Boski posłaniec

 rozmowa z gurudżim Kaaraikkudi Mani

Pierwsze spotkanie z muzyką karnatacką[1] miał w wieku zaledwie trzech lat. To spotkanie zmieniło całe życie gurudżiego Kaaraikkudi Mani[2]. Najpierw śpiewał, potem  zafascynowała go perkusja, co sprawiło, że mridanga[3] stała się właściwie istotą jego życia.

    Współczesny świat nazwał go „Mistrzem Mani”, ponieważ współcześnie nikt tak jak on nie rozumie mocy, piękna, czaru i magii mridangi. Perkusiści muzyki karnatackiej na całym świecie pragną nauczyć się „Kaaraikkudi Mani bhani”, nowego stylu stworzonego przez mistrza mridangi. Jego niezwykła umiejętność komponowania i wykonywania muzyki, jak również szkolenie i nauczanie tysięcy uczniów, uczyniła z Kaaraikkudi Mani prawdziwego guru. Lecz tym co przywiązuje do niego ludzi, jest miłość do muzyki, Boga oraz indyjskiej kultury i przenikających ją wartości. Jego prostota, skromność, uczciwość i czystość połączone z twarzą mędrca sprawiają, że wydaje się być świętym muzykiem. Gurudżi Kaaraikkudi Mani był w Prasanthi Nilayam w listopadzie 2011 r. i wystąpił podczas obchodów 86 urodzin Bhagawana. Zaledwie godzinę po wspaniałym występie w Sai Kulwant Hall rozmawiał w Radiu Sai z Biszu Prusty.
    Biszu Prusty (BP): Sai Ram, gurudżi. Witamy cię w Radiu Sai. To wielki zaszczyt gościć człowieka tak szczodrze pobłogosławionego i obdarowanego przez Najwyższego. Widząc cię i słuchając twojej muzyki odnosimy wrażenie, że jesteś muzycznym posłańcem Boga, a Puttaparthi jest siedzibą Boga. Powiedz proszę, jak się tutaj czujesz?
Guru Kaaraikkudi Mani (GKM): Sai Ram! To wola Swamiego sprowadziła mnie w to miejsce. Jestem tutaj po raz pierwszy. Wielokrotnie starałem się odwiedzić Sai Babę, nigdy jednak do tego nie doszło. Jest takie powiedzenie, że kiedy Bóg spełni wszystkie nasze pragnienia, to nie pozostanie Mu już nic do zrobienia. Jednak, dać to czego pragniemy we właściwym czasie, jest zadaniem Boga. Wierzymy, że Swami jest Bogiem. Przywiódł mnie tutaj zgodnie ze Swą wolą.
    Kiedy zechciał, żebym wziął udział w Jego darszanie, wezwał mnie. Marzyłem o tym od lat. Oglądałem Jego fotografie i filmy, urzekły mnie. Muszę powiedzieć o jednej ważnej rzeczy. Mam na świecie ponad 1000 uczniów. Założyliśmy ośrodki w Londynie, Australii, Kanadzie i jeden w USA. Wszyscy moi uczniowie i ich rodziny są wielbicielami Sai. Niektórzy z nich mają mieszkania w Puttaparthi. Za każdym razem, gdy mnie zapraszali tutaj, pojawiały się jakieś przeszkody. Martwiłem się tym nawet.
Nie wierzę, że tak po prostu można zostać muzykiem. Istnieje ku temu jakiś powód. Talent nie jest czymś, czym wszyscy są pobłogosławieni? Samo nazwisko „Kaaraikkudi Mani” nie wzbudza szacunku. Szacunek dotyczy sztuki we mnie. To sztuka zdobywa szacunek dla każdego muzyka. Chcę się odwdzięczyć za ten dar.
    Sztukę trzeba uprawiać tak jak jogę, nieustannie ćwiczyć tak jak ćwiczymy dhyanę (medytację). W ten sposób można wyrazić wdzięczność za swój dar. Tak postrzegam moją sztukę.      
    Dlatego raz czy dwa gniewałem się na Bhagawana. „Baba”, mówiłem do Niego, „Ty głosisz tylko prawdę, a ja gram tylko prawdę. Nie popisuję się przed tłumami, żeby się im przypodobać. Myślę o swoich występach na scenie jak o wielbieniu Boga. Gram tylko prawdę. Dlaczego tworzone przeze mnie wibracje nie docierają do Ciebie? W dniu kiedy je poczujesz, wezwij mnie”.
    Samo życzenie nie pociąga za sobą skutków. To On sprowadził mnie tutaj. Jeśli po wielu latach dotarłem do Jego stóp, to jest to niewątpliwie Jego błogosławieństwo.
BP: Występowałeś w wielu miejscach na świecie. A teraz wystąpiłeś w Prasanthi Nilayam. Jak oceniasz to doświadczenie?

GKM: Zwykle, gdy przestaję grać i schodzę ze sceny, zapominam o tym. Ale występ w Prasanthi Nilayam, na wprost samadhi Swamiego, był dla mnie błogosławieństwem. Nie można tego opisać, to jest coś o czym nawet nie marzyłem!
Siedząc na scenie nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje. Czułem wielką radość! To jest pierwszy rok, w którym Bhagawan przeniósł się z ciała materialnego (stula szarira) do ciała świetlistego (sukszma szarira), z formy fizycznej do Swojego subtelnego aspektu. Grałem tylko dla Niego, chciałem Go uszczęśliwić. Czułem, że jeśli uda mi się to choćby w pewnym stopniu, to zdobędę łaskę. Byłem wzruszony. To dla mnie wielkie błogosławieństwo. Szczęścia, jakie czułem podczas tego recitalu, nie przyniósł mi występ w żadnym innym miejscu na ziemi. To bardzo osobiste i głębokie przeżycie.

BP: Zagrałeś bhadżany znane wielu wielbicielom. A na koniec wykonałeś „Raghupathi raghawę…”[4] Zaplanowałeś to, czy tak się po prostu zdarzyło?
GKM: Moi uczniowie są wielbicielami Sai i debiutując w różnych krajach, zawsze dołączają do repertuaru jeden lub dwa bhadżany. Gdy jeden z nich, Ardżuna Dżejśankar, miał po raz pierwszy wystąpić w Londynie, wybraliśmy tę pieśń. Znam mnóstwo bhadżanów Sai, ale ten lubię najbardziej. Obejrzałem także 20-25 filmów video z Babą wygłaszającym dyskursy.
BP: Co ci się tak naprawdę podoba w Swamim i w Jego naukach?
GKM: Jestem związany z guru Suradżanandem, mistrzem kundalini jogi i wielbicielem Hanumana. Spędziłem z nim ponad 18 lat. Obecnie mija 19 lat od chwili gdy osiągnął samadhi. Mieszkałem z nim. Mówił o tych samych rzeczach co Swami. Dzięki temu zrozumiałem, że czyste dusze – jogini, sannjasini i swamidżi – głoszą identyczne zasady.
   Na przykład Ramakriszna Paramahamsa przez jakiś czas był muzułmaninem, potem chrześcijaninem, a na koniec hinduistą. Wszystkie te religie nauczają, że Bóg jest ucieleśnieniem wiecznej błogości i światła. Ramakriszna rozumiał to.
   Wszyscy święci i mistrzowie mówią to samo. Kiedy przeniosłem się do guru Suradżanandy, zrozumiałem zgodność jego nauk i Bhagawana. Projekty służebne Bhagawana są godne uznania. Nikt inny nie jest w stanie tego dokonać, nawet rząd. 
   Zwykle ludzie wiążą się z guru mając ku temu własne powody, takie jak rozwój kariery, pomyślność rodziny i szczęście w interesach. Zauważam jednak, że ludzie oddani Bhagawanowi są bezinteresowni. Pracują społecznie. Właśnie to przyciągnęło mnie do Niego najbardziej. 
    Pozostało mi jedno niezaspokojone pragnienie: nie doświadczyłem Jego fizycznej bliskości. Zaczynam jednak powoli rozumieć, że fizyczne oddziaływanie nie jest ważne. Jeśli Mu całkowicie ufamy, jeśli Go kochamy i przestrzegamy Jego nauk, to nasze wibracje na pewno do Niego dotrą i Bóg da znak, że o tym wie. Nie musi rozmawiać ze mną osobiście ani pytać co u mnie. Podążając za guru należy podjąć wysiłek obserwowania Jego czynów i przesłania oraz praktykować je. W przeciwnym wypadku nie ma sensu zbliżać się do Niego. Jeśli ludzie przebywający w aszramie poddają się panującej w nim dyscyplinie, a po powrocie do domu wracają do starych nawyków, to nie potrzebują duchowego nauczyciela. Pan błogosławi nas jedynie wtedy, gdy podążamy za Jego wskazówkami.
    Około 40 lat temu, gdy Puttaparthi nie było jeszcze tak dobrze rozwinięte jak teraz, miałem okazję spotkać Babę podczas lotu. W tamtym czasie Baba nie podróżował specjalnym samolotem. Latał ze wszystkimi pierwszą klasą. Pobłogosławił mnie wówczas padanamaskarem (to znaczy, pozwolił mi dotknąć Swoich stóp). To spotkanie pozostanie w mojej pamięci wiecznie żywe.
BP: Co za niebiańskie błogosławieństwo! Czy kiedykolwiek rozmawiałeś ze swoim guru o Swamim?
GKM: Tak, wielokrotnie. Mój guru zwykł mawiać, że nie powinniśmy ulegać przyciąganiu ludzi czyniących cuda. Cuda to wyłącznie wizytówki. Bhagawan mówił to samo. Mówił: „Materializuję wibhuti, kumkum itd. Ale nie zwracajcie na nie uwagi. To tylko wizytówki, które wyciągam, pragnąc wam pokazać kim jestem”.
    Bhagawan nigdy nie robi niczego dla Siebie. Rozdaje wszystko ludziom. Mój guru często ze zdumieniem stwierdzał, że nikt nigdy nie dorówna temu, co robił Sai Baba.
BP: Baba uważa, że muzyka jest najprostszym sposobem połączenia się z Panem. Kiedy nasz występ jest dobry – kiedy doskonale zaśpiewamy bhadżan lub pięknie zagramy na instrumencie, łatwo zadowolimy Swamiego i otrzymamy Jego błogosławieństwo,
   Swami zawsze uczył nas, że muzyka jest boska. A najlepsza muzyka rodzi się wtedy, kiedy łączymy się ze Źródłem. Czy przeżywasz takie chwile, gdy czujesz się mocno związany ze Żródłem oraz takie, gdy tego nie doświadczasz?
GKM: Muzyka jest uznawana za najłatwiejszy sposób połączenia się z Bogiem. Nazywamy to nadopasaną – wielbieniem Go poprzez muzykę. Widzisz, istnieją bóstwa dla wszystkich siedmiu nut. Każda nuta ma też bidżaakśarę mantrę[5]. Kiedy więc muzyk zaczyna się koncentrować i pracować zgodnie z normami, to znaczy, kiedy pamięta o ścisłym przestrzeganiu melodii i rytmu (śruti śuddham i laja śuddham), to może osiągnąć stan medytacji.
Czym jest medytacja? To sztuka skupiania umysłu. Podobnie, kiedy muzyka jest ukierunkowana i skoncentrowana, to przestaje być rozrywką i nie służy zabawie, ale staje się dążeniem do osiągnięcia wzniosłego stanu ducha. W to wierzę.
    Jest takie powiedzenie w języku tamilskim: „Głowa jest najważniejszą częścią ciała”. Można żyć bez ręki i można żyć bez nogi. Ale nikt nie przetrwa straty głowy. Inne rodzaje muzyki, powiedzmy rock, pop lub jazz, sprawiają, że potrząsamy ciałem i tupiemy nogą. Ale muzyka klasyczna skłania nas do pochylenia głowy w wyrazie uznania.
    Muzyka wznosi duszę na wyższy poziom. Trzeba dać opanować się muzyce i pozwolić, aby twoje doświadczenie stało się jej częścią. Wtedy jej autentyczność przeniknie do słuchaczy, którzy nie muszą być melomanami, aby ją odebrać, bo jest prawdziwa. Kiedy grasz dobrą muzykę, wpływa ona pozytywnie na twoje fizyczne samopoczucie. Doświadczyłem tego.
    Kiedyś, będąc w Australii, występowałem przez publicznością złożoną ze 150 osób. Przed występem powiedziałem, że nie zamierzam grać dla samego koncertu, lecz dla medytacji. Powiedziałem: „Zamknijcie oczy na 45 minut. Po koncercie podejdźcie i podzielcie się ze mną swoimi doświadczeniami”. Słuchacze pozostali na miejscach. Ja również zamknąłem oczy i grałem w wielkim skupieniu. Po koncercie, kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem, że wszyscy mieli łzy w oczach. Kiedy zapytałem o doświadczenie, odpowiedzieli: „Podczas pana gry przenieśliśmy się do innego wymiaru. Nie umiemy tego zrozumieć ani wytłumaczyć”.
    Widzisz, oni nie wiedzieli zbyt dużo o indyjskiej muzyce klasycznej ani o jej rytmach. Ale Prawdę zawsze rozpoznajemy. Koncertując, wielokrotnie przeżywam stan medytacji. Grając, czuję energie w całym ciele. To oznacza, że jest ze mą Prawda i że w tym momencie pozostaję z nią w kontakcie. Czuję to.
BP: Dla muzyka czystość jest bardzo ważna. 
GKM: Bez wątpienia. Obecnie popularnością cieszą się sztuczki i udawanie. Bardzo mnie to zasmuca. To takie przykre. Na tym polega różnica pomiędzy muzykiem wzbudzającym szacunek i muzykiem szukającym popularności. Kiedy muzyk cieszy się poważaniem, ludzie rozmawiają o nim nawet po upływie setek lat. Popularność trwa tylko chwilę. Przypomina przepływające chmury.
BP: Starożytny system panujący w gurukulach[6], umacnia w uczniach dyscyplinę i czystość, dzięki muzyce.
GKM: Obecnie wszystko staje się mechaniczne. Uczniowie w koledżu na lekcję muzyki mają tylko 45 min. Jak można zachwycić się muzyką w 45 min.? O muzykach uczących w gurukulach mówi się do dzisiaj. Ludzie, którzy ćwiczyli pod kierunkiem takich nauczycieli jak Musiri[7], Semmangudi Śriniwasa Iyer[8] i Palghat Mani Iyer[9] zdobyli sławę. Nie każdy może uczyć się muzyki. Każda osoba może zostać lekarzem lub inżynierem z odrobiną inteligencji i koniecznych środków, ale aby stać się muzykiem trzeba posiadać zasługi zdobyte w poprzednich wcieleniach.
BP: Założyłeś gurukulam, co w dzisiejszych czasach jest raczej czymś niezwykłym. Czy możesz nam coś o tym powiedzieć?
GKM: Założyłem je nad brzegiem Oceanu Indyjskiego w Chennai (Madras), niedaleko dwupasmowej autostrady zbudowanej wzdłuż wybrzeża Zatoki Bengalskiej, w miejscu zwanym Panaijur. Dałem mu nazwę „ Sea-sun gurukulam – Gurukulam nad morzem zalanym blaskiem słońca”. Od dawna marzyłem o uczniach, którzy zamieszkają  w szkole i będą w niej studiować, poznając dyscyplinę dawnych czasów.
    Nie mamy sztywnego harmonogramu. Czasami budzę ich o piątej rano i uczę. Czasami prowadzę zajęcia po obiedzie, w południe, a nawet o 21:30. Nie mamy barier czasowych, więc uczniowie pozostają w stanie gotowości i z niecierpliwością czekają na lekcję. Tęsknota za muzyką pomaga zrozumieć jej wartość. Jeśli brakuje tęsknoty, nauka nie ma sensu. Na swój własny sposób staram się ją w nich umocnić. Jestem szczęśliwy, kiedy udaje nam się uczyć w ten sposób przynajmniej kilku uczniów. Zapewniamy im bezpłatne mieszkanie i jedzenie, a nawet kieszonkowe.
BP: Uczysz ich osobiście, czy czynią to inni?
GKM: Zajęcia prowadzą moi starsi uczniowie. Ja również często się w to włączam. Jestem wtedy naprawdę szczęśliwy. Istnieje powiedzenie, że nie należy chwalić się okazaną wspaniałomyślnością, ale powinniśmy dzielić się muzyką z jak największą ilością osób, przekazując im również naszą wiedzę. Nauczając, sami zdobywamy głębszą wiedzę. Wciąż przecież rozwijamy się.
    Biorąc pod uwagę zdolności studentów, położenie ich rąk itd., wybieram dla każdego z nich indywidualny styl. Kiedy student mnie nie rozumie, szukam nowego sposobu przekazania mu wiedzy i przyswajam go sobie. Ucząc innych, uczę się sam.
BP: Jako dziecko uczyłeś się śpiewu. A potem przerzuciłeś się na mridangę. Dlaczego na mridangę? Co naprawdę przyciągnęło cię do niej?
GKM: To zasługa mojego ojca. Zacząłem śpiewać w wieku trzech lub czterech lat. Zwykle śpiewałem utwory swamiego Tjagaradży ze zbioru „Pięć klejnotów” (Pańćaratna kritis). Gdy miałem sześć lat mój harmonogram dnia wyglądał następująco: budziłem się o 5:00 rano. O 5:15 rozpoczynałem ćwiczenia wokalne trwające około 45 minut. Kolejne 45 min przeznaczałem na grę na mridandze, a następne 45 min na naukę szkolną. Dopiero wtedy dostawałem kawę. Ten sam plan obowiązywał mnie wieczorem. O 20:00 jadłem kolację i szedłem spać. Jeśli postępowałem tak przez cały tydzień, ojciec dawał mi kilka pajsów[10], za które kupowałem bilet do kina. W tamtym czasie postępowałem zgodnie z tym rozkładem dnia, aby móc oglądać filmy. Mój ojciec, który był nauczycielem, był bardzo surowy. Chciałbym w tym miejscu o czymś wspomnieć. Miasto Karaikudi[11] jest znane również jako Chettinad Belt. Ulicami miasta przechodziła czasami procesja ku czci bóstwa z lokalnej świątyni, której towarzyszyli muzycy grający na nadaswaram[12] i thawilu[13]. Otaczało ich około 100–200 osób. Artyści grali mniej więcej przez godzinę w wielkim skupieniu.
    Byłem wtedy małym chłopcem i ludzie zasłaniali mi widok, więc ojciec brał mnie „na barana”. Kiedy grali na nadaswaram tylko słuchałem. Ale kiedy zaczęli grać na thawilu, zagrałem na głowie ojca – we właściwym rytmie, takim jak muzycy grający na thawilu. Wtedy mój ojciec uświadomił sobie, że mam wrodzony talent i wiedzę o rytmie. Następnego dnia umieścił mnie w klasie Karaikudi Rangu Iyengara, mojego pierwszego nauczyciela.
    To było dość interesujące. Chodziłem tam przez 10 dni.  Nauczyciel mieszkał na pierwszym piętrze, a my na parterze. Podczas gdy dzieci grały w kulki, słuchałem płynących z góry dźwięków mridangi, a potem biegłem do domu i ćwiczyłem je. Następnego dnia wracałem i pokazywałem nauczycielowi czego się nauczyłem. Urodziłem się z wiedzą o rytmie. W dzieciństwie odkryłem, że bardzo łatwo przyswajam sobie wzorce rytmiczne. Dzięki temu zacząłem grać na mridandze i grać na koncertach już w wieku czterech lat.
BP: Kiedy miałeś osiem lat zagrałeś swój pierwszy koncert, a w wieku 18 lat otrzymałeś państwową nagrodę od prezydenta. Jednak przez następne 40 lat nie przyjąłeś żadnego wyróżnienia. Z jakiego powodu?
GKM: Jesteś pewien, że nagrody otrzymują właściwi ludzie? Nie. Wpływy polityczne i biurokratyczne są bardzo mocne. Więc trzymam się z dala od nagród. Nagradzanie powinno wyłaniać zasługujące osoby, a nie odwrotnie.
BP: To prawda. W ten sposób przyznajesz nagrody podczas Zimowego Festiwalu? Szukasz talentów?
GKM: Tak. Dajemy nagrody ludziom, którzy na nie zasługują i nie szukają popularności. Wybieram od dziesięciu do dwunastu osób, zapisuję ich nazwiska na karteczkach i umieszczam w świątyni mojego guru. Potem proszę dziecko, żeby wybrało jedną z nich. W ten sposób wybieram laureatów. Nie jest to więc nagroda, lecz prasadam.
BP: Czytałem o cudownych rzeczach, które robisz dla starszych muzyków. Wspomagasz ich pieniędzmi uzyskanymi z Zimowego Festiwalu. Skąd wziął się ten pomysł? To bardzo piękny gest.
GKM: Cóż, inne organizacje dają podobne nagrody. Wybierają starszego muzyka i w dniu otwarcia festiwalu honorują go tytułem „aćarji”, mistrza. Widzisz, starsi muzycy nie mogą już śpiewać i grać. W ich głowach krąży niewątpliwie myśl, że występowali dwadzieścia lat temu i teraz nie są w stanie tego zrobić. Żeby okazać im wsparcie i szacunek, odszukujemy ich i oferujemy pomoc. Właściwie to nie jest pomoc, bo starsi muzycy są na ogół bardzo zamożni. To tylko sposób uhonorowania ich i powiedzenia, że pamiętamy o nich. Opłata za wejście, pobierana przez nas, jest symboliczna i przystępna.
BP: W 1984 r. otworzyłeś śrutilaję[14], swoją szkołę muzyczną. Co skłoniło cię do podjęcia tego przedsięwzięcia?
GKM: Pozycję mridangi ustanowił Palghat Mani Iyer, uznawany za „boga rytmu”. Jeśli dzisiaj rozmawiasz z grającym na mridandze, czynisz to przede wszystkim ze względu na jego wysiłki. W tamtych czasach Palghat Mani Iyer grał zwykle trzykrotnie solo na perkusji, będące przerywnikiem muzycznym, trwające za każdym razem pięć minut i nazywane thani aawarthanam. Kiedy zaczynał, ludzie stojący na zewnątrz wchodzili do środka, żeby posłuchać jak gra. Gdy jego epoka minęła, podczas thani aawarthanam ludzie wychodzili z sali, aby się zrelaksować. Taka postawa zadawała mi ból. Co więcej, mridanga zajmuje na koncercie trzecie miejsce, po wokalu i skrzypcach. Chciałem wysunąć mridangę na czoło i sprawić, żeby grająca na nim osoba zajęła centralne miejsce. Właśnie to skłoniło mnie do stworzenia szkoły muzycznej, opartej na połączeniu melodii i rytmu. Początkowo, gdy zaczęliśmy wprowadzać ten projekt w życie, muzyk grający na mridandze zajmował miejsce na środku podwyższenia, a po jego bokach siedzieli muzycy grający na instrumentach melodycznych[15]. Thani aawarthanam, solo na perkusji, miało być główną częścią występu. 
    Następnym razem uczyniłem thani aawarthanam samodzielną częścią recitalu. Grałem przez 45 min. Widzisz, pieśniarz lub instrumentalista może wybierać i narzucać tempo. Wybiera także ragę[16]. Tym razem zrobiłem to ja. Przez 45 minut grałem sam, potem nastąpiła dziesięciominutowa przerwa, a następnie przez dwie godziny tylko akompaniowałem.
   Ten pomysł przyjęliśmy na trzy lata. Doszło do tego, że ci, którzy słuchali mojego występu solowego wstawali i wychodzili, gdy mridanga stawała się instrumentem towarzyszącym. Wielu artystom ten pomysł nie podobał się, więc zrezygnowaliśmy z niego. Szkoła muzyczna rozpoczęła swoją działalność w oparciu o przekonanie, że ludzie nie powinni wychodzić podczas solówki na mridandze. Odniosłem pod tym względem sukces.
    Chciałem kształtować świadomość wykonując 27 koncertów. Zgodnie z indyjską tradycją w księżycowym zodiaku istnieje 27 konstelacji, zwanych nakśatras. Każda z nich ma swoją bidżaakśara mantrę. Modliłem się przed każdym koncertem, aby wibracje mojej muzyki dotarły do wszystkich ludzi, którzy tego dnia obchodzą urodziny. Nauczył mnie tego mój guru. Zagrałem 33 koncerty w najważniejszych miejscach. Potem przestałem to robić, ponieważ spełniłem swoje pragnienie.
    Dopiero wtedy nagrałem płytę CD. Nikt przedtem nie nagrał koncertu solowego na całym krążku. Wcześniej próbowałem kilkakrotnie, ale mój pomysł nie cieszył się zbytnią popularnością. Jednak kiedy zacząłem go realizować, wielu starszych artystów wydało płytę CD zawierającą pełne thani aawarthanams.
W moim albumie „Amrutham – Boski nektar” znalazł się wiersz tamilski, który mówi:
    Gdy otrzymasz wewnętrzną wizję Guru, zdobędziesz wiedzę o rytmie.
    Tala[17] jest miarą ciszy ukrytej w każdej muzyce. Jest tala uderzeń fal, tala zmieniających się twarzy księżyca, a nawet tala poruszających się planet. W rzeczywistości bez Guru muzyka nie istnieje. Podobnie nie ma koncertu bez mridangi. Mój pomysł polega na ustawieniu mridangi na wyższym piedestale i oferowanie jej światu.
BP: Dzięki temu pomysłowi przemierzyłeś wiele krajów. A potem zacząłeś łączyć muzykę karnatacką z innymi stylami muzycznymi. Jesteś bardzo przywiązany do muzyki karnatackiej i jak czasami mówisz, zachodnia muzyka w niektórych swoich formach nie osiąga tak wzniosłego statusu. Czy początkowo wahałeś się zaakceptować zachodni rodzaj muzyki? Podróżując, spotkałeś wielu znanych na świecie muzyków i współpracowałeś z wieloma z nich w Finlandii i Włoszech, a w USA z Paulem Simonem[18]. Każdy z nich reprezentuje inny gatunek muzyczny. Czego doświadczałeś łącząc różne gatunki?
GKM: Nigdy nie żyłem pod przymusem, nawet w prywatnym życiu. Jeśli chodzi o muzykę, to jazz posiada własny styl, podobnie jak zachodnia muzyka klasyczna. Jest pytanie; w jaki sposób to się wiąże z naszą muzyką?
    Najpierw musimy przestudiować ich muzykę, a oni dowiedzieć się czegoś o naszej, żeby poznać niuanse i kombinacje. Potem, z dużą dozą zrozumienia i koniecznej praktyki, możemy uzyskać dobre wyniki, wprowadzając do swoich kompozycji te elementy, które brzmią bardzo dobrze i eliminując pozostałe. Dzięki temu uzyskamy nową barwę dźwięku. Tak wyobrażam sobie połączenie. Od 15 lat gram w Australijskiej Orkiestrze Artystycznej. Puzonista, będący jej członkiem, uczy się gry na mridandze. Kiedy przyjechał do Indii i usłyszał tutejszą muzykę, chciał grać tak samo. Mój uczeń w Australii skłonił go do wysłuchania pierwszej części „Śrutilaji”, którą nagrałem. Po wysłuchaniu całej płyty CD zrozumiał, że ma ona wiele wspólnego z jazzem. Nie nagrałem jej w stylu jazzowym, lecz zgodnie z zasadami muzyki karnatackiej. Jednak zgadzam się z nim. Istnieją dziedziny w stylach muzycznych, które można łączyć z innymi formami. Dzięki temu powstał album „Into the Fire – W ogień”. Tak zacząłem się kojarzyć z fuzją muzyczną [19].
    W Finlandii gram z orkiestrą filharmoniczną złożoną ze 110 muzyków i z orkiestrą symfoniczną złożoną ze 118 muzyków. Współpracuje z nimi sławny kompozytor o imieniu Aero. Często odwiedza Indie. Słucha naszych koncertów. Nie opuścił żadnego mojego recitalu. Spotkał się ze mną i poprosił, abym przyjechał do Finlandii i zagrał.
    Najpierw chciał, abym grał solo. Potem skomponował utwór oparty na motywach indyjskich. Powiedział, że orkiestra filharmoniczna zagra najpierw alap[20], potem temat przypominający pallawi[21], a w końcu łączący je dialog. Obiecał popracować nad tym, jeśli zgodzę się wystąpić. Zgodziłem się. Kompozycji nadał nazwę „Lajaprija”, która jest również nazwą mojego domu. W taki oto sposób rozwija się moja współpraca z muzyką fuzyjną. Teraz angażuję się w wiele warsztatów z udziałem muzyków zachodnich. Zrobiłem warsztaty 4 czy 5 razy na Uniwersytecie Griffitha w Brisbane i w Wiktoriańskim Koledżu Sztuk w Melbourne. Współpracuję z wieloma muzykami. Wszystkich oczarował potencjał muzyki indyjskiej i różnorodność występujących w niej niuansów. Na początku, kiedy zaczynałem z nimi grać, zapisywali notacje rytmiczne i odstępy.
    Ale teraz, jeśli wskazuję 3 karwais[22], po prostu wpisują 3. Już im to nie sprawia trudności. Kiedy poznali naszą muzykę odkryli, że lepiej rozumieją własną. Zatem nie ma nic złego w muzyce fuzyjnej. Trzeba tylko wybrać odpowiednie połączenie. Nie należy tego robić dla samej fuzji.
BP: Czy chciałbyś współtworzyć więcej kompilacji muzycznych?
GKM: Oczywiście. Paul Simon, kiedy z nim współpracowałem, nagrywał przez osiem godzin tworzony przeze mnie rytm. Potem napisał do niego słowa i skomponował melodię. W taki oto sposób spełniło się moje pragnienie, żeby rytm zajął pierwsze miejsce.
BP: Fantastycznie! Jesteś dla mridangi prawdziwym darem bożym.
GKM: Istnieje powiedzenie: „Wina (cytra), wenu (starożytny flet indyjski), mridanga[23]”. Bóg gra wyłącznie na tych trzech instrumentach. Żartuję sobie mówiąc, że Saraswati wzięła winę, Kriszna flet, a Nandi i Pan Śiwa mridangę. Pozostałe formy sztuki, czy to wokalne, czy inne instrumentalne Bóg zesłał na ziemię, aby ludzie podążali ich śladem. Mridanga jest boskim instrumentem. Możemy z nim czynić cuda, obchodząc się z nim właściwie.
BP: Niedawno wydałeś nowy album „Fusion for Freedom”. Jaka jest jego historia?
GKM: Fuzja to wolność. Ale wolność musi mieć oparcie w dyscyplinie. To najważniejsze. W tym albumie dyscyplina przejawia się od pierwszej do ostatniej nuty. Dlatego tak to nazwaliśmy.
BP: Po zrealizowaniu projektu Śrutilaji, zacząłeś zakładać szkoły Śrutilaja Sewa.
GKM: Tak, zmieniły się teraz w Śrutilaja Kendra (centrum) i działają na całym świecie.
RS: Chcesz je dalej rozpowszechniać? Jakie są twoje dotychczasowe doświadczenia? Czy uzyskałeś oczekiwaną odpowiedź?
GKM: Cóż, ludzie na Zachodzie zaczęli powoli zauważać mridangę. Muszę jednak przyznać, że nie zdobyła takiej popularności jak sitar i tabla. Ludzie muszą lepiej ją poznać, słuchać i nauczyć się doceniać niuanse. Obecnie niewiele o niej wiedzą.
   Kiedyś, po koncercie w Australii, podszedł do mnie chilijski instrumentalista i kompozytor, który nigdy przedtem nie widział tego instrumentu. Był zdumiony. Pragnę zaprezentować mridangę w każdym zakątku świata.
BP: Musisz kształtować świadomość, aby ludzie pokochali ją, a wtedy zyskasz nowych uczniów.
GKM: Nie chodzi tylko o uczniów. Ludzie powinni wiedzieć, że taki instrument istnieje. Wchodząc do małego sklepu widzimy mało towarów. Ale jeśli udamy się do supermarketu, dowiemy się o wielu nowych produktach. Chcę, aby ludzie dowiedzieli się o tym instrumencie.
BP: Uczniowie okazują ci miłość i szacunek. W 2003 r., podczas obchodów twoich 50. urodzin, obdarowali cię i uhonorowali. Musiała to być piękna chwila.
GKM: Tak. Prowadzę dwumiesięcznik „Lajamani Lajam”. Na swoje 50-te urodziny chciałem przygotować album ze swoimi zdjęciami i wydać go osobno. Dowiedziało się o tym kilku moich starszych uczniów, którzy zamówili dla mnie samochód. Na tydzień przed urodzinami dowiedziałem się o tym i zaprotestowałem. Oni stwierdzili tylko: „Jest pan tak bardzo przywiązany do swojego gurudżi, że nawet po jego śmierci, odwiedza pan jego dom. Zaskakuje nas pana oddanie. Co więcej, gracz w krykieta, który trafi sto biegów, jest honorowany samochodem. Zrobił pan dla nas  bardzo dużo… wyszkolił pan tylu muzyków. To nasz drobny hołd dla pana”.
BP: Myślę, że wyrazy miłości uczniów są dla nauczyciela najcenniejszym podarunkiem.
GKM: Niewątpliwie.
BP: Chcę wrócić do dzisiejszego koncertu. Towarzyszył ci „Śanmukha[24] Band”. Jak doszło do jego powstania?
GKM: Śanmukha to jedno z imion Pana Murugana (Subramanji). We wszystkim co robię lubię używać imię Boga lub słowa związane z muzyką. Wydano właśnie mój album „Śakti”. Nie chciałem posłużyć się imieniem Śiwy, aby ludzie nie myśleli, że jest związany z albumem. Jestem bardzo oddany Panu Muruganowi. „Śanmukha” wskazuje na sześć głów Murugana, podpowiadając nam w ten sposób, że Pan dysponuje sześcioma aspektami. Połączyłem więc na scenie sześć różnorodnych instrumentów. Osoby, które na nich grają, przekazują sześć odmiennych komunikatów. Chciałem uzyskać sześć różnych dźwięków i tak się właśnie stało. Rozpoczęliśmy swoją działalność około trzy lata temu.
BP: Cudownie jest słyszeć twój zespół w Puttaparthi. Czuliśmy ogromną błogość i radość. Mamy nadzieję, że ty również coś stąd zabierzesz.
GKM: To tylko dzięki łasce Bhagawana jestem tutaj. Za każdym razem kiedy mam wystąpić, modlę się do Niego. Dzisiaj także modliłem się: „Nawet jeśli źle zagram, niechaj zabrzmi to dobrze we wszystkich uszach, także w Twoich”. Tak się modlę i nasze koncerty cieszą się uznaniem. To wszystko. Nie przypisujemy sobie żadnych zasług.
BP: Jaka jest najważniejsza myśli w twojej głowie, gdy siedzisz na scenie i grasz?
GKM: Myślę o muzyce i tylko o muzyce! Nie zastanawiam się nad przyjętym planem ani nad tym jak będzie się rozwijał, nie rozmyślam o tym kim są otaczający mnie ludzie i czy na mój występ przyszły jakieś ważne osobistości. Czasami rzeczywiście przychodzą i rozmawiają ze mną. Kiedyś uczynił to minister z Chennai (Madrasu). Nie zauważyłem go przed koncertem. Po jego zakończeniu wezwał mnie. Okazało się, że jest przywódcą Kongresu. Przeprosiłem go i wyjaśniłem, że wchodząc na sceną skupiam się wyłącznie na muzyce, nikogo więc nie widzę. Nie powinien mi brać tego za złe.
BP: Tego rodzaju koncentracja staje się medytacją.
GKM: Niewątpliwie.
BP: Bardzo ci dziękuję. Mamy nadzieję, że wrócisz do Puttaparthi.
GKM: Na pewno. Teraz, kiedy zacząłem, będę przyjeżdżać regularnie. Dzisiejszy występ jest niezapomnianym wydarzeniem w moim życiu. Stanowi dla mnie najwyższe wyróżnienie. Granie przed Bhagawanem jest dla mnie najwyższą nagrodą. To nie są tylko słowa. Naprawdę tak czuję. Nie pragnę niczego innego. Musimy się mocno trzymać tego, co dla nas najważniejsze.
    Jak powiedziałem wcześniej, mam ponad 1000 uczniów. Wszyscy są wielbicielami Baby. Więc kiedy planują sesje bhadżanowe, zapraszają mnie do siebie i proszą o rozmowę. Zwykle przekazuję im takie przesłanie: „Całkowicie poddajcie się Bogu mówiąc: ‘Zrób dla mnie wszystko. Nie mam nikogo. Jestem sierotą. Dbać o moje życie’. Dzięki temu wzrośnie Jego odpowiedzialność i nie pozostanie Mu nic innego, jak tylko zaopiekować się wami. Nie może przed tym uciec”. W taki sposób proszę wszystkich, aby się Go trzymali.
   Podobnie, jeśli wierzycie w Boga i chodzicie do świątyń, odwiedzacie święte osoby i pielgrzymujecie do świętych miejsc, to nie proście Go o nic. Bądźcie radośni i cieszcie się Jego darszanem. Proście Boga, aby pomógł wam być dobrymi ludźmi i świadczyć pożyteczną służbę. Zaopiekuje się wami. Nastrajając w ten sposób umysły, osiągniecie podniosły stan. To przesłanie przekazuję tym, którzy wykazują zainteresowanie duchowością. Nie musimy chodzić do świątyni i modlić się: „Rozbiję 108 orzechów kokosowych, jeśli zrobisz to dla mnie”. To przypomina przekupstwo. Nie powinniśmy tego robić. Jeśli w naszym życiu ma wydarzyć się konkretne wydarzenie, zgodnie z przeznaczeniem, to na pewno wydarzy się.

    Dzisiaj, kiedy usiadłem przed samadhi Swamiego i położyłem moją mridangę, nie byłem sobą. Czułem niezwykłe wibracje. To Jego łaska. Modliłem się do Niego, żeby pozwolił mi nieustannie odbierać Jego obecność i łaskę. W tym zjednoczeniu prosiłem Go, aby błogosławieństwo Sai spłynęło na cały świat. Namaskaram.
BP: Dziękuję za odwiedziny. Namaskaram. Sai Ram.
RedakcjaH2H
tłum. J.C.
[1] Muzyka karnatacka – południowo-indyjski styl w muzycedominujący w stanach Tamilnadu, Kerala, Karnataka, Andhra Pradesh.
[2] Guru Kaaraikkudi Mani – indyjski perkusista, przede wszystkim biegły w mridandze. Jest uważany za jednego z  największych graczy na mridandze w historii muzyki karnatackiej.
[3] Mridanga – jeden z najstarszych indyjskich instrumentów perkusyjnych. Składa się z glinianego korpusu (obecnie z drewna drzewa chlebowego), dwóch membran i naciągu. Mówi się, że byk Nandi grał  na tym instrumencie podczas pierwotnego tańca Sziwy. Dlatego mridanga uważana jest za boski instrument.
[4] Raghupathi raghawa – bhadżan spopularyzowany przez Mahatmę Gandhiego. Tekst pochodzi z oryginalnego tekstu hinduskiego „Nama Ramajanam”, napisanego przez Śri Lakszmanaćarję.
[5] Bidżaakśara mantra – jest potężną mantrą. Każde bóstwo ma swoją własną bidżaakśarę. Największą ze wszystkich jest Om, która zawiera w sobie inne bidżaakśary. (W wolnym tłumaczeniu – niezniszczalny zalążek dźwięku.)
[6] Gurukula – rodzaj hinduistycznej szkoły religijnej.
[7] Musiri Subramania Iyer (1899–1975) karnatacki wokalista, którego interpretacje stały się wzorem dla pokoleń karnatackich pieśniarzy.
[8] Semmangudi Śriniwasa Iyer  (1908-2008 pieśniarz uważany za wielkiego ojca nowoczesnej muzyki karnatackiej (południowo-indyjskiego stylu w indyjskiej muzyce klasycznej). Laureat wielu prestiżowych nagród.
[9] Paalghat Mani Iyer (1912–1981) jeden z czołowych mridangystów w muzyce karnatackiej. Jeden ze „świętej trójcy mridanga”.
[10] Pajs (paisa) – jedna setna rupii indyjskiej.
[11] Karaikudi jest największym miastem w regionie Chettinad, w dzielnicy Śiwagangai, w indyjskim stanie Tamilnadu.
[12] Nadaswaram – południowoindyjski instrument dęty przypominający obój, uważany za instrument przynoszący pomyślność.
[13] Thawil – instrument perkusyjny z południowych Indii.
[14] Śruti to intonacja muzyczna, laja to rytm, a także najmniejszy interwał dźwięku słyszalnego przez ludzkie ucho, wytwarzany przez pieśniarza lub przez instrument muzyczny.
[15] Instrumenty melodyczne – grupa instrumentów perkusyjnych z płytkami metalowymi lub drewnianymi, uderzanymi pałeczkami (cymbałki, ksylofon).
[16] Raga – w klasycznej muzyce indyjskiej typ melodii i tonu o charakterystycznym wyrazie emocjonalnym, stanowiący podstawę do improwizacji muzycznej.
[17] Tala – zasadniczy motyw rytmiczny w klasycznej muzyce indyjskiej, nadający utworowi strukturę narzucaną przez instrumenty perkusyjne: tablę, thawil, pakhawadź lub mridangę. 
[18] Paul Simon – amerykański piosenkarz i gitarzysta rockowy, autor teksów i kompozytor, jeden z najwybitniejszych i najbardziej znanych przedstawicieli stylu folk rock. Wraz z Artem Garfunkelem założył zespół „Simon& Garafunkel”.
[19] Współczesna fuzja muzyczna powstała pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy muzycy połączyli aspekty jazzu i improwizacji z takimi stylami jak funk, rock, rytm and blues oraz jazz latynoski.
[20] Alap – forma melodycznej improwizacji, która wprowadza i rozwija ragę.
[21] Pallawi – linia tematyczna utworu w muzyce karnatackiej.
[22] Karwai – kreatywna kompozycja rytmiczna, będąca finałem twórczych przerywników (kalpanaswarams lub thaniawarthanamas) , dopasowana do punktu wyjścia piosenki (eduppu).
[23] Parafraza zdania wypowiedzianego przez Juliusza Cezara po krótkiej wojnie przeciwko królowi Pontu: ”Veni, vidi, vici – Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”.
[24] Śanmukha to także osoba lub osoby obdarzone twórczą fantazją, potrafiące kreować swój świat wyobraźni. Są dobrymi muzykami i wyrazistymi osobowościami scenicznymi. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.