Miłość leczy każdą ranę
Tajemnicza historia Sathya Sai i dr-a Chye
„Nie narodzi się więcej”
     Nad Whitefield, położonym we wschodniej części Bangalore, wstawał piękny poranek. Łagodne powiewy wiatru kołysały drzewami otaczającymi Trayee Brindawan niosąc radosny świergot ptaków. Kwiaty rozchylały płatki, a pszczoły brzęczały pokazując, że pracują z radością. Wszędzie wokół czuło się niecierpliwe oczekiwanie, ponieważ zbliżał się czas, kiedy Bhagawan Śri Sathya Sai Baba pojawi się na darszanie. Przy wyłożonej dywanem ścieżce biegnącej przed Trayee Brindawan stało kilku szczęśliwych wielbicieli, czekających w ciszy na Swamiego.
    W tym samym czasie Anantaprakaś, student studiów licencjackich Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai w Whitefield i dr Chye (wymawiaj Chaai) szli dróżką okrążającą Trayee Brindawan. Swami przydzielił dr. Chye mieszkanie w jednym z domków za murem, na południe od swojego domu. Było oczywiste, że Anantaprakaś towarzyszy mu na darszan. I nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
     Kiedy dotarli do wąskiego, zamkniętego pasażu łączącego pokój interview z zewnętrzną ścieżką, drzwi pokoju nagle się otworzyły i ukazała się piękna postać, ubrana w pomarańczową szatę. Swami uśmiechnął się do nich, a oni zastygli w miejscu. To był niespodziewany dar. W tym momencie dr Chye zaczął iść długimi, szybkimi krokami w stronę Swamiego. Zanim Ananta się zorientował, doktor już stał przed Swamim. Ananta zdenerwował się, niemal przestraszył. Ale Swami, wciąż uśmiechnięty wskazał mu gestem, żeby pozostał tam gdzie jest. Potem, kolistym ruchem dłoni zmaterializował wibhuti. Polecił dr. Chye wyciągnąć rękę i wsypał mu w dłoń szary, puszysty popiół.
    Ananta odprężył się trochę. Miał wrażenie, że łaska Swamiego zmieniła niezręczną sytuację w piękną chwilę. Idąc powoli dotarł do doktora.
„Zabierz go teraz do jego pokoju…”, polecił Swami Anancie.
    Chłopiec kiwnął głową, ujął lewą rękę doktora i odciągnął go od Swamiego. Potem wyjął z kieszeni kawałek czystego papieru, żeby zapakować zmaterializowany popiół. Ale ku jego przerażeniu, dr Chye po prostu odwrócił dłoń, wysypał wibhuti na ziemię, otrzepał dłonie i odszedł.
    Ananta spojrzał na Swamiego. Swami się tylko uśmiechnął i powiedział: „To jego ostatnie wcielenie… Bardzo dobry człowiek… bardzo dobry człowiek… Nie martw się”.
     Następnie udał się na darszan.

Dr Koh Chye Seng nie był lekarzem, chociaż uwielbiał, gdy tak się do niego zwracano. Wszyscy młodzieńcy studiujący w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai znali go jako „Czai”. Tak się składało, że jest to również indyjska nazwa herbaty. Chye był „szalonym człowiekiem”, a Swami adoptował go. Umieścił go w małym domku za swoim domem, Trayee Brindawan, i oddał pod opiekę grupie studentów, nazywanych „chłopcami Chye”, których osobiście wybrał.
Sposób w jaki doszło do tego, że Chye był ze Swamim i miał przywilej pozostania z Nim aż do śmierci, jest samą w sobie wspaniałą opowieścią. Powiem na razie tylko tyle, że chociaż Chye był szalony, to okazał się także bardzo mądrym człowiekiem, chociaż czasami trudno to było zauważyć. Na przykład, podobnie jak Ananta, każdy z nas byłby wstrząśnięty lekceważącym stosunkiem Chye do wibhuti. 

     Ale jeśli rozważymy to głębiej, otworzy się przed nami nowa perspektywa. W boskim dyskursie z 11.07.1987 r., Bhagawan Baba powiedział:
     „Swami często daje wielbicielom wibhuti czyli bhasmę (święty popiół). Wiele osób smaruje nim czoło. W czym kryje się najgłębsze znaczenie popiołu? Kiedy obiekt posiadający imię i formę zostanie dokładnie spalony, to pozostaje po nim tylko popiół. Imię i forma odchodzą. Ostatecznie wszystko staje się jednym i tym samym – popiołem. Swami, dając komuś wibhuti, pragnie, żeby otrzymująca go osoba zrozumiała tę podstawową jedność”.
     Otrzymujemy wibhuti, żeby uświadomić sobie ulotność wszystkiego co ziemskie. Czy to możliwe, że Chye, rozumiejąc to, odrzucił wibhuti jak ktoś, kto pozbywa się kurzu i nie przywiązuje do tego wagi? Możemy to sobie jedynie wyobrażać i zakładać, że tak jest, ale nie da się zaprzeczyć, że Swami się uśmiechnął i zapewnił, że Chye nie urodzi się ponownie.

Tragedia, trauma i przerażenie
     Nie znamy dokładnie dzieciństwa dr. Chye. Możemy tylko powiedzieć, że kiedy studiował medycynę (niektórzy mówią, że chemię) przeżył straszną tragedię. Porwano jego brata i zażądano ogromnej sumy za jego uwolnienie. Kiedy ojciec chłopca odmówił zrobienia czegokolwiek pod naciskiem szantażu, porwano także Chye’a. Potem doszło do straszliwej tragedii. Chye był świadkiem brutalnego morderstwa brata, porąbanego na kawałki. Przeżył tak głęboką traumę, że coś w nim pękło. Wydawało się, że jest stracony dla świata. Umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym w Chennai i leczono wstrząsami elektrycznymi, które jeszcze zwiększały przerażenie tej tragicznie zranionej duszy.
    Przeżywając ogromny lęk i szok, Chye nie ufał nikomu. Stał się agresywny i nieprzewidywalny. Sprowadziło to na niego jeszcze ostrzejsze i okrutniejsze traktowanie ze strony pracowników szpitala, którzy nie widzieli różnicy pomiędzy Chye’m a wściekłym psem. Chye nienawidził świata i wszystkiego, co z nim związane, bo nie otrzymywał od niego niczego poza bólem, lekceważeniem, smutkiem i zakłopotaniem. Zgrzytał zębami i groził pięściami każdemu, kto znalazł się w jego zasięgu.
    Jego ojciec nie mógł już tego znieść. Zabrał syna ze szpitala, nie mając najmniejszego pojęcia co jeszcze mógłby zrobić. Był bezradny i przekonany, że jedynie Bóg może mu pomóc.

Jeśli mnie potrzebujesz, to zasługujesz na mnie

   I to właśnie Bóg przyszedł im z pomocą. W spontanicznym geście miłości i zapewnienia, Swami polecił ojcu Chye, żeby zostawił syna pod Jego opieką.
    „Nie martw się. Zaopiekuję się nim”. Złożył to zapewnienie zdesperowanemu ojcu w Brindawanie.
    Chye został chłopcem Sai. W rzeczywistości Sai przejął nad nim pieczę i zapewnił jego ojca, że wszystkie sztormy w życiu Chye ograniczą się teraz do burz w szklance wody. Kiedy Swami wziął młodzieńca pod swoje skrzydła, powierzył go studentom, których uważał za swoją jedyną własność na tym świecie.
    Osobiście wybrał tych, którzy opiekowali się Chye i dbali o niego. Regularnie kontaktował się z nimi i uczył ich jak kochać spragnionego miłości człowieka i opiekować się nim. Tak zrodziła się nazwa „chłopcy Chye”, wskazująca studentów, którym powierzył nad nim opiekę. Pan Nandagopal, obecnie bibliotekarz w kampusie uniwersyteckim w Brindawanie, wspomina na jakiej podstawie ich wybierano.
    „Ze względu na przeżytą traumę, Chye miał bardzo zmienną i delikatną osobowość. Trudno było sobie z nim poradzić. Bardzo często przez jego pokój przelatywały talerze, kubki, butelki ketchupu i inne rzeczy. Atakował każdego, kto zbliżał się do niego, obrzucając go z wielką siłą różnymi przedmiotami. Dlatego „chłopcy Chye” musieli posiadać znajomość kung-fu, karate, judo lub innych sztuk walki, bo wtedy mogli się bronić w trudnych sytuacjach. Ponadto Swami wybrał studentów dobrze zbudowanych, którzy mieli wystarczającą siłę fizyczną, żeby powstrzymać Chye”.
     Dla chłopców było to trudne zadanie, ale byli gotowi się go podjąć, ponieważ ich Pan, ich Swami, potrzebował tego. Mieli też dodatkową zachętę, ponieważ domek Chye znajdował się tuż obok domu Swamiego i mógł On wpadać do niego niezapowiedziany! Swami poprosił także dr Radżeśwari, starszą lekarkę z założonego przez siebie szpitala ogólnego w Whitefield, aby do niego zaglądała. Przepisała Chye silne leki, które trzymały go pod kontrolą. Codziennie osobiście wręczała mu tabletkę do połknięcia.
   Tak więc w 1979 r. Chayee Koh Seng trafił pod parasol opieki i łaski Sai. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, co Swami chce z nim zrobić. Można się zastanawiać czy Swami w ogóle o tym myślał, ponieważ jeśli chodzi o wielbiciela potrzebującego pomocy (czytaj: o „kogokolwiek”), to Bóg nie waha się ani sekundy. Jeśli ktoś potrzebuje Jego pomocy, to zasługuje na nią i Swami pomaga w niepowtarzalny sposób. Z pewnością tak było i w tym wypadku. Opiekujący się Chye studenci gotowali dla niego, służyli mu, dbali o jego rzeczy, golili go, obcinali mu paznokcie, chodzili z nim na spacer i robili wszystko, co sprawiało, że czuł się komfortowo. A byli to studenci uniwersytetu, którzy otrzymali okazję służenia Mistrzowi poprzez wybranego wielbiciela. Nie wiemy, co zapewniło Chye to szczególne błogosławieństwo, ale rzeczywiście było ono bardzo wyjątkowe.

Swami zna najskrytsze sekrety Chye (i każdego człowieka)

    Pan S. N. Sairam został jednym z „chłopców Chye”, kiedy w 1989 r. zapisał się do Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai. Do tego czasu Chye trochę zmiękł i chociaż Sairam nie trenował nigdy sztuk walki, to jego wysoka, szczupła sylwetka umożliwiła mu pełnienie tej roli. Niemal po dziesięciu latach pod parasolem Swamiego, stopniowo zredukowano ilość lekarstw przyjmowanych przez Chye. Zamiast jednej tabletki dziennie, dostawał ¼. Ale wciąż nie był łatwy do prowadzenia. Sairam wspomina:
     „Byłem przerażony widząc Chye po raz pierwszy.  Zgniatał szklanki i butelki gołymi rękami. Kiedyś zranił w głowę mojego starszego kolegę, Katta Bhaskara. To było dla mnie ostrzeżeniem przed tym, co może się stać.
     Kiedy Sairam został „chłopcem Chye”, doszło mu jeszcze jedno zmartwienie – Chye zachorował na gruźlicę, śmiertelną i zaraźliwą chorobę! Sairam wchodził do jego samotnej, zamkniętej izolatki, karmił go i wychodził, zamykając za sobą drzwi. Musiał mieć pewność, że Chye nie wyjdzie na zewnątrz i nie będzie się błąkał na własną rękę. Chye, wychodząc samodzielnie z domu, doprowadzał do trudnych sytuacji – ciągnął i zrzucał suszące się na sznurkach ubrania lub przekopywał dobrze utrzymane trawniki. Ponieważ cierpiał teraz na gruźlicę, należało go starannie izolować.
     Gdy Sairam wrócił do akademika, zaczęła dręczyć go obawa, że się od niego zarazi. Ze wszystkich sił starał się jej pozbyć, ale bez skutku. Pocieszał się mówiąc, że nie jest w tym osamotniony. Byli jeszcze inni chłopcy Chye. Udał się więc do nich i opowiedział im o swoich lękach.
    „Czy nie uważacie, że brak wam rozsądku, stykając się z osobą chorą na TB[1]?”.
    „Ach, TB! Tak! Trzymaj się z daleka od Chye…”.
    „Ale wy również stykacie się z nim codziennie…”.
    „Widzisz, Swami poklepał nas kiedyś po głowach i powiedział, że nic się nam nie stanie. Pan uodpornił nas na gruźlicę! Ale ty uważaj…”.
Ta informacja wstrząsnęła Sairamem. Nie wiedział komu powiedzieć o swoich obawach, ponieważ Swami był w Puttaparthi, a on w Brindawanie.
    Podczas Guru Purnima Sairam udał się do Puttaparthi wraz z innymi studentami z Brindawanu. Gdy śpiewano bhadżany, siedział przy bocznych drzwiach sali modlitewnej. Głowę wypełniał mu lęk i myślał o napisaniu listu do Swamiego. Kiedy się nad tym zastanawiał, Swami wyszedł i z uśmiechem zbliżył się do niego. Potem trzykrotnie poklepał go po głowie. Gdy Sairam spojrzał na Niego z radością, Swami rzekł: „Nic ci się nie stanie”.
     Potem się oddalił. Wtedy to po raz pierwszy Sairam doświadczył wszechwiedzy Swamiego. Drugie doświadczenie również wiązało się z Chye.
     Ponieważ Chye od dłuższego czasu chorował na gruźlicę, nie był w stanie samodzielnie się wykąpać. Kąpano go więc raz w miesiącu. Mimo, że zmieniał wtedy koszulę i spodnie, jego bielizna rzadko była zmieniana.  Chociaż niepełnosprawny umysłowo, Chye, nie będąc pobudzony, przejawiał nieskazitelne cechy dżentelmena i ściśle kontrolował swoją osobistą przestrzeń. Sairam zauważył, że jest bardzo brudny i jego serce wypełniło współczucie. Czuł, że jego bielizna jest tak brudna, że nie da się jej uprać. Musiał zdobyć nową i upewnić się, że Chye nie będzie więcej cierpiał z tego powodu.  
     Następnego dnia Swami wezwał „chłopców Chye” na interview. Byli tam też starsi Organizacji, z którymi Swami dyskutował o sprawach organizacyjnych. Wydawało się, że „chłopcy Chye” zostali wezwani jedynie po to, żeby cieszyć się darszanem i sparszanem w nagrodę za bezinteresowną pracę. Dopiero na koniec Swami wezwał chłopców i powiedział: „Cała bielizna Chye jest brudna. Dajcie mu nową. Już dokonałem zakupu i poleciłem ją dostarczyć”.
     Sairam był oszołomiony. Tego dnia nauczył się kolejnej ważnej lekcji – jeśli czyjaś sytuacja porusza nasze serca, to porusza także serce Boga. Dlatego nasze serca powinny pozostawać wrażliwe. 

Relacja łącząca Swamiego i Chye

     Chociaż Bóg wyraża siebie poprzez swoje instrumenty, nie byłoby to w tym wypadku możliwe, gdyby nie współpracował bezpośrednio z Chye. Swami wielokrotnie odwiedzał go w domu. Z szeroko otwartymi z podziwu oczami i z kciukiem wystającym z zamkniętej pięści, pytał go: „Jak się masz, Chye?”, przeciągając litery jego imienia – Czaaaiii. W odpowiedzi Chye podnosił kciuki, sygnalizując, że dobrze. Taka była jego reakcja na pytanie Swamiego. Prawdopodobnie rozpoznawał prawdę, że szczęście leży jedynie w jedności z Bogiem i że ze Swamim zawsze czuje się doskonale.
    W dniach, kiedy Chye nie uczestniczył w darszanie, Swami spoglądał na jego chłopców i pytał: „Gdzie jest wujek?”.
    W dniach kiedy Chye był obecny, odzwierciedlało się to nawet na obliczu Pana. Prem, kolejny chłopiec Chye, wspomina żywo: „Swami, wracając po darszanie i sesji bhadżanowej do Trayee Brindawanu, na ogół patrzył w ziemię, zatopiony w Sobie. Pewnego dnia staliśmy przy ścieżce z Chye. Kiedy Swami zbliżył się do niego, podniósł głowę. Wyraz, jaki pojawił się na Jego twarzy, był bezcenny. Twarz rozkwitła w jednej chwili jak kwiat i zajaśniała. Każdy mógł zobaczyć, że Chye sprawił ogromną radość Temu, który przynosi radość wszystkim istniejącym stworzeniom”.  
    Swami rozmawiał z nim bez względu na to kim byli czekający na jego audiencję dygnitarze i inne ważne osobistości. Przy wielu okazjach prosił o dostawienie krzesła dla Chye, żeby umożliwić mu uczestnictwo w darszanie. Wszechwiedzący Pan nie musiał jednak „widzieć” Chye, żeby o nim pamiętać.
     Kiedyś, prawdopodobnie na początku 2000 roku, Wiwekananda Sahoo, chłopiec Chye, wracając z pokoju Chye do akademika, przechodził obok Trayee Brindawanu. Wiwekananda nie był mocno zbudowany ani nie orientował się dobrze w sztukach walki. Chodzi o to, że Chye w ciągu tych lat tak bardzo złagodniał, że jego chłopcami mogli zostać „normalni” studenci. Chye przybył do Swamiego jako rozszalały i przerażony człowiek, ale spływająca na niego bezpośrednio miłość Pana, przekazywana mu również przez tuziny odwiedzających go studentów, najpierw go wyciszyła, a później całkowicie przemieniła.
    Kiedy Wiwekananda mijał Trayee Brindawan, otworzyły się główne drzwi i stanął w nich Pan. Wyglądał dostojnie. Młodzieniec znieruchomiał na widok piękna i majestatu prywatnego darszanu o poranku. Swami wezwał Wiwekanandę i to sprawiło, że jego serce zabiło mocno.
„Co tu robisz?”.
„Swami, podaliśmy Chye śniadanie…”.
Kya diya? – Co mu podaliście?”.
„Kluski, Swami”. 
Nahi nahi, fish dia. – Nie, nie. Daliście mu rybę”.
„Swami, on jest wegetarianinem, więc nie gotujemy ani nie podajemy mu niewegetariańskich pokarmów”.
„Ale dzisiaj daliście mu rybę…”.
    Swami uśmiechnął się i przed powrotem do Trayee Brindawanu pozwolił Wiwekanandzie cieszyć się padanamaskarem. 
     Wiwekananda nie rozumiał, co Swami miał na myśli. Chye, kiedy przybył do Swamiego spożywał niewegetariańskie jedzenie. Ale z biegiem lat stopniowo z niego rezygnował i teraz go odpychało. Jego siostra, przylatująca z Singapuru raz w roku, podsuwała mu mięsne potrawy, twierdząc, że są mu potrzebne. Chye po prostu ich nie jadł.
     Gdy Wiwekananda dotarł do akademika, udał się prosto do kuchni, w której gotował kluski dla Chye. Pamiętał, że siostra Chye przywiozła całą torbę klusek. Szybko przeszukał kosz na odpadki i wyciągnął ją stamtąd. Dokładnie przestudiował skład przechowywanego w niej pokarmu i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że zawierał w sobie 2% rybiego proszku! Ach! Czy Swami kiedykolwiek się myli? Przygląda nam się przez cały czas, bez względu na to, czy wierzymy w to czy nie. 
Okazało się, że Chye pojmuje, że Swami opiekuje się nim także na poziomach przekraczających fizyczność. Kiedy chodził po bibliotece koledżu, bibliotekarz, pan M. G. Nandagopal wskazał wiszące na ścianie zdjęcie Swamiego i zapytał:
„Doktorze! Możesz mi powiedzieć kto to jest?”.
„Och, Ten! Wiesz, to Najważniejszy Duch!”.
     Odpowiedź zaskoczyła bibliotekarza. Chye z szacunkiem pokłonił się przed zdjęciem Baby. Rozwój duchowy nie zależy od kondycji fizycznej i umysłowej, ponieważ duchowość wznosi się ponad ciało i umysł. Jest bardzo prawdopodobne, że osoba o ograniczonych możliwościach fizycznych i mentalnych jest bardziej podatna na rozwój duchowy.
    Wzrost duchowy charakteryzuje się czystą miłością i niczym innym. Wszelkie inne „cechy” wynikają z wyobrażania sobie, jak powinna postępować osoba uduchowiona. Możemy na przykład uważać, że próbuje ze wszystkich sił przebywać blisko Swamiego, Boga. Może to prawdziwe założenie, jednak przyjęcie, że będzie wyrażała to pragnienie w taki sam sposób jak my, może okazać się błędne.
     W latach dziewięćdziesiątych XX wieku, podczas święta Diwali, Anantaprakaś miał możność poznać relację łączącą Chye z Sai. 
     Tamtego dnia Swami siedział na krześle przed audytorium Poornachandry i przyglądał się studentom wysyłającym rozświetlające niebo fajerwerki. Ananta towarzyszył Chye’owi. Chcąc mu sprawić radość, przyprowadził go na ten boski spektakl. Gdy zbliżyli się do miejsca, z którego wystrzeliwano sztuczne ognie, Chye był bardzo podekscytowany i chciał podbiec do stupy Sarvadharmy, skąd wypuszczano petardy. Anancie trudno było go powstrzymać.
    „Patrz na Swamiego, Chye… Patrz na Niego. Tam siedzi. Podejdźmy do Niego”.
    Chye nie był tym w najmniejszym stopniu zainteresowany. Pragnął być w środku akcji.
„Doktorze, jeśli podejdziesz ze mną do Swamiego, dostaniesz fajerwerki… W przeciwnym razie będziemy musieli wrócić do pokoju”.
    Chye nie czuł zagrożenia. Serce ciągnęło do sztucznych ogni i pragnął po prostu tam być. W tej właśnie chwili Ananta uświadomił sobie, że patrzą na nich studenci i że ktoś z tyłu ciągnie go za koszulę. Spojrzał w górę i zobaczył, że Swami im się przygląda.
    „Witaj Chye! Jak się masz?”, zawołał Swami z oddali. Widząc podniecenie na jego twarzy, ciągnął dalej: „Chcesz postrzelać z petard?”.
    Chye radośnie kiwnął głową. Wykrzywił się do Ananty, jak gdyby chciał mu powiedzieć, że okazał się egoistą, nie pozwalając mu podejść do stupy. Potem w jednej chwili zmienił się w dżentelmena. Uścisnął Swamiemu rękę i stanął z szacunkiem przy Jego boku. Swami zażądał przyniesienia dodatkowego krzesła i poprosił Chye, żeby usiadł. Zapytał go o zdrowie. Wezwał Anantę i sprawdził czy wie, jak Chye tu trafił i ile ma lat. Wspomniał także o urodzinach Chye, mówiąc coś, o czym Ananta nigdy przedtem nie słyszał. Ale zrozumiał szczególną relację łączącą Sai z Chye – każdy z nich posiadał umiejętność rozświetlania otaczających ich twarzy i właśnie to miało miejsce w dniu święta Diwali.

Miękkie serce w twardej skorupie

    Pewnego popołudnia podczas spaceru, Chye zobaczył w aszramie małą dziewczynkę i zwrócił się do towarzyszącego mu chłopca:
„Kup jej lody”.
     Chłopiec zawahał się, ponieważ nie chciał zostawić go z nią samego. Ale Chye tak bardzo nalegał, że zdecydował się pobiec i przynieść dwa lody. Chye stał przy dziewczynce jak ojciec. Uśmiechał się do niej, a ona uśmiechała się do niego. Biorąc przyniesione przez chłopca lody, podał jeden z nich małej. Wzięła go z ociąganiem. Sprawdził, czy jej smakuje, a potem ofiarował jej jeszcze swój! Większą radość sprawiało mu patrzenie jak je liże, niż gdyby sam się rozkoszował chłodnym, kremowym smakołykiem.
    Miłość udowodniła, że jest najpotężniejszą siłą we Wszechświecie. Chłopcy, którzy później zajmowali się Chye, tylko słuchali opowiadań o jego agresji i zmienności. Trudno im było uwierzyć, że ten stojący przed nimi, nienagannie ubrany dżentelmen, jest zdolny do takich rzeczy. Odstawiono leki zalecane przez dr Rajeshwari i Chye zaczął robić wiele rzeczy samodzielnie. Jedyny raz, kiedy potrzebował pomocy, miał miejsce wtedy, gdy poważnie się zranił. Sairam odkrył na jego głowie ranę i zrozumiał jak bardzo go ona boli i jak utrudnia mu regularne kąpiele. Swami został o tym poinformowany i powiedział, że Chye rzeczywiście wymaga bardzo dobrej opieki. 

      Dopiero później tego dnia chłopcy zrozumieli, co Swami miał na myśli. Chye leżał w łóżku, najwyraźniej bez życia. Wprawdzie czuli jego puls i bicie serca, ale się nie ruszał. Zmoczył łóżko. „Chłopcy Chye” od 6:00 do 22:00 myli go, karmili i sprzątali jego pokój. Po tym wydarzeniu przyjęli na kilka tygodni inny plan postępowania. Sairam i jego młodsi koledzy spędzali przy nieruchomym Chye po pięć godzin dziennie. W ten sposób minął miesiąc i nagle Swami wydał instrukcje przeniesienia go do Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego i Neurobiologii w Bangalore, ponieważ chłopcy nie byli już w stanie dłużej się nim zajmować. Tuż przed zabraniem Chye do szpitala Sairam postanowił go wykąpać. Wyszorował go i umył całego, modląc się o jego szybkie uzdrowienie. Gdy go ubierał, Chye zdawał się mieć w oczach łzy. To było coś zupełnie niespodziewanego i Sairam przyjrzał mu się. Chye powiedział cicho:
„Bardzo ci dziękuję…”.
„Eee… Za co?”.
„Nikt nie pomaga mi w taki sposób jak ty”.
            Teraz to w oczach Sairama zalśniły łzy. Nie chciał, by Chye wyjeżdżał. Taka była potęga doświadczanej przez nich miłości.
    Kilka tygodni później Swami polecił „chłopcom Chye” udać się do Bangalore i odwiedzić go w szpitalu. Chciał wiedzieć, jak Chye sobie radzi. Sairam nigdy nie zapomni, w jaki sposób ich przyjął.
„Miał tak radosną twarz, jak gdyby odwiedził go ktoś z rodziny. Przytulał nas”.
     Sairam zauważył również, że poza bandażem na głowie, Chye miał także zabandażowane ręce, jak bokser. Wnikliwe indagacje ujawniły, że po operacji rozerwał sobie na głowie wszystkie szwy i musiał być natychmiast operowany ponownie. Lekarze czuli, że ze względu na bezpieczeństwo głowy, muszą zabandażować mu ręce.
     Wkrótce Chye wrócił do miejsca, gdzie czuł się najbezpieczniej – do Brindawanu, pod opiekę chłopców Swamiego. Okazywał im troskę i zainteresowanie, przepisywał lekarstwa, a oni wprowadzali go w dobry nastrój, nazywając go doktorem. Chociaż żartowali sobie z przepisywanych przez niego lekarstw, to rady, jakie im dawał, miały na nich głęboki wpływ. Wyznaje Wiwekananda:
     „Kiedy miałem do czynienia z trudną sytuacją, szukałem rady Chye. Wierzcie mi, że kiedy Sai nie rozmawiał ze mną, wtedy Chye dawał mi rady dokładnie takie same jak Baba. Niezliczoną ilość razy czułem Babę w Chye”.
     Chye bardzo współczuł ludziom ubogim i cierpiącym. Pilnował, żeby udzielono im pomocy. Uczył chłopców, jak rządzić właściwie krajem. Przekazywał im wielkie idee o ekonomii opartej jedynie na miłości i współczuciu. Kilkakrotnie wspominał okropności przeżywane w różnych szpitalach i podkreślał, że powinny stać się one raczej ośrodkami współczucia, niż czegokolwiek innego.
    „Opowiem Mu to wszystko, kiedy się spotkamy”, mówił, wskazując na fotografię Swamiego. Zachowywał powagę nawet wtedy, gdy wszyscy się śmiali. „Spotykam się z Nim w interesach. Tak, chciałbym znów się z Nim spotkać”.
    I kierował się w stronę domu Sai Baby. „Chłopcy Chye” zmieniali temat, żeby odwrócić jego uwagę. Zastanawiali się też często, czy Chye jest rzeczywiście „szalony”. Przecież wypowiadał się inteligentnie na tak wiele tematów.

Dramatyczne wydarzenie

     W roku 1992, podczas sesji w Trayee, Swami rzucił niespodziewanie, że przyjeżdża siostra Chye.
     Wszyscy kiwnęli głową na znak, że zrozumieli, a Swami mówił dalej: „Nie! Nie jego obecna siostra, inna siostra. Czy wiecie dlaczego przyjeżdża?”.
    Nikt nie miał najmniejszego pojęcia dlaczego przyjeżdża „inna” siostra.
„Przyjeżdża, żeby zabić Chye!”.
„Ale Swami”, przerwał opiekun akademika, „dlaczego chce go zabić?”.
„Uda, że chce go zabrać do Mysore i umieścić w przytułku. Ale chce go zgładzić i zabrać jego majątek”.
    I na tym Swami zakończył rozmowę. Sesja w Trayee potoczyła się w innym kierunku.
    Minął dłuższy czas. Bhagawan wyjechał z Brindawanu do Parthi, a potem wrócił. Przez chwilę przebywał w Trayee, a potem udał się do Hajderabadu. Jak się potem okazało, była to Jego ostatnia wizyta w tym mieście. I właśnie wtedy opiekun akademika zadzwonił do Sairama i poinformował go, że przyjeżdża siostra Chye. „Chce zabrać go na jeden dzień do Bangalore. Powiedziałem, że wyrażę zgodę, jeśli będziesz im towarzyszył”. Sairam zgodził się i zajął się swoimi obowiązkami. Gdy chłodził mleko, żeby o 22:00 Chye mógł je wypić przed pójściem spać, nagle wróciło do niego ostrzeżenie Swamiego udzielone im w Trayee Brindawan kilka miesięcy temu. Pobiegł do opiekuna, żeby się nim podzielić swoimi obawami.
    „Co powinniśmy zrobić? Zupełnie o tym zapomniałem i zgodziłem się, żeby zabrała go jutro rano…”.
„Proszę pana, boję się z nimi jechać”.
„Nie! Żaden z was nie pojedzie. Znajdź jakąś wymówkę, żeby Chye musiał zostać w domu”.
   Sairam postanowił wrócić do Chye i podać mu dwie tabletki przeciw zaparciom. Pomysł polegał na tym, żeby Chye dostał rozwolnienia, bo dzięki temu nie będzie mógł wyjść z pokoju. Wydawało się jednak, że lek nie podziałał. Przeciwnie, miał wrażenie, że pobudził jego aktywność, ponieważ następnego dnia Chye wyszedł z domu i pojawił się w akademiku ubrany w czystą koszulę, krawat i starannie wypolerowane buty! Sairam natychmiast umieścił go w jednym z pokoi i powiedział studentom, żeby go za wszelką cenę tam zatrzymali.   Wtedy właśnie pojawiła się „siostra”. Rozmawiała z recepcjonistą akademika i było oczywiste, że szuka Chye.
   Sairam wybiegł przed główną bramę kampusu. Zauważył czekające przed nią dwie taksówki. W każdej z nich siedział Chińczyk z kucykiem w stylu Shaolin. Sairam podszedł niedbale to kierowcy i zapytał, na kogo czekają. Odpowiedź przeraziła go.
    „Czekamy na kobietę, która tu weszła. Wynajęła dwie taksówki do Mysore”.
     Sairam nie potrzebował więcej potwierdzeń. Pobiegł do akademika i ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu zobaczył, że Chye rozmawia z „siostrą” po chińsku. Polecił chłopcom, żeby nie spuszczali go z oczu, bo chciał poinformować opiekuna akademika o swoim odkryciu. On natychmiast zareagował. Umieścił Chye w bezpiecznym miejscu i wyrzucił siostrę. Wyszła, przeklinając w gniewie wszystkich mieszkańców akademika.
     Swami wrócił kilka dni później i natychmiast zapytał:  
„Czy była tu siostra Chye?”.
„Tak, Swami… I chciała…”.
Swami przerwał i stwierdził:
„To dobrze, że go nie wysłaliście!”.
Ponownie podarował Chye nowe życie.

Godna pozazdroszczenia śmierć Chye

    Chye był bardzo sprawny. Nawet po sześćdziesiątce mógł bez trudu wykonać 15-20 pompek. Często grał w tenisa na trawie i mocno uderzał piłkę. Zaskakiwał studentów niespodziewanymi demonstracjami siły, kiedy podnosił metalowe krzesło i odrzucał je daleko od siebie. Ananta zapytał go kiedyś:
„Doktorze! Jak ci się udaje podnosić tak ciężkie krzesło i rzucać nim?”.
„No wiesz, to sztuczka…”.
„Proszę, naucz mnie tej sztuczki…”.
„O, niedobry chłopiec! Nie rzucaj krzesłami…”. Chye poklepał go po głowie i odszedł. Był mistrzem w zmienianiu tematu, gdy nie chciał o czymś mówić.
    Zbliżając się do siedemdziesiątki, Chye stał się bardzo uległy. Jego chłopcy nie musieli już być krzepcy, a nawet dobrze zbudowani. Opiekowali się nim teraz najmilsi studenci z akademika, a Chye odnosił się do nich jak ojciec lub dziadek. Przenosił na nich całą swoją miłość do Swamiego. Regularnie przychodził do akademika, rozmawiał z nimi, wypisywał im recepty, cieszył się beztroskimi sesjami muzycznymi i tanecznymi, nawet serwował im potrawy. Wielokrotnie wchodził do pokojów w akademiku. Stał się zupełnie kimś innym. To były jego najszczęśliwsze chwile.
    Dziewiątego grudnia 2001 roku, podczas posiłku, Chye podawał w stołówce maślankę. Kiedy dr Umeś, jeden z mieszkających w akademiku wykładowców fizyki, podszedł do niego ze szklanką, wydawało się że Chye z nim żartuje. Głośno się śmiał i położył głowę na ramieniu profesora. Myśląc, że Chye odgrywa słodkie figle, pan Umeś próbował z nim rozmawiać. Ale Chye nie reagował. Nagle jego ciało zwiotczało i upadł. Ptak, zamknięty w klatce przez niemal siedem dekad, nareszcie z niej wyfrunął. Była to doskonała śmierć, gdy służył i śmiał się z całego serca, otoczony tymi, których kochał i którzy jego kochali, w uświęconej stołówce, w której niezliczoną ilość razy pożywiał się, wygłaszał dyskursy i spacerował Swami. Nie doznałby tego, gdyby nie kontakt z Bhagawanem i jego dotykiem miłości.
    Swami był wówczas w Parthi. Polecił odprawić dla tego specjalnego wielbiciela ostatnie rytuały w krematorium w Bangalore. Wzięło w nich udział wielu nauczycieli i „chłopców Chye”. Ciało powierzono płomieniom, ale jego duch żyje w sercach każdego chłopca Chye. Więcej, żyje w sercu każdego studenta, który miał z nim do czynienia, ponieważ dzięki swojej miłości i niezwykłym sposobom kontaktowania się, Chye zmienił każdego z nich w swojego chłopca – chłopca dotkniętego przez Chye.
    Świat jest pełen szalonych ludzi. Ważne jest, abyśmy byli szaleni we właściwy sposób. Zamiast usychać z tęsknoty za światem, oszalejmy na punkcie Boga, a wtedy zakończymy życie stworzeni dla Niego. Takie właśnie było całe życie Chye’a. Był „szalony” dla świata, ale „stworzony” dla Boga. 
Arawind Balasubramanja
    Dzisiaj, dziewiątego grudnia, czule wspominamy dr. Chye, ponieważ tego dnia zakończył swoje bolesne, a jednak wspaniałe życie. Dziękujemy także Bhagawanowi, że uczył nas poprzez niego, że miłość potrafi uzdrawiać, a jej wpływ jest naprawdę niezawodny.
Redakcja Radia Saitłum. zespół redakcyjny 
[1] TB – tuberculosis, gruźlica.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.