów. Wszystko czego dotykał nabierało słodyczy i wznosiło się ponad wszelkie ograniczenia. Błogosławił nas tymi cudami od rana do wieczora. W tamtych czasach karmił nas z małej miski, a teraz z ogromnych pojemników. Jedzenie rośnie jak góry i dociera do domów tysięcy rodzin. Nasz Sai Annapurneśwari, Ucieleśnienie Obfitości Pokarmów, wcale się nie zmienił. Czy w Jego obecności mogło nam czegoś brakować?
   Podobne zdarzenia miały miejsce na piaskach Ćitrawati, a rzeczy, które się wyłoniły były nie do oszacowania. Poza koralikami, wisiorkami, posążkami, książkami poświęconymi wiedzy duchowej, rudrakszami i rzadko spotykanymi rzeczami, pojawiały się także naczynia z jedzeniem. Nawet wydobyte z piasku drobne słodycze mnożyły się i zaspokajały apetyty wszystkich bez wyjątku. Nie musieliśmy nosić na plażę garnków ani talerzy. Ilekroć pytaliśmy Swamiego skąd pochodzą, odpowiadał po prostu, że z magazynów Sai. Za każdym razem kiedy to robił, zadziwiał wszystkich. Skoro jest Stwórcą, to czy jest coś na świecie, czego nie mógłby zrobić? Chociaż wyglądał jak mały chłopiec, czynił wielkie i zadziwiające rzeczy! Zastanawialiśmy się czy był to sen, czy jawa. Tak, nikt nie odbierze nam tego, co widzieliśmy i nikt nie zaprzeczy, że nasze narodziny zostały uświęcone ponad wszelkie wyobrażenie. W dwaparajudze pasterki i pasterze udawali się na brzeg rzeki Jamuny, gdzie bawili się i tańczyli z Bala Kriszną. 

Dla nas brzegi Ćitrawati znaczyły nie mniej niż brzegi Jamuny, bo na nich dokazywaliśmy, śpiewaliśmy, pływaliśmy i tańczyliśmy. Kiedy Ćitrawati była spokojna, chłopcy i mężczyźni pływali ze Swamim w jej łagodnych wodach. Czasami Swami długo nurkował. Kiedy zdenerwowani wołaliśmy Go, wyskakiwał z zaskoczenia zza naszych pleców. Takie mistyczne i niewyobrażalne zabawy odbywały się bardzo często. Przedstawialiśmy te wydarzenia w piosenkach, bo Swami uczył nas jak je komponować i śpiewać. Niektóre z nich nagraliśmy na taśmach magnetofonowych i na płytach CD. Można je dostać u mojej siostry Kumarammy. Udając się gdziekolwiek trzymałem w dłoniach pudełko z liśćmi paan. Każde opóźnienie pod tym względem lub brak pudełka narażało mnie na kłopoty.

 

Bez cukru ale słodkie

   Trudno znaleźć na świecie osobę, która nigdy nie poczuła zazdrości. Pewnego dnia Konnamma pożaliła się Swamiemu. To było bardzo niezwykłe, bo otwarcie nikt tego nie robił. Kiedy ktoś z pełnym oddaniem upadał Mu do stóp szukając tam schronienia, współczujący Bala Sai cierpliwie okazywał mu zrozumienie oraz znosił i wybaczał najgłupsze skargi. Konnamma narzekała: „Swami! Nie mogę poradzić sobie z Sawitrammą. Blokuje wszystkie moje wysiłki podania Ci kawy, nawet raz na jakiś czas”. Swami odrzekł: „Och! Tylko o to ci chodzi? Dlaczego płaczesz? Przebywasz tutaj tak długo i niczego się nie nauczyłaś? Dla Swamiego wszyscy są jednością. Teraz chcę się napić przygotowanej przez ciebie kawy, więc na co czekasz? Przynieś mi ją natychmiast!”. Ukochany wielbicieli nigdy nie powie im „nie” i toleruje ich zazdrość. Zaskoczona Jego błyskawiczną reakcją wybiegła i po chwili wróciła z kubeczkiem kawy. Swami spróbował i odstawił naczynie na bok, mówiąc, że jest zbyt gorąca. Było to nic innego jak przedstawienie, a powód do niego wkrótce się ujawnił. Żeby nauczyć czegoś ludzi, Bala Sai był gotów odegrać każdą rolę. Powiedział, że nie wypije tej kawy sam i polecił mi ją rozdzielić wśród siedzących jako pokarm poświęcony przez Boga. To co zostało podałem Konnammie. Wzięła kawę do ust i rozpłakała się, zaskakując tym wszystkich. Jej dziwne zachowanie zastanowiło nas. Zaczęła od narzekania, że nie ma szansy przyrządzać Swamiemu kawy, a kiedy ją dostała, nie była usatysfakcjonowana. Swami rzekł z uśmiechem: „O co ci teraz chodzi? Gdybym powiedział „nie”, zaczęłabyś płakać! Płaczesz nawet teraz, gdy zaakceptowałem twoją propozycję. Możesz mi powiedzieć dlaczego?”. Odpowiedziała zduszonym głosem: „Swami! Jak mogłeś ją pić? Zapomniałam ją posłodzić?”. Swami zdziwił się i poprosił, żeby spróbowała ją ponownie. Tym razem nie krzyczała, ale była tak zmieszana, że nie mogła wydusić z siebie słowa. A powód ku temu był taki, że chociaż w pierwszym łyku nie poczuła cukru, to w drugim było go tyle, co trzeba. Przepraszając, upadła Swamiemu do stóp. Swami dał jej radę: „Zazdrość nie jest dobra, ale cierpliwość jest ważna dla każdego. Na tym polega różnica pomiędzy tobą a Sawitrammą”. To była doskonała okazja, aby na jej przykładzie powiedzieć coś nam wszystkim. Wykorzystywał nas w Swoich przedstawieniach, żeby uczyć cały świat. 
    Już wam opowiedziałem, jak kusił bananami Ambę i mnie i jak skłonił moją mamę do smażenia naleśników w środku nocy. Jego zabawom nie było końca. 

Zniknięcie mleka

   Swami poprosił Sakammagaru o przygotowanie większych ilości mleka, ponieważ spodziewał się ważnych gości. Gdy Sakammagaru  powierzała to zadanie Nagamaniammie, ona usłyszała wołanie Swamiego i zapomniała o całym świecie, podobnie jak każdy z nas w takim wypadku. Sakammagaru pomyślała, że Nagamaniamma zajmie się wszystkim, ale ta, pragnąc odpowiedzieć na wołanie Bala Sai, natychmiast zapomniała. W dodatku, chociaż mleka było za mało, do kuchni wpadł pies i wypił resztę. Swami był tego świadkiem, ale nikogo nie ostrzegł. Może bardziej interesowało Go obserwowanie tej zabawnej sytuacji. Po jakimś czasie poprosił o kawę. Nagamaniamma przypomniała sobie nagle, że miała się postarać o więcej mleka. Po wejściu do kuchni przekonała się, że nie pozostała po nim nawet kropla. Zrozpaczona zwróciła się do Swamiego: „Swami, przecież znasz moje położenie. Dlaczego zmuszasz mnie do łez? Usłyszałam, że mnie wołasz i zupełnie zapomniałam o mleku. Teraz nie mamy go wcale”. Swami zażartował z niej: „Moja droga! Czy to zawsze musi być mój błąd, gdy ty o czymś zapominasz?”. W takich momentach się nie gniewał, ponieważ był reżyserem tej sztuki. Przygotowując przedstawienie zabawiał wszystkich i otwierał im oczy. Gdy spoglądaliśmy na siebie myśląc o zniknięciu mleka, Swami interweniował: „Prawdę mówiąc, to ja wypiłem mleko!” Chociaż trudno nam było w to uwierzyć, musieliśmy się zgodzić, bo po głębszym namyśle dochodziliśmy do wniosku, że wszystkie formy są Jego. Czy to, że nie przybyli spodziewani goście, też było Jego sprawką? Któż to zgadnie?

Uczta dla Śirdi Sai

    „W niektórych wypadkach Bhagawan nie ujawnia się, ale ukrywa za zasłoną, aby usatysfakcjonować Swojego wielbiciela” ̶ powiedział Swami, rozpoczynając opowieść o Śirdi Babie. Wielbicielka zaprosiła Śirdi Babę na ucztę, a On przyjął jej zaproszenie. Chcąc jednak dać jej lekcję, nie pojawił się wcale. Goście czekali na Niego bardzo długo, a potem zaczęli jeść. Wielbicielka zachowała jeden wypełniony pokarmem liść, spodziewając się, że Baba dołączy do nich później. Nagle wbiegł pies i zaczął jeść to, co było przygotowane dla Baby. Oburzeni ludzie wypędzili go bijąc. 
  Wielbicielkę i jej przyjaciół bardzo rozczarowała nieobecność Baby, więc poszli się z Nim zobaczyć. Wzięli ze sobą jedzenie. Baba leżał w gorączce i gdy przyjrzeli mu się uważniej, zobaczyli na Jego ciele siniaki. Kiedy zapytali o nie wytłumaczył, że przyszedł na ucztę, ale jakiś bezmyślny głupiec zbił Go i wygonił! Uśmiechnął się pełen współczucia dla wielbicielki i powiedział, że posłużył się Sobą, żeby otworzyć im oczy. Także nasz Bala Sai, aby przykazać trochę mądrości innym, posługiwał się nami. Mamy ogromne szczęście, że zostaliśmy wybrani do odegrani tej roli. 

 


[1] pann - specjalnie przygotowany liść beletu z orzeszkami z palmy areca, powszechnie używane w południowej i południowo-wschodniej Azji.  
[2] Sadhu – wędrowny asceta.
[3] Rapalle – miasto w nadmorskim regionie stanu Andhra Pradesh, leżące  w pobliżu rzeki Kriszna. Jego nazwa pochodzi od  dwóch słów: revu – rzeka i palle – wioska.


 

Stwórz darmową stronę używając Yola.