Boskie gry Bala Sai

V.R. Kriszna Kumar  (wyjątki – ciąg dalszy)

Nierzeczywiste do Rzeczywistego

     W tamtych czasach szaleliśmy z różnokolorowymi papierowymi kwiatami i chorągiewkami w różnych rozmiarach. Z przyjemnością stroiliśmy nimi Stary Mandir, a Swami przyłączał się do nas. Podczas jednej z takich okazji zjawił się w Mandirze przewodniczący pewnej organizacji ze swoimi uczniami. Nie byli przyzwyczajeni do papierowych dekoracji, ponieważ nie używano ich wtedy powszechnie. Śmiali się z nas twierdząc, że do siedziby Prawdy zakradła się nieprawda! Tak wykształceni ludzie nie powinni z tego kpić nawet dla zabawy. Czy mogło coś umknąć zawsze czujnemu Bala Sai? Wieczorem, gdy wszyscy usiedli, powiała nagle bryza i papierowe kwiaty zapaliły się.      Przyozdobiliśmy Mandir bardzo starannie, więc ogień w sekundę rozprzestrzenił się wszędzie. Wielbiciele krzyczeli „Sai Ram” i zastanawiali się, co stanie się dalej. Swami obserwował to z uśmiechem i po prostu uniósł Swoją opiekuńczą dłoń w geście abhaja hastam. Wtedy ogień zgasł nie wywołując większych zniszczeń. Byliśmy zdziwieni widząc, że spaliły się tylko niektóre kwiaty. Nowoprzybyli, chociaż byli świadkami nadzwyczajnego wydarzenia, wciąż byli w nastroju do żartów. Swami powiedział głośno: „Tam gdzie jest Prawda, tam pozostanie tylko Prawda!”. Kiedy rozejrzeli się dokładniej, ujrzeli wiele prawdziwych kwiatów, świeżych i pachnących. Zastanawiali się, skąd się wzięły, skoro przedtem widzieli tam tylko kwiaty z papieru! Była to lekcja nie tylko dla nich, lecz także dla nas.
   Następnego dnia, gdy siedzieliśmy w Mandirze, przewodniczący grupy, zamiast słuchać Swamiego, przechwalał się swoją wiedzą duchową. Swami pełen pokory wyjaśnił mu, że nie wie zbyt dużo na temat duchowości, ale nie jest pewien, czy on i jego towarzysze zrozumieją tę odrobinę wiedzy, którą chce im przekazać. W ten sposób przyciągnął ich uwagę i zaczął mówić. Kiwali głowami, jak gdyby wszystko wiedzieli. Nagle Swami zwrócił się do przewodniczącego: „Czy wiesz na czym polega sekret życia?”. To go zaskoczyło i nie wiedział, co odpowiedzieć. Przez długą chwilę nie podniósł nawet głowy. Swami przytoczył wtedy przysłowie w telugu: „Nikt nie wie, co napisał Brahma. Ale niektórzy ludzie twierdzą, że wiedzą wszystko. Czy ktokolwiek może im uwierzyć? Osoba, która słuchała niczego nie powiedziała, a osoba, która mówiła nic nie widziała. Jeśli słuchacz jest głuchy, a mówca ślepy, jak mogą twierdzić, że posiedli wiedzę odkrywającą sekret życia?”. Intensywność z jaką Swami patrzył na przewodniczącego sprawiła, że zastygł jak posąg. Musiał uświadomić sobie, że nasz Trikaladżjani – znawca przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – jasno widzi nieprawdę w nim i zna jego tajemnice. Wolał milczeć, zamiast prosić o kłopoty.

Arathi na 108 knotów

   Nikt nie odważył się nie doceniać Bala Sai mimo Jego niewinnego wyglądu i skromnego zachowania. Swami najwyraźniej wiedział, kiedy należy kogoś zaatakować słowem i pomóc mu zrozumieć, że stoi przed Wieżą Wiedzy. Trafiony takim ciosem pandit lub sadhu mógł tylko milczeć. Ptak może być mały, ale jego przenikliwe wołanie okazuje się czasem bardzo głośne. Nasz Bala Sai mógł sprawiać wrażenie prostego chłopca, ale gdy dochodziło do konfrontacji zadawał celne ciosy. Pomimo tego ci ludzie zdawali się nie rozumieć otrzymanej lekcji. Czy nasz Bala Sai mógł po prostu tak to zostawić? Gdyby nie ukształtował tych religijnych głów, to czy mogliby zrobić coś dobrego dla świata. Panował zwyczaj, że po każdej sesji porannej, popołudniowej i wieczornej, nawet po powrocie znad Ćitrawati, a także późną nocą, ofiarowywaliśmy Swamiemu arathi. W innych religijnych instytucjach i świątyniach nie robiono tego. W określonym czasie organizowano w nich maha mangalarathi, wspaniałe arathi złożone z wielu rodzajów arathi, zaczynając od jednego knota, potem paląc trzy, by skończyć na 108 lub więcej. Arathi z lamp oliwnych, z knotami zanurzonymi w ghee, zwykłym maśle lub kamforze, umieszczano na talerzach różnego kształtu i wielkości, w zależności od upodobań. Przygotowywano je wcześniej, angażując w to wielu uczniów.
    Ale tak nie było w Starym Mandirze, ponieważ za każdym razem zapalaliśmy tylko kilka kawałków kamfory. Tego wieczoru Swami polecił nam odprawić arathi ze 108 płomieniami. Chociaż nie zwykliśmy tego robić, próbowaliśmy wykonać Jego polecenie.
    Zapalenie 108 knotów sprawiło nam mnóstwo kłopotów, chociaż bardzo się staraliśmy. Przewodniczący obserwując nasze wysiłki przysłał do pomocy swoich uczniów. Skoro ci dzielni ludzie wzięli się za to, my, niedoświadczeni, wycofaliśmy się. Ponieważ byli przyzwyczajeni do odprawiania wielu rodzajów arathi, zapalenie 108 lamp powinno być dla nich drobnostką. Najlepszą częścią tego spektaklu okazał się fakt, że chociaż do wykonania tak prostej czynności zabrało się ich tak wielu, to nie potrafili zapalić wszystkich knotów na raz. Kiedy już niemal kończyli, wtedy jedna lub dwie lampki gasły.
    Wszedł Swami i skomentował to tak: „Co! Wciąż się trudzicie? Skoro nie potraficie zapalić małych lampek, to jak rozpalicie w sobie dżjoti, boskie światło?”. Kazał im się odsunąć i po prostu uniósł dłoń. Wszystkie knoty zajęły się ogniem i uroczyście zapłonęły. Przybysze byli zdumieni i patrzyli na to z niedowierzaniem. Jak już wspomniałem, Swami nieraz czynił takie rzeczy. Młody czy stary, nasz psotny Bala Guru dawał każdemu odpowiednią lekcję.
   Czy istniało na świecie coś, czego nie mógłby kontrolować? Jeśli przypomnicie sobie wszystko, co przeczytaliście do tej pory, to z pewnością dojdziecie do wniosku, że jest On Panem wszystkich żywiołów.
Żywioł ziemi: Zwycięstwo nad żywiołem ziemi oznacza otrzymywanie od niego tego, co się chce. Z piasków nad rzeką Ćitrawati Swami wyciągał tak wiele rzeczy, że nie da się ich policzyć. Nikt nigdy nie określił ich wartości. Oto jak widzę zwycięstwo odniesione przez Niego nad żywiołem ziemi.
Żywioł wody: Zwycięstwo nad żywiołem wody polega na trzymaniu jej pod kontrolą, zgodnie z własną wolą. Nawet Matka Ganga zstąpiła do Puttaparthi, żeby otrzymać darszan Swamiego, jak to opisała moja siostra Kumaramma. Swami błogosławił ludzi rzadko dostępnymi świętymi wodami, o różnorodnym smaku i zapachu, z tego samego naczynia umieszczonego w Mandirze. W środku nocy chodził po stawie za świątynią Satjammy. Jego wola kontrolowała powodzie i sprowadzała deszcz z błękitnego nieba. Nazywam to pokonaniem żywiołu wody.
Żywioł powietrza: Nigdy nie zapomnę przelotu żelaznych dźwigarów[1] na szczyt tarasu w budynku Prasanthi Nilayam. Wcześniej widziałem, jak Swami unosił się w powietrzu, aby odpędzić coś, co nigdy nie zostało wyjaśnione. Wibhuti i przedmioty, które materializował zgodnie ze Swoją wolą z powietrza, można uznać za zwycięstwo nad tym żywiołem.
Żywioł ognia: Swami pokazał nam po zmroku rozpalone słońce, a także wspaniałe trzecie oko Pana Śiwy. Padające z niego olśniewające iskry sprawiły, że kilka osób zemdlało. Często widzieliśmy, jak zapala świece lub gasi płonący papier po prostu strzelając palcami. Uznaję to za zwycięstwo nad żywiołem ognia.
Żywioł eteru: Przez niebo rozumiem otwartą przestrzeń. Byliśmy świadkami jak Swami opuszcza ciało i w jednej chwili dociera do bardzo odległych miejsc. Atma nie ma formy, ale Swami pojawia się w Swoim ciele gdziekolwiek zechce, nawet daleko stąd. Może także przyjąć jakąkolwiek postać, żeby chronić ludzi w potrzebie. Czyż nie pokonuje w jednej chwili dalekich odległości? Jest Panem wszystkich pięciu żywiołów.

Niezwykły biały wąż

    W tym czasie do Puttaparthi zaczęli przybywać cudzoziemcy. Pewna ich grupa objechała cały świat, żeby obserwować zachowania zwierząt i badać ich niezwykłe okazy. Przyjechali podczas Dipawali, święta świateł. Otrzymaliśmy wtedy z wielu miejsc ozdobne girlandy. Gdy skończyła się pudża, ułożyliśmy je w stosie na zewnątrz Starego Mandiru, w rogu otwartej przestrzeni. Podczas wieczornej sesji Swami zapytał, dlaczego wciąż tam leżą. W pewnej chwili usłyszeliśmy dochodzący stamtąd dźwięk i pomyśleliśmy, że to chroboczą szczury. Za chwilę spod stosu girland wynurzył się wąż. Zaskakujące było to, że miał błyszczące, mlecznobiałe ciało. Był to naprawdę bardzo rzadki okaz. Jego czerwone oczy świeciły jak płonące kule ognia, a kaptur miał prawie 30 cm szerokości. Chociaż jadowity, był piękny i majestatyczny. Gdy pełzał w stronę Swamiego, ludzie zaczęli się cofać. Swami prysnął w jego kierunku wodą i wąż się zatrzymał. Obcokrajowcy byli oszołomieni patrząc na jego piękno. Zaczęli robić zdjęcia. Gdy okazało się, że irytują go ostre światła lamp błyskowych, Swami powstrzymał ich od robienia kolejnych. Wiadomość o tym zdarzeniu rozniosła się po wiosce i tłum zaczął gęstnieć. Ludzie byli gotowi w razie konieczności zabić węża. Wąż prezentował nam swoją majestatyczną postać przez ponad półgodziny. Potem Swami poprosił o arathi i pożegnał się z nim. Wąż opadł na ziemię i powoli przesunął się przez furtkę w stronę starej świątyni Satjammy. Był zaskakująco długi.
    Obcokrajowcy powiedzieli, że pragnęli ujrzeć węża rzadko widywanego przez człowieka. Wyznali, że ryzykowali nawet własnym życiem, żeby obejrzeć taki spektakl. Dopiero wtedy Swami powiedział, że to nie było zwykłe ziemskie stworzenie. Mogło strzelać jadem na dużą odległość. Do tak jadowitego węża nie zbliżyłoby się żadne zwierzę ani ptak. Sprowadził go tutaj jedynie ze względu na nich. Bala Sai zaskoczył ich również mówiąc, że wąż nie utrwalił się na zrobionych przez nich fotografiach. Ponieważ ogromnie ich to przygnębiło zmaterializował jego zdjęcie i dał je im. Nasz współczujący Swami nie chciał ich rozczarować po tym, gdy zrobił dla nich tak wiele. Obcokrajowcy wierzyli, że może pokazać im każde cudo na ziemi, pozostając wciąż w Puttaparthi! Skoro byli tak bardzo podekscytowani widokiem białego węża, to co by się z nimi działo, gdyby Baba pokazał im najrzadszego z nich?  

Najrzadszy wąż

    Kiedyś, gdy zmierzaliśmy nad Ćitrawati, Swami poprosił mnie, żebym zajrzał za krzak. Skąd wiedział, że coś tam jest? Pomyślałem, że przeprowadza na mnie test. Wolniutko się zakradłem i znalazłem skórę węża. Wyglądała tak, jakby ją zrzucił zaledwie przed chwilą. Swami polecił mi ostrożnie ją podnieść. W tym momencie przydały mi się doświadczenia z dzieciństwa. Jak już wspomniałem, jedną z moich ulubionych zabaw było wdrapywanie się na wzgórza, wpełzanie do jaskiń, bieganie do lasu i robienie wszystkiego co zakazane. Czasami ciągnąłem ze sobą moją siostrą Kumarammę. Nigdy podczas takich przygód nie odczuwałem lęku i odkrywałem nieznane terytoria. Często zakradałem się na otoczoną lasami górę Ćetrajiswami, położoną blisko Kuppam. Widziałem tam mnóstwo wężowych skór. Były tak cienkie i delikatne, że rozpadały się na kawałki, gdy brałem je do rąk. Jeśli ktoś szedł tam polować, towarzyszyłem mu. Mieszkały tam niedźwiedzie, a niektórzy byli przekonani, że nawet tygrysy, nie miałem jednak szczęścia ich spotkać. Na szczycie znajdowało się naturalne źródełko, rzecz bardzo rzadko spotykana na południu Indii. Miejscowi ludzie wierzyli, że woda do tego źródełka przypływa aż z Kaśi. Uwielbiałem ją pić. Bojąc się solidnego lania, nigdy nie wspominałem rodzinie o tych przygodach, podobnie zresztą jak moim przyjaciołom.
    Jak rozkazał mi Swami, ostrożnie przyniosłem skórę, nie uszkadzając jej. Baba, bawiąc się nią jak plastikową zabawką, napełnił ją drobnym piaskiem. Podobało Mu się, że upodabnia się do węża i wygląda jak żywa. Czy jest jakiś rodzaj sztuki jakiej by nie znał? Kiedy lepiej przyjrzałem się kapturowi, byłem zszokowany widząc, że jest nie jeden kaptur, lecz pięć. Kiedyś Swami pokazał nam 5-cio. kapturowego węża w dziurze w Starym Mandirze. Mogliśmy zbliżać się do niej jedynie w Jego obecności. Pełną opowieść o tym znajdziecie w książce mojej siostry[2].
    Kiedy Swami pokazał obcokrajowcom znalezioną przeze mnie skórę, mało nie wyskoczyły im oczy i zapragnęli umieścić ją w słynnym muzeum. Swami odrzucił tę propozycję mówiąc: „To boski sekret i nie wszyscy mogą go oglądać. Zniknie we właściwym czasie, gdy spoczną na nim oczy grzeszników”. Zakopał węża w piasku. Gdyby zobaczyli żywego pięciogłowego węża, to wyobraźcie sobie, co by się z nimi stało! Pięciogłowe węże możemy oglądać w świątyniach w postaci kamiennych rzeźb. Wielokrotnie zastanawialiśmy się, czy rzeczywiście istnieją, czy są tylko legendą. Widząc skórę o pięciu kapturach, otrzymaliśmy dowód, że istnieją.

Trzy w jednym

   Bala Sai wielokrotnie materializował niezwykłe owoce, złożone z dwóch lub trzech rodzajów w jednym. Mieliśmy przyjemność je jeść. Czasami Swami materializował owoce, o których marzyliśmy, chociaż nie występowały w pobliżu Puttaparthi, a nawet takie, jakich nigdy nie widzieliśmy. Był to sekret życia, którego nikt nie mógł ogarnąć. Swami mówił: „Bhagawan może dać wam wszystko, czego zapragniecie”. Ofiarował kiedyś taki owoc mojej siostrze Sarali i powiedział, że spełni się jej pragnienie. Jego dziwnych czynów nie można nigdy przewidzieć. Kiedy pragnęła syna, rodziła jedną córkę po drugiej. Swami ponownie zmaterializował owoc i upewnił ją, że pocznie chłopca. Ale kiedy urodziła trzecią dziewczynkę, postanowiła, że nie będzie miała więcej dzieci. Jednak Swami miał własne sposoby, żeby ją do czegoś namówić. Stworzył dla niej jeszcze jeden owoc i przyrzekł, że tym razem będzie to na pewno syn. Nie sprzeciwiła się Jego rozkazowi. Zaskakujące było to, że urodziła czwartą córkę. Naprawdę, czy można zrozumieć Jego lile?
    Swami dawał nam również różnego rodzaju owoce zrywane z drzewa, które ich nigdy nie rodziło. Czy jest coś na tym świecie, czego nie mógłby zrobić? Lile Bala Sai były niezapomniane.

Butanatadu

Pan demonów
   Nasz Bala Sai był dla każdego współczującym Panem, a także królem gany, armii Pana Śiwy. Będąc władcą demonów postawił sobie za cel zapewnienie pomyślności wszystkim ludziom poprzez ustanowienie dharmy. Nic nie mogło Mu w tym przeszkodzić. Chociaż demony mogą okazać się groźne, jeśli schronimy się u stóp Sai Nathy, naszego Obrońcy, nikt nie może nas skrzywdzić. Obecne pokolenie nie ma na ogół problemów z demonami i może nawet nie wiedzieć o ich istnieniu. Jednak w czasach Starego Mandiru to zjawisko było dominujące.

Durgamma z Bhimawaram

   Jest wiele rodzajów demonic i demonów. Kiedyś przyszła do Swamiego duża grupa ludzi z Bhimawaram, miasta leżącego w stanie Andhra Pradesh. Śpiewali z wielką miłością i oddaniem na chwałę Pana, przemieszczając się z miejsca na miejsce. Wybijali rytm pałeczkami zgodnie z „gobbillu” – bardzo lubianą przez wieśniaków ludową sztuką telugu. Przygotowywali piękne przedstawienia, przyciągające tłumy ludzi. Nawet Swami był pod wrażeniem ich występów. Słysząc jak śpiewają w Starym Mandirze, poruszał w magiczny i bardzo szybki sposób ćitikelu – dwoma kawałkami drewna z przyczepionymi do nich dzwoneczkami i cienkimi stalowymi płytkami. Czar, z jakim ćitikelu współgrało z właściwym rytmem i tańczyło wokół jego delikatnych palców, był im dotychczas nieznany. Nie ma potrzeby wspominać, że nowoprzybyłych oszołomiły Jego nieograniczone zdolności. Tego dnia nawet starzy wielbiciele byli urzeczeni Jego grą, ponieważ nigdy przedtem nie widzieli, żeby czynił to w tak oszałamiająco szybkim tempie. Zamiast jak zwykle trzymać w każdej dłoni po jednym instrumencie, wziął w nie po dwa i podwoił szybkość.
Tą grupą śpiewaków doskonale kierowali pani Durgamma i jej mąż. 
   Następnego dnia, gdy zaczęli śpiewać i tańczyć bijąc pałeczkami, Swami spytał nagle Durgammę, czy mogliby zatańczyć taniec demonów. Chociaż nie rozumieliśmy, co Swami ma na myśli, mieliśmy jednak pewność, że za tą prośbą kryje się coś niezwykłego. Małżonkowie od dłuższego już czasu zdawali sobie sprawę, że z Durgammą dzieje się coś niedobrego. Dowiedzieliśmy się później, że cierpi z powodu nieznanej choroby i że żadne leki nie przynosiły jej ulgi. W rzeczywistości opętał ją duch, zachęcony jej śpiewem i tańcem. Za każdym razem, gdy Durgamma zaczynała śpiewać dręczył ją, wzbudzając w niej niepokój i zakłopotanie. Było jasne, że Swami właśnie z tego powodu zadał to pytanie. Kiedy zaczęliśmy Go wypytywać, zażartował: „Biedactwo. Cóż ta demonica ma zrobić? Ona również jest bardzo oddana”. Grupa śpiewaków pozostała prawie tydzień. Na dzień przed wyjazdem Swami spojrzał na Durgammę w szczególny sposób. Była niska, ale dosyć gruba i ciężka. Nawet trzy osoby z trudnością by ją uniosły. Ilekroć przypominam sobie to wydarzenie, przesuwa się ono przed moimi oczami jak film, ponieważ wtedy po raz pierwszy byłem świadkiem czegoś takiego. Durgamma krzyknęła głośno, a nasze serca po prostu się zatrzymały. Ale Swami pozostał spokojny, a na Jego twarzy tańczył uśmiech.
   Polecił mi przynieść wodę i domieszać do niej kurkumy. Kiedy ją niosłem, Durgamma podstawiła mi nogę, chybiając o włos. Swami skarcił mnie za brak uwagi i ostrzegł, żebym zachował ostrożność. Spryskał ją wodą z kurkumą i zdawało się, że się uspokoiła. Powiedziała: „W tamtym wcieleniu nie miałam zbyt wiele szczęścia. Teraz je mam, więc czemu mnie niepokoisz?”. Powiedziała to obecna w Durgammie demonica. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Bala Sai pocieszał ją tak słodko i delikatnie, jak gdyby była małym dzieckiem. Wyjawiła Swamiemu kim jest i opowiedziała Mu swoją historię. Przyznała, że opętała Durgammę, ponieważ lubi jak ona śpiewa i tańczy. Ponieważ jej mąż nic o tym nie wiedział, wydawał mnóstwo pieniędzy na lekarzy, z których żaden nie słyszał o jej chorobie. Słowa Swamiego wciąż rozbrzmiewają mi uszach jak wielki dzwon: „Nadszedł czas na twoje odkupienie, więc musisz teraz odejść”. Demonica nie chciała opuścić ciała Durgammy. Upierając się, że w nim pozostanie, rzuciła Swamiemu wyzwanie.
   Z twarzy Swamiego, Pana demonów, zniknął łagodny wyraz. Pojawił się na niej gniew i zaczerwienił się jak kurkuma. Przypominał Śiwę w Jego aspekcie Rudry. Pomyślałem, że przyjął postać Matki Kali. Rozkazał wszystkim wyjść z pokoju, mnie jednak pozwolił zostać i trzymać naczynie z wodą. Spryskiwał ją, a ona krzyczała coraz głośniej. Nagle wstał, schwycił ją za włosy i dosłownie poderwał z ziemi. Trzykrotnie zakręcił w powietrzu jej ciałem, a potem rzucił nim z głuchym trzaskiem o podłogę. Następnie wyrwał jej ze środka głowy trzy pasma włosów i podał mi je z poleceniem, żebym zawiązał na nich trzy supły i pilnie ich strzegł. Zostawiliśmy Durgammę i poszliśmy do pokoju odpocząć, ponieważ było już bardzo późno.
   Wczesnym rankiem, gdy wstałem, Swami polecił mi przywiązać zasupłane włosy do gałęzi drzewa rosnącego w pobliżu świątyni Satjammy. Wykonałem to polecenie. Z powodu nieugiętości demonicy, Durgamma cierpiała przez lata. Po zabiegu wyglądała na bardzo odprężoną. Sai Dewa pobłogosławił całą grupę i wyjechali szczęśliwi. Nie muszę dodawać, że Durgamma była po tym wszystkim normalna. Chociaż Swami był tak drobny, podniósł tę otyłą kobietę jedną ręką. Skąd wziął tyle siły? Był to wyraźny przejaw Jego boskości i mocy. Wyrzucanie demonów było bardzo ciężkim i żmudnym zadaniem. W takich momentach postrzegaliśmy Swamiego jako Pana Narasimhę, wielkie ciało z dziką twarzą lwa.

Młoda muzułmanka

   Z Hajderabadu przybyła niewielka rodzina. Chociaż byli muzułmanami, wyglądali jak hinduiści. Wybrali się do Penukondy, ale kiedy usłyszeli o Swamim, przyjechali do Puttaparthi. Powiedzieli, że celem ich podróży jest osiągnięcie spokoju umysłu i że atmosfera w Starym Mandirze doskonale temu sprzyja. Kiedy zapytali Bala Sai, czy pozwoli im zatrzymać się tutaj przez dwa dni, odpowiedział ze współczującym uśmiechem: „To wasz dom, rozgośćcie się”. Prostota Swamiego wywarła na nich ogromne wrażenie. Nie przypominał zdumiewającego przywódcy wymagającego wyrzeczeń. Daleki był od pustych przechwałek i arogancji. Otaczał wszystkich czułością i miłością. Nikt się z nich tutaj nie wyśmiewał, chociaż zwyczaje przyjęte w Starym Mandirze były dla nich nowością. Po dwóch dniach, kiedy poprosili Swamiego o zgodę na odejście, Swami zażartował: „Nie podoba wam się to miejsce? Dręczy was tutaj jakiś diabeł?”. Zdziwiła ich ta odpowiedź i spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Wystąpił ojciec rodziny: „Odwiedziliśmy wiele miejsc, nie znajdując rozwiązania dla naszych problemów. Ty otworzyłeś nam oczy i nie musimy niczego ukrywać. Chociaż mieliśmy śliczną synową, sprawiliśmy jej mnóstwo przykrości, ponieważ nie pochodziła z bogatej rodziny i nie wniosła dużego posagu. Nie mogąc spełnić naszych żądań i znieść zadawanych jej tortur, popełniła samobójstwo. Z powodu naszych grzechów w naszą córkę wstąpił diabeł. Kiedy jesteśmy gotowi wydać ją za mąż, zaczyna się dziwnie zachowywać i wszystkie nasze wysiłki zawodzą. Nasze błędy sprawiły, że cierpi. Chociaż wydaliśmy mnóstwo pieniędzy, niczego nie osiągnęliśmy”. Upadli Swamiemu do stóp modląc się o rozwikłanie ich sytuacji i błagając o wybaczenie. Upewniali Go, że nigdy więcej nie popełnią tego błędu. Swami rzekł: „Kiedy popełnialiście ten grzech, nie myśleliście w ten sposób, ponieważ byliście pod wpływem maji. Jedynym rozwiązaniem jest pokuta za grzechy. Siostra waszej zmarłej synowej jest wciąż panną i przeżywa trudne chwile. Wasz syn oczyści was z winy żeniąc się z nią i rozwiązując problemy jej rodziny. Szanujcie ją i nigdy więcej nie powtarzajcie poprzednich błędów. Zajmę się małżeństwem waszej córki i dopilnuję, żeby była szczęśliwa”. Mówiąc to pobłogosławił dziewczynę talizmanem. Wobec różnych ludzi stosował różne rozwiązania. Bala Sai posiadał mnóstwo niezwykłych sposobów naprawiania krzywd. Nigdy nie słyszeliśmy o Awatarze wypędzającym demony. Niełatwo jest rozwiązywać problemy domowe i problemy osób, które się do Niego nie zgłosiły, a zwłaszcza czynić to bez ich wiedzy. Swami nie czeka na nasze osobiste prośby, chce znaleźć wyjście, nie zważając na nasze trudy i starania.
   Jeśli postępujemy zgodnie z Jego zasadami, nie powinniśmy się niczego bać na tym świecie. Boskość pozostanie z nami, jeśli mamy właściwe nastawienie umysłu i dobre serca. Chociaż serce prowadzi nas zawsze właściwą drogą, winowajca –  ego może sprawić, że skręcimy na jego ścieżkę. Swami doradza nam, żebyśmy utwierdzili się w przekonaniu, że chcemy podejmować właściwe decyzje i nie będziemy nikogo krzywdzić. Ostrzega nas, że łzy jakie wywołujemy u innych powiększają ciężar naszych grzechów. Tak wyglądały proste lekcje przekazywane nam w tamtych czasach przez Swamiego.

Dziewczyna z Kerali

   Przyjechali wielbiciele z Kerali, stanu na południu Indii. W tamtym okresie ludzie stamtąd rzadko się pojawiali w Puttaparthi. Tutejsi wieśniacy przeważnie nie znali ich języka. Swami jak zwykle siedział na krześle i żuł betel. Kiedy uśmiechał się psotnie wiedzieliśmy, że zdarzy się coś ważnego. Bala Sai zaczął powoli: „Wiara jest ważna. Jej podstawą jest miłość. Trzeba uważać na nieznajomych. Nie ma jednak nic złego w tym, że ich kochamy. Zaufają nam dopiero wtedy, gdy będą w pełni usatysfakcjonowani”. Mówiąc to Swami obserwował dziewczynę w grupie ludzi z Kerali. Jej rodzice zwrócili się do Niego ze łzami w oczach w swoim własnym języku. Miejscowi, słysząc ten dziwny język, uśmiechali się pod nosem. Widząc to, rodzice zaczęli mówić łamanym angielskim i starali się jak najlepiej przekazać Swamiemu swoje myśli. Czy istnieje potrzeba tłumaczenia Mu czegokolwiek? Ale czy nowoprzybyli mogli o tym wiedzieć?
   Nagle Swami skierował się w stronę dziewczyny, a ona próbowała się podnieść. Jego spojrzenie upewniło ją, że ma siedzieć. Usłuchała jak małe dziecko. Rodziców zaskoczyło, że ich nieposłuszna córka wykonała polecenie Bala Sai. Nasz Boski Dyrygent udawał, że z nią rozmawia. Zdenerwowało ją to i próbowała zrobić coś głupiego. Ale kiedy otworzyła usta, ślina pociekła na jej sukienkę. Zaczęła krzyczeć, że płonie. Swami patrzył na nią, gdy skręcała się z bólu. Po pewnym czasie zaczęła błagać Go o przebaczenie i zapewniała, że odejdzie. Teraz zrozumieliśmy, że opanował ją zły duch i że to on zwracał się przez nią do Swamiego. Swami poruszył szybko oczami, jak gdyby coś przekazując, a ona zdawała się o coś prosić. Nagle Swami okazał jej współczucie i pobłogosławił ją wibhuti. Upadła nieprzytomna, nie wiedząc co się dzieje. Następnego dnia zachowywała się normalnie i swobodnie się poruszała. Swami wypędził z niej diabła, bez jakichkolwiek cierpień. To była jedna z Jego metod.
   Potem wyjaśnił nam: „Diabeł jest bezcielesny i dopóki istnieje nagromadzona karma porusza się jak duch. Próbuje wniknąć do ciała, które sobie upodobał. Dla Boga, który wie wszystko, i demon i ciało są tym samym.” Chociaż duch może być nieugięty, Bóg stara się go pocieszyć, zwraca się do niego jak do dziecka i mówi do niego z miłością. Jeśli duch nie reaguje na łagodne namowy, naraża się na ciosy. Może, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, znajdzie się w Jego owczarni. Na świecie nie istnieje nic, co by nie tęskniło za miłością, ale bardzo ważna jest cierpliwość. Bez cierpliwości nie ma spokoju. Chociaż proces wypędzania ducha wydaje się brutalny i trudny, końcowy rezultat jest zawsze dobry. Bez trudności nie można odczuwać błogostanu a ci, którzy szukają boskiej pomocy, mają naprawdę szczęście, bo otrzymają właściwą nagrodę.

Nasza rodzina

   Pomimo wszystkich tych doświadczeń, ziemskie myśli odgrywają swoją rolę. Chociaż znajdowałem się w pokoju Swamiego siedząc u Jego stóp, co samo w sobie było bezcenne i poza wszelkim wyobrażeniem, to pochłaniały mnie własne myśli. Ponieważ nie istnieje nic, o czym Bala Sai by nie wiedział, Jego słowa zabrzmiały jak wystrzał: „Hej kolego, po co zaprzątasz sobie głowę myślami o rodzicach?”. To była prawda, bo nie widziałem ich od dawna. „Przyjeżdżają wszyscy dziś wieczorem”, poinformował mnie zwięźle. Tego wieczoru poszliśmy nad Ćitrawati i po jakimś czasie, chociaż było już późno, moi rodzice i inni członkowie rodziny przekroczyli rzekę. Na widok Swamiego zaczęli biec jak cielęta, które dawno nie widziały swojej mamy. Swami biegł z w ich stronę z podobną szybkością, jak krowa, która stęskniła się za swoim potomstwem. Upadli do Jego stóp, a On otoczył ich miłością, jak gdyby byli Jego małymi dziećmi. Trudno opisać tę poruszającą scenę.
    Dotarliśmy z Bala Sai do Starego Mandiru. Swami wszedł z nami do pokoju i zaczął ich wypytywać o sprawy rodzinne, o interesy itd. Mama się rozpłakała, ponieważ w domu nie działo się dobrze. Swami ją upewniał, że nie ma się czego obawiać, bo towarzyszy im nieprzerwanie. Gdy przebywaliśmy w Puttaparthi, Swami stale z nami rozmawiał i rozśmieszał nas żartami. Chociaż wszyscy w mandirze stanowiliśmy „jedną rodzinę”, to ludzie są tylko ludźmi. Niektórzy nam zazdrościli bliskości Swamiego. Mój brat Amba i ja spędzaliśmy większość czasu w Jego pokoju, a On nazywał nas „dżeja widżejalu’, odźwiernymi Pana Wisznu.

Swami z rodziną autora: Murthy (autor), Amba, Sarala, Radhamma (trzymająca Murali), Ramesh, Prema i Vijayakumari, 1946r.

    Moja mama była uszczęśliwiona, bo Swami rozkoszował się jej potrawami. Tego wieczoru nad Ćitrawati spełnialiśmy Jego wymagania i robiliśmy wszystko, czego żądał. Pozostawaliśmy z Nim w serdecznych stosunkach. Zanim przyjechaliśmy do Puttaparthi skomponowaliśmy szereg piosenek, a On poprosił nas o zaśpiewanie kilku z nich. Dominowaliśmy więc również podczas sesji bhadżanowej. Wskutek tego ludzie skarżyli się jak zwykle: „Kiedy przyjeżdża rodzina Kuppam, Swami nawet na nas nie spojrzy. Wybiera ich i powierza im najważniejsze zadania”. Swami, uosobienie miłości, nigdy się tym nie przejmował.
    Moja siostra Sarala była wciąż zajęta nowymi pomysłami: cięciem papieru, przygotowywaniem ozdób i splataniem girland. Co chwilę przychodziła z czymś nowym. Nawet ulubiony paan Swamiego przybierał różne kształty i Swami z wielką przyjemnością pokazywał go ludziom. Kilkakrotnie w ciągu dnia brał nas na bok, poprawiał nasze kompozycje i uczył nas ładniej śpiewać. Wywoływało to u niektórych zazdrość i dosłownie czekali na nasz wyjazd. Ale Sakammagaru podsycała nasz entuzjazm, ponieważ szczęście Swamiego było jej szczęściem. Moja najmłodsza siostra Prema była pulchna i pucołowata. Swami uwielbiał skłaniać ją do tańca. Kiedy poruszała się lekko, prawie wcale się nie zginając, śmiał się serdecznie razem z innymi. Miesiące minęły nie wiadomo kiedy. Kiedy nadszedł czas wyjazdu, nie mogliśmy powstrzymać łez. Swami jak zwykle poprosił nas o zaśpiewanie kilku piosenek, co sprawiło, że płakaliśmy jeszcze mocniej. Tego dnia osobiście odprawił arathi i pobłogosławił nas prasadamem. Ja miałem więcej szczęścia, ponieważ przebywałem tu nieco dłużej. Wiele osób towarzyszyło Swamiemu nad Ćitrawati, żeby powiedzieć nam „do widzenia”. Bala Sai udzielił nam padanamaskaru, otarł nasze łzy i pożegnał nas. Machał chusteczką dopóki nie zniknęliśmy Mu z oczu. Jego łaska i miłość są bezgraniczne. Teraz, kiedy myślimy o tamtych dniach, zdają się snem. Te magiczne chwile nigdy się nie powtórzą, ale słodkie wspomnienia pozostaną dla nas wiecznie żywe.

Rozdzierające serce rozstanie

    Kiedy spędzałem radośnie czas w boskiej obecności Bala Sai, wolny od lęków i wszelkich zmartwień, nagle przypomniałem sobie o rodzicach. Od dawna nie miałem od nich żadnych wiadomości i zastanawiałam się jak im się powodzi. Chciałem zapytać o to Swamiego, lecz zanim zdążyłem otworzyć usta usłyszałem jego odpowiedź: „List przyjdzie jutro”. Następnego dnia czekałem i rzeczywiście przyszedł. Z bólem zdałem sobie sprawę, że w domu nie wszystko układa się dobrze i że proszą mnie o powrót. Swami od niechcenia spojrzał na list, po czym kazał mi następnego dnia wyruszyć do Kuppam i udał się do wioski. Chociaż zdanie było proste, to przeszyło mi serce jak miecz i zmiażdżyło jak młot. Nie mogłem powstrzymać łez. Za Starym Mandirem była niewielka weranda, zapewniająca prywatność. Udałem się tam i usiadłem płacząc. Im dłużej myślałem o wyjeździe, tym bardziej płakałem. Waliłem się pięściami po głowie, zastanawiając się jak będę żył bez Swamiego. Po jakimś czasie poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. To był Swami, stojący nade mną jak moja rodzona matka. Jak moja nadzwyczajna Matka! Schwyciłem Jego stopy i zmywałem je swoimi łzami, a On pocieszał mnie. Kiedy przesuwał Swoje kochające palce po mojej głowie, szlochałem, spoczywając na Jego ciepłych kolanach. „Hej Murthy, dlaczego płaczesz? Któregoś dnia musiałeś odejść. Jak długo chciałbyś tu zostać? Czy nie masz obowiązku zająć się rodzicami? Masz przed sobą życie”.
    Rozgniewał mnie tłumacząc to w tak prosty sposób, więc zapytałem: „Swami! Naprawdę chcesz żebym odszedł? Jak będę żył bez Ciebie?”. Możecie mi nie uwierzyć, ale była to prawda. Swamiemu wydłużyła się twarz, a w oczach zalśniły łzy.
    Widząc Jego współczucie, Jego troskę, Jego miłość, Jego opiekę, poczułem, że pragnę Mu poświęcić siebie teraz i na zawsze. „Myślisz, że chcę cię odesłać? Jak poradzę sobie bez was wszystkich?”. Słysząc te słowa, przytuliłem się do Niego mocno jak do matki i zanurzyłem się w oceanie rozpaczy. Nie pamiętam jak długo to trwało. Kiedy otworzyłem oczy, Swami patrzył na mnie z litością. Wycierając mi łzy powiedział: „Napiszę do twojej matki. Łaska Swamiego jest wielka i nie muszą się bać. Powiem im również, że wkrótce przyjedziesz”. Słysząc to zacząłem się śmiać jak szaleniec i zrozumiałem, że zyskałem miejsce w Jego sercu. Jak obiecał, napisał list do mojej mamy.
    O mój Boże! Uniknąłem wielkiego nieszczęścia i uświadomiłem sobie, że miłość Swamiego jest bezkresna jak niebo. Nie da się tego przekazać, ale ci, którzy tego doświadczyli z pewnością rozumieją. Jest Matką całego świata, Matką o kochającym sercu i każdy, kto musi Ją opuścić, z pewnością będzie rozpaczał. Myśląc o Nim jako o Bogu przypuszczamy, że nigdy się nie skarży. Ale to nieprawda, ponieważ nie lubi patrzeć na nasze łzy. Istoty ludzkie swobodnie wyrażają swoje uczucia, ale Uniwersalna Matka zachowuje je dla Siebie. Każdy kto ma udział w Jej miłości, prosi o więcej i nigdy nie jest nasycony. Taka jest miłość Matki Sai! Nie mogę zaprzeczyć, że mam szczęście, bo zdobyłem miejsce w Jego sercu. Pozostałem z Nim jeszcze przez kilka dni i miałem okazję Mu służyć. Teraz muszę wam opowiedzieć o listach, jakie zgodnie z obietnicą regularnie do mnie pisał. c.d.n.                     
 tłum. zespół redakcyjny
 
[1] Patrz „Światło Miłości” nr 81 str. 8.
[2] Prócz Ciebie nie mamy innego schronieniaˮ ̶  Widżaja Kumari, Światło Miłości nr 68/2014

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.