Sai Baba Awatar – cz.7
Nowa podróż do Potęgi i Chwały

Howard Murphet

Rozdział 13
Safari ze Swamim

     Czyż moje przygnębienie nie jest mimo wszystko cieniem Jego pieszczotliwie wyciągniętej ręki?

Francis Thompson[1]
     Pewnego wieczoru, gdy wychodziłem z wspaniałego audytorium w Prasanthi Nilayam, usłyszałem przywołujący mnie głos Swamiego. Odwróciłem się szybko i ujrzałem Go w chwili, gdy przekraczał próg drzwi. Kiedy podszedł do mnie i zaczął ze mną rozmawiać, towarzyszący mu mężczyzna stanął z boku. Baba zapytał, co sądzę o nowym budynku w Prasanthi i powiedział, że był bardzo zajęty rozwiązywaniem problemów konstrukcyjnych. Miałem wrażenie, że podaje mi przyczyny, z powodu których ostatnio mnie ignorował.
     „Tak, widzę, że Swami jest zajęty”, zgodziłem się. „Zbyt zajęty!”.
     Gdy badał moje myśli i uczucia, Jego uważne spojrzenie szybko się zmieniło i rozpromieniło dobrocią.
     „Nie, nie jestem zbyt zajęty”, powiedział podchodząc do mnie bliżej. „Niedługo nasza mała grupka wyruszy w góry. Wtedy będę miał czas odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania. Ale nie wspominaj o tym nikomu”.
     Kilka dni później zostałem wezwany do pokoju audiencyjnego, gdzie dowiedziałem się, że następnego ranka o świcie wyruszamy z Nim do Whitefield. Iris miała podróżować z paniami, a ja ze Swamim. Serce podskoczyło mi z radości.
     Sądziłem, że sekretny wyjazd o poranku ma na celu uniknięcie wielkich tłumów. Pomimo podekscytowania, trzymaliśmy buzie na kłódkę, wbrew przenikliwym pytaniom zadawanym nam przez przyjaciół. Powietrze zdawało się wibrować oczekiwaniem na coś, co się za chwilę wydarzy.
     Następnego ranka ruszyłem o jasnoszarym świcie na miejsce spotkania przed mandirem. Zaskoczył mnie tłum ludzi stojących w kręgu oraz wzdłuż drogi prowadzącej do bramy. Na przednim fotelu oczekującego auta, obok kierowcy, siedział z synem pan Nakul Sen, były gubernator Goa. Człowiek, który, jak mi się wydawało, był mistrzem ceremonii, skierował mnie na tylne siedzenie i już wiedziałem, że będę siedział obok Pana. Czy naprawdę wróciły stare, dobre czasy? To było jak szczęśliwy sen.
     Baba usiadł i odjeżdżaliśmy między rzędami zgłodniałych oczu, modlących się dłoni i twarzy, zdającymi się błagać o szybki powrót Bhagawana.
     Podczas podróży, jak dawniej, Baba rozmawiał, śmiał się i śpiewał bhadżany, które znaliśmy. Kiedy już niemal porzuciłem nadzieję na śniadanie, zakręciliśmy do lasu młodych drzew eukaliptusowych i zatrzymaliśmy się na łące znanej jako ulubione, piknikowe miejsce Sai Baby. Za nami wjechał samochód z paniami i wkrótce cieszyliśmy się wszyscy indyjskim, śniadaniem na świeżym powietrzu. Swami jak zwykle jadł bardzo mało, ale Jego obecność zmieniła posiłek w ucztę bogów.
     W połowie poranka dotarliśmy do pokoi w Brindawanie, ale nic nie wspominano o wyjeździe w góry. Zastanawiałem się dlaczego.
     Wieczorem, gdy byłem już w łóżku, a Iris miała za chwilę pójść w moje ślady, pojawił się student z informacją od Swamiego. Mieliśmy się przygotować do wyjazdu o świcie następnego ranka, zaopatrzeni w odpowiednie stroje. Jechaliśmy w góry.
     Wyruszyliśmy później niż było to zaplanowane, ponieważ musieliśmy odebrać z Bangalore ciepłe ubrania. Co więcej, nasza grupa nie była taka mała jak tego oczekiwałem. Swami zabrał ze Sobą dwunastu studentów z koledżu w Brindawanie, nas, rodzinę Riordanów i kilku innych wielbicieli.
    Naszym celem, jak się przekonaliśmy, była miejscowość Utakamand[2], królowa stacji kolejowych w masywie górskim Nilgiri, leżąca w pobliżu jego najwyższego szczytu, Dodabetty, wznoszącego się na wysokość 2637 m. Trasa wiodła przez rezerwat dzikiej przyrody. Swami zamierzał spędzić tam noc w jednym z leśnych hoteli. Moje przewidywania, że safari będzie przypominało święto cudów w Horsley Hills, potwierdzały się. To był ten sam rezerwat dzikiej przyrody, w którym Baba dokonywał cudów, gdy my byliśmy daleko od Indii.

 
     Pan N. Kasturi był świadkiem owych wydarzeń i opisał je w aszramowym czasopiśmie „Sanathana Sarathi”, w numerze z kwietnia 1973 r. Historia dotyczy święta Śiwaratri, kiedy Baba opuścił tłumy zgromadzone w Brindawanie, wbrew ich nadziejom na przeżycie tradycyjnego cudu narodzin lingamu i poprowadził niewielką procesję do rezerwatu dzikiej przyrody w Nilgiris. Osobom w aucie Swamiego towarzyszyli wielbiciele wypełniający dwie furgonetki oraz studenci koledżu siedzący w autokarze. Do grupy należało także kilku wyznawców z Zachodu, w tym pan John Hislop i pani Gerry Brent z Kalifornii.
   Grupa zatrzymała się w dżungli, w pobliżu potoku wyznaczającego granicę pomiędzy stanami Karnataka i Tamil Nadu, odnalazła skrawek piasku i usiadła w półkolu naprzeciwko Swamiego. Dołączyli do nich strażnicy rezerwatu, naganiacze zwierząt, kornacy[3] i członkowie leśnych plemion. Niedaleko znajdowało się stado dzikich słoni.
    Przez jakiś czas śpiewali bhadżany. Potem – jak zapamiętałem to z Horsley Hills – Baba wyrównał przed sobą ziemię, zasypał go górką piasku i palcem wskazującym narysował na nim wzór, a następnie wyciągnął stamtąd wspaniały, półprzezroczysty lingam. Unosząc go w górę, aby był widoczny dla wszystkich, powiedział: „Z Kailasu! Adoracja lingamu dobiegła tam już końca. Zobaczcie, umieszczona na nim pasta sandałowa jest wciąż wilgotna, a tu jest kropka kumkum”. I tak było.
   Postępując w ten sam sposób, Baba zmaterializował niewielki srebrny lingam, a potem srebrne naczynie wypełnione do pełna pachnącą amritą – nektarem bogów. Gdy ponownie śpiewali bhadżany, Swami, idąc wzdłuż kręgu nalewał na język każdego z obecnych łyżeczkę nektaru. „Kiedy usiadł”, napisał Kasturi, „zauważyliśmy że naczynie było wciąż napełnione po brzegi”.
   Potem Swami narysował na piasku kolejny wzór, usypał górkę i wyciągnął z niej srebrną figurkę Śirdi Sai, Swojej poprzedniej inkarnacji. Wręczył ją panu Kagalowi, inspektorowi generalnemu policji w stanie Karnataka, na jego domowy ołtarzyk. 
   Kiedy piaskowe lile dobiegły końca, Baba zabrał grupę do bungalowu w Bandipur, gdzie aż do północy śpiewali bhadżany. Był to ten sam bungalow, w którym nasze towarzystwo zatrzymało się na noc w drodze do Utakamandu. Kierownik i pracownicy hotelu powitali Swamiego z radością i uwielbieniem.
    Następnego dnia pojechaliśmy dżipami na wycieczkę do dżungli. Towarzyszący nam oficer zapewniał, że w rezerwacie żyją tygrysy, gepardy, dzikie słonie i wiele gatunków antylop. Zauważyliśmy stado dzikich słoni, a niektórzy również jelenie. Aby spotkać w dzień wielkie koty, trzeba mieć więcej szczęścia.
    Następnego dnia podczas śniadania, wciąż w tym samym hotelu, Bhagawan wygłosił krótki wykład jednemu z wielbicieli. Mężczyzna kupił benzynę do pojazdu wchodzącego w skład konwoju safari i odmówił przyjęcia zwrotu kosztów oferowanych mu przez skarbnika Swamiego. Być może myślał, że w ten sposób pokaże jaki jest hojny. Jeśli tak, to Baba szybko wyprowadził go z błędu. Tego ranka Swami przekazał nam ważną lekcję.
   „Kiedy Swami daje ci pieniądze, musisz je przyjąć, ponieważ to co należy do Ojca należy także do syna. Odmowa wskazuje na egoizm i dumę. Całe bogactwo, zarówno doczesne, jak i duchowe, należy do Ojca. Bogactwo człowieka przypomina opróżniający się zbiornik. Bogactwo Ojca jest podobne do studni napełnianej przez wieczne źródło. Cokolwiek z niej weźmiecie pozostanie pełna”.
   Upokorzony, ale zaintrygowany wielbiciel zapytał: „Ale jeśli zechcę coś dać, czy Swami to przyjmie?”.    
„Tak, jeśli jest ofiarowane bez egoizmu i z czystą miłością. Wtedy Swami to zaakceptuje i w jakiś sposób przekaże dawcy stokrotnie cenniejszy dar. Dawanie z czystej miłości płynącej z serca jest dawaniem Bogu. Ale twój dar był opakowany w egoizm i zarozumiałość. Ten rodzaj egoistycznego podarunku jest samolubny”.
    Baba przekazał tę naukę głosem wibrującym miłością, lecz mimo to wielbiciel był bardzo przygnębiony. Przy naszym stoliku siedział emerytowany pułkownik wojsk inżynieryjnych indyjskiej armii, pan S.P. Jogarao. Był dobrym człowiekiem i pokazał swoje szlachetne serce, zwracając się do zasmuconego wielbiciela: „Ta lekcja była skierowana do nas wszystkich”. I naprawdę tak było – do wszystkich i do każdego!
    Jechaliśmy przez zadbane plantacje herbaty leżące wokół „snobistycznego Ooty”, jak je nazywano za czasów Indii Brytyjskich. Pierwsi Europejczycy zaczęli osiedlać się w tych górach już w 1821 r., a później, jeszcze w tym samym wieku, w czasach prezydencji Madraskiej[4], miejscowość ta stała się kurortem letnim dla gubernatora i urzędników rządowych
    Wspięliśmy się na górę i patrzyliśmy na rozciągającą się stamtąd piękną panoramę stoków i dolin, zaznaczonych zielonymi, geometrycznymi wzorami rozległych plantacji herbaty. Zatrzymaliśmy się w osłoniętym kąciku przed dwupiętrowym domem, wyglądającym jak niewielki pałacyk. Znany jako „Walthamstow”, został wybudowany ponad sto lat temu dla gubernatora brytyjskiego jako jego letnia rezydencja.
    Jestem jednak pewien, że na przyjazd gubernatora nie czekał nigdy tak wielki tłum jak ten, który zebrał się w ogrodach, aby przywitać Sai Babę. Moje serce stopniało na ten widok. Myślałem, że w Horsley Hills będziemy mieli Go wyłącznie dla siebie przynajmniej przez kilka dni, zanim ludzie, jak ogary, nie wywęszą Jego kryjówki. Ale teraz miałem wrażenie, że całe Ooty wiedziało o Jego przyjeździe i że mamy przed sobą większość jego mieszkańców.  
    „Walthamstow” przez jakiś czas stało puste, ponieważ właściciel domu otoczonego akrami herbaty mieszkał gdzie indziej. Spotkało go większe szczęście, niż mu się wydawało, kiedy wielbiciele Sai z Ooty poprosili, aby udostępnił willę Babie i Jego gościom.
   W wielkiej sali balowej Swami zrobił kilka kroków staromodnego walca, zauważając: „Angielski taniec”. Wydawało się, że widzi tancerzy z dawnych czasów utrwalonych w kronice akaszy. Przez chwilę spacerował po niej, wykonując charakterystyczny gest otwartej ręki, który wykorzystywał, aby podnieść wibracje.
    Bez względu na to jakie ziemskie wibracje zachowały się w starej sali balowej, zostały usunięte, kiedy Swami zamienił ją w salę bhadżanową i modlitewną. Rankami i wieczorami otwierał drzwi prowadzące do ogrodów, a ludzie wchodzili i wypełniali ją, podobnie jak sąsiednie pokoje i korytarze. Teraz rozbrzmiewały w niej bhadżany z udziałem Baby i jego entuzjastycznych studentów koledżu, a wysokie ściany i pokryte kasetonami sufity odbijały radosną muzykę, wychwalającą imiona Boga przez godzinę lub dłużej.
    Pomimo tłumu, Iris i ja odbyliśmy, zgodnie z obietnicą, wiele osobistych rozmów ze Swamim –w naszym pokoju, w grupie, w Jego salonie, gdzie odpowiadał na wiele pytań dotyczących spraw duchowych. Miałem nadzieję, że zabierze nas na przejażdżkę i obdarzy radością z kolejnej „cudownej wycieczki”.
    Któregoś dnia pojechaliśmy, ale nie dla cudów, lecz po coś niemal równie wspaniałego i pamiętnego. Niedaleko od Ooty znajdują się baraki Wellingtona, wzniesione przez Brytyjczyków z ciepłego, brązowego kamienia, otoczone szmaragdową zielenią. Czy takie miejsce jak baraki wojskowe, bez względu na to jak bardzo atrakcyjne, mogły zainteresować Sai Babę?
    Pewnego dnia ujrzałem generała ubranego w olśniewający mundur i kilku wyższych oficerów czekających z nadzieją na audiencję. Jak na generała, wyglądał całkiem normalnie, więc zbliżyłem się do niego i nawiązałem rozmowę.
    „Tym razem mam szczęście”, powiedział do mnie. „Obecnie stacjonuję w górach na granicy Tybetu, ale przyjechałam tutaj na konferencję. Moja kwatera główna mieści się w barakach Wellingtona”. Uśmiechnął się i na jego ciemnej, przystojnej twarzy zalśniły białe zęby. „Byłem już kiedyś na darszanie Swamiego. Teraz mam nadzieję na interview”. Zostałem z nim do chwili, gdy nadszedł Swami i zaprosił wojskowych do wewnętrznego pokoju.
    W rezultacie następnego dnia pojechaliśmy górską drogą w kierunku baraków Wellingtona. Za nami jechał Swami w towarzystwie generała i jego oficerów. Zgodził się przyjąć przed barakami paradę żołnierzy.
    Jako emerytowany członek brytyjskiej armii czułem jednak, że w tym pomyśle kryje się jakiś absurd. Indyjska armia naśladuje armię brytyjską, pod okiem której tak długo odbywała ćwiczenia, nosi podobne mundury, insygnia rangi oraz przestrzega takiego samego systemu dyscypliny i metod treningu. Są jednak różnice.
    Kiedy przyjechaliśmy, spodziewałem się zobaczyć żołnierzy stojących w szeregach, gotowych zasalutować generałowi i jego oficjalnym gościom. Zamiast tego, ku mojemu zaskoczeniu, ujrzałem żołnierzy siedzących ze skrzyżowanymi nogami na placu przed barakami. Dalej, na zewnętrz dużej sali, stały w rzędach wypolerowane żołnierskie buty. Gdzie byli żołnierze należący do armii pustych butów? Niektórzy – bez wątpliwości ci, którzy mieli wziąć udział w paradzie – siedzieli w kucki przed barakami. Większość z nich odnalazłem w sali modlitewnej. Siedzieli po turecku i byli ściśnięci jak sardynki. Co powiedziałby na to książę Wellington?
    Zauważyłem niewielką przestrzeń przy bocznej ścianie i przyłączyłem się do oficerów, podoficerów i siedzących w kucki żołnierzy. Iris podeszła do grupy pań po drugiej stronie sali.
    Nagle przy drzwiach wejściowych zapanowało poruszenie i pojawiła się w nich drobna postać Swamiego, otoczona żołnierzami w mundurach khaki. Za nimi szedł generał i najwyżsi rangą oficerowie, ozdobieni kolorowymi wstęgami i odznaczeniami. Podczas gdy oficerowie maszerowali, Swami poruszał się z wdziękiem i spokojem, uśmiechając się do ludzi po obu stronach.
    Weszli na podwyższenie i usiedli na składanych krzesłach. Generał zwrócił się do zgromadzonych. Wyjaśnił żołnierzom, jak wielkie mają szczęście mogąc otrzymać darszan Śri Sathya Sai Baby i wysłuchać Jego boskiego dyskursu.
    Zastanawiałem się, co Baba powie ludziom zajmującym się zawodowo sztuką wojenną, śmiercią i zniszczeniem. Swami stał na podwyższeniu – jasna, czerwonozłota postać otoczona morzem szarych khaki. Mówił w języku tamilskim, języku ludzi wchodzących w skład tego pułku. Dyskurs nie był tłumaczony na angielski, więc niewiele z niego zrozumiałem. Później przekazano mi główne punkty wystąpienia.
     Baba chwalił pozytywne cechy wpajane żołnierzom przez armię – samodyscyplinę, odwagę, koleżeństwo, cierpliwość, lojalność, wytrwałość, a przede wszystkim poświęcenie. Armia jest dobrym poligonem dla duchowej sadhany i rozwoju, wymagających tych samych cech charakteru.
    W bitwie żołnierze powinni pamiętać, co powiedział Pan Kriszna, że ginie tylko ciało. A czymże innym jest ciało jeśli nie ubraniem, które po jakimś czasie trzeba wyrzucić? Wówczas nieśmiertelna dusza zakłada nowy strój – nowe ciało. Kriszna zapewniał Ardżunę przed bitwą na polu Kurukszetry: „Nigdy nie było takiej chwili, w której nie byłoby mnie ani ciebie, ani tych ziemskich książąt. I nigdy nie nadejdzie chwila, w której przestaniemy istnieć”.
    Przypomniałem sobie, że wielcy nauczyciele tego świata nigdy nie głosili koncepcji „pokoju za wszelką cenę”. Kriszna rozkazał wojownikowi Ardżunie; „idź i walcz”, chociaż wiedział, że dojdzie do wielkiej i straszliwej zagłady, lepszej jednak od znoszenia istniejącego zła. Rama poprowadził swoją armię, aby zgładziła inkarnowane demony na starożytnej Lance. Jezus powiedział: „Nie przyszedłem, aby przynieść pokój lecz miecz[5]”. Nauczał, że powinniśmy odpowiadać dobrem na uczynione nam zło i występować przeciwko złu i niesprawiedliwości skierowanym przeciwko innym. Jego gwałtowne wystąpienie, zwrócone do przyświątynnych oszustów z kantorów wymiany pieniędzy, jest niewątpliwie symbolicznym wzorem właściwego postępowania.
    Uczniowie Śri Aurobindo powiedzieli mi, że kiedy wybuchła II wojna światowa, ich mistrz stwierdził, że jeśli zwyciężą naziści, to boski plan cofnie się o tysiąc lat. Potem przystąpił do wykorzystywania swoich potężnych mocy okultystycznych, takich jak podróże poza ciałem i dynamiczna telepatia, żeby wpływać na przebieg wojny skierowanej przeciwko nazistom. Natknąłem się na inne dowody prawdziwości tej wypowiedzi.
   Chociaż nienawidzę wojny, to w 1939 r. zgłosiłem się do służby wojskowej będąc przekonany, że bez względu na koszty musimy wygrać wojnę z nazizmem. Wciąż mam tę pewność. Istnieją wartości w obronie których musimy być gotowi poświęcić nasze krótkie, ziemskie życie.
    Wracając do salonu w „Walthamstow” generał pokazał mi swój pierścień. „Swami zmaterializował go w samochodzie, gdy jechaliśmy tutaj. Idealnie pasuje”. Był szczęśliwy jak dziecko, które właśnie dostało od Świętego Mikołaja od dawna wytęskniony prezent.
    Potem powiedział poważnie: „Teraz podczas walki moją zbroją będzie świadomość Jego nieustannej obecności. Przyrzekł opiekować się mną”.
    Wśród wielbicieli przybyłych do „Walthamstow” był mój przyjaciel z Madrasu, pan G.K. Damodar Row, emerytowany sędzia i praktykujący adwokat. Wraz z pułkownikiem Jogarao, który nadzorował prace budowlane Swamiego, spędzał wiele godzin na konsultacjach z Babą. Obu mężczyzn otaczała aura tajemniczości. Tuż przed naszym wyjazdem z Ooty dowiedzieliśmy się co było tematem konsultacji. Właściciel „Walthamstow” chciał sprzedać swoją posiadłość i Swami, po przedyskutowaniu wszystkich aspektów tej sprawy, ostatecznie zdecydował, że odkupi ją Trust Centralny.
    „Swami nie zamierza zostać plantatorem herbaty” upewnił nas ze śmiechem Jogarao. „Plantacja zostanie wydzierżawiona dawnemu właścicielowi. Myślę, że Swami przeznaczy jedną część domu na szkołę Sai, a drugą na letnią siedzibę wielbicieli. Może organizować tutaj Letnie Kursy, a później wybudować na tym terenie uniwersytet”.
   Tak więc, stara rezydencja brytyjskiego gubernatora, miejsce przyjęć i angielskich tańców, miała wziąć udział w programie edukacyjnym Sai.            W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w rezerwacie dzikiej przyrody na piknikowy obiad. Mój umysł ponownie napełnił się nadzieją, że ta podróż ze Swamim zakończy się cudami.
   Szliśmy przez uroczy teren wokół leśnego hotelu. Aparatem polaroid zrobiliśmy wiele kolorowych zdjęć Swamiemu w otoczeniu wielbicieli, które stały się pamiątkami z podróży, podczas której Wieczność naznaczała przemijające godziny Swym niezatartym piętnem. Był to jednak jedyny cud, ponieważ następnym przystankiem był Brindawan, nasz dom.
   Siedząc w pokoju, zdecydowaliśmy, że ważna lekcja przekazana nam podczas safari sprowadza się do tego, że Pan zawsze obsypuje nas błogosławieństwami, ale rzadko doświadczamy tego, czego oczekujemy. Mimo to, była to cudowna wycieczka, odsłaniająca wiele nowych przymiotów pieszczotliwej ręki Awatara.
    Narada, przebywający zawsze blisko Pana, uważał, że Bóg znajduje się poza jego zrozumieniem. Balarama, który inkarnował się jako brat Pana Kriszny, nie potrafi zgłębić Jego osobowości. Jakże więc ty możesz odkryć moje tajemnice?
    Jeśli posiadasz wiarę, Pan, będący rdzeniem twojej istoty, objawi ci się. Jest w zasięgu twojej ręki. Pamiętaj o Nim jako o Wiecznym Świadku, który wszystko widzi i wie.
Sathya Sai Baba

Rozdział 14

Śakti
     Energia jest wieczną rozkoszą.
William Blake
     Wkrótce po naszym powrocie z Nilgiris przyjechała do Whitefield grupa Amerykanów. Było w niej kilku moich starych przyjaciół – Elsie Cowan, Camille Svensson i Robert Silver, adwokat z Ventury w Kalifornii. Mieliśmy nadzieję, że ich obecność zaowocuje grupowymi audiencjami dla ludzi z Zachodu, w których weźmiemy udział. I tak się stało.
     Swami był w pełni świadomy, że wciąż mam listę pytań dotyczących ścieżki duchowej, więc czasami rozpoczynał interview słowami: „Jakieś pytania?” – i patrzył prosto na mnie.
    Jedno z nich doprowadziło bezpośrednio do krótkiego wykładu Baby na temat pojęcia Śakti. Słowo to oznacza boską energię lub moc. Brahman, Absolut, jest Jednią ponad wszelkimi dualnościami, takimi jak mężczyzna i kobieta. Ale żeby zainicjować proces stwarzania, Brahman, nie mający początku i istniejący w wiecznej teraźniejszości, ogranicza aspekty Swojej bezkresnej Jaźni i tworzy dualistyczną biegunowość: pozytywną i negatywną. W zależności od tego jaką studiujecie filozofię, ta pozytywno-negatywna biegunowość może być nazywana Puruszą i Prakriti, duchem i materią, yin i yang (Chiny) oraz Śiwą i Śakti, a czasami Ojcem i Matką Stworzenia. Nie wiadomo dlaczego tę moc czy też energię stworzenia uosabia pierwiastek żeński, ale tak jest i zawsze było. Na poziomie Najwyższego Boga, posiadającego formę, Śakti jest nazywana Matką Świata, a na opadającej skali niższych Bogów przedstawiana jest zawsze jako kobieta.
     Brahman, boska podstawa wszelkiej egzystencji, posiada, jak powiedziano, trzy podstawowe aspekty: Sat – Ćit – Anandę (absolutne istnienie – absolutną świadomość oraz boskie najwyższe szczęście). Aspekt najwyższego szczęścia manifestuje się jako energia, wielka Śakti, stwarzająca różnorodność kosmosu. Jest matką wszelkich energii, ujawniających się na miliony sposobów w całym wszechświecie. Jako mistyk, William Blake zauważył, że wszystkie energie, istniejące w naturze i w nas, są wyrazem boskiej anandy, wiecznej, najdoskonalszej szczęśliwości. Człowiek, który mógłby i powinien być kanałem anandy, często blokuje jej swobodny przepływ z powodu swojej ignorancji.
    „Gdzie twoja Śakti?”, Swami zapytał niespodziewanie siedzącego obok Roberta. Pomyślałem, że Robert powie: „Moja żona wróciła do Ventury”, lecz on zamiast tego dotknął palcem siebie. Swami zwrócił się z tym pytaniem do innych, a ci wskazywali różne części ciała. Lecz Baba śmiał się i potrząsał głową. „Śakti nie mieści się w jednym miejscu, lecz jest wszędzie. Jesteście Atmanem, a Atman jest identyczny z Brahmanem, jednak mocą, energią podtrzymującą wasze nieustannie zmieniające się ciało i umysł jest Śakti”.
     W Swym cudownym sposobie ujednolicania różnych pojęć, Swami przeszedł do wyjaśnienia roli Śakti w hinduizmie. Najwyższy, przejawiony, osobowy Bóg, Ojciec wszechświata, znany jest jako Iśwara lub Mahesz. Jego trzy funkcje; tworzenie, podtrzymywanie i niszczenie – gdyż ciągła destrukcja jest konieczna w procesie nieustannej regeneracji – uosabiają trzej Bogowie: Brahma, Wisznu i Śiwa – często nazywany Rudrą, a czasem Iśwarą. Nie oczekujcie od metafizyki indyjskiej spójnej logiki arystotelesowskiej, ponieważ opiera się ona na własnej paradoksalnej logice.
     Każdy Bóg tej Trójcy posiada aspekt mocy reprezentowany przez boginie: Saraswati, Lakszmi i Kali, nazywanej także Parwati. W mitologii są one znane jako małżonki Bogów i każda z nich panuje nad określonym obszarem życia. Ale w swoim najgłębszym znaczeniu symbolizują boską Śakti. Przeważnie, choć nie zawsze, żeby podkreślić to najgłębsze znaczenie, wprowadza się przedrostek maha (wielka). Wtedy Mahasaraswati wskazuje na Śakti Brahmana, Mahalakszmi na Śakti Wisznu i Mahakali na Śakti Rudry.
     Trzy wielkie Boginie przybierają różne formy. Na przykład czasami Mahalakszmi ma formę znaną jako Durga trzymająca w ośmiu ramionach broń. Rzeźby, pisma święte i ikonografia przedstawiają ją pod postacią srogiej Bogini siedzącej na lwie. Lew w tym przypadku symbolizuje prawość depczącą łapami demona. Durga, wojownicza Matka, jest odpowiednio Wielką Śakti Wisznu, która w kilku Swoich inkarnacjach niszczyła demoniczne moce i przywracała sprawiedliwość.
Jej najważniejszym wyczynem, opisanym w mitologii, było zabicie potężnego, dewastującego Ziemię demona Mahisza. Dla upamiętnienia tego wydarzenia ustanowiono w Indiach święto. W Bengalu jest ono znane jako Durga Pudża, a w innych regionach Indii jako Daśara lub Nawaratri. Przez dziewięć dni tego święta honoruje się Durgę wspaniałymi przedstawieniami i rytuałami zdającymi się dotykać czegoś głębokiego w podświadomym życiu Indii.
     Boginie, podobnie jak Bogowie, są zwykle przedstawiani z czterema ramionami, a nie z ośmioma. Na przykład Saraswati – związana z kolorem białym, uważana za opiekunkę nauki, mowy i sztuki – ma cztery ręce. W dwóch z nich trzyma książkę i winę[6]. Czasami, kiedy chodzi o podkreślenie duchowych dążeń, miejsce winy zajmuje różaniec.
    W tym miejscu Swami przerwał wykład i zapytał kilka osób, czy widzieli Śakti. Wszyscy przecząco potrząsnęli głowami. Swami poruszył dłonią skierowaną do dołu, w znany nam i zawsze ekscytujący sposób. Gdy zamknął pięść, rozległ się metaliczny dźwięk. Kiedy ją rozchylił, zobaczyliśmy złoty, okrągły wisiorek z wygrawerowaną na nim postacią. Baba podał go nam do obejrzenia.
    Wisiorek miał około 3,8 cm średnicy i posiadał siedem złotych, metalowych kulek zawieszonych na krótkich łańcuszkach. Wytłoczona postać siedziała na lotosie. Miała cztery ramiona, ale nie mogłem dostrzec, co w nich trzyma. Hindusi powiedzieli nam później, że przedstawiała Lakszmi. Skoro tak, była to Śakti Wisznu, opiekunka wszechświata i Bogini obfitości. Zatem trzema trudnymi do rozpoznania przedmiotami w Jej ręku powinny być; snopek zboża, naczynie wypełnione nektarem i lotos.
    Baba kontynuował wykład, podczas gdy wisiorek przechodził z rąk do rąk. Kiedy przestałem się na nim koncentrować, usłyszałem jak Swami mówi: „Bóg jest we wszystkim”.
     „I Ty jesteś wszystkim! Nie odpowiadaj mi teraz!”, powiedziała Elsie Cowan. Napełniła tę uwagę miłością matki zwracającej się do dziecka. Pomyślałem, że mogłaby być Jaśodą upominającą małego Krisznę.
     Sutra nr 82 ze zbioru sutr Narady poświęconych bhakti, stwierdza: „Oddanie lub boska miłość, chociaż jest tylko jedna, może przejawiać się na jedenaście różnych sposobów, jako: miłość do chwalebnych przymiotów Boga; miłość do Jego urzekającego piękna; uwielbianie Go; pamiętanie o Nim z miłością; służenie Mu z miłością; kochanie Go jak przyjaciela; kochanie Go miłością dziecka; miłowanie Go jak ukochanego – jak żonę lub męża; całkowite poddanie się Bogu; całkowita jedność z Nim i cierpienie wywołane rozłąką z Nim.
    Jeden z interpretatorów napisał: „To nie oznacza, że boska miłość ma tylko jedenaście postaci. Istnieje prawdopodobieństwo, że jest ich tak dużo jak ludzkich relacji… oraz że w tej samej osobie przejawiają się różne postawy w różnych okresach czasu”.
     Interpretator mówi także, że różne rodzaje miłości obecne w poszczególnych osobach mogą być przypisane do odmiennych gustów, priorytetów i upodobań pochodzących z dominujących tendencji w poprzednich wcieleniach lub być może zależą od tajemniczych boskich celów, możliwych do osiągnięcia jedynie w określony sposób. Dzięki temu, na przykład, Narada i Wjasa zawsze znajdują rozkosz w śpiewaniu na chwałę Pana.
    Bardzo ważnym rodzajem miłości, który nie został umieszczony na liście jedenastu, jest, jak sądzę, miłość dziecka do rodzica – do matki lub ojca. To bardzo dobrze znany i rozpowszechniony typ boskiej miłości. Reprezentuje go na przykład miłość Śri Ramakriszny[7] do Boskiej Matki. Również wielu chrześcijańskich świętych przejawiało miłość do Boga w taki sposób, w jaki dziecko okazuje je ojcu.
     Wielu interpretatorów powołuje się na rodziców (Wasudewę i Dewaki) oraz na rodziców zastępczych (Nandę i Jaśodę), jako na najdoskonalsze przykłady ludzi, w których boska miłość przyjęła postać rodzicielskiej miłości do Kriszny, Boskiego Dziecka. Należy do niej również miłość Dziewicy Maryi do Jezusa, mimo że uświadamiała sobie Jego Boskość.
     Chociaż boska miłość przepływa przez różne kanały i jest przez nie do pewnego stopnia zabarwiana, to w rzeczywistości jest szersza i głębsza niż ludzka miłość tego samego typu. Na swoim najwyższym poziomie oczyszcza się ze wszystkich egoistycznych względów dzięki głębokiemu wpływowi Obiektu miłości i staje się bezwarunkową boską miłością.
     Jak zauważyłem, miłość do Sai Baby, odczuwana przez Jego wielbicieli przyjmuje formy miłości do przyjaciela, do Boskiego Ojca i Boskiego Dziecka. Kilka starszych pań z Indii – zwłaszcza te, które Go znały jako bardzo młodego człowieka – okazuje Swamiemu rodzicielską miłość, mimo że przez cały czas gdzieś w kąciku ich umysłów tli się świadomość, że Swami jest Awatarem.
     Tego typu miłością, przynajmniej w jakichś okresach, jest miłość Elsie Cowan, jak wskazują na to rzucane przez nią uwagi. Baba odpowiada na nie półuśmiechem wskazującym, że rozumie kryjące się za nimi uczucia.
     Maksyma bhakti jogi mówiąca, że miłość człowieka do Boga często zawiera w sobie wyraźne ślady różnego typu ziemskich miłości, wskazuje, że jest ona w istocie odbiciem boskiej Miłości i im więcej wprowadzamy w to odbicie Rzeczywistości, tym lepiej. Thomas a Kempis[8] pisze: „Żadna miłość nie jest prawdziwa i czysta, jeśli nie wywodzi się ze Mnie (Boga).”
    Dlatego powinniśmy praktykować cudowną, transformującą sztukę dostrzegania Pana w przyjacielu, żonie, mężu, dziecku, rodzicach i we wszystkich obiektach naszej ziemskiej miłości. Jeśli uczynimy to, na przykład z partnerem, wieloletnie konflikty małżeńskie zostaną rozwiązane.
     Baba spojrzał na grupę, żeby zobaczyć co dzieje się z wisiorkiem. Wisiorek obiegł krąg i spoczął na kolanie Elsie, blisko Niego. Uniósł go do góry i zapytał rozglądając się „Czy wszyscy go obejrzeli?”. Tak, wszyscy. Niektóre panie, bez wątpienia, miały nadzieję, że trafi do nich.
    Jedyną osobą w ostatnim rzędzie pań, która ani tego nie oczekiwała ani się spodziewała, była Iris. Niespodziewanie, Swami rzucił jej wisiorek ponad głowami siedzących. Zaskoczenie wywołane tą niespodzianką było tak wielkie, że złapała go w ostatniej chwili. Potem na jej twarzy pojawiła się radość i pokłoniła się Babie w geście głębokiej wdzięczności.
    Później powiedziała do mnie: „Myślę, że Swami dał mi wisiorek przede wszystkim dlatego, że zadałeś Mu pytanie, które skłoniło Go do wykładu o Śakti”.
    Być może. Ja jednak sądzę, że zdecydowały o tym inne, głębsze powody, sprawiające, że otrzymała ten dar i łaskę. Ostatecznie jedynie Swami wie, dlaczego coś robi. Czasami zdarza się po jakimś czasie, że je poznajemy.
    Bóg przebywa w tobie jako radość. To dlatego zawsze szukasz radości we wszystkim, co cię otacza. Aby stać się tak radosnym jak Radha, Ramakriszna czy Wiwekananda[9], musisz poświęcić swoje ego i nasycić się Bogiem, mając świadomość, że Bóg jest twoją istotą.
    Dopóki pozostają w tobie ślady ego, nie możesz wyraźnie widzieć Boga. Uwolnisz się od egoizmu, powtarzając sobie nieustannie: „To On, nie ja. On jest mocą, ja tylko instrumentem”. Miej zawsze na języku Jego imię. Kontempluj Jego chwałę za każdym razem kiedy widzisz coś pięknego lub wspaniałego. Dostrzegaj w każdym samego Boga, poruszającego się w tej formie. Nie mów źle o innych, dostrzegaj w nich tylko dobro. Witaj każdą okazję niesienia pomocy innym – pocieszaj ich, dodawaj odwagi na duchowej ścieżce. Pozostań pokorny, nie unoś się dumą z powodu swojego bogactwa, autorytetu, posiadanej wiedzy lub grupy, do której należysz. Poświęć wszystkie swoje fizyczne dobra, zdolności umysłowe i osiągnięcia intelektualne służbie dla Boga. Wtedy twoje ego zostanie wymazane.
 Sathya Sai Baba
tłum. J.C.
 
[1] Francis Thompson (1859 – 1907) – angielski poeta, twórca katolickiej poezji religijnej. Był twórcą symbolicznej wizji boskości natury i potęgi Boga.
[2] Utakamand (ang. Ootacamund, w skrócie Ooty) – miasto na południu Indii w stanie Tamilnadu w górach Ghaty Zachodnie, wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, znana na całym świecie jako uzdrowisko klimatyczne, ośrodek turystyczny i końcowa stacja linii kolejowej w masywie Nilgiri.
[3] Kornak – opiekun słoni.
[4] Prezydencja Madraska (indyjska prowincja) lub fort św. Jerzego (pierwszej angielskiej twierdzy w Indiach) obejmowała większość południowych Indii. Zimową stolicą prezydencji był Madras, letnią Utakamand.
[5] Ewangelia wg św. Mateusza 10:34
[6] Wina – staroindyjski instrument strunowy, przypominający lutnię.
[7] Ramakriszna Paramahamsa  (1835-1886),  jeden z najważniejszych indyjskich świętych hinduizmu. Nauczał jedności wszystkich religii, jedności istnienia i oddania Bogu.
[8] Thomas a Kempis  (1380-1471)  niemiecki zakonnik, teolog i mistyk, autor „O naśladowaniu Chrystusa”, jednej z najbardziej znanych chrześcijańskich książek poświęconych pobożności.
[9] Swami Wiwekananda  (1863-1902),  hinduistyczny mistrz duchowy, uczeń Ramakriszny Paramahansy. Jego największym osiągnięciem było propagowanie filozofii hinduistycznej na Zachodzie. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.