Gdy służysz Bogu z całego serca, 
Pan też służy tobie z całego serca!

Historia doskonalej wiary i całkowitego poddania się Bogu,
w odległej, maleńkiej wiosce w stanie Odisza w Indiach.

   Latem 2013 r. kilka osób z redakcji Radia Sai udało się do Bhubaneśwary, stolicy stanu Odisza, żeby nagrać ceremonię przekazania kluczy, po zakończeniu drugiego etapu projektu odbudowy domów zniszczonych przez wodę.
  Po niszczycielskiej powodzi we wrześniu 2008 r., która zdewastowała w tym nadmorskim stanie ponad 2500 wsi, Baba ogłosił, że wybuduje 1000 nowych domów dla załamanych i osamotnionych rodzin. Czterysta z nich wzniesiono w ciągu czterech miesięcy i Swami osobiście wręczał klucze zubożałym wieśniakom w dniu święta Rama Nawami, 3 kwietnia 2009 r. W ciągu następnych trzech miesięcy rodzinom będącym w potrzebie, przekazano 300 kolejnych kluczy, tym razem w Bhubaneśwarze. Do listopada 2009 r. wybudowano i oddano do użytku łącznie 700 domów.
    W czerwcu 2012 r., po mahasamadhi Baby, projekt przejął Centralny Trust Śri Sathya Sai i w ciągu czterech miesięcy wzniósł 300 brakujących budynków. Rankiem 5 czerwca 2013 r. uszczęśliwionym właścicielom wręczono klucze. Mieliśmy okazję wziąć w tym udział i udokumentować wydarzenia tego radosnego dnia.

Reportaż z „Prema plabana jatry” w stanie Odisza

    Najbardziej pamiętny moment w tej wyprawie miał miejsce wieczorem piątego czerwca. Przewodniczący Organizacji Służebnej Śri Sathya Sai w stanie Odisza powiedział mi, że mogę popatrzeć na „Prema plebana jatrę – Podróż Oceanu Miłości”. Do wioski Badżpaji w okręgu Puri miał wjechać wieczorem pięknie udekorowany rydwan z majestatycznym ołtarzem dla Bhagawana.
    Sporo słyszałem o tej inicjatywie entuzjastycznej młodzieży Sai z Odiszy: wspaniale udekorowany złoty pojazd, wiozący duży, obdarzający błogosławieństwem portret Bhagawana, docierał do każdej wioski i miasta tego stanu. Chciałem obejrzeć tę ceremonię i poznać wpływ, jaki wywiera na ludzi.
   Dotarłem do wioski około 19:00 kiedy zaczęła się procesja. Byłem pełen podziwu dla panującego tutaj ducha radosnego święta. W powietrzu płynęły dźwięki śpiewanych bhadżanów. Kobiety ubrane w tradycyjne stroje witały nadjeżdżający rydwan typowymi dla tego obszaru świętymi rytuałami i pieśniami. Mężczyźni z wioski przyjmowali go z pełnym czci skupieniem. Wejście do każdego domu zdobiły rangoli – kolorowe mandale usypane z barwionego ryżu, mąki lub płatków kwiatów. Obok każdej z nich stała poświęcona lampa i ceremonialne okrągłe naczynie z orzechem kokosowym w środku. Podekscytowane i rozradowane dzieci przyglądały się wspaniałemu portretowi Baby. Za to kobiety czekały na „Pana na kołach”, podjeżdżającego do progów ich domów, aby mogły napełnić wzrok Jego błogosławioną twarzą i ofiarować Mu owoce i słodycze. Młode matki były rozradowane, kiedy maleństwa w ich ramionach dotykały obudowy tego wzniosłego sanktuarium. Młodzi ludzie upewniali się, że boski pojazd nie napotka na swojej drodze przeszkody nawet wtedy, gdy uliczki, po których podróżuje, okażą się wąskie i kręte. Od czasu do czasu wykrzykiwali głośno: „Dżej bolo Bhagawan Sai Dżagannath ki… dżej!”. Portret Baby był niezwykle wzniosły i promieniejący duchowością.
    Sceny rozgrywające się tego wieczoru przed moimi oczami całkowicie mnie pochłonęły. Ich najbardziej poruszającym aspektem był szczery szacunek i prostoduszne oddanie mieszkańców wsi. „Co spowodowało, że tak bardzo kochają Swamiego? Czy kiedykolwiek Go widzieli? Czy odwiedzili Prasanthi Nilayam? Czy Organizacja Sai zrobiła coś dla nich?” – te pytania nie dawały mi spokoju, gdy wędrowałem od domu do domu, przyglądając się prostym twarzom ludzi, wyrażających głęboką cześć dla Pana. Losowo utrwaliłem kilka scen kamerą, żeby cieszyć się nimi później. Szczerze mówiąc ogromnie mnie wzruszyła ich wierna miłość do Swamiego.
   W pewnej chwili nie mogłem już dłużej tłumić swojej ciekawości.

Spotkanie z oddaną matką Mitu

  Mijając skromną chatę zobaczyłem przed nią kobietę oczekującą na przyjazd Pana. Pod wpływem impulsu zapytałem: „Matko, jak się czujesz dzisiejszego wieczoru?”.
 „Jesteśmy błogosławieni. Jestem taka szczęśliwa”, powiedziała nieśmiało, starając się ukryć uśmiech pod rąbkiem swojego sari. Zauważyłem jej rezerwę, charakterystyczną dla wiejskich kobiet rozmawiających z nieznajomymi, chociaż moje białe ubranie pomogło w jakimś stopniu rozwiać jej obawy.
  „Matko, od kiedy znasz Babę? Czy byłaś kiedykolwiek w Prasanthi Nilayam?”.
   Byłem uprzejmy i pełen pokory, ciekawy i pełen głębokiego szacunku. Złożyłem ręce w geście gorącego powitania. Fakt, że mówiłem w jej rodzinnym języku odija, dodał jej trochę odwagi. Spojrzała mi łagodnie w oczy i nabierając pewności siebie, zaczęła opowiadać o swoim oddaniu.
   „Znamy Babę od dawna. Jest naszym Bogiem. Żyjemy dzięki Niemu. Tylko On opiekuje się nami. Jest dla nas wszystkim”.
   „Jak się tobą opiekuje?”, starałem się rozwikłać zagadkę tej gorącej miłości do Bhagawana.
  „Dzięki Niemu żyje mój syn… dwa lata temu o mało nie umarł”.
 „Co mu się przydarzyło?”. Moje zaniepokojenie było spontaniczne. Poza tym wydawało mi się, że za jej słowami kryje się jakaś ciekawa historia.
   „Rozchorował się na nerki. Stracił przytomność… Och, Baba ratował go wielokrotnie. Wciąż go strzeże i całą naszą rodzinę. Podarował mu nowe życie…”.
   Kiedy mówiła o Swamim, jej twarz rozjaśnił miły uśmiech, napełniony spokojem.
 „Czy twój syn przebywa teraz w wiosce?”. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej możliwie z pierwszej ręki.
   „Tak, jak najbardziej. Był bardzo zajęty od samego rana, bo brał udział w przygotowaniach do powitania rydwanu w naszej wiosce. Bardzo lubi pracować dla Baby. Jeśli tylko pojawia się ku temu okazja natychmiast go o niej zawiadamiają. Wejdź proszę i usiądź, zanim przyjdzie”, zaprosiła mnie z całego serca, kłaniając się z szacunkiem.
    Z radością wszedłem do jej chaty. W środku panował mrok, chociaż trochę światła płynęło z pojedynczej żarówki u sufitu. Gliniane ściany tonęły w cieniu słomianego dachu, podpartego bambusowymi kijami. Mocno ubitą podłogę usypano z czerwonego błota. Jedynym meblem w tym pomieszczeniu była drewniana ławka, wąska i skrzypiąca.
  „Proszę tu usiąść. Mitu, mój syn, niedługo przyjdzie. Chciałbyś się czegoś napić?”. Jej serdeczna uprzejmość napełniła ciepłem moje serce. Jej dom był maleńki, ale ona sama miała wielkie serce.
  Ktoś wszedł i powiedział, że przyjechałem z Prasanthi Nilayam. Dostrzegłem, że wchodząc tak chętnie w progi tego domu uszczęśliwiłem kobietę i jej rodzinę.
   „Herbata, kawa czy zimny napój?”. Pragnęli ugościć mnie jak najlepiej.
  „Jestem szczęśliwy będąc tutaj. Niczego nie potrzebuję”. Nie mogłem powstrzymać się od położenia akcentu na „niczego”, ponieważ nie chciałem im sprawić najmniejszego kłopotu. Żeby spełnić ich powtarzającą się prośbę, powiedziałem: „Proszę tylko o wodę. Chciałbym porozmawiać z Mitu i posłuchać o Babie. To wszystko”. Kilkakrotnie powtórzyłem to stanowczym głosem. W końcu zdołałem ich przekonać i przynieśli mi kubek wody.

Mitu, wieczny entuzjasta

   Zdążyłem wypić łyk, kiedy do chaty wszedł młody, muskularny mężczyzna.
Jego matka natychmiast nas sobie przedstawiła.
  „Mitu, czym się zajmowałeś?”. Trzymałem jego dłoń i pociągnąłem go, żeby usiadł obok mnie na ławce. Objąłem go.

  „Od samego rana pomagałem w przygotowaniach do wieczornego święta. Przed progiem każdego domu umieściliśmy orzech kokosowy, lampę i kwietną dekorację. Prosiłem wszystkich, żeby skończyli pracę na czas i przygotowali się na przyjęcie Baby. Miałem też dużo obowiązków w pobliskiej świątyni Sai”. Chwytając ten wątek, zapytałem: „Od jak dawna jesteś związany z Organizacją Sathya Sai? Jak do tego doszło, że do niej wstąpiłeś?”.

   „Od dzieciństwa należałem do Boga. Spędzałem wolny czas na dekorowaniu posągów i przygotowywaniu posiłków w świątyni. Cokolwiek trzeba było zrobić w świątyni Pana Śiwy lub Pana Dżagannatha, zawsze pragnąłem wziąć w tym udział”.
    „Ale co cię do tego motywowało? Czy dzięki temu miało się spełnić jakieś twoje pragnienie? Dlaczego pracowałeś dla Boga?”. Chciałem lepiej poznać aspekty jego osobowości.
    „Prawdę mówiąc nigdy Go o nic nie prosiłem. Robiłem to całym sercem, bo czułem się wtedy szczęśliwy. Zawsze mnie do Niego ciągnęło i cieszyłem się tą pracą. To wszystko co mogę powiedzieć. Nie wiem jak to inaczej wyrazić …”. Trudno mu było opowiadać o miłości do Pana. „No dobrze, ale jak się zaangażowałeś w działalność Organizacji Sai?”.
    „Pewnego dnia w 2000 r. przyjaciel poprosił mnie, żebym przyszedł na sesję bhadżanową. Wahałem się, ponieważ kochałem Pana Śiwę i nie miałem ochoty poznawać innego Boga. Nie chciałem jednak sprawić mu przykrości, więc wybrałem się z nim do grupy Sai w Balipatnie. Panowała tam wspaniała atmosfera, która mnie zachwyciła. Urzekły mnie bhadżany i odprawione na koniec arathi. Zaimponowała mi także dyscyplina i uprzejmość tamtych ludzi, panujący wokół porządek oraz szczere oddanie z jakim wszystko robili. Bardzo to mnie poruszyło. Taki był początek. Zacząłem regularnie brać udział w działalności Organizacji Swamiego. Bracia i siostry w Sai kochali mnie. Cieszyłem się, że mogę z nimi przebywać. Wszystko to wydarzyło się 13 lat temu”.
    „Rozumiem, że z czasem twoje relacje z Organizacją rozwinęły się jeszcze bardziej”. Chciałem, żeby w dalszym ciągu podążał tym torem myśli i podał mi więcej szczegółów.

Mitu (pierwszy z lewej) ze swoją rodziną

Wibhuti, modlitwy i boska łaska uratowały ojca Mitu

    „Tak, w rok po tym jak wstąpiłem do Organizacji Śri Sathya Sai mój ojciec niespodziewanie zachorował. Od dawna cierpiał na cukrzycę i wywołane przez nią poważne komplikacje. Będąc skromnym sprzedawcą jarzyn utrzymywał troje dzieci i nie miał żadnych oszczędności. Kochałem go, ale nie dysponowaliśmy pieniędzmi, żeby pojechać do lekarza. Próbowaliśmy ziół i miejscowych środków zaradczych, ale niewiele mu pomogły. Stan taty tak bardzo się pogorszył, że ludzie z wioski doszli do przekonania, że nadeszła jego ostania chwila. Wlali mu do ust poświęconą wodę ze świątyni Pana Dżagannata w Puri, modląc się, by odszedł bezboleśnie z tego świata”.
    „Mój brat w Sai, dowiedziawszy się o tym, natychmiast przyprowadził auto i zawiózł ojca do stołecznego szpitala w Bhubaneśwarze. Tamtejsi lekarze orzekli, że ojciec cierpi nie tylko na cukrzycę, lecz również na gruźlicę. Zaczęli go leczyć, a to wiązało się z wielkimi wydatkami na insulinę i inne medykamenty. O ich spłatę zadbali bracia w Sai”.
    „Każdego dnia skłaniałem ojca do przyjęcia dużej dawki wibhuti i modliłem się do Baby. Po 75 dniach hospitalizacji, dzięki łasce Bhagawana, ojciec wydobrzał. Jednak każdego dnia przyjmował mnóstwo drogich lekarstw, kosztujących miesięcznie ponad 1000 rupii. Przyszedł mi wtedy z pomocą przewodniczący naszego Ośrodka i zapewnił, że pokryje rachunki wystawione przez aptekę. Ale to jeszcze nie wszystko. Wiedząc, że mój ojciec nie jest w stanie zarobić na rodzinę, dał mi pracę w swojej fabryce ryżu. Tak oto Baba zatroszczył się o całą moją rodzinę”.
    „Twoje słowa są bardzo pokrzepiające! Swami naprawdę dba o was. Jak teraz czuje się twój tata?”, zapytałem go.
Kolejna tragedia prowadząca do katastrofy
    „Dobrze, ale wciąż ma kilka problemów. Po hospitalizacji w 2001 r. przez dziewięć lat doskonale sobie radził. Ale pod koniec 2010 r. wyrósł mu na nodze czyrak. Tym razem bracia w Sai zawieźli go do szpitala w Puri i został tam przyjęty. Byłem przy nim, służąc mu przez miesiąc dniem i nocą”.
    „Tak naprawdę to dbałem nie tylko o tatę, ale i o innych pacjentów na sali. Był tam m.in. starszy mężczyzna, który bardzo się cieszył, gdy coś dla niego robiłem. Do tego stopnia, że kiedy po kilku dniach przyszedł jego adoptowany syn, powiedział do niego: „Jeśli kiedykolwiek chciałeś zrobić coś dla mnie, to zrób to teraz dla tego chłopca. Doskonale mi służył”.
    „Od dzieciństwa lubiłem pomagać. Nikomu nie odmawiałem, jeśli byłem w stanie pomóc. Ojca operowano w marcu 2010 r. Doskonale pamiętam ten dzień. Zabieg zakończono o 15:00, a o 15:30 poważnie się rozchorowałem.
    „Och! Co ci się stało?”. Historia dokonała nagłego zwrotu.
    „Nie wiem. Może był to wynik 30-dniowego stresu. Przypuszczam, że przyczyniła się do tego niewielka ilość snu i złe odżywianie. Dostałem biegunki, wymiotowałem i byłem bardzo osłabiony. Bracia w Sai, którzy przyszli odwiedzić ojca, zabrali mnie do innego szpitala w Puri. Adoptowany syn starszego pana także pojechał z nami. Leczono mnie przez sześć dni. Poczułem się lepiej i wtedy odesłano nas do domu. Wszystkie wydatki pokryli bracia z rodziny Sai”.
    „Niestety, po trzech dniach moje zdrowie znowu się załamało. Nie mogłem oddać moczu, bardzo bolało mnie całe ciało, a zwłaszcza brzuch i z trudnością oddychałem. Wydawało mi się, że nie pozostało we mnie ani krzty energii. Jej miejsce zajęło nieustanne cierpienie”.
    „Bracia w Sai zajęli się mną ponownie. Zawieźli mnie do szpitala w Pipli, 40 km od Puri, ale ponieważ byłem w ciężkim stanie, poradzono im, aby zabrali mnie do Bhbaneśwaru. Założyli mi maskę z tlenem. Lekarze w Bhbaneśwarze od razu zasugerowali, żeby przewieźć mnie do słynnego Cuttack Medical College[1]. Zbadali mnie tamtejsi interniści i powiedzieli: ‘Operacja mogąca uratować mu życie jest zbyt ryzykowna. Jedna z jego nerek przestała pracować, a druga zaraz przestanie. Będzie lepiej jak zabierzecie go do prywatnego szpitala’. Więc ostatecznie zawieziono mnie do Shanti Hospital w Cuttack”.
    „Tej nocy dużo jeździłeś, choć byłeś tak bardzo chory!”. Byłem zaniepokojony tym przez co przeszedł.
    „Tak, byliśmy w drodze od popołudnia. To był koszmar. Nieustannie śpiewałem imię Swamiego i Sai Gajatri. Ból był przeszywający. Kiedy opuściliśmy Cuttack Medical College nie miałem już siły. Czułem, że tracę świadomość. Pamiętam swoje ostatnie słowa: ‘Odchodzę… zaopiekujcie się moimi rodzicami i rodzeństwem. Kochajcie ich jak mnie’. Wiedziałem, że umieram. Dowiedziałem się później, że lekarze w Shanti Hospital zgodzili się przyjąć mnie warunkowo: ‘Będziemy go obserwować przez 72 godziny. Jeśli jakimś cudem odzyska świadomość, możemy mieć odrobinę nadziei. Jeśli nie, rodzina powinna przygotować się na najgorsze i co najważniejsze, nikt nie powinien obciążać szpitala odpowiedzialnością za jego stan’”.
    „Moi bracia w Sai podpisali zgodę i leżałem tam nieruchomo przez dwa dni. Modliła się za mnie cała wioska. Kochali mnie i moją chęć pomocy. Wiele matek złożyło śluby i pościło, prosząc Pana o moje wyleczenie. Tutejsza młodzież zbierała fundusze na pokrycie kosztów pobytu w szpitalu. Chodzili od drzwi do drzwi prosząc o wsparcie. Dzięki pomocy braci i sióstr w Sai udało się zebrać 1650000 rupii. Lekarze i pracownicy szpitala, wiedząc, że jestem biednym wiejskim chłopcem, byli zdziwieni widząc tak wiele pytających o mnie osób. Zorientowali się później, że wszyscy odwiedzający są wielbicielami Sai”.
    „Oczywiście nie miałem pojęcia co dzieje się wokół mnie. Związano mi ręce i nogi. W nosie i w ustach miałem rurki. Ważne narządy nie funkcjonowały. Medycznie lekarze się poddali. Po prostu czekali 72 godziny, aby ogłosić moją śmierć. Pielęgniarki powiedziały nawet mojej rodzinie i przyjaciołom, aby zbierali pieniądze na pogrzeb”.
   „Mimo to moi bracia i siostry nadal śpiewali bhadżany z jeszcze większą żarliwością i zapałem. Mieli silne przeczucie, że Baba pospieszy mi z pomocą. I zrobił to! Baba przyszedł do mnie!”.

Sai wkracza, żeby ratować swoje ukochane dzieci

   „Fantastycznie! Baba przyszedł do ciebie? Kiedy? Jak?”, chciałem to wyjaśnić. „Widziałeś Go? Jak wyglądał?”.
   „Tego wieczoru, gdy mijał wyznaczony okres 72 godzin, zobaczyłem Babę na oddziale intensywnej terapii, stojącego po mojej prawej stronie”.
   „A potem?”, z niecierpliwością czekałem na szczegóły. 
   „Płacząc powiedziałem do Niego: ‘Umieram… Baba, proszę uratuj mnie’. Swami z miłością wytarł łzy z moich policzków i powiedział: ‘Jestem tutaj z tobą… nie stanie ci się nic złego, zaopiekuję się tobą’. Jeszcze raz otarł mi łzy i powtórzył: ‘Jestem tutaj z tobą.. nie przydarzy ci się nic złego’. Upewniał mnie i pocieszał, delikatnie przesuwając rękę po moich plecach, ramionach, głowie i twarzy. Trwało to jakieś pięć minut. A potem Baba szybko wyszedł. W tym momencie otworzyłem oczy, pragnąc opowiedzieć to mojej rodzinie i przewodniczącemu Organizacji’”.
    „W ustach miałem rurkę i związane ręce, więc z wielką trudnością postukałem w łóżko pierścieniem z Babą, który zawsze miałem na palcu. Usłyszała to pielęgniarka i podeszła do mnie. Była zaskoczona! Ciało, które ich zdaniem umierało, zaczęło się poruszać”.
   „Natychmiast wezwała lekarza. On także był wstrząśnięty. Podszedł do mnie i zobaczył, że nie tylko żyję, ale chcę nawet coś powiedzieć. Wezwał więc przewodniczącego naszej Organizacji i spytał, czy go poznaję. Koniecznie chciałem powtórzyć mu wszystko, co powiedział Baba, ale z rurkami w ustach nie byłem w stanie tego zrobić. Ostatecznie uwolnili mi ręce i dałem im do zrozumienia, że chcę coś napisać.
    Pielęgniarka podała mi swój notatnik i natychmiast napisałem: ‘Był u mnie Baba!’. W chwili gdy usunęli mi rurkę, natychmiast zacząłem śpiewać bhadżan. Lubię śpiewać bhadżany Sai. Od tamtej chwili moje ciało zaczęło odzyskiwać żywotność i w ciągu siedmiu dni byłem już niemal zdrowy. Ponieważ moje nerki przeszły ciężką chorobę, polecono mi abym regularnie poddawał się dializom. Na ogół ta procedura trwa pół godziny. Żeby zająć czymś umysły pacjentów, do sali wstawiono telewizor i wyświetlano filmy”.
    „Kiedy mnie tam zabrali spytałem, czy mogliby pokazywać filmy o duchowości. Zgodzili się. Tak naprawdę byli zaskoczeni i szczęśliwi, ponieważ do tej pory nikt ich o to nie prosił. Po dziesięciu dniach w szpitalu wróciłem do domu. Moja waga spadła z 69 kg do 34. Ale to nie był problem. Głównym problemem była rada lekarzy, przekazana mi na pożegnanie: ‘Ma pan bardzo słabe nerki. Będzie pan musiał co osiem dni przyjeżdżać do szpitala na dializy’”.
„Ta myśl mnie niepokoiła. Jadąc do szpitala na pierwszą dializę byłem ogromnie przygnębiony. Zacząłem walczyć z Babą, ponieważ każda sesja dializacyjna kosztowała 2000 rupii. Nie chciałem być dla nikogo takim ciężarem. Kiedy chorowałem, moi bracia w Sai i przyjaciele zrobili więcej niż trzeba, ale teraz uświadamiałem sobie, że nie chcę dłużej sprawiać im kłopotu. Namówili mnie jednak, abym pojechał do szpitala. Jadąc tam złożyłem w myślach przyrzeczenie: ‘Swami, skoro wiedziałeś, że nie mogę co tydzień pozwolić sobie na to, to dlaczego mnie uratowałeś? Jeśli rzeczywiście będę musiał wydać dzisiaj kolejne 2000 rupii, to już nigdy nie wrócę do domu. Nie chcę być ciężarem dla rodziny’”.
    „Tego dnia, przed rozpoczęciem dializy, wykonano jak zwykle badania krwi i moczu. Po otrzymaniu wyników pracownicy szpitala Shanti byli zdumieni. Moje nerki funkcjonowały normalnie! Nie musiałem nawet zapłacić lekarzowi, ponieważ okazało się, że zajmujący się mną dr Rakha jest wielbicielem Sai!”.
    „To niewiarygodne. To prawdziwa opowieść o miłości”, powiedziałem, czując dreszcz emocji i wciągając głęboko powietrze. A może tylko tak pomyślałem.

Doskonałe poddanie

    „Każdy dzień mojego życia jest cudem. Przeżyłem już po tym wszystkim dwukrotne ukąszenie węża. Moja mama przeszła pomyślnie zabieg usuwania katarakty, chociaż nie mieliśmy ani pajsa. Mój brat przeżył wypadek rowerowy i ma teraz skromną pracę. Moja siostra czuła kłucie w klatce piersiowej i miała problem dentystyczny. Została wyleczona bez konieczności udania się do szpitala… Dba o nas jedynie Baba. Wyobraź sobie, że od kiedy wyzdrowiałem w 2011 r., nie mam pracy. Lekarze zabronili mi pracować w fabryce ryżu. Spędzam więc cały swój czas w Ośrodku Sai Baby i tam gdzie zostanę wezwany”. Wskazując na siebie powiedział: „Tej koszuli nie kupiłem sam”. Potem wstał i pokazał mi sznurek, na którym wisiało kilka innych koszul. „Mam teraz dziesięć koszul, ale na żadną z nich nie wydałem nawet rupii. Swami zaspokaja wszystkie moje potrzeby”.
    „Czy nie uważasz, że powinieneś zarabiać na życie? Nie martwisz się skąd weźmiesz następny posiłek, chociaż masz puste kieszenie?”, zapytałem.
    „Absolutnie nie. Wiele przeszedłem w życiu. Teraz wiem bez najmniejszych wątpliwości, że Baba się mną opiekuje. Śpiewamy ‘Om Śri Sai anna wastra daja namah – Sai, to Ty zaopatrujesz nas w pożywienie i w ubranie’. Dostrzegam tę manifestację boskiej obietnicy w całym swoim życiu. Baba we właściwym czasie zrobi dla mnie wszystko, co potrzeba”.
    Na szczęście brat Mitu ma pracę i może trochę wspierać rodzinę.
    „Zdecydowałem, że poświęcę życie na pracę dla Niego. Nic nie jest dla mnie ważniejsze od tego – oczywiście poza opiekowaniem się rodzicami. Zawsze kochałem mamę i tatę, a kiedy przyszedłem do Swamiego to uczucie jeszcze się umocniło. Pragnę poświęcić cały swój czas na pomaganie im i na pracę dla Swamiego. Będę służył Sai do ostatniego oddechu. On jest moim życiem i wszystkim. Wszystko co mi daje budzi we mnie uczucie szczęścia. Chcę je jak najlepiej wykorzystać pomagając innym. Wiem na pewno, że następnym razem podaruje mi lepsze życie”.
     Oddanie z jakim Mitu pracuje dla Boga i całkowite poddanie się Jego woli było cudowne i poruszające. Trudno mi było stłumić emocje i płynące z oczu łzy. Tego wieczoru nauczyłem się ważnej lekcji oddania od najbardziej prostodusznej osoby na świecie. We współczesnym języku Mitu był całkowicie spłukany, a jednak posiadał wszystko, w tym spokój i szczęście. Często spotykamy ludzi mających wszystko, a mimo to smutnych i apatycznych. Nieprzywiązywanie wagi do dóbr materialnych połączone z gorącą wiarą jest o wiele lepsze i korzystniejsze od posiadania ziemskich bogactw i braku wiary. Wiara może w każdej chwili wznieść górę, ale bez wiary góra może zmniejszyć się do kretowiska.
    Jeśli służymy Bogu z całego serca, Pan czeka na chwilę, żeby także usłużyć nam z całego serca. Przykładem tego jest życie Mitu w maleńkiej wiosce w ubogim stanie Odisza. Tylko Bóg wie ilu takich ludzi jak Mitu skrywa się w podobnych zakątkach świata.
    Jak to się stało, że przebywając w stanie Odisza odwiedziłem jedynie wioskę Badżpaji i co mnie skłoniło, żeby pozdrowić właśnie matkę Mitu? Cóż, to cudowna gra Kosmicznego Dyrygenta. Poddajmy się Jego woli i módlmy się, żebyśmy w każdej chwili uświadamiali sobie w pełni, że Bóg jest jedynym wykonawcą.
z H2H  tum. J.C.
[1] Obecnie Shrirama Chandra Bhanj Medical College w stanie Odisza, rządowa uczelnia medyczna
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.