Uduchowiona medycyna

Kompilacja i edycja: Judy Warner

Wpływ Sathya Sai Baby na praktykę lekarską

Chodząc z Babą

Dr Ellyn Shander

  Medycyna jest moim trzecim zawodem. Czasami czuję, że przeżyłam trzy wcielenia w jednym. Jako nastolatka byłam profesjonalną tancerką baletową, jednak w wieku dwudziestu lat musiałam się wycofać z powodu kontuzji. Zaczęłam pracować w liniach lotniczych, podróżowałam za darmo do różnych zakątków świata. Początkowo byłam zafascynowana, ale wkrótce znudziło mnie to. Brakowało wyzwań. Przyglądałam się z niechęcią memu życiu.

 Boga szukałam od dzieciństwa, ale wtedy doskwierało mi poczucie pustki i brak celu w życiu. W wieku dwudziestu trzech lat zaczęłam uczęszczać do koledżu. Zapisałam się najpierw do szkoły wieczorowej, a potem do dziennej. Ostatecznie wybrałam szkołę medyczną, mając ukryte pragnienie, aby zostać psychiatrą. Powiedziałam ukryte, ponieważ wtedy, podobnie jak teraz, studiowanie psychiatrii nie jest w modzie. O wiele lepiej mówić, że chce się zostać chirurgiem lub lekarzem rodzinnym.
    Zostałam psychiatrą i praktykuję ten zawód od siedemnastu lat. To dla mnie wyjątkowy czas. W pierwszych latach praktyki czułam się niezręcznie próbując znaleźć właściwe słowa i zastosować odpowiednie leczenie, lecz z upływem czasu czułam się błogosławiona każdego dnia, mając możliwość rozwoju i pomagania innym. Wiem, że największa zmiana jaka we mnie nastąpiła dotyczy sposobu postrzegania pacjentów. Nasze uzdrawiające relacje są bezpośrednim rezultatem studiowania i wprowadzania w życie nauk Sai Baby.
   Jak wspomniałam wcześniej, zawsze szukałam Boga i boskich wskazówek, mogących nadać sens światu. Pamiętam jak mając cztery lata kołysałam się w łóżku i pytałam, przelatując myślami nad okolicą i patrząc z góry na domy sąsiadów: „Co miałam zapamiętać? Z jakiego powodu wybrałam tę, a nie inną rodzinę? Dlaczego tu jestem?”. Nie znałam odpowiedzi, pomimo dręczącego przeczucia, że te pytania są bardzo ważne. Z upływem lat zapomniałam o przyczynach poszukiwań, ale zawsze szukałam Boga w synagogach, w sekretnych rozmowach z aniołami i w żarliwych modlitwach. Głęboko poruszał mnie holokaust i obawiałam się nocnego powrotu nazistów. Nieustannie szukałam odpowiedzi. Ostatecznie zamieszkałam w Izraelu, gdzie tańczyłam, wyszłam za mąż, by w końcu wrócić do Stanów. Kiedy urodziłam pięknego syna, którego zadaniem było nauczenie mnie cierpliwości i skromności, zaczęłam pracować jako psychiatra.
  Życie wydawało się przewidywalne. Ciężko pracowałam, starałam się być mamą, rozwiodłam się i walczyłam o to, żeby zostać dobrą lekarką. Jednak pewnego dnia moje życie dramatycznie się zmieniło.
  Przyszła do mnie pacjentka z przerażającą historią o okrutnym znęcaniu się nad dzieckiem w rodzinie satanistów. Słuchałam tego ze smutkiem i rozpaczą. Nie mogłam uwierzyć, by ktokolwiek mógł tak bardzo krzywdzić boże dziecko. Pomogłam jej od nich odejść i starałam się ustabilizować jej życie. Wtedy dowiedziałam się, że teraz chcą zabić mnie.
   Śmiertelnie przerażona, kupiłam do domu dwa duże psy, zainstalowałam nowy system alarmowy, zapisałam się na lekcje strzelania i uzyskałam pozwolenie na zakup broni. Bałam się całymi miesiącami i byłam pogrążona w depresji. Pewnego ranka obudziłam się z przekonaniem, że nie chcę tak żyć. Do głowy przyszła mi myśl: „Przeciwieństwem lęku jest wiara… Szukaj Boga!”. Do dzisiaj nie wiem, skąd ta myśl przyszła, ale niewątpliwie zmieniła moje życie. Tamtego ranka postanowiłam wyruszyć w podróż w poszukiwaniu Boga. Chciałam bez lęku cieszyć się słońcem i kwiatami. A czyż jest lepsze miejsce na rozpoczęcie tej podróży niż Jeruzalem?
   Wyruszyłam więc w samotną podróż do Izraela i ponownie odwiedziłam święte miejsca, zawsze dodające mi sił. Po drodze spotkałam wspaniałych ludzi, chrześcijan i żydów, którzy dzielili ze mną wiarę i miłość do Boga. Nigdy nie zapomnę drobnego właściciela sklepu, u którego chciałam kupić „potężny amulet” mający Mnie chronić przed złymi mocami. Powiedział: „Drogie dziecko, potrzebujesz jedynie wiary. To ona będzie cię strzec”. Uśmiechnęłam się wiedząc, że ma rację.
   Potem podejmowałam kolejne podróże. Odwiedziłam w Kalifornii czarujący aszram Joganandy. Zostałam zaproszona przez Watykan do udziału w misji wyjaśniającej wykorzystywanie dzieci. W Connecticut nawiązałam cudowną przyjaźń z katolickim księdzem, który stał się moim bliskim przyjacielem. Podczas wszystkich tych podróży ludzie pokazywali mi jak żyć w wierze. Dzięki temu pozbyłam się lęku. Pewnego dnia na konferencji w Arizonie obejrzałam pokaz slajdów z Sathya Sai Babą. Patrzyłam oczarowana jak spaceruje z wdziękiem pomiędzy wielbicielami i wiedziałam, że chcę się z Nim spotkać. Nie zdawałam sobie sprawy, że czeka mnie kolejna ważna życiowa rewolucja.  
  Ponieważ zawsze żyłam bardzo intensywnie, nic więc dziwnego, że miesiąc później znalazłam się w samolocie lecącym do Indii. Słyszałam, że Baba dysponuje szarą substancją mającą moc uzdrawiania i zapragnęłam jej dla mojej mamy, umierającej w Nowym Jorku. Gdybym wiedziała wtedy to, co wiem dzisiaj o Sai Babie, nie byłabym taka arogancka. Kupiłam w aszramie mnóstwo paczuszek wibhuti i pokazywałam je Swamiemu na każdym darszanie przekonana, że mam do tego prawo. W Brindawanie niemal zawsze siedziałam w pierwszym rzędzie i nie mogłam zrozumieć, dlaczego Baba nie zatrzymuje się, żeby je pobłogosławić i patrzy na mnie tak ostro. Byłam przecież lekarką i potrzebowałam pobłogosławionego wibhuti dla pacjentów!
Każdego dnia omijał mnie, a ja codziennie odkładałam jedną paczuszkę, pokazując coraz mniejszą ilość wibhuti. Ostatniego dnia patrzyłam jak przechodzi obok i posyła mi przeszywające spojrzenie. Nie rozumiałam Jego boskości. Myśl o powrocie do Nowego Jorku wzbudzała we mnie dotkliwe przygnębienie, ponieważ nie dostałam dla mamy świętego popiołu. Pod koniec darszanu drobna, piękna, starsza Hinduska odwróciła się do mnie i powiedziała: „Swami wie, co dać i kiedy”. Otworzyła torebkę i podała mi małą paczuszkę wibhuti, którą otrzymała bezpośrednio od Niego. Powiedziała: „Weź. To uzdrawiające wibhuti”. Jej dobroć sprawiła, że się rozpłakałam. To była moja pierwsza lekcja od Baby o tym, że daje nam prezenty za pośrednictwem innych osób. Dzięki ich współczuciu możemy czuć się blisko Niego.
Chciałam zrobić coś dla Baby i aszramu. Zawsze snułam jakieś projekty. W samolocie lecącym do domu fantazjowałam na temat tego, co mogłabym bezinteresownie robić w Indiach. Chciałam być ważna w oczach Baby. Zasnęłam i przyśnił mi się sen: Przeciekał dach świątyni. Ludzie biegali z drabinami i starali się go naprawić. Ja też niosłam drabinę. Baba zatrzymał mnie i powiedział: „Nie. Jedź do domu i najpierw napraw swój dach”. Obudziłam się zawstydzona swoją potrzebą bycia ważną, ale dostałam wiadomość. Wróciłam do domu, aby rozmyślać nad radą Sai Baby i zmieniać swoje życie.
  Przez kilka następnych miesięcy czytałam pozycje poświęcone Bhagawanowi. Szczególnie pokochałam książkę „Sai Baba. Święty i psychiatra”, która odpowiedziała mi na wiele pytań dotyczących nauki i wiary. Odnalazłam blisko mojego domu, w mieście Norwalk w stanie Connecticut, ośrodek Sai. Jest moją pociechą, źródłem radości i nauk Swamiego. Znalazłam tam cierpliwość, kiedy byłam ignorantką i przyjaźń, kiedy tego potrzebowałam.
   To niezwykłe czasy. Spotkałam Bhagawana w sierpniu 1995r., ale wydaje mi się, że znamy się od wieków. Zasypiam myśląc o Nim. Jego fotografie znajdują się w całym moim domu i codziennie staram się oddychać i żyć Jego miłością i współczuciem.
  W ciągu ostatnich czterech lat, moja praktyka psychiatryczna stała się bardziej duchowa. Wciąż przepisuję leki, jeśli wymaga tego sytuacja i stosuję różne techniki terapeutyczne, ale rozmawiam również o Bogu i wierze prawie ze wszystkimi pacjentami. Moje ulubione pytanie brzmi: „Czy masz bliskie relacje z Bogiem?”. Otrzymuję na nie niezwykłe odpowiedzi. Jedna z pacjentek jest z Bogiem w pięknym związku i codziennie czyta Biblię. To daje jej pocieszenie i spokój po śmierci męża. Czasami dzieli się ze mną świętymi tekstami, a ja, w odpowiednim momencie, przekazuję je innym pacjentom. Pewnego dnia młoda dziewczyna patrząc na mnie powiedziała: „Bóg jest najwyższą mocą i opiekuje się mną. Czasami jest w moich tenisówkach. Prowadzą mnie wtedy na spotkanie Anonimowych Alkoholików, kiedy muszę tam dotrzeć”.
   Niektórzy pacjenci opowiadają mi o obecności aniołów lub przewodników, którzy towarzyszą im od dzieciństwa i opiekują się nimi. Oczywiście, są też i inni, w żaden sposób nie związani z Bogiem. Pewien pacjent pogrążony w depresji i myślący godzinami o samobójstwie przekonywał mnie, że Boga nie ma, a istnieje tylko nauka. Nie mógł znaleźć powodu, dla którego miałby żyć i walczył codziennie z przekonaniem, że życie jest pozbawione celu. Jego bohaterem był Gandhi, więc ofiarowałam mu książkę o hinduizmie i buddyzmie, które pobudziły jego intelekt. Powoli zaczął rozważać możliwość istnienia większej mocy niż on. Dzisiaj nie popada tak często w depresje i nie myśli o samobójstwie.
   Pacjenci dali mi okazję doświadczenia ważnej lekcji od Baby. W relacji lekarz i pacjent następuje uzdrowienie przez miłość i współczucie. Nauczyłam się, że otwierając serce dla każdej osoby, która przychodzi do mnie ze swoimi łzami, rozpaczą, nadzieją i skargami, wzmacniam swoją zdolność do współczucia. Rozszerzyłam praktykę, żeby objąć nią chorych na raka i AIDS. Dając im nadzieję, rozmawiając z nimi o wierze i ucząc ich uzdrawiających medytacji, odczuwam obecność Baby.
  Na przykład, kiedy pracuję z chorymi na raka prowadzę medytację z muzyką. Zamykają oczy, a ja prowadzę ich do świętego lasu, gdzie mogą ujrzeć duchowe istoty, które pomagają im wyzdrowieć. Używam obrazu słońca wprowadzając złote światło w ich ciała, aby uzdrowić każdą komórkę i każdy organ. Aby wykonać to zadanie, koncentruję się na kolejnych częściach ich ciał. Przypominam im o dobroci, a przede wszystkim wprowadzam do ich świadomości uczucie miłości. Proszę, aby przypomnieli sobie, co czuli trzymając w ramionach kotka, pieska lub małe dziecko. Zachęcam ich, żeby pozwolili uczuciu czystej miłości i niewinności wypełnić całe ciało i płynąć przez nie.
  To są momenty, kiedy Baba rzeczywiście wypełnia mój gabinet. Zanim Go spotkałam, nie miałam odwagi wypowiadać się otwarcie o uzdrawiającym cudzie miłości. Wiem teraz, że to najpotężniejsza moc przywracająca zdrowie. U jednej z moich pacjentek wzrastała ilość „dobrych”, białych ciałek krwi za każdym razem, gdy słuchała nagrań medytacyjnych w szpitalu, gdzie leczyła się na raka. Podczas medytacji z pacjentami czuję, że łączy nas coraz mocniejsza więź. Wierzę w ich wyzdrowienie, a oni dostrzegają moje zaangażowanie. Dzięki tym relacjom odzyskują zdrowie. Daję im nadzieję, dopóki sami w siebie nie uwierzą. Ten dar również otrzymałam od Baby. Będąc przygnębiona lub przerażona przypominam sobie, że Baba wierzy we mnie, więc ja również mogę wierzyć w siebie. W najtrudniejszych momentach przypływają do mnie Jego słowa: „Czy nie owijasz się szczelniej kocem, kiedy nocą robi się zimno? Dlatego, gdy doskwiera ci smutek, otul umysł ciepłym imieniem Pana”.
   W moim biurze mam fotografię spoglądającego na mnie Baby. Inną umieściłam przy swoim fotelu. Pacjenci ich nie widzą, ale wiem, że Jego obecność przenika wszystko. Kiedy ogarnia mnie irytacja, proszę Go w myślach, żeby otworzył mi serce i przywrócił w nim spokój. Baba powiedział: „Cierpliwość jest siłą potrzebną człowiekowi”. Pragnę Go słuchać i osiągnąć większe skupienie. Kiedy rozprasza mnie wymagająca odpowiedzi wiadomość telefoniczna lub zadanie, które muszę wykonać, staram się oddychać energią Baby i czuć, że siedzi na jednym z krzeseł. Czując, że wspiera mnie i opiekuje się mną, mogę się opiekować i wspierać innych. Czasami jest to sprawa zachowania milczenia i oczekiwania na interwencję Baby.
  Pamiętam sesję z nastolatką mającą obsesję na punkcie swojej wagi i walczącą z anoreksją. Rozmawiałam z nią ze sto razy i starałam się zmienić jej sposób myślenia. Obserwowałam, jak rośnie we mnie irytacja i chęć potrząśnięcia nią z gniewem. Spoglądając na zdjęcie Baby, którego ona nie widziała, powtarzałam śpiewnie w myślach „Om Namah Śiwaja”. Po krótkiej chwili zaczęła płakać i mówić o swojej samotności. Nie miała przyjaciół ani pewności siebie. Kiedy się rozpłakała, moje serce zmiękło, a irytacja zniknęła. Podczas tej sesji nabrała przekonania do opracowywanego przez nas planu postępowania oraz obdarzyła mnie zaufaniem. To był punkt zwrotny w jej leczeniu. Odkryłyśmy także, że kochała motyle, a teraz mówi, że widzi je, gdy czuje się samotna i prosi Boga o pomoc.
  Staram się nie tworzyć wstępnych opinii na temat pacjentów, lecz postrzegać ich jak odsłaniającą się tajemnicę. W szkole medycznej otrzymaliśmy gotowe odpowiedzi dotyczące określonego problemu, ale Baba mówi, że każda osoba jest tajemnicą, niepowtarzalną istotą. Siadam i słucham, prosząc Babę, aby odsłonił mi tajemnicę danej osoby. Jego obecność w moim gabinecie sprawia, że czuję się bezpieczna w swojej niewiedzy. Pojawiają się wskazówki dla serc i dusz moich pacjentów. Na przykład, pewnego dnia słuchałam pacjentki rozpaczającej nad swoim dzieciństwem i zastanawiałam się czy uda jej się kiedykolwiek odnaleźć wewnętrzną siłę. W myślach poprosiłam Babę o pomoc. Nagle pacjentka podzieliła się ze mną pięknym wspomnieniem – będąc małą dziewczynką chowała się w kościele i modliła do Matki Boskiej. Nie pamiętała o tym od lat. Tak rozpoczęła się jej przemiana. Ponownie zaprosiła Matkę Boską do swojego życia i wnosi Jej energię w nasze sesje. Dzisiaj jej wiara jest silna. Właśnie rozpoczęła trudny proces wychodzenia z kazirodztwa.
  Czasami pacjenci opowiadają mi o swoim gniewie. W odpowiedniej chwili przypominam im o potrzebie sprawiedliwego gniewu. Jezus, w sprawiedliwym gniewie, wyrzucił przekupniów z „domu swojego Ojca” i od tej pory zdajemy sobie sprawę, że sprawiedliwy gniew może być konstruktywny w ochronie prawości. Jednak w innych wypadkach wywołuje oburzenie i nienawiść. Słyszę lekceważące uwagi na temat gejów, mniejszości, szefów, kobiet i polityków oraz komentarze w stylu „etyka i biznes nie chodzą ze sobą w parze”. W takich chwilach czuję ból w sercu. Nie zawsze mogę to skomentować, więc modlę się w myślach do Baby, żeby im pomógł i otworzył ich serca. Czasami wyobrażam sobie nad nimi złoty trójkąt światła, pochodzący od Baby, wydobywający z nich najwyższy potencjał. Wiem, że Baba potrafi poradzić sobie z nienawiścią i z negatywnością. Dzięki temu nie uciekam z gabinetu i nie potępiam pacjentów. Jeśli pacjent nie zmienia się od razu, to przynajmniej doświadcza przywołanego najwyższego dobra. Wierzę, że Baba jest najlepszym terapeutą. Musimy tylko pamiętać, żeby ofiarować Mu naszą pracę i jej owoce.
  W swojej praktyce mam do czynienia z wieloma osobami, które w dzieciństwie były ofiarami przemocy. Ich historie są dla mnie bardzo bolesne. Płaczę w środku nad trudną sytuacją bezbronnych dzieci. W myślach proszę Babę o siłę, aby móc ich wysłuchać oraz by pomógł tym duszom stać się silnymi. Proszę o umiejętność radzenia sobie ze złością na ludzi popełniających takie przestępstwa oraz z moim słusznym gniewem, ponieważ chcę zobaczyć, jak ci ludzie cierpią za swoje zbrodnie. Ale Baba każe nam pozostawić zło Jemu. Pracując z pacjentami staram się pamiętać Jego słowa: „Wszystko, co robimy ma na nas wpływ. Jeśli czynimy dobro, będziemy szczęśliwi, a jeśli zło, będziemy nieszczęśliwi… Ludzie wznoszą własne pałace, wykuwają własne kajdany i zamykają się we własnych więzieniach”.
  Tłumaczę moim cierpiącym pacjentom, że wzniesienie się ponad zło uczynione nam przez innych jest duchowym wyzwaniem. Proszę ich, żeby nigdy nie pozwolili, aby czyjeś czyny zamknęły ich serca, lecz żeby przeżywali swoje przeznaczenie z godnością, z miłością do siebie i ze współczuciem. Ponadto, życie stawia nas przed przeszkodami, żebyśmy nauczyli się je pokonywać i zyskali duchowe muskuły. Odkryłam, że jeśli wskazujemy ludziom duchową drogę w zrozumiały sposób, czują pociechę i radość.
  Elementem tworzenia drogi życia jest wizualizacja i określenie naszych potrzeb. Baba mówi, że manifestujemy naszą rzeczywistość myślami, słowami i uczynkami. Proszę pacjentów, żeby werbalizowali i wizualizowali wraz ze mną dokładnie to, czego pragną dla swych rodzin i dla siebie. Na przykład, jeśli ktoś chce mieć partnera, proszę, aby wymienił głośno wszystkie cechy jakie w nim oczekuje. Poza dobrym wyglądem i innymi specyficznymi zaletami, ludzie zwykle potrafią określić cechy pożądane w potencjalnym związku – np. wrażliwość, duchowość i dobroć. Tłumaczę, że przyciągamy to, co uosabiamy, a to prowadzi nas do dyskusji, jak przejawiać te same cechy w sobie. Zachęcam ich również do zmiany sposobu myślenia. Na przykład, zamiast powiedzieć: „Jestem zawsze taki samotny”, proszę, żeby wyrazili to inaczej: „Byłem samotny, ale pracuję nad tym”. Zauważam w nich wtedy niesamowite zmiany w podejściu do siebie i do innych.
  Nieprzypadkowo, kiedy zajmuję się czymś bardzo ważnym dla mojego rozwoju duchowego, pojawia się pacjent, któremu potrzebna jest dokładnie taka sama lekcja, jakiej próbuję się nauczyć. Na przykład, Baba głosi, że wierząc głęboko w Boga, nie odczuwamy lęku. Mówi: „Wiara w Boga jest najpewniejszą osłoną wobec ciosów losu”.
  Naprawdę starałam się wcielać tę zasadę. Przez całe lata bałam się wyjść nocą z mieszkania. Biegłam jak szalona z samochodu do domu, przeżywając swój dziecięcy lęk przed potworami i krokodylami. Od kiedy jestem z Sai Babą mówię sobie, że wiara jest jak ciąża: albo jesteś w ciąży, albo nie – albo wierzysz w Boga, albo nie. Nie można w tej samej chwili odczuwać lęku i ufać Bogu. Te dwie postawy całkowicie się wykluczają. Tłumaczę, że strach (FEAR) jest akronimem; oznacza „false evidence appearing real – fałszywy obraz wydający się prawdą”. Pomagam ludziom bez względu na wiarę jaka im odpowiada. Namawiam do rozmowy z Bogiem lub Boginią, do uczynienia Ich prawdziwymi, do proszenia Ich o opiekę i pocieszenie oraz o „chodzenie w wierze”[1]. Uczę się od Baby, że wszystkie drogi prowadzą do Boga. Swami nakazuje nam okazywać szacunek każdej religii i ścieżce do Boga. Największym błogosławieństwem jest pomoc osobom pragnącym odkryć własne relacje z Bogiem, Światłością, Świetlistym Bytem czy jakkolwiek chcą nazywać tę Uniwersalną Energię. Nawiasem mówiąc, wracam w rozsądnym tempie z samochodu do domu śpiewając bhadżany.
  Wykorzystuję nauki Baby, aby pomagać ludziom ciężko chorym, pogrążonym w niepokoju i depresji. Baba powtarza, że bez Jego zgody nie porusza się na Ziemi nawet źdźbło trawy. Tłumaczę pacjentom, że każdy z nas ma do przebycia własną drogę. Sposób w jaki reagujemy na wydarzenia, decyduje o naszym przeznaczeniu. Osoba kaleka może spędzić życie w goryczy, czując się oszukana lub trenować do olimpiady dla niepełnosprawnych. Choroba jest często wielkim nauczycielem. Wielu pacjentów, którzy pozbyli się raka, zmienia zawód i podejście do życia. Uczą się kochać siebie i ustanawiają nowe priorytety. Leczyłam kobietę, która przez rok chorowała na raka piersi i brała chemioterapię. Przed postawieniem diagnozy była odnoszącą sukcesy agentką nieruchomości. Nie lubiła tego zajęcia, ale bała się je zmienić. Podczas choroby wielokrotnie rozmawiałyśmy o tym, że nowotwór wprowadził w jej życiu wielkie zmiany duchowe i emocjonalne. Odzyskiwanie zdrowia po chemioterapii nauczyło ją spokoju i zaprzestania szalonej aktywności. Zmieniły ją rozmowy z Bogiem i „chodzenie w wierze”, kiedy ogarniało ją przerażenie. Przestała być osobą myślącą o Bogu jedynie w święta i stała się kobietą głęboko uduchowioną. Jej nowym zawodem jest tworzenie „świętych ogrodów”, w których można czytać i medytować. Są wspaniałe. Jej zdrowy wygląd i uśmiech podczas roztrząsania projektów, jest dla mnie błogosławieństwem.
  Baba uczy nas także, byśmy byli szczęśliwi i nie wpadali w sidła iluzji tego świata, maji. Często ogarnia nas depresja, niepokoimy się brakiem rzeczy materialnych lub naszym wyglądem. Swami powtarza: „Życie jest tylko wspomnieniem snu. Przychodzi z niewidzialnym deszczem, wpada w nierozpoznawalne morze. Pewnego dnia, ale jeszcze nie teraz, zrozumiecie, jak bezsensowne jest spędzanie całego życia na gromadzeniu rzeczy materialnych”. Proszę pacjentów, żeby skupiali się na otaczającej ich obfitości, a nie na niedoborach. Mając to na uwadze, proszę, aby rozważyli służenie innym. Baba często mówi, że służenie przynosi dalekosiężne korzyści, sprzyjające naszemu rozwojowi. Robienie każdego dnia jednej miłej rzeczy dla kogoś innego, uwalnia nas od egocentryzmu.
  Kolejną wielką lekcją, którą staram się zrealizować, jest postrzeganie każdej osoby jako ucieleśnienia Boga i uzyskanie całkowitego przekonania, że naprawdę jesteśmy tym samym – traktowanie innych jak istot nieróżniących się niczym ode mnie. Każdego dnia pracuję nad zaprzestaniem osądzania. Zwykle się spieszę i okazuje niecierpliwość sprzedawcom zmuszającym mnie do czekania, czując irytację i niechęć. Jeśli uda mi się szybko uchwycić tę reakcję, to przypominam sobie, że ta osoba również jest Bogiem, tylko ubranym w inny kostium. Staram się wtedy wykazać zrozumienie i czuję się dużo lepiej. Unikam krytykowania i plotek. W szpitalu, w którym pracuję w godzinach porannych, ludzie nieustannie narzekają i mówią o innych członkach personelu. Świadomie wchodzę do szpitala z Babą. Często śpiewam bhadżany w myślach lub półgłosem. Kiedy koncentruję się na obecności Baby przy mnie, nie uczestniczę w narzekaniach. Czasami ponoszę porażkę, a innym razem czynię postępy. Wiem, że im dłużej pracuję nad byciem lepszym człowiekiem, tym łatwiej zauważam, co powinnam poprawić.
  Wiem, że zostałam pobłogosławiona najlepszą pracą na ziemi. Jeśli chcę zostać naprawdę dobrą uzdrowicielką, to nie wolno mi oceniać pacjentów, lecz uważać ich za aspekty boskości. Innymi słowy, jeśli chcę dobrze leczyć, muszę być lepszym człowiekiem. Ktoś tam na górze musiał pomyśleć, że potrzebuję pomocy i obdarzył mnie tą pracą, ale ja to kocham! Baba uczy nas, żeby patrzeć na innych ze współczuciem. Głęboko doceniam możliwość pracy nad tym. Wciąż ogarnia mnie gniew, irytacja, niecierpliwość i zmęczenie. Próbuję pamiętać, że Baba jest ze mną w pokoju. W takich chwilach patrzę na Jego zdjęcie, z którego spogląda na mnie, wzdycham i mówię sobie: „Tak, Baba, mogę zrobić to lepiej”.
    Najwspanialszym podarunkiem są momenty, kiedy pacjenci, którzy nie widzieli mnie od lat, przychodzą do mnie i mówią, że się zmieniłam – że jestem łagodniejsza i sympatyczniejsza. Mam nadzieję, że to prawda.
 Chodzenie z Awatarem wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Dążenie do wprowadzenia w życie Jego ideału dobrego postępowania i niekrzywdzenia wymaga odpowiedzialności i poważnego traktowania. Czuję się pobłogosławiona, bo jestem lekarką i chodzę z Babą. Niedawno, gdy bardzo zdenerwowały mnie wiadomości w telewizji, miałam sen: Weszłam do pokoju i zobaczyłam stojącego w nim Babę. Wiedziałam, że jest Bogiem i odczułam pokorę. Zapytałam, czy mogę położyć głowę na Jego stopach, a On się zgodził. Kiedy to uczyniłam, ujrzałam koszmarne, pełne przemocy sceny. Zobaczyłam jak najeźdźcy rozbijają głowy mieszkańcom Tybetu, a do innych strzelają, jak giną ludzie na całym świecie. Rozpłakałam się i powiedziałam: „Baba, kiedy to się skończy?”. Odpowiedział moimi słowami: „Kiedy to się skończy?”. Powtórzyłam to pytanie myśląc, że mnie nie zrozumiał. (To kolejny przejaw mojej arogancji: Bóg, który mnie nie rozumie?) Powtórzył jeszcze poważniej: „Kiedy to się skończy?”. W tym momencie zrozumiałam Jego punkt widzenia. Przypomniałam sobie Jego słowa: „Niezadowolenie i brak harmonii w was przejawiają się na zewnątrz jako chaos. Uporządkuj swoje wnętrze, a przekonasz się, że na zewnątrz wszystko jest dobre”.
Przemoc na świecie skończy się, gdy każdy z nas weźmie odpowiedzialność za wyeliminowanie gniewu, krytycyzmu i negatywności, które ma w sobie. Nie możemy twierdzić, że problem znajduje się na zewnątrz nas, w świecie. Najpierw powinniśmy pracować nad sobą.
  Przebudziłam się z ważną myślą. Moja praca nad sobą może troszeczkę zmienić świat. Ale, być może, jeśli wszyscy zrobimy to razem, wydarzy się cud. Baba daje nam wizję tego cudu – wizję świata, w którym wszyscy połączeni są ze sobą miłością i współczuciem. Jestem niezmiernie wdzięczna, że będę jego częścią.
tłum. J.C.
[1] Drugi list św. Pawła do Koryntian 5:7

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.